Ostatni dzwonek

Małgorzata Kokot / "Wzrastanie"

- I o co tyle krzyku? - mógłby ktoś spytać. - To chyba dobrze, że uczniowie będą mogli czerpać tą wiedzę, która ich naprawdę interesuje?

- Niezupełnie. W wyniku reformy część przedmiotów w II klasie liceum zniknie z programów nauczania. Jeśli uczeń stwierdzi, że ma zacięcie humanistyczne, odpuszczone zostanie mu wnikliwe analizowanie zagadnień fizycznych, chemicznych i biologicznych, a na ich miejsce wprowadzony zostanie przedmiot o nazwie przyroda. W ramach przyrody nauczyciel może omówić zagadnienia wybrane z dwudziestu czterech wątków tematycznych. A wśród nich takie ciekawostki jak np.: śmiech i płacz, piękno i uroda, woda - cud natury.

Podobnie licealista, który zdecyduje się na zgłębianie nauk ścisłych, będzie realizował przedmiot o nazwie historia i społeczeństwo zamiast historii i WOS-u. Tu znów nauczyciel będzie realizował cztery wątki tematyczne, które wybierze z dziewięciu zagadnień, jak np.: wojna i wojskowość; kobieta i mężczyzna, rodzina czy język, komunikacja i media. I jest niestety o co krzyczeć.

Na całe życie

Wyobraźmy sobie nastolatka w wieku 16 lat. Wie, że ma pewne predyspozycje. Nie lubi matematyki, ale za to bardzo lubi czytać. Każdą część egzaminu gimnazjalnego zdał całkiem dobrze. I stoi przed wyborem profilu klasy w LO, do którego aplikuje. To, jakiego wyboru dokona mając 16 lat, rzutuje na całe jego dorosłe życie. Przed kilkoma laty moi znajomi wybierając w szkole średniej klasę teoretycznie humanistyczną, ostatecznie lądowali na studiach z biotechnologii, a na maturze bez problemu mogli zdawać biologię. W III klasie LO organizowane były zajęcia rozszerzone dla maturzystów zdających na egzaminie dojrzałości poszczególne przedmioty.

W ten sposób osoba, która przed podjęciem nauki w LO deklarowała się jako humanista, ostatecznie mogła ukończyć liceum jako przyszły medyk czy ekonomista. Nowa reforma skutecznie uniemożliwia takie rozwiązanie.

Barbara Nowak, historyk i prezes Towarzystwa Nauczycieli Szkół Polskich podkreśla, że reforma praktycznie likwiduje licea ogólnokształcące. - W pierwszej klasie liceum mamy historię, gdzie zajęcia obejmują czasy najnowsze, ale większość materiału dotyczy Europy, a nie Polski. Kolejnym problemem jest, że wszystkie ogólnokształcące przedmioty typu biologia, chemia, fizyka itd. są w wymiarze jednej godziny tygodniowo. Przy różnych zawirowaniach typu nieobecności nauczyciela może się to zmienić w jedną godzinę miesięcznie. A od drugiej klasy jest bardzo ścisłe profilowanie - twierdzi pani Barbara, dodając, że twórcy reformy sugerują, iż wiedza nie jest dziś w szkole istotna. Ważne są proste umiejętności typu rozwiązywanie testów i zadań zamkniętych na zasadzie totolotka. Ale w takim wypadku nie można mówić, iż liceum ogólnokształcące formuje inteligencję, jak miało to miejsce dotychczas, a właściwie do czasów reformy wprowadzającej gimnazjum.

Nauczyciele nie są przygotowani do przekazywania wiedzy wedle wytycznych reformy. Nie ma się co łudzić, że przeciętny dydaktyk z marszu będzie w stanie wyłożyć temat "Wojna i wojskowość" czy "Nauka w kontekście historyczno-społecznym". Barbara Nowak podkreśla, że wykładanie modułów z zakresu historii i społeczeństwa jest wielkim wyzwaniem dla nauczycieli. - Te moduły absolutnie nie są przekrojowe, jak sugeruje pani minister Szumilas i najczęściej są to takie tematy, którym nie podoła wykształcony nauczyciel historii. Nie przypuszczam, że jest jakiś akademicki spec, który świetnie poruszałby się w tych wszystkich zagadnieniach.

Na dodatek, o czym nie mówiło się głośno, a jest to niestety oczywiste - można się spodziewać masowych cięć etatów w szkołach. Skoro z kilku przedmiotów tworzy się jeden, to i kilku nauczycieli zastąpi jeden profesor.

A kto zyska na reformie? Na pewno nie szkoła i uczniowie. Wykładowcy akademiccy skarżą się na fatalny stan wiedzy obecnych absolwentów liceów. Rządowa recepta na tą bolączkę przypomina raczej kopanie leżącego niż zaradzenie problemowi. Bo czy można podnieść poziom nauczania przez obniżenie wymagań? Wygranym będzie na pewno instytucja, która zarządziła cięcia finansowe w oświacie. Zwycięsko z tej sytuacji wyjdą również wydawnictwa produkujące podręczniki. Oszczędności, zyski dla wydawnictw… Super. Tylko nikt nie pomyślał w tym momencie o poziomie edukacji. A jest to ta dziedzina, na której nie powinno się oszczędzać, gdyż właśnie inwestycja w młodych może przynieść ostatecznie największe korzyści dla kraju.

Sam poziom podręczników też pozostawia wiele do życzenia. Skupmy się tutaj na tych służących nauczaniu historii, gdyż właśnie one mogą budzić najwięcej kontrowersji. Na ich kiepski poziom zwraca uwagę Barbara Nowak. - Przeglądałam cztery podręczniki do nauczania historii i sądzę, że żaden z nich nie powinien być dopuszczony do obrotu. To nie są podręczniki, które zmuszają do myślenia, a co najgorsze - one są z błędami. Znajdujemy w nich błędy związane z faktami i ze sposobem ujęcia tematów, pomijaniem pewnych rzeczy. Na przykład nie wspomina się i żołnierzach wyklętych, a mówi się o jakiejś wojnie domowej po II wojnie światowej. Sugeruje się, że Polacy sami wybrali dla siebie komunę. Pokazuje się wojnę polsko-bolszewicką w 1920 roku tak, jakby Polacy tą wojnę zaczęli. Brak pomysłu na to, aby powiedzieć, jakie wygrana Polski przyniosła skutki dla Europy. Przecież to wypacza kompletnie prawdziwość historii - stwierdza pani Barbara.

Wiadomo, iż do wszelkich gwałtownych zmian jesteśmy nastawieni sceptycznie. Jednak dziwi upór Ministerstwa Edukacji Narodowej, gdy głosy krytyki nadchodzą z tak wielu środowisk - akademickich, nauczycielskich, a nawet studenckich. Najpierw w Krakowie, a potem także w Warszawie, Siedlcach, Częstochowie, Tarnowskich Górach, Nysie czy Wrocławiu organizowano protesty głodowe, gdyż, jak podkreśla jeden z krakowskich głodujących - Adam Kalita, działacz opozycyjny w latach 80-tych, wcześniejsze liczne głosy sprzeciwu zostały zignorowane. W mediach protesty głodowe były przedstawiane najczęściej jako wystąpienia kilku fanatycznych desperatów broniących starego, nudnego i skostniałego systemu nauczania historii.

Mimo to reakcje społeczne były bardzo pozytywne. Miały miejsce odwiedziny protestujących przez setki młodych ludzi - gimnazjalistów, licealistów oraz studentów. Czasem przychodzili z nauczycielami, ale nierzadko też sami. Protestujących poparły dwie organizacje studenckie - Studenci dla Rzeczpospolitej oraz Niezależne Zrzeszenie Studentów.

Z ankiety przeprowadzonej przez Polskie Radio wynika, iż 73% respondentów uznało zmiany proponowane przez MEN za bezsensowne. I znów nasuwa się pytanie: po co reforma i dlaczego w takiej formie, skoro brak społecznej aprobaty dla tego typu zmian? Jedni twierdzą, że zmiany są wynikiem lobby wydawców podręczników. Inni sugerują, iż takie są odgórne zarządzenia światowych organizacji, aby ograniczyć dostęp do porządnej oświaty, gdyż ktoś musi wykonywać proste niskopłatne prace. Jedynie ci, których będzie na to stać poślą dzieci do najlepszych szkół i zapewnią im odpowiednie wykształcenie. W ten sposób stworzą się elity. Zwraca się też uwagę na to, iż osobami źle wykształconymi, a zwłaszcza nieświadomymi własnej historii łatwiej manipulować. Niestety, mimo wielu chęci trudno podejrzewać, że celem jest poprawa jakości nauczania.

Choć dorośli skutecznie utrudniają młodzieży zdobywanie rzetelnej wiedzy, nasz rozmówca, pan Kalita nie traci wiary w młodych. - Jest jeszcze wiele do zrobienia, bo nie żyjemy w kraju naszych marzeń. Młodzi powinni być uczciwymi, organizować się, angażować się w różne działania obywatelskie i nie dać sobą manipulować - apeluje. - Powinni rozmawiać ze swoimi nauczycielami. Także nauka jest patriotyzmem. Powinni starać się osiągnąć osobisty sukces, bo przełoży się on na dobro naszego kraju. Niech nie zapominają o swoich korzeniach związanych z wiarą katolicką, kulturą, literaturą. Czytajcie polskie książki!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ostatni dzwonek
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.