Przepis na rodzinę

Ewelina Gładysz / eSPe

Składniki podstawowe: ona i on. Dobrze wypłukać (głównie z przeszłości) i namoczyć aż zmiękną (ważne jest osiągnięcie stanu zwanego gotowością). Włożyć do sakramentalnego rondla małżeństwa, latami dusić na małym ogniu i uważać, żeby się nie przypiekło.

Do tego dołożyć tonę miłości, kilogramy wyrozumiałości i czułości - wymieszać. Podlewać dwiema szklankami ciepłych słów na dzień dobry i na dobranoc. Przebaczenie pokroić na małe kawałki, dodawać w razie potrzeby. Całość przykryć lnianą ściereczką i skierować w stronę Nieba. Czekać aż wyrośnie.

Rasowy dziennikarz szukając materiału do tekstu pt. "przepis na rodzinę" powinien (łamane przez może) przeczytać Ojców Kościoła, zamejlować do zaprzyjaźnionej terapeutki od spraw rodzinnych, oczywiście zerknąć do tego co Jan Paweł II mówił na temat rodziny, bo to są zawsze dobrze widziane cytaty, otworzyć kilka mądrych książek i przekartkować taką samą liczbę artykułów. Ba, taki dziennikarz to mógłby nawet odnaleźć prace naukowe, pisane w całkiem Bożym nurcie, które jako przedmiot badawczy wybrały sobie właśnie rodzinę. Tak, tak to powinien zrobić rasowy pismak. I tego tu nie będzie.

Stwierdzenie na miarę Kolumba, ale na początek niezwykle konieczne: każda rodzina jest inna. Konsekwencje tego odkrycia są fundamentalne dla dalszych rozważań. Żaden psycholog, socjolog, pani z poradni rodzinnej, katecheta, a nawet ksiądz pytany o przepis na rodzinę, oczywiście udaną rodzinę, nie odpowie w sposób jednoznaczny. A teraz uwaga: każda mama, każdy tata, babcia, dziadek, syn, synowa, wnuczek pytani o ten sam przepis, odpowiedzą natychmiast, z wyraźnym przekonaniem o swojej słuszności, w sposób jak najbardziej jednoznaczny i bezdyskusyjny. W jakich zależnościach żyją owe dwie grupy?

Pierwsza z nich, tzw. grupa naukowa, będzie się definicyjnie wysilać w ramach uprawianego przez siebie ogródka. Druga grupa, nazwijmy ją "eksperymentatorzy", skupi się na osobistym doświadczeniu - gromadzonym latami i zazwyczaj tak silnym, że uznanym za kultową oczywistą oczywistość. I kiedy to "naukowcy" jako przedmiot badań uczynią poczynania "eksperymentatorów", to bogactwo wniosków może być inspirujące. Jeśli natomiast "eksperymentatorzy" bezrefleksyjnie zaczną przenosić w swoją przestrzeń rodzinną odkrycia naukowców, może dojść do tzw. nieszczęścia.

Wyobraźmy sobie taką oto sytuację. "Eksperymentator" - załóżmy szacowny mąż i kochający ojciec dwójki synów - postanawia dopracować przepis na swoją rodzinę (szuka nowego smaku, bo ten wydaje mu się ostatnio zbyt gorzkawy). Myśli i myśli, rozmawia z żoną, z całą plejadą bardzo pobożnych przyjaciół, aż nagle pewnego dnia, kiedy to przechodzi obok witryny księgarni - tej tuż obok bloku, doznaje oświecenia. Kupuje jedną z cudownych książek rozpoczynających się od magicznego słowa: "jak" (pisząc wprost: kupuje poradnik). W wyniku lektury, której autor jest notabene ojcem pięciu córek - nasz "eksperymentator" postanawia do codziennego rytmu rodzinnego życia wprowadzić kilka nowych rytuałów. I się zaczyna. Żona najpierw lekko otwiera oczy - poszerza je, ale ponieważ i ona uczestniczyła ostatnio w pewnym fascynującym kursie dla żon, który zorganizowało parafialne koło rodzin, i tam zdobyła świeżutką wiedzę na temat tego, jak wspierać męża - teraz milczy i zostawia mu pole do działania. Synowie, z racji pewnej pokoleniowej hierarchii i nie dysponując jeszcze żadną wiedzą poradnikową, a jedynie instynktem samozachowawczym, próbują przeczekać. W wyniku działań "eksperymentatora" rodzinę ogarnia chaos. Całe szczęście jest to stan przejściowy. Silne bowiem ramy naszej przykładowej rodziny, zbudowane codziennym Bożym wstawiennictwem, nie dają się tak łatwo zmodyfikować.

Tak, przepisy na rodzinę biorą się głównie z pragnienia stworzenia rodziny idealnej (za moment o niej). Dlatego też czytamy wspomniane już poradniki, uczestniczymy w warsztatach, kursach, szkoleniach. I dobrze! To są bardzo piękne i potrzebne pragnienia. A zatem skąd ten powyższy, ironiczny ton? Z doświadczenia. Własnego. Po pierwsze okazuje się, że łatwo ulec pokusie szukania odpowiedzi na pytanie o rodzinę idealną, bo każdy za nią tęskni! Po drugie łatwo ulec pokusie kalkomanii, tzn. myślenia, że skoro u jednych się to sprawdza, to i u mnie, to i w mojej rodzinie może być tak... no właśnie jak. Na szczęście prawda jest piękniejsza!

Wracając do odkrywczego Kolumba: tak, każda rodzina jest inna, ale trzeba rozwinąć to stwierdzenie. Każda rodzina jest bogata ową właśnie różnorodnością. Do fascynującej przygody - odkrywania tego bogactwa, Bóg powołał każdego z nas.

Zaglądamy w okna mieszkań. Czasem są to bardzo maleńkie okna, za którymi mieszkają bardzo szczęśliwi: mama, tata i załóżmy mały Romek. A czasem są to bardzo duże okna, gdzie zza firan spoglądają również bardzo szczęśliwi mama, tata, pierwsze dziecko, i drugie, i trzecie, i czwarte, bywa, że i piąte.

Dobrze i mądrze jest rozwijać się poprzez warsztaty, lektury, spotkania z przyjaciółmi i owo podglądanie cudzych okien, ale wydaje się, że najlepszy przepis na udaną rodzinę, to codzienne nękanie Pana Boga pytaniem bardzo osobistym o to, co On przygotował dla mojej rodziny. I dalej: Jak możemy się tym zachwycić? Jak mamy to odkryć? Każdy z nas chce żyć w przepysznej rodzinie (wracając do naszego przepisowego języka). Każdy chce, żeby jego rodzina smakowała i tym, którzy w niej żyją i tym, którzy się z nią spotykają. A zatem do dzieła! Nic samo nie urośnie!

--

Ewelina Gładysz - Od niedawna mama Janka. Trochę dłużej żona Przemka. Zawodowo związana ze słowem pisanym.

Źródło: Kwartalnik eSPe nr 99/2012
http://www.mojepowolanie.pl/791,a,przepis-na-rodzine.htm

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Przepis na rodzinę
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.