Media - publiczne tylko z nazwy

(fot. lucarossato.com/flickr.com)
Jolanta Hajdasz / "Przewodnik Katolicki"

Mówienie o przywracaniu wpływów w mediach publicznych środowisk lewicowych i liberalnych to negowanie podstawowych faktów kształtujących polski system prasowy w ostatnich 20 latach. Oni tam byli zawsze i tak naprawdę nigdy stamtąd nie wyszli.

Nowe po staremu

Kto zaloguje się na „Woro”, a kto na Malczewskiego – to pytanie dręczy pracowników Telewizji Polskiej i Polskiego Radia od początku wakacji.

Przekładając je z polskiego na nasze, oznacza chęć ustalenia, która z partii politycznych przygotowujących nowelizację ustawy medialnej będzie miała największe wpływy na „Woro”, czyli w Telewizji Polskiej (bo siedzibą Rady Nadzorczej i Zarządu TVP jest ul. Woronicza w Warszawie zwana przez dziennikarzy „Woro” ), a która w Polskim Radiu, czyli na ulicy Malczewskiego (tu mieści się siedziba zarządzających Polskim Radiem).

W ostatnich tygodniach dyskusja na temat odpolityczniania mediów publicznych sięgnęła apogeum. Przyjęcie przygotowanej przez obecny rząd PO-PSL nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, która pozwoli wymienić władze publicznych mediów i która przygotowywana jest pod szczytnym hasłem odpolityczniania, jest już prawie faktem dokonanym. Bez niej nawet powoływana w tempie ekspresowym nowa KRRiT niewiele może zmienić, by odsunąć od mediów znienawidzone „PiSiory”.

PO i PSL porozumiewają się z SLD, i jak informuje prasa codzienna (m.in. „Rzeczpospolita”), Platforma ma mieć dominujący wpływ na TVP1, SLD – na TVP2, a PSL na ośrodki regionalne. Oczywiście oficjalnie nikt tego nie potwierdza i zapewne nie potwierdzi. Być może tylko ci najbardziej wtajemniczeni czy pracujący lub obserwujący rynek medialny zawodowo rozpoznają w dyrektorze X człowieka „zielonej budki” (jak w TVP mówi się o ludziach związanych z partią ludowców), a w prezesie Y „czerwonego” (czyli kogoś wywodzącego się ze środowisk postkomunistycznych), nie dajmy się jednak zwodzić pozorom. Odpolitycznienie jest fikcją, tak jak fikcyjnym było upolitycznienie radia i telewizji po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości, rozpadzie koalicji PiS–LPR–Samoobrona, a kiedyś SLD-PSL czy AWS-UD. Od ponad 20 lat jest ono stałe i nie zmieni się gruntownie, bo przecież nie o odsunięcie polityków prawicy od wpływów w mediach tu chodzi. Może przy okazji też, ale nie to jest najważniejszym celem, a już na pewno nie jedynym.

Kilka medialnych paradoksów. Zabawmy się w zgaduj–zgadulę. Kto rządzi Telewizją Polską, skoro transmituje ona Festiwal Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze? W czyich rękach jest TVP, skoro w poznańskim ośrodku regionalnym z anteny znikają wszystkie programy katolickie, począwszy od transmisji Mszy św. dla chorych w pierwsze piątki miesiąca po najprostszy magazyn informacyjny „Z życia Kościoła”? Kto ma w telewizji największe wpływy, skoro w TVP Info w niedzielę o godz. 20, czyli w porze najwyższej oglądalności, emitowany jest program publicystyczny z „pełną paletą” poglądów - z publicystą lewicowej „Krytyki Politycznej” spiera się dziennikarz „Gazety Wyborczej” i „niezależny publicysta”, polityk Unii Wolności, Waldemar Kuczyński, a ich wypowiedzi komentuje prowadzący Jacek Żakowski? Jakie poglądy ma prezes TVP, skoro w swoich audycjach telewizja wskazue dobre strony legalnej sprzedaży marihuany?

Wszystkie wymienione wyżej sytuacje dzieją się teraz, w lipcu 2010 r., czyli w czasie, gdy telewizją rządzą wspomniane wyżej „PiSiory”, a więc ludzie niby związani z prawicą, powołani na swoje stanowiska przez rady nadzorcze wyłonione przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, której członków mianował Sejm i Senat, gdy większość parlamentarną tworzył PiS, LPR i Samoobrona, a w Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu urzędował śp. prezydent Lech Kaczyński. Przy okazji – proszę darować mi używanie tej okropnej nazwy „PiSiory”, ale wyjątkowo wymownie określa ona stosunek rządzących do największej jakby nie było partii opozycyjnej, a to właśnie członkowie PO zaczęli jej używać jako pierwsi.

Mówienie o przywracaniu wpływów w mediach publicznych środowisk lewicowych i liberalnych to negowanie podstawowych faktów kształtujących polski system prasowy w ostatnich 20 latach. Oni tam byli zawsze i tak naprawdę nigdy stamtąd nie wyszli. Już przy Okrągłym Stole stworzono solidne fundamenty wpływów ludzi lewicy w radiu i telewizji. Od połowy 1989 r. gazetę i czasopismo mógł wydawać każdy, kto miał pieniądze lub dostęp do zagranicznego kredytu (polskie banki takowych wówczas nie udzielały), ale w mediach elektronicznych sytuacja była zupełnie inna. W porozumieniach podpisywanych przez PZPR i „Solidarność” zagwarantowano funkcjonowanie instytucji zarządzającej radiem i telewizją czyli Radiokomitetu w niezmienionym w stosunku do PRL-u kształcie, tzn. potwierdzono, iż jest to jeden z naczelnych organów administracji państwowej podległy bezpośrednio Prezesowi Rady Ministrów.

Miesiące mijały, a ład w eterze był ten sam, wskazani czy namaszczeni przez byłych komunistów ludzie „reformowali” telewizję. Radio miało trochę lżej, nie było bowiem tak lukratywnym dla nikogo kąskiem. Zmiany przyniosła dopiero uchwalona w 1992 r. między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem „Ustawa o Radiofonii i Telewizji”. Zmiany, które sankcjonowała, formalnie zaczęły obowiązywać dopiero w 1994 r., do tego czasu niejeden pracownik reżimowej telewizji zdążył założyć firmę i produkować intratne programy np. seriale i teleturnieje dla TVP. Tym ludziom tak naprawdę było wszystko jedno, kto kieruje telewizją, byle tylko nie zagrażał ich interesom finansowym. Jeśli je akceptował i przedłużał stare zlecenia lub dawał nowe, był OK, określano go mianem profesjonalisty, „telewizyjną osobowością”, i akceptowano. Jeśli jednak chciał tamte układy zmienić, okazywał się niedouczonym pampersem, oszołomem lub przynajmniej nieudolnym menadżerem. Zarabiać i mieć wpływy mają tylko swoi.

Z przykrością można tylko stwierdzić, że tzw. prawa strona sceny politycznej także legitymizowała ten stan rzeczy, co potwierdza chociażby tzw. deal PiS-u z lewicą, gdy w ubiegłym roku po raz kolejny przetasowano wpływy w mediach publicznych. Zbulwersowanym tym dziwnym sojuszem tłumaczono, że „cel uświęca środki” i że chodzi o utrzymanie telewizji na czas nadchodzących kampanii wyborczych. Tymczasem jednak jedynym rezultatem tych działań jest nadszarpnięcie reputacji partii zwalczającej układy z jednej strony, a z drugiej - ogromne wzmocnienie pozycji dawnych towarzyszy w TVP i w Polskim Radiu.

Teraz SLD będzie wraz z Platformą „odpolityczniać” media? Od kogo, od samej siebie? Altruizm godny naśladowania, gdyby nie był kpiną z demokracji i czegoś, co chce się nazywać państwem prawa. Tymczasem do odpolitycznienia czegokolwiek PO i PSL aktualnie nikogo więcej nie potrzebują, a już na pewno głosy SLD nie są im tak potrzebne jak przed wygranymi przez ich człowieka wyborami prezydenckimi. Przecież mają większość w Sejmie i Senacie, a weto prezydenckie przestało być realnym zagrożeniem. W zamian za poparcie przez SLD „odpolityczniania” Platforma zobowiązuje się jednak przeprowadzić przez cały proces legislacyjny w parlamencie promowane przez Sojusz ustawy o refundowaniu przez państwo zapłodnienia in vitro, czyli w gruncie rzeczy zrealizować jeden z podstawowych postulatów tworzenia liberalnego, ateistycznego państwa. Kto wie, czy ten uboczny cel medialnych zawirowań ostatnich miesięcy nie wskazuje nam najważniejszego beneficjenta rywalizacji i wojen naszych polityków – tych, którzy chcą, by Polska była państwem laickim, opartym na antychrześcijańskim systemie wartości.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Media - publiczne tylko z nazwy
Komentarze (5)
K
Krzysztof
5 sierpnia 2010, 15:00
Dlatego uważam, że TVP należałoby sprywatyzować. Oszczędziłoby się na wydatkach, a zarabiało na koncesjach. Gadki o misji to bzdury. Jak będzie zapotrzebowanie to będzie produkcja, na takie czy inne programy. Jak ludzie nie chcą to oglądać i tak nie będą, a produkować aby produkować to strata czasu, pieniędzy które możnaby spożytkować inaczej. Ale żadna partia nie odważy się tego zrobić, gdyż jest to dobre narzędzie manipulacji tym ważniejsze, iż ze słowem POLSKA w nazwie.
SA
szukajcie a znajdziecie
5 sierpnia 2010, 08:41
niezalezna kropka pe el
K
Krwawnik
5 sierpnia 2010, 08:39
Polecam artykuł z Gościa Niedzielnego o upadku komunizmu. Na jego podstawie można wnioskować dlaczego rzeczywistość jest taka a nie inna. Jak również polecam obejrzeć sobie film na YouTube "Nocna zmiana". <a href="http://goscniedzielny.wiara.pl/index.php?grupa=6&cr=0&kolej=0&art=1259237240&dzi=1207812935&katg">http://goscniedzielny.wiara.pl/index.php?grupa=6&cr=0&kolej=0&art=1259237240&dzi=1207812935&katg</a>=
F
faziłazi
5 sierpnia 2010, 08:36
Jeżeli ktokolwiek się łudził, że komuszki i byli agenci nie rządzą za pleców polityków mediami i ważniejszymi instytucjami to jest ignorantem. Pamiętajmy że SB miało bardzo dużę prawa, mogli kreować osoby. PiS miał ludzi w Radzie RiTV ale jak wyemitowano "Solidarnych 2010" to pan Pośpieszalski ze swoimi programami wylądował na późniejszych godzinach, gdzie oglądalność jest mniejsza.
JM
Janko Muzykant
4 sierpnia 2010, 17:39
No i mamy tutaj swietny przykład nierzetelności przykryty pseudo obiektywnością. Super tekst dla naiwnych. Czemu wśród tylu wymienionych programów nie zająknęła sie Pani Jolu o przgramach Wildszteina, Pośpieszalskiego, czy też Ziemkiewicza. Tak jakby ich nie było. Czemu nie pisnęła pani słówkiem o sojuszu medialnym PiS-u z SLD? Albo o tym, że w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, w zarządach TVP, czy też PR znaleźli się jedynie Ci, których kandydatury swojego czasu przedstawiał PiS, i dzięki większości parlamentarnej ich przegłosowywał.