Piękne słowo Anadolu

(fot. Daquella manera/flickr.com)
Joanna Bocheńska / "Znak"

Na nic zda się wymiana pojęcia „turecki nacjonalizm” na „wielokulturowa mozaika”, jeśli tego rodzaju novum będzie pustym słowem i nie pociągnie za sobą gwarancji prawnych i konstytucyjnych, które zabezpieczą rzeczywisty byt „mozaiki”. Będzie też daremna, jeśli nie zaowocuje zaproszeniem mniejszości do współdecydowania o losach kraju.

W marcu 2008 roku, podczas panelu poświęconego problemowi kurdyjskiemu, który odbył się w Krakowie, jeden z obecnych na sali tureckich słuchaczy zarzucał kurdyjskim aktywistom kłamstwo, twierdząc, że ich opowieści o trudnej sytuacji Kurdów w Turcji nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, gdyż kraj ten jest przecież „wielokulturową mozaiką”. Ów zapalczywy mówca nie zwrócił zapewne uwagi na to, że „mozaika” nie implikuje koniecznie „braku dyskryminacji”, zwłaszcza jeśli wielokulturowość nie ma zabezpieczenia w tureckich zapisach prawnych i konstytucyjnych. Jego wypowiedź jednak odzwierciedlała obecną od kilku lat w Turcji modę na dostrzeganie wieloetnicznego i wielowyznaniowego charakteru tego kraju, poszukiwanie własnych, nieraz odmiennych od tureckich korzeni etnicznych. I nawet jeśli wspomnianą modę uznamy za kulturowy import z Zachodu (pokłosie wielokulturowej polityki Europy Zachodniej, która stała się też popularna w Polsce), to jednak jest to proces bardzo wartościowy, mogący przynieść temu krajowi zamieszkałemu przez wiele różnych mniejszości etnicznych i religijnych tak długo oczekiwane zmiany. Ostateczny kształt tureckiej wielokulturowości zależeć będzie od wielu czynników. Na przykład od wzrostu tendencji separatystycznych, które choćby w przypadku Kurdów mogą znaleźć w przyszłości mocne polityczne uzasadnienie. Wszystko w dużej mierze zależy od sposobu rozwiązania wielu trudnych kwestii. Czy wielokulturowość będzie wciąż traktowana przez władze jako rodzaj etnograficznego muzeum, w którym można pokazywać barwne stroje i instrumenty, ale znacznie trudniej jest na nich zagrać, demonstrując własną wolę politycznej odrębności? Czy też, biorąc pod uwagę ciężar niełatwych historycznych doświadczeń, będzie możliwa fundamentalna reinterpretacja bytu Republiki Turcji w imię uznania błędów przeszłości i budowy nowej jakości – państwa reprezentującego interesy wielu, również „nietureckich” obywateli? Proces ten zależy jednak nie tylko od struktur oficjalnej władzy, ale w dużej mierze także od samych zainteresowanych – przedstawicieli mniejszości, ich woli obywatelskiej aktywności i współdziałania. Może być zatem doskonałą lekcją demokracji. Co ważniejsze, nie jest to już demokracja przyniesiona w opakowaniu małoznaczących zachodnich haseł i wdrażana na drodze autorytarnego przymusu, jak działo się to w 1923 roku, ale zjawisko spontaniczne i oddolne wynikające z coraz większego zaangażowania ludzi i wiary że „coś można zmienić”. Nurcan Kaya, autorka raportu o sytuacji mniejszości z 2009 dla Minority Right Group podkreśla, że jeszcze nigdy w przeszłości przedstawiciele mniejszości nie byli w Turcji tak zdeterminowani, by walczyć o swoje prawa.

Obserwowana od kilku lat liberalizacja postawy władz tureckich (wywodzących się z proislamskiej partii AKP) w stosunku do mniejszości znalazła swoje odzwierciedlenie w akcentowaniu wartości wieloetnicznego imperium osmańskiego, które w czasach republiki było najczęściej krytykowane i obarczane winami za rozpad państwa po I wojnie światowej. Znalazło to swoje odbicie w wielu wypowiedziach, publikacjach i literaturze. Wizję taką można odnaleźć także w koncepcjach Fethullaha Gülena, uważanego przez jednych za muzułmańskiego myśliciela-wizjonera, przez innych za niebezpiecznego demagoga wpływającego na kształt tureckiej polityki.

DEON.PL POLECA

Wielokulturowość została w ten sposób niejako „na nowo odkryta” lub używając innego pojęcia: „wynaleziona”, a tym samym podniesiona do rangi „bytu o starych korzeniach”, a nie jedynie zachodniej mody. Przypomina to więc nieco Gellnerowski proces „wynajdowania narodów”. W tym przypadku jednak nie można mówić o wynalezieniu ex nihilo, gdyż nie ulega wątpliwości, że podzielone na millety społeczeństwo imperium osmańskiego było wieloetniczne. Podział ten wiązał się jednak w pierwszej kolejności z przynależnością wyznaniową, etniczność odgrywała tu zdecydowanie mniejszą rolę. Członkiem millet-i hakime (milletu panującego) mógł być zarówno Turek, jak i Kurd, Czerkies czy Ormianin - pod warunkiem wyznawania islamu. Choć pewne języki miały niewątpliwie wyższy prestiż – jak np. arabski – język Koranu, czy perski – język poezji i literatury, to inne nie były wcale tępione, represje zaczęły się dopiero po powstaniu nacjonalistycznie zaprogramowanej republiki. Dlatego na przykład w XIX-wiecznym imperium osmańskim świat wydawniczy zaczął się rozwijać w kilku językach: urzędowym osmańskim, ale i kurdyjskim, czy ormiańskim (powstawały nawet takie „hybrydy” jak przetłumaczona na język kurdyjski, a zapisana i wydana w alfabecie ormiańskim Biblia, adresowana do mówiących językiem kurdyjskim Ormian). Rozbudzona świadomość narodowa mobilizowała nie tylko Turków, ale i inne grupy etniczne do tworzenia kulturalnych stowarzyszeń i walki o swoje prawa w imię bycia nie „poddanym sułtana”, ale „pełnoprawnym obywatelem”. W pierwszym okresie reform przełomu XIX i XX wieku chwilową popularność zyskała nawet idea imperium osmańskiego jako „Ameryki Wschodu” – kraju, którego tożsamość nie byłaby zależna od religii ani przynależności etnicznej, ale opierałaby się na woli politycznej. Pomysły te okazały się jednak zbyt idealistyczne i nie znalazły szansy na kontynuację w dobie tryumfu skrajnych nacjonalizmów, a także poczucia zagrożenia ze strony silniejszych – państw Europy Zachodniej i Rosji. Dla twórcy republiki, Mustafy Kemala Atatürka, nacjonalizm turecki okazał się najlepszym pragmatycznym narzędziem do zjednoczenia ludzi w imię walki o zachowanie postimperialnego bytu. Dlatego też wkrótce zwrócił się przeciwko różnym, najpierw chrześcijańskim, a potem także muzułmańskim mniejszościom, które (same dążąc do politycznej niezależności) mogły zagrażać „jedności i niepodzielności kraju”. Pojęcie niepodzielności stało się mantrą powtarzaną przy każdej okazji, a jej naruszenie ulubionym oskarżeniem wobec mniejszości. Taka wizja „szczęśliwej tureckiej ojczyzny” pociągnęła za sobą tragedię Ormian (rzeź z 1915 roku, określana przez stronę ormiańską mianem ludobójstwa, mimo że dokonana jeszcze w czasach imperium, była owocem nacjonalistycznej polityki Młodych Turków; Ormianie, którzy ocaleli, poddawani byli w czasach republiki licznym represjom) i Kurdów (wieloletnia i brutalna akcja wynaradawiania), ale i wielu innych mniejszych grup jak Asyryjczycy, alewici czy jezydzi (mniejszości religijne), którzy, by stać się obywatelami pierwszej kategorii, musieli wyrzec się swojej etnicznej, a nawet religijnej odmienności. Bo choć republika była państwem świeckim, to nieraz po staremu sprzyjała większości muzułmanów sunnitów (to ich interesy reprezentuje po dziś dzień Urząd ds. religii) lub też całkowicie negując rolę religii w życiu publicznym, uderzała w mniejsze grupy wyznaniowe. Czarną datą we współczesnej historii wielu mniejszości był niewątpliwie rok 1980, kiedy to dokonano jednego z wojskowych zamachów stanu. Po zamachu zwiększyła się liczba represji wobec mniejszości, a uchwalona w 1982 roku konstytucja dodatkowo ograniczyła wolności i prawa obywateli. Sytuacja uległa zdecydowanej poprawie dopiero w latach ostatnich, kiedy władze Turcji dokonały reform niezbędnych, by rozpocząć negocjacje akcesyjne z Unią Europejską. Mimo to trudno dziś uznać sytuację mniejszości w Turcji za zadowalającą, a dane ostatniego raportu Minority Right Group z 2009 roku wskazują na liczne zaniedbania, zwłaszcza jeśli chodzi o możliwość edukacji w ojczystym języku lub edukacji wyznaniowej. Co gorsza organizacje broniące praw człowieka rokrocznie notują pokaźną liczbę poważnych naruszeń, których ofiarami często padają przedstawiciele mniejszości (takich jak przypadki tortur i zabójstw, przetrzymywania bez prawa do komunikowania się z otoczeniem, tzw. incomunicado), niemała jest też liczba skarg składanych do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

W tym kontekście oddalone w czasie imperium osmańskie jawić się może jako raj utracony, oaza pokojowego współistnienia wielu mniejszości, czy po prostu, jak lubi dziś powtarzać wielu obywateli Turcji – barwna mozaika. Problem jednak w tym, że przeszłości nigdy nie da się wskrzesić ani odtworzyć w niezmienionej formie. Nie była to zresztą przeszłość idylliczna, ale pełna wielu nierozwiązanych problemów. Nie da się zanegować zmian, jakie w Turcji (i szerzej na Bliskim Wschodzie) przyniosły nacjonalizmy. W przypadku Turków nacjonalizm wyraża się dziś poprzez mocne przywiązanie do wielu wartości, takich jak język, tradycja wojskowa, państwo unitarne, w przypadku Kurdów - oprócz walki o prawo do edukacji w ojczystym języku jest to niespełnione marzenie o politycznym samostanowieniu, w przypadku Ormian - wciąż nierozliczona krzywda dramatu 1915 roku. W wielu punktach te odmienne od siebie, a często budowane właśnie w oparciu o wzajemną wrogość wartości narodowe wykluczają dialog, a zatem i możliwość porozumienia. Dlatego przeszłość osmańska może być kluczem do rozwiązania współczesnych problemów jedynie częściowo, pod warunkiem powrotu do punktu wyjścia z odważnym uwzględnieniem grzechów republiki. Warto jednak zdawać sobie sprawę, że odpowiedzialność za nie spoczywa nie wyłącznie na Turkach, ale też na niejednym przedstawicielu mniejszości, który działał w imię ideologii tureckiego nacjonalizmu. O takim przypadku w przejmujący sposób opowiada powieść współczesnego kurdyjskiego pisarza Mehmeda Uzuna – Światło niczym miłość, ciemność niczym śmierć ukazująca losy Kurda, który zabrany przez tureckich żołnierzy ze zbombardowanej kurdyjskiej wioski i wychowany w duchu wartości nacjonalistycznych staje się później, jako nieświadomy swego pochodzenia oficer, katem własnego narodu. Na nic więc zda się wymiana pojęcia „turecki nacjonalizm” na „wielokulturowa mozaika”, jeśli tego rodzaju novum będzie pustym słowem i nie pociągnie za sobą gwarancji prawnych i konstytucyjnych, które zabezpieczą rzeczywisty byt „mozaiki”. Będzie też daremna, jeśli nie zaowocuje zaproszeniem mniejszości do współdecydowania o losach kraju.

Tradycyjnymi obrońcami mniejszości w Turcji były kraje Europy Zachodniej i Rosja. A i dziś o prawa mniejszości upomina się przede wszystkim Unia Europejska. Fakt ten ma swe dobre i złe strony. Dzięki zainteresowaniu świata zachodniego mniejszości mogły liczyć na wsparcie w zakresie edukacji, badań własnej kultury czy języka. Ale z drugiej strony mniejszości stawały się przedmiotem ataków w momencie zwiększającego się poczucia zagrożenia ze strony Europy lub Rosji. Ponadto Zachód nie interesował się wszystkimi mniejszościami jednakowo, a o niektórych, do lat ostatnich, nie miał nawet pojęcia. W swojej hierarchii ważności kraje zachodnie umieszczały najwyżej chrześcijan i Żydów, nie czyniąc tego zresztą zupełnie bezinteresownie. Znalazło to na przykład odzwierciedlenie w Traktacie Lozańskim z 1923, a pośrednio także w obowiązującej do dziś tureckiej konstytucji, w których to dokumentach miano mniejszości przysługuje tylko mniejszościom religijnym, wyznawcom Kościoła obrządku greckiego i ormiańskiego oraz Żydom. Poza nawiasem oficjalnego istnienia znalazła się cała rzesza gorzej rozpoznawalnych „innych”, w tym część chrześcijan obrządku wschodniego – jak Asyryjczycy będący wyznawcami Kościoła jakobickiego (syryjskiego), Asyryjskiego Kościoła Wschodu i Chaldejskiego Kościoła Katolickiego, ale także mniejszości etniczne: Kurdowie, Lazowie, Romowie, Czerkiesi, oraz inne mniejszości religijne jak alewici i jezydzi. Warto zatem zdawać sobie sprawę z szerokiej gamy możliwości, jakie kryje w sobie pojęcie mniejszości w Turcji. Jest to tym istotniejsze, że chcąc dostrzegać i rozumieć turecką wielokulturowość, Europa powinna dostrzegać także problemy mniejszości „niechrześcijańskich”, jak chociażby alewitów albo Kurdów będących muzułmanami sunnitami, ale nie-Turkami. Wymaga to jednak pewnej wiedzy, ale także wrażliwej otwartości na wielość rozwiązań, gdyż tożsamość nie jest przecież nigdy „bytem” raz na zawsze określonym.

Niewątpliwie najliczniejszą dziś w Turcji mniejszością są Kurdowie - lud pochodzenia irańskiego posługujący się różnymi dialektami języka kurdyjskiego (w Turcji najbardziej rozpowszechnionym jest dialekt kurmandżi). Mimo braku oficjalnych statystyk liczbę Kurdów w Turcji szacuje się dziś na około 20 milionów. Zamieszkują oni południowo-wschodnią Turcję, ale także wielkie tureckie miasta takie jak Stambuł, dokąd przybyli jako emigranci zarobkowi i uchodźcy. Większość Kurdów wyznaje islam sunnicki, jednak zdarzają się wśród nich także jezydzi i alewici. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że jezydyzm ma swoje korzenie w tradycjach indo-irańskich i bywa dziś kojarzony przede wszystkim z zaratusztrianizmem, choć niewątpliwie stanowi odrębny system religijny. Liczba wyznawców tej religii w Turcji to dziś zaledwie kilkaset osób (na świecie od 200 do 800 tysięcy). W przeciwieństwie do jezydów alewici stanowią w Turcji spory procent (10-33%). Bardzo trudno o jednoznaczną definicję tej religii ze względu na liczne podziały w obrębie samych wyznawców. Niewątpliwie czerpie ona z bogatych tradycji muzułmańskiego mistycyzmu (zwłaszcza Anatolii i Azji Centralnej), ale także szyizmu, czy kultu Boga-Nieba rozpowszechnionego niegdyś na stepach Azji. Alewitami są nie tylko Kurdowie, ale także ludność pochodzenia tureckiego, określana często mianem Turkmenów lub Azerów, jak również mniej liczni Arabowie i Romowie. Do mniejszości religijnych i etnicznych zaliczani są wspominani już Ormianie (około 60 tys.), Grecy (około 16 tys.), Żydzi (około 23 tys.) i Asyryjczycy (około 15 tys.), choć warto zaznaczyć, że wyznawcy Greckiego Kościoła Prawosławnego to nie tylko Grecy, ale także niektórzy Romowie, zaś Ormianie, to nie tylko wyznawcy Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, lecz także katolicy lub protestanci. Często wspomina się w tym miejscu również o tzw. nowych chrześcijanach – owocu działania XIX- i XX-wiecznych misji (głównie protestantach i katolikach). Do mniejszości etnicznych, oprócz Kurdów i mniejszości religijnych wspomnianych wyżej, należą na przykład grupy etniczne pochodzenia kaukaskiego (6 milionów), wśród których istotną liczbę stanowią Abchazowie i Czerkiesi. Do odrębnej grupy zalicza się zazwyczaj zamieszkujących północno-wschodnią Turcję (wybrzeże Morza Czarnego) Lazów, również będących ludem pochodzenia kaukaskiego. Ich liczbę szacuje się na 750 tys. do 1,5 mln. Około 2 mln osób to Romowie, zamieszkujący głównie europejską Trację, którzy są w większości muzułmanami sunnitami i alewitami. Wśród mniejszości wyróżnia się również grupy pochodzenia tureckiego, określane mianem Turkmenów, Azerów lub yörük (ten ostatni termin odnosi się głównie do niektórych plemion koczowniczych). Zbliżoną grupą do kurdyjskiej są Kurdowie Zaza posługujący się odmiennym od kurmandżi dialektem północno-zachodnio irańskim zwanym zaza (lub dimili). Część z nich deklaruje, że są całkowicie odrębną grupą etniczną (Dimili/Zaza), inni podkreślają swój związek z Kurdami. Kurdowie Zaza są w większości alewitami. Na terytorium Turcji mieszkają także Tatarzy oraz mała grupka Polaków, potomków XIX-wiecznych emigrantów (miejscowości Polonezköy/Adampol pod Stambułem). Powyższy wykaz jest jedynie skromnym przykładem możliwych tożsamości i nie uwzględnia ludzi o tzw. mieszanym pochodzeniu, którzy bez wątpienia stanowią dziś w Turcji większość. Do odmiennych korzeni etnicznych przyznaje się sam premier Recep Tayyip Erdoğan (jego rodzice pochodzili z Gruzji) i prezydent Abdullah Gül, którego babcia była ponoć Ormianką. Czerkiesem z pochodzenia jest zaś znany w Niemczech i Europie przywódca frakcji Zielonych – Cem Özdemir.

Najliczniejszą, a także najaktywniejszą i najambitniejszą politycznie grupą etniczną są w Turcji niewątpliwie Kurdowie. Mimo rozpowszechnionego określenia „mniejszość Turcji”, sami Kurdowie lubią podkreślać, że na wschodzie kraju ( tj. z ich perspektywy w Kurdystanie Północnym) stanowią realną większość. Ma to oczywiście związek z marzeniem o niepodległym państwie, którego wyobrażona przestrzeń – Kurdystan rozciąga się na terytorium sąsiednich krajów - Iran, Irak i Syrię. Od czasu amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 roku i po oficjalnym powstaniu tam Regionu Kurdystanu (KR), kurdyjskie marzenie ożyło i nabrało kolorów, a przemiany w KR śledzone są z zapartym tchem w pozostałych częściach Kurdystanu. Powstanie KR stało się także jednym z impulsów wymuszających zmianę nastawienia tureckich polityków wobec własnej kurdyjskiej mniejszości. Trudno jednak przypuszczać, że Kurdowie w Turcji zadowolą się obecną liberalizacją życia kulturalnego. W swoich postulatach wskazują na konieczność uchwalenia nowej konstytucji, która uznawałaby ich polityczny byt (jako narodu odrębnego i traktowanego na równi z tureckim!), gwarantując prawa, takie jak chociażby prawo do edukacji w ojczystym języku. Wielu spośród kurdyjskich działaczy wskazuje dziś na rozwiązania w Iraku, sugerując, że celem, o który należy walczyć, jest forma politycznej niezależności na zasadach autonomii lub federacji. Z dzisiejszej perspektywy postulaty te wydają się trudne do osiągnięcia, nie zapominajmy jednak, że jeszcze dziesięć lat temu samo słowo „Kurd” było w Turcji zakazane, zaś dziś językiem kurdyjskim zdarzało się oficjalnie posługiwać nawet samemu premierowi Erdoğanowi (choć były to oczywiście wypowiedzi krótkie i mające raczej symboliczny charakter). Od kilku miesięcy w Turcji trwają rozmowy na temat porozumienia pomiędzy władzami kraju i partyzantami z PKK, których celem jest zakończenie trwającego od tak wielu lat konfliktu zbrojnego. Centralną postacią jest skazany na karę śmierci, którą potem zamieniono na dożywocie przywódca PKK Abdullah Öcalan. Zdaniem niektórych entuzjastów procesu pokojowego Öcalan może już wkrótce opuścić więzienie. Sceptycy wskazują jednak, że jego rola w organizacji jest już dziś symboliczna, a radykalne skrzydło (np. tzw. TAK, o którym stało się głośno podczas listopadowego zamachu na tureckich policjantów w Stambule), może nie zdecydować się na porzucenie walki zbrojnej. Zdania Kurdów na temat własnej przyszłości są jednak podzielone – jedni (na przykład mieszkający na imigracji Aziz Aliş, szef organizacji Inicjatywa Kurdów w Europie i radny w regionalnym parlamencie szwedzkim z ramienia partii socjaldemokratycznej) uważają, że Kurdowie nie powinni rezygnować ze swoich dążeń niepodległościowych, mają bowiem do tego pełne prawo i żaden inny kraj nie będzie w stanie odpowiednio bronić ich interesów. Zdaniem Alişa Turcja nie jest w obecnym kształcie państwem, z którym Kurdowie chcieliby się utożsamić. Z kolei hołdujący tradycyjnym religijnym poglądom Mehmet, mieszkający w Doğubayazıt na wschodzie Turcji, który w wyborach parlamentarnych 2007 roku głosował na partię AKP (a więc na Turków, a nie na DTP - partię prokurdyjską) – uważa, że własne niepodległościowe apetyty należy powściągnąć w imię dobra Turcji właśnie. Obaj są jednak zgodni co do tego, że liberalizacja tureckiej rzeczywistości to dopiero początek niezbędnych reform. Nadzieją dla Kurdów są więc planowane zmiany konstytucyjne, mimo że referendum dotyczące przyszłości ustawy zasadniczej (wrzesień 2010) zostało przez nich w większości zbojkotowane. Był to jednak raczej wyraz określonej gry politycznej, aniżeli przejaw sprecyzowanych przekonań. Warto jednak zauważyć, że obecny zarys nowej konstytucji nie spełnia oczekiwań ani Kurdów, ani większości przedstawicieli innych mniejszości. Czy jednak będąc „mozaiką”, Turcja mogłaby się stać krajem więcej niż jednego narodu, a nie jedynie mieszaniną różnych mniejszości etnicznych? To pytanie nurtuje dziś zapewne niejednego tureckiego polityka i intelektualistę, a poszukiwania satysfakcjonującej odpowiedzi określą kształt tureckiego życia publicznego najbliższych lat.

Analiza sytuacji mniejszości w Turcji skupia się na ogół na rozważaniu relacji między nimi a państwem. Jednak bardzo istotnym punktem owej skomplikowanej układanki są też wzajemne relacje pomiędzy przedstawicielami określonych mniejszości. Nietrudno zauważyć, że to nie tylko administracja centralna lubi stosować odwieczną i jakże przydatną politykę dziel i rządź, ale i same mniejszości lubią wykorzystywać władze centralne do gry przeciwko innej, sąsiedniej grupie etnicznej lub wyznaniowej. Dobrym przykładem mogą być tu relacje Kurdów z innymi grupami etnicznymi i religijnymi zamieszkującymi terytorium Kurdystanu tureckiego. Podczas pobytu w Mardin w 2008 roku Kurdowie opowiadali mi z ponurą satysfakcją, jak to licznie zamieszkująca to miasto mniejszość asyryjska prowadzi za ich plecami rozmowy z tureckimi władzami, skarżąc się i donosząc na kurdyjskich sąsiadów. Relacjonując ten fakt, Kurdowie nie mieli sobie nic do zarzucenia, choć nie jest tajemnicą, że w tym regionie chrześcijańscy Asyryjczycy nie czują się zbyt komfortowo ze względu na otaczającą ich większość muzułmańską (tj. Kurdów), która bynajmniej nie zawsze traktuje ich po bratersku. Z odwrotną sytuacją spotkałam się podczas konferencji poświęconej orientalnemu miastu, która odbyła się na Uniwersytecie Jagiellońskim w maju 2009 roku. Jeden z przybyłych z Turcji prelegentów (jak można było wywnioskować z treści jego odczytu - Asyryjczyk z pochodzenia), opowiadając o wielokulturowości Diyarbakır, zupełnie nie wspomniał o zamieszkujących to miasto Kurdach, choć stanowią tam zdecydowaną większość. Raczej trudno podejrzewać go w tym kontekście o niewinne roztargnienie i kłopoty z pamięcią.

Nie oznacza to jednak, że wrażliwość na problemy sąsiadów-mniejszości jest zupełnie w Turcji nieobecna. Wielogłosowość Anatolii stała się jednym z centralnych tematów twórczości sędziwego już dziś pisarza i Kurda z pochodzenia – Yaşara Kemala (ur. w 1923). W swoich utworach, pisanych po turecku i wydawanych w okresie tryumfu kemalistowskiej ideologii, opowiadał o losie wielu „nietureckich” bohaterów, specjalne miejsce wyznaczając Ormianom i Kurdom. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że to Kurdów uczynił pisarz odpowiedzialnymi za pamięć o Ormianach i ich tragedii, wskazując, że mogą odegrać ważną rolę w procesie pojednania, jako pośrednicy między głównymi winowajcami – Turkami, a ich ofiarami – Ormianami. Z jednej strony bowiem to Kurdowie (działając z tureckiej inspiracji) rozprawiali się ze swoimi ormiańskimi sąsiadami, zajmując pozostałe po nich domy. Z drugiej - to też Kurdowie ryzykowali życie, by ukryć we własnych domach wiele ormiańskich dzieci, i to oni stali się ofiarami reżimu w następnej kolejności. Kurdyjski folklor przechował wiele cennych przykładów pokojowego współistnienia na tych terenach chrześcijańskich Ormian i muzułmańskich Kurdów, dziś więc przekaz tej tradycji może się stać nadzieją na budowanie wartościowego dialogu i porozumienia. Wątek współistnienia różnych grup etnicznych na terytorium Kurdystanu kontynuował już w języku kurdyjskim pisarz Mehmed Uzun (1952-2007). Obok Kurdów czynił swoimi bohaterami Ormian, Asyryjczyków, Żydów, Czerkiesów, muzułmanów, jezydów i chrześcijan. Z jego punktu widzenia kurdyjska idea narodowa może stać się wartością, jeśli przekroczy także i własny egoizm (dostrzegając swoje winy) i otworzy się na problemy zamieszkujących te tereny „innych”.

Anatolia, w tureckim brzmieniu Anadolu – to słowo wywodzące się z języka greckiego - anatole. Dla starożytnych Greków oznaczało Wschód, a zarazem swoistą terra incognita, rozciągającą się w głąb lądu, na wschód od skolonizowanego przez nich wybrzeża Morza Egejskiego i Śródziemnego. Dziś Anatolia jest terytorium niemalże tożsamym geograficznie z Republiką Turcji. Tureckie brzmienie słowa – Anadolu – zawiera w sobie słowo ana, używane, jako zdrobnienie od tureckiego anne - matka i dolu – napełniony. Ufając grze słów, można przyjąć, że Anadolu – jako „ojczyzna wielu matek” jest też „matką wielu narodów”, gdyż w przeciwieństwie do słowa Turcja czy Kurdystan subtelnie nie precyzuje czyją „jedynie”. Słowo to jest w Turcji lubiane i często używane, może właśnie dlatego, że wymyka się politycznej jednoznaczności, zdając się na lekkość metafory i niedopowiedzenia. Nie próbując w tym miejscu budować żadnych utopijnych wizji Anatolii - szczęśliwego wielokulturowego państwa przyszłości - może warto pokusić się o przywołanie tego słowa jako jeszcze jednego cennego daru z przeszłości. Z jednej strony może się ono okazać przydatne, gdyż przypomina, że z europejskiej perspektywy Turcja jest niewątpliwie krajem Wschodu. Z drugiej, wywołuje ciepłe skojarzenia w świadomości swoich wielokulturowych mieszkańców, bo jest słowem im bliskim, przyjaznym i otwartym na możliwość wielu interpretacji.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Piękne słowo Anadolu
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.