Przez Śmierć do życia
Nie wszystek umrę...
Popiół sypany na głowy w środę popielcową, fioletowy kolor szat liturgicznych, atmosfera powagi i pokuty - w tym szczególnym okresie danym nam, chrześcijanom, do pogłębienia naszej wiary - przypomina, że jesteśmy "ludźmi śmierci i odkupienia".
I tak przechodzą pokolenia -
Nadzy przychodzą na świat i nadzy wracają do ziemi, z której zostali wzięci.
"Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz".
To co było kształtne w bezkształtne.
To co było żywe - oto teraz martwe.
To co było piękne - oto teraz brzydota spustoszenia.
A przecież nie cały umieram,
to co we mnie niezniszczalne trwa!
Słowa Papieża tchną wielką nadzieją. Płynie ona nie tylko z faktu, że człowiek nie cały umiera - pozostawiając po sobie dzieła materialne: książki, rozprawy naukowe, utwory muzyczne, monumentalne budowle, wynalazki - lecz przede wszystkim z faktu naszego zakorzenienia w Bogu. W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy, jako Jego obraz i podobieństwo. Gdy dobiegnie kres naszej ziemskiej drogi, wypełniwszy uprzednio przeznaczoną nam misję, wrócimy do Boga. Drogę powrotną przetarł nam Chrystus, który przez swoją mękę odkupił nasze grzechy i wybawił nas od związanej z nimi wiecznej śmierci. Śmierć od tamtego momentu nie oznacza już dla człowieka końca - jest powrotem do Stwórcy i początkiem nowego życia u Jego boku. W przejściu do pełni życia paradoksalnie istotną rolę odgrywa ludzkie ciało. Niemiecki jezuita Karl Rahner podkreśla, iż jest ono punktem węzłowym zbawienia. Ciało - tłumaczy Rahner - to (…) nie tylko oś ruchu prowadzącego w znikomość i śmierć, lecz również oś i zawiasa ruchu, który poprzez tę znikomość i marność prochu przechodzi w życie, w wieczność, w Boga.
Mimo tak obiecującej perspektywy człowiek odczuwa lęk przed śmiercią. Szczególnym niepokojem napawa go myśl o cierpieniu z nią związanym, trwającym przecież czasem wiele lat. Jak wobec tej rzeczywistości zachować ufność i wiarę? Ciekawe doświadczenie w tej materii posiadają lekarze, wolontariusze i księża pracujący ze śmiertelnie chorymi dziećmi. Okazuje się, że mali pacjenci potrafią przewidzieć zbliżający się kres doczesnej wędrówki. W odpowiedniej chwili żegnają się ze swoimi rodzicami i opiekunami. Odchodzą z nadzieją i pogodą ducha, przeczuwając, że zmierzają ku Stwórcy.
Niezwykły obraz przygotowań do śmierci przedstawia Eric-Emmanuel Schmitt w książce Oskar i Pani Róża. Dziesięcioletni Oskar cierpiący na nieuleczalną chorobę, przebywa na oddziale dziecięcym szpitala. Przypadkiem słyszy rozmowę rodziców z zajmującym się nim lekarzem. Doktor powiadamia bliskich chłopca, że w jego przypadku medycyna jest już bezsilna. Rodzice nie mają jednak odwagi porozmawiać o tym z synem. Przerażeni i zrozpaczeni odjeżdżają do domu. Oskar obserwujący ich z ukrycia uznaje to za przejaw tchórzostwa. Osobą, która oswaja go ze śmiercią i subtelnie przeprowadza na "drugą stronę", jest ciocia Róża - życzliwa wolontariuszka, starsza pani odwiedzająca chore dzieci. Róża zachęca Oskara do pisania listów do Boga, w których będzie opisywał swoje przeżycia i trudności. Uświadamia chłopcu, że nawet Bóg nie uniknął cierpienia. Według pani Róży myśl o śmierci wcale nie musi wywoływać bólu i paraliżującego strachu. Tak właśnie było w przypadku jej matki, która na łożu śmierci łakomie się uśmiechała, niecierpliwiła się, spieszno jej było zobaczyć, co będzie potem.
Opierając się na wspomnianym przykładzie, szpitalna ciocia proponuje Oskarowi twórcze wykorzystanie danego mu czasu. Doradza, aby każdy z dwunastu dni pozostałych do końca roku przeżywał jako dziesięć lat. Dzięki temu założeniu Oskar dożywa "sędziwego" wieku. Umiera jako ponad "stuletni starzec" z pokaźnym bagażem życiowych i duchowych doświadczeń. Kiedy zbliża się koniec, Oskar odbywa poważną rozmowę z rodzicami. To on - umierające dziecko - przekonuje ich, że życie jest darem wyjątkowym i człowiek powinien się nim delektować, szanując upływający czas. Choroba, przemyślenia i śmierć Oskara stanowią swoistą lekcję dla jego bliskich i dla towarzyszącej im Róży. Prócz rozpaczy i smutku, które towarzyszą odejściu chłopca, pozostawia on po sobie miłość i nadzieję. Pani Róża wspomina, że przez ostatnie trzy dni przed śmiercią Oskar stawiał na szafce przy łóżku kartkę z napisem: Tylko Bóg ma prawo mnie obudzić. Te słowa nasycone są nadzieją: Bóg naprawdę jest przy nas. Cierpienia i śmierci co prawda nie można wyeliminować z ludzkiego życia, ale dzięki Jezusowi zyskują one inny charakter, stanowią nasze bogactwo w drodze do Nieba. Lecz do takiego ich pojmowania trzeba dojrzeć, tak jak Oskar i jego rodzice.
W czasie Wielkiego Postu podejmujemy post, modlitwę i jałmużnę. Te formy pokuty łączy to, iż obnażają one ludzkie słabości. Nie lubimy dyskomfortu związanego z głodem, bezradności i słabości doświadczanych na modlitwie, nie jest nam łatwo dzielić się tym czego i nam brakuje, czego nie mamy w nadmiarze. Odkrycie naszych słabości - przeżywane z Bogiem - nie powinno jednak odbierać nadziei, przysparzać smutku czy zawstydzenia, a raczej zachęcać, by wobec duchowego i fizycznego cierpienia całą swą ufność złożyć w Ojcu. Tak abyśmy po raz kolejny zasmakowali w drodze, którą przeszedł przed nami Chrystus, i do której przejścia nas nieustannie wzywa.
Chrystus przyjął przeznaczony Mu kielich goryczy, choć odczuwał przed nim autentyczny lęk. Wypełnił wolę Ojca, nie cofając się przed cierpieniem. Pokonał śmierć dla nas, przeszedł przez wrota mrocznej otchłani. Nasza droga po Jego śladach i z Nim jest prostsza: mamy już przygotowane miejsce w Niebie. W wielkanocny poranek będziemy więc śpiewać:
Czy potrafilibyśmy docenić co to znaczy, że Ktoś za nas cierpiał, gdybyśmy sami nie doświadczyli cierpienia? Jak dostrzec, że prawdziwą, bo wieczną, śmierć niosą nasze grzechy? Szukając odpowiedzi na te pytania u progu Wielkiego Postu, może warto byłoby - idąc za przykładem wspomnianego Oskara - każdy dzień tego szczególnego okresu przeżyć z taką uwagą i skupieniem, jakby miał być całym rokiem naszego życia, albo też jego ostatnim już dniem?
Skomentuj artykuł