Mistyka i duchy wieszczów

(fot. DEON.pl/ŁK)
Łukasz Tischner / "Znak"

„Mistyka nadwiślańska” nie potrzebuje kultu, lecz zrozumienia. Klucza hermeneutycznego, który pozwoli wydobyć z niej najczystsze przesłanie ewangeliczne i pomoże przejść wraz z jej świadkami drogę od tego, co partykularne, ku temu, co powszechne.

Wszystko zaczyna się od „mistyki”, a kończy na „polityce”.

Charles Peguy

DEON.PL POLECA

Mistyka nadwiślańska. Dwa słowa i gąszcz problemów. Żeby w nich nie utonąć i znaleźć właściwy ton dla pisania o polskiej duchowości, podeprę się dłuższym cytatem z eseju Andrzeja Kijowskiego, który takie notował myśli po mszy papieskiej, 2 czerwca 1979, osławionej zawołaniem: „Niech zstąpi Duch Twój…”:

Po raz pierwszy w historii ojciec uniwersalnego Kościoła opuścił Rzym i udał się w inne miejsce ziemi, aby je wskazać jako swoje. (…) Po co?

Aby Polakom dać satysfakcję czy dla swojej prywatnej radości? Dla dopełnienia jakiejś sprawiedliwości dziejowej czy też po to, aby temu narodowi oznajmić zbiorowe zbawienie? W historiozofii romantycznej naród jest podmiotem zbawienia jako dziejowe wcielenie Bożego Ducha. Romantyczny mesjanizm jest jedyną w Polsce popularną teologią historii. Jest to teologia Drugiego Przyjścia, teologia Apokalipsy interpretowanej dosłownie i przetłumaczonej na język polityczny. Poetycka teologia Wielkiej improwizacji i Króla Ducha wydała późne owoce w popularnych stereotypach Polaka katolika oraz Królestwa Bożego z polskim językiem urzędowym.

Wedle katolickiej teologii historii narody są instrumentami zbawienia przez to, czego dokonują; podmiotem zbawienia jest każdy człowiek z osobna; ojczyzna jest szczególnym środowiskiem zbawienia przez to, czego dostarcza. Bóg objawił się w wybranym momencie dziejów, wybranym miejscu, wybranym narodzie, w wybranym człowieku i utwierdza akt zbawienia w Kościele, powtarza go w Eucharystii, dopuszczając każdego człowieka z osobna, każdy naród, każde pokolenie do uczestnictwa w tym samym akcie uniwersalnego zbawienia, czyniąc wszystkie momenty dziejów i wszystkie miejsca ziemi na równo uprzywilejowanymi i na równi świętymi. Wszyscy jesteśmy Galilejczykami i każdy naród ma swe specjalne związki z Kościołem. (…)

Jan Paweł II nie przybył do Polski, aby tu odbierać defilady husarzy, kosynierów i legionów ani pozować Matejce, lecz po to aby – zgodnie ze swym uniwersalnym powołaniem – przemawiać do świata z miejsca znaczącego i w znaczący sposób; aby przemówić z miejsca, z którego nie przemawiał jeszcze żaden papież; z głębi swej ojczyzny; i w sposób, w jaki nie przemawiał jeszcze żaden papież: całością swej osobistej biografii.

Od razu wkraczamy w sam środek polskich emocji i paradoksów wiary jako doświadczenia wspólnotowego, która ożywa czy wręcz wybucha w konkretnym czasie i miejscu, żywiąc się językiem i światem wyobrażeń specyficznej kultury. U jej źródeł stoi żarliwe doświadczenie religijne, które pozwala odczytać znaki historii zbawienia – te ukryte w dziejach jednostki i całych narodów.

Trudno pewnie mówić o jakiejś zasadzie, ale mistyczne szkoły europejskie powstawały w czasach szczególnego zamętu i zagrożenia, gdy odczytanie znaków wymagało nadprzyrodzonego geniuszu kontemplacji. Mistyka niemiecka XIV wieku („nadreńska”) rodziła się w okresie klęski I Rzeszy Niemieckiej, awiniońskiej niewoli papieży i epidemii „czarnej śmierci”, mistyka hiszpańska XVI wieku – w epoce wojen religijnych w Europie i krwawej konkwisty w Ameryce. W Polsce ożywienie i pogłębienie wiary, które najmocniej ukształtowało naszą religijność (o czym pisali Marian Zdziechowski, Stanisław Brzozowski, a potem Karol Ludwik Koniński rozmyślający nad „religią Polaków”), nastąpiło w XIX wieku i miało bezpośredni związek z doświadczeniem rozbiorów, powstań, prześladowań i zsyłek. Dylemat Konrada z Wielkiej improwizacji – czy Bóg jest miłością, czy „tylko” mądrością – ujawnia sam rdzeń religijnej rozpaczy („nocy ciemnej”?) i prowadzi do romantycznej teologii ofiary, która odcisnęła najmocniejsze piętno na polskiej religijności.

Czy można te zjawiska wiązać z mistyką? Mistycznymi w luźnym sensie nazywamy najbardziej ekstatyczne utwory narodowych wieszczów. Pismami mistyków żywo interesowali się Mickiewicz, Słowacki i Krasiński, ten pierwszy padł w końcu ofiarą szarlatana podającego się za mistyka – Andrzeja Towiańskiego. Chyba to jednak słabe argumenty na rzecz mistycyzmu romantyków.

O mistyce zwykliśmy myśleć jako o wyjątkowych i osobistych stanach ekstazy, tymczasem pierwsi chrześcijanie nazywali mistycznym doświadczenie nie prywatne, ale całej wspólnoty, nie było też ono czymś nadzwyczajnym, ale przede wszystkim ujawnieniem się głębi i intensywności rzeczywistości sakramentalnej. W tym sensie, nie rozstrzygając o tym, kto był mistykiem w wąskim znaczeniu, można mówić o „nadwiślańskiej” szkole mistyki. Szkole, która należy nie do neoplatońskiej mistyki Jedni (Eckhart), ale do tradycji mistyki miłości, a ściśle Bożego miłosierdzia. W jej centrum stoi serce, które jest nie tylko siedliskiem emocji, ale także Pascalowską władzą poznawczą: „Gdy mówiąc o rzeczach ludzkich powiadamy, że nie można pokochać, zanim się nie pozna (…), święci, przeciwnie, mówiąc o rzeczach Bożych, powiadają, że nie można poznać, nim się nie pokocha i że miłość jest jedyną drogą do prawdy”. Dodajmy, że jako serce miłosierne poznaje ono najgłębiej prawdę o ludzkiej biedzie i udręce. Jej źródła, o czym wspominają w numerze Karol Tarnowski i ks. Grzegorz Ryś, są bogate (na pierwszy plan wybija się wpływ św. Franciszka i św. Jana od Krzyża), ale także, a może przede wszystkim biją – na dobre i złe – z polskiego romantyzmu.

Paweł Taranczewski w swoim ważnym pionierskim eseju zalicza do nadwiślańskiej szkoły między innymi Adama Chmielowskiego, Siostrę Faustynę, Jana Pawła II i Jozefa Tischnera. Nietrudno zauważyć, że wszyscy oni przeniknięci byli „romantycznym fluidem”. Brat Albert stracił w powstaniu styczniowym nogę i pytanie o Boga w polskich dziejach nie było dla niego abstrakcją. Orędzie Faustyny, a zwłaszcza groźnie manipulowany cytat z Dzienniczka: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście moje”, niewątpliwie kojarzy się z tradycją mesjanizmu. Jan Paweł II wychował się na romantycznej poezji, a z jego teologii dziejów przebija mesjanistyczna (ale uniwersalistyczna!) wiara w powołanie narodów do spełnienia eschatologicznych zamysłów. Jozef Tischner obficie czerpał z dziedzictwa polskiego i europejskiego romantyzmu (Trentowski, Libelt, Norwid, Hegel, Kierkegaard), pokazując między innymi istotę narodu jako „moralnego zjednoczenia”, choć zarazem bał się romantycznej pychy i melancholii, która nad Wisłą zarażała wyobraźnię kultem niepotrzebnej ofiary.

„Mistyka nadwiślańska” to oczywiście nie tylko romantyczny fluid. Zauważmy jednak, że to, co w niej najgłębsze i uniwersalne – teologia miłosierdzia czy filozofia zła – wpisane jest w lokalny, siłą rzeczy romantyczny kod polskiego losu. Co więcej, najważniejsi nadwiślańscy świadkowie przechodzili drogę od tego, co bardzo polskie i właściwie nieprzetłumaczalne (Jozef Tischner mówił z przekorą: „Wybrałem, aby być ciasnym i tępym filozofem Sarmatów”), ku temu, co najbardziej elementarne i ewangeliczne. Brat Albert dochodzi do prawdy o Bożym miłosierdziu poprzez gorzkie doświadczenie powstańcze, Siostra Faustyna głosi prawdę o Bożym miłosierdziu w wymiarze indywidualnym i narodowym, Jan Paweł II sytuuje teologię miłosierdzia w kontekście osobistego losu i „miary wymierzonej złu” XX-wiecznych totalitaryzmów, Jozef Tischner odkrywa mistykę miłosierdzia jako przedłużenie historycznego doświadczenia „Solidarności”.

Nie jest przypadkiem, że Jan Paweł II i Jozef Tischner w niezwykle oryginalny sposób zreinterpretowali myśl romantyczną, wydobywając z niej zalążki autentycznie chrześcijańskie, które skrywały się pod grubą warstwą narodowej mitologii (świetnie to widać w przemówieniu Jana Pawła II na forum ONZ w październiku 1995 roku i komentarzu Jozefa Tischnera do tego wystąpienia – Naród i jego prawa, w: J. Tischner, W krainie schorowanej wyobraźni, Kraków 2002). Podobną pracę podejmuje w niniejszym numerze Michał Masłowski, który pokazuje ewolucję niepokornej religii polskich wieszczów od partykularyzmu ku uniwersalizmowi.

Piszę o tym tak obszernie, bo „mistyka nadwiślańska” nie potrzebuje kultu, lecz zrozumienia. Klucza hermeneutycznego, który pozwoli wydobyć z niej najczystsze przesłanie ewangeliczne i pomoże przejść wraz z jej świadkami drogę od tego, co partykularne, ku temu, co powszechne. Jak dobrze wiadomo, orędzie Siostry Faustyny i nauczanie Jana Pawła II mogą być wykorzystywane nie tylko dla poszukiwań religijnych, ale także dla celów terapeutycznych i ideologicznych (przede wszystkim narodowych), kiedy sięga po nie „schorowana wyobraźnia”. Można przypomnieć żenujące przygody Kazimierza Świtonia na oświęcimskim żwirowisku, który swoją głodówkę uzasadniał słowami Papieża wypowiedzianymi w Zakopanem: „Brońcie krzyża”…

W dzisiejszym Kościele polskim mamy dwa skrzydła religijności; oba można wiązać z dziedzictwem „mistyki nadwiślańskiej”. Jedno wyznacza Świątynia Opatrzności Bożej, drugie Łagiewniki. Ktoś mądry powiedział, że religijność Świątyni Opatrzności Bożej jest w swej istocie regresem w stosunku do kultu Bożego Miłosierdzia, bo zamyka w tym, co doniosłe i historycznie zobowiązujące, ale partykularne. Czy to oznacza, że należy zapomnieć o przeszłości i ofierze tych, którzy zapłacili cenę życia za polską niepodległość? Nic takiego nie sugeruję, ale zwracam uwagę na dynamikę wiary, także dynamikę „mistyki nadwiślańskiej”, która prowadzi tam, gdzie „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety…” (Ga 3, 28).

Moje refleksje notuję w cieniu tragedii pod Smoleńskiem, kiedy nagle ożył romantyczny kod naszej kultury, z jego symboliką i kultem ofiary. Mistycy nadwiślańscy pozwalają nam dostrzec ambiwalencję tego dziedzictwa – powagę myślenia o cierpieniu, ale i manowce doloryzmu, zakorzenienie w polskiej kulturze, lecz i klaustrofobię narodowego mesjanizmu, patriotyzm, choć i pychę utożsamienia z „iskrą Bożą”, widzenie realności zła w świecie, ale i skłonności manichejskie, mądrość serca, lecz także fałsz sentymentalizmu…

ŁUKASZ TISCHNER, dr polonistyki, redaktor miesięcznika „Znak”.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Mistyka i duchy wieszczów
Komentarze (3)
JT
jakiś tam
12 września 2010, 20:05
popieram autora. gratuluję artykułu.
U
ulka
3 września 2010, 17:41
To się nazywa POPRAWNOŚĆ - choć przyznaję erudycyjna.
O
ona
2 września 2010, 15:37
Zbyt to jednostronne i uproszczone...