Skąd niewierność wobec Jezusa?

s. Wioletta Ostrowska CSL i Małgorzata Laskowska

Rozmowa z ks. prof. dr. hab. Waldemarem Chrostowskim, przewodniczącym Stowarzyszenia Biblistów Polskich

Księże Profesorze, czy faryzeuszom można zarzucić niewierność wobec Boga? Skąd w duchowych przywódcach narodu izraelskiego tyle wrogości do Mesjasza i Jego uczniów?

ks. prof. dr. hab. Waldemar Chrostowski: Na sytuację faryzeuszy, a także saduceuszy i pozostałych ugrupowań w obrębie starożytnego życia żydowskiego, powinniśmy spojrzeć nie z dzisiejszej perspektywy, ale we właściwym dla tego okresu kontekście historycznym. W czasach Jezusa rola i znaczenie faryzeuszy były bardzo duże. Chcieli oni za wszelką cenę ustrzec Izraelitów przed niewiernością wobec Boga. W tym celu wznieśli tzw. ogrodzenie wokół Tory, czyli zbiór 613 przykazań – zakazów i nakazów. Ale okazało się, że ta troska, z pewnością szczera, doprowadziła ich do swoistego rytualizmu i skostnienia. Na skutek tego doszło do dramatycznego paradoksu – w imię wierności jedynemu Bogu byli gotowi posunąć się do niewierności wobec Niego. Stało się tak, ponieważ własny wizerunek Boga cenili bardziej niż to, co Bóg naprawdę o sobie objawił. Skąd brał się ich sprzeciw wobec Jezusa? Pojawił się już na początku Jego publicznej działalności i stopniowo narastał. Był to przede wszystkim bunt wobec mesjańskich i Boskich roszczeń Jezusa. Wielu faryzeuszy nie było w stanie uznać, że Bóg w osobie Jezusa stał się prawdziwym człowiekiem. Okazało się, że przyjęcie tej prawdy, czyli uznanie tajemnicy Wcielenia, w ich przekonaniu nie pasowało do tego wizerunku Boga, jaki sobie urobili. Postawa faryzeuszy była tak skostniała, że nie przemawiało do nich nauczanie Jezusa ani cuda, których dokonywał na potwierdzenie swojej misji. Właśnie dlatego Jezus wyrzucał im egoizm, zatwardziałość, skupienie na sobie, szukanie wyłącznie swojej chwały… Należy jednak zauważyć, że wśród faryzeuszy zdarzali się ludzie, którzy okazywali Jezusowi życzliwość. Przykładem jest Nikodem, z którym Jezus rozmawiał o ponownych narodzinach (J 3), Józef z Arymatei, który użyczył grobu na złożenie ciała Jezusa (Mt 27, 57-60), a po śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa rabin Gamaliel, który stanął w obronie Jego prześladowanych wyznawców (Dz 5, 33-40). Nie należy zatem uogólniać, bo granica między dobrem a złem przebiega nie między ludźmi, a raczej we wnętrzu każdego człowieka.

DEON.PL POLECA

Jak należy interpretować zachowanie tłumu obecnego u Piłata na sądzie Jezusa, wykrzykującego: „Ukrzyżuj Go!”? Czy nie grozi nam podobna postawa?

Oczywiście bywa tak, że grozi nam podobna postawa, bo taka jest psychologia tłumu. Ma on to do siebie, że jest łatwo sterowalny. Jak dawniej, tak i dzisiaj, są w tym celu stosowane rozmaite socjotechniki. Dzisiaj tę rolę spełniają środki masowego przekazu, które silnie oddziałują na ludzkie emocje i rozeznanie. W czasach Jezusa istniały inne sposoby manipulacji. Tłum zebrany na dziedzińcu pałacu Piłata był wyraźnie napuszczony przez kilka czy kilkanaście osób. Piszą o tym wyraźnie Ewangeliści. Widać mocne napięcie między tym, co działo się w Niedzielę Palmową, kiedy ludzie krzyczeli: „Hosanna, hosanna!”, a wielkopiątkowym: „Ukrzyżuj Go, ukrzyżuj!”. Musimy jednak unikać niebezpiecznych uproszczeń, dlatego że w obu przypadkach niekoniecznie był to ten sam tłum. Jerozolima liczyła wtedy kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców i na pewno nie wszyscy wyszli na spotkanie Jezusa w dniu Jego triumfalnego wjazdu do Miasta Świętego. Z kolei na dziedzińcu pałacu Piłata mogło zmieścić się – według naszego rozeznania, które jest dość dokładne – około czterystu osób. Nie wszyscy zatem okazali się wobec Jezusa entuzjastyczni, tak samo jak nie wszyscy okazali się wobec Niego niewierni. Na Drodze krzyżowej widzimy przecież i tych, którzy przyjmują odmienną postawę niż prześladowcy, którzy – jak Szymon z Cyreny, Weronika oraz anonimowe kobiety – Jezusowi współczuli, a nawet Mu pomagali. Było ich zapewne więcej, niż podaje Ewangelia, i to z nich rekrutowali się później pierwsi wyznawcy Jezusa Chrystusa we wspólnocie Kościoła jerozolimskiego. Obok niewierności istniało więc również współczucie i wola pomocy. Na ogół tak zawsze dzieje się w życiu społecznym. Wierność i dobroć są pokorne i ciche, nie narzucają się ani się nie obnoszą. Niewierność jest o tyle widoczna, że zło bardziej rzuca się w oczy, jest krzykliwe i właśnie pod tym kątem patrzymy także na ówczesnych mieszkańców Jerozolimy.


Jakie postawy charakterystyczne dla tłumu towarzyszącego Jezusowi w drodze na Golgotę przejawia, zdaniem Księdza Profesora, współczesny człowiek?

Pewne mechanizmy zachowania świadków tamtych dramatycznych wydarzeń powtarzają się w każdym pokoleniu. Wielokrotnie stajemy się świadkami, a nawet uczestnikami podobnych wydarzeń, chociaż nie bardzo chcemy wziąć sobie do serca to, że jesteśmy wówczas w analogicznej sytuacji jak ludzie, którzy prawie dwa tysiące lat temu znaleźli się w Jerozolimie na Drodze krzyżowej.

Możemy się domyślać, że kiedy Jezus niósł krzyż, gdy dokonywał się nad Nim sąd, większość mieszkańców Jerozolimy była po prostu obojętna, zaś pewna ich liczba szczerze Mu współczuła. Tylko że tego współczucia nie przełożono na skuteczny sprzeciw wobec krzywdy i zła. Jezus padł ofiarą przemocy zarówno ze strony tłumu, który krzyczał: „Ukrzyżuj Go!”, jak i tej, która została usankcjonowana prawnie w wyroku Sanhedrynu, zatwierdzonym przez Piłata. Władze żydowskie wymogły na namiestniku rzymskim zatwierdzenie wyroku śmierci, by ukrzyżowanie Jezusa mogło odbyć się legalnie. Zalegalizowanie zbrodni, a więc jej usprawiedliwianie poprzez włączenie w istniejący system prawny, odbywa się również dzisiaj. W gruncie rzeczy bardzo podobnie wygląda los wielu męczenników oraz tych, którzy za swoje poglądy i postawę płacą cenę najwyższą, to znaczy cenę życia. Natomiast obok prześladowców stoją świadkowie i niemi obserwatorzy… Tak, nie tylko otwarta wrogość, lecz i milcząca obojętność może zabijać!

Wrogów Jezusa, którzy doprowadzili do Jego skazania i śmierci, procentowo nie było wielu, ale okazali się w swojej bezwzględności skuteczni i dlatego ich zamiary zostały zrealizowane. Właśnie na tym polega dramat… Jeśli będziemy milczeli, nie przeciwstawiając się złu, to jeden człowiek lub mała grupa ludzi, która czuje się bezkarna, może wyrządzić bardzo wiele zła.

Judasz i św. Piotr – wybrani przez Chrystusa, przebywający w Jego bliskości przez trzy lata. Ich losy były jednak tak bardzo różne… Na czym, według Księdza Profesora, polega zasadnicza różnica?

Tragiczny koniec Judasza nie przekreśla faktu, że przez trzy lata towarzyszył Jezusowi i udał się z Nim do Jerozolimy. Los Piotra i Judasza był podobny w tym, że obaj okazali się niewierni. Judasz wydał Jezusa za 30 srebrników, czyli za miesięczną pensję. Takich ludzi było wielu i nie brakuje ich również w naszych czasach. Lecz Piotr też Jezusa zdradził, choć wydawało mu się, że jest wystarczająco silny i może polegać wyłącznie na sobie. Zapewniał, że choćby wszyscy uciekli, on pozostanie wierny. Gdzie natomiast zaczyna się różnica między losem Judasza a losem Piotra? Pojawia się w momencie, gdy obaj wchodzą na drogę nawrócenia. Judasz także podjął tę drogę. Po skazaniu Jezusa na śmierć opamiętał się i oddał swoje srebrniki arcykapłanom, mówiąc: „Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną” (Mt 27, 4). Żałował więc swojego czynu. Ale wtedy usłyszał twarde słowa: „Co nas to obchodzi? To twoja sprawa”. Judasz został wykorzystany i odrzucony przez tych, którym wcześniej się wysługiwał. Popadł w samotność, a siostrą samotności jest rozpacz. To ona popchnęła Judasza do samobójstwa. Myślę, że życie wielu samobójców dałoby się ocalić, gdyby ktoś im pomógł, to znaczy – gdyby nie popadli w rozpacz i nie zostali skazani na samotność. Trzeba zaznaczyć, że Kościół nigdy nie orzekł o wiecznym potępieniu Judasza. Dlatego i my musimy być bardzo ostrożni, bo nigdy nie wiemy, co dzieje się w sumieniu człowieka, który postanowił targnąć się na swoje życie. Możemy jedynie ufać, że towarzyszem niedoli tych ludzi jest Bóg. Zatem ich los pozostaje w ręku Boga…

Jeżeli chodzi o Piotra, to miał on zdecydowanie więcej szczęścia. Jezus, zanim poniósł śmierć, przechodząc nieopodal, skierował swój wzrok na niego. To spojrzenie Jezusa zabezpieczyło Piotra przed rozpaczą i przed samotnością – przed tym nieszczęściem, które stało się udziałem Judasza. Piotr zrozumiał i przekonał się, że nigdy nie jest za późno na nawrócenie i że człowiek nigdy nie jest sam, pod warunkiem że doświadczy przebaczającego wzroku Zbawiciela. I tu drogi Piotra i Judasza zdecydowanie się rozeszły…

Piotr zaparł się Jezusa trzy razy, a wkrótce potem została mu powierzona władza w Kościele. To przesłanie pełne nadziei… Czego nas uczy historia św. Piotra?

Istnieją dwie drogi życia: droga niewinności i droga nawrócenia. Są ludzie, którzy rodzą się w szlachetnych rodzinach, mają piękne dzieciństwo, oszczędzone są im życiowe przeciwności, przechodzą przez życie w sposób niewinny. Myślę, że patronem niewinności jest św. Jan. Dla odmiany droga nawrócenia to droga tych, którzy zmagają się z pokusami i trudnościami, próbują je nieustannie przezwyciężać, i to zarówno swoimi siłami, jak i za pomocą łaski Bożej. Tej drogi nawrócenia doświadczył wiele razy Piotr. Zwróćmy uwagę, że gdy Jezus zapowiedział swoją mękę i śmierć, Piotr Go upomniał: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie” (Mt 16, 22). Jezus natychmiast odrzekł: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo myślisz nie na sposób Boży, lecz na ludzki” (Mt 16, 23). Piotr wyobrażał sobie inną drogę zbawienia od tej, jaką miał przejść Jezus. Jezus skarcił Piotra, ale go nie odrzucił. To jest właśnie istota Chrystusowej pedagogii – wskazywać zło, napiętnować to, co grzeszne, ale jednocześnie dać szansę człowiekowi, który się tego, co złe, dopuszcza. I Piotr taką szansę otrzymał. Bóg tak pokierował jego losem, że z jego trudności wyprowadził dobro. A Piotr potrafił wyciągnąć z tego wnioski. Przeszedł bardzo radykalną rewolucję, której sedno stanowiły śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. O ile na dziedzińcu arcykapłana Kajfasza Piotr trzy razy wyparł się Jezusa, o tyle nad Jeziorem Galilejskim trzy razy usłyszał pytanie: „Czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?”, i odpowiedział na nie z całą gotowością (J 21, 15-19). Istnieje zatem symetria między trzykrotnym zaparciem się a trzykrotnym wyznaniem miłości do Jezusa. Dopiero wtedy, gdy Jezus usłyszał to trzykrotne wyznanie miłości, powierzył Piotrowi władzę pasterską w Kościele. To jest pełna akceptacja dla drogi nawrócenia. Droga niewinności jest piękna, szlachetna, wzniosła, ale udziałem bardzo wielu ludzi – być może, większości – pozostaje jednak droga nawrócenia, a właściwie ustawicznego nawracania się.


Wielokrotnie my, chrześcijanie, tak bardzo przypominamy śpiących uczniów, doświadczamy wielu słabości. Zamiast czuwać z Chrystusem, zasypiamy… A mamy być solą dla świata.

Śpiący uczniowie objawiają prawdę, która dotyczy każdej i każdego z nas. My też zapewniamy Boga o swej wierności i czynimy to zapewne szczerze, natomiast „duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe”. Słowa te usłyszeli Apostołowie w Getsemani (Mt 26, 41) i podobny brak czujności często objawia się w naszym życiu w postaci egoizmu, woli zachowania czegoś dla siebie, zmęczenia, rutyny, przyzwyczajenia, które dają o sobie znać tak bardzo, że osłabiają naszą czujność, potrzebę ofiarności i poświęcenia. Trwanie przy Jezusie, zarówno przy Jezusie ziemskim, podczas Jego modlitwy w Ogrójcu, jak i przy Chrystusie uwielbionym, głównie przez tych, którzy doświadczają cierpienia, upokorzenia i przeciwności, jest prawdziwym heroizmem. Ważne jest jednak to, że uczniowie, którzy zasnęli i wykazali się brakiem czujności, nie zapomnieli o tym ani tego nie ukrywali, ale dali odważne świadectwo temu, że padli ofiarami własnej słabości. Nikt nie może być tak pewny swego, żeby w wyznawaniu Chrystusa, w wierności wobec Niego, wytrwać jedynie o własnych siłach. Trafnie ujął to św. Paweł: „Niech przeto ten, komu się zdaje, że stoi, baczy, aby nie upadł” (1 Kor 10, 12).

W jaki sposób, Księże Profesorze, w tę biblijną niewierność wpisuje się współczesna walka z krzyżem?

Walka z krzyżem to coś o wiele więcej niż niewierność, to otwarta wrogość wobec Chrystusa i Jego wyznawców. Ta walka potwierdza, że nie jest tak, iż Kościół ma w świecie samych przyjaciół. Czasami mamy pokojowo zabarwiony obraz świata, w którym dominuje wyłącznie postawa ekumenizmu i dialogu, sugerująca, by dialogować ze wszystkimi oraz z każdym. Walka z krzyżem świadczy, że ta postawa musi zasadzać się na dobrym rozeznaniu i uznaniu tego, że w świecie istnieje zło, co do którego nie wolno mieć żadnych złudzeń. Tu przychodzi mi na myśl pewna przypowieść synajska. W porze zimowej na Synaju noce są bardzo chłodne. Nad ranem pasterz wyprowadzał swoje owce. Prowadząc je przez pustynię, zauważył zmarzniętego małego węża. Zrobiło mu się go żal. Wziął węża i umieścił go pod swoim płaszczem. Gdy wąż poczuł ciepło ludzkiego ciała, odżył i ukąsił swego dobroczyńcę. Zdezorientowany pasterz zapytał: „Dlaczego? Przecież ja ci życie ocaliłem?”. A wąż na to: „To ty nie wiesz, kim ja jestem? Zapomniałeś?”. Walka z krzyżem, której jesteśmy świadkami w Europie, także w Polsce, powinna zwrócić naszą uwagę na fakt, że są ludzie, których postawę można streścić w pytaniu węża: „To wy nie wiecie, kim ja jestem? Zapomnieliście?”. Nie wszyscy są przyjaciółmi krzyża, nie brakuje także jego nieprzyjaciół. W takich przypadkach należy stanąć mężnie w jego obronie. Tu nie ma miejsca na żadne kompromisy, iluzje, pobłażliwość, czekanie, że może będzie lepiej. Zło raz rozbudzone, jeśli mu się nie przeciwstawimy, ma to do siebie, że staje się bezczelne. Niektóre elementy walki z krzyżem ukazują tę bezczelność zła wobec dobra, które nie zawsze potrafi okazać swoją siłę albo być dostatecznie odważnie wyznawane.


Co Ksiądz Profesor radziłby Czytelnikom „Różańca” – by mogli dobrze przeżyć Wielki Tydzień w Roku Kapłańskim?

Im bardziej konkretne postanowienia podejmujemy, tym większą mamy satysfakcję, gdy uda nam się dochować im wierności. Sądzę, że ostatnie miesiące ukazały nam wartość krzyża, jego znaczenie i miejsce, jednocześnie wskazały na konieczność odwagi w jego wyznawaniu. Byłoby dobrze, gdyby w okresie Wielkiego Postu każdy wierzący w Jezusa Chrystusa zastanowił się, czy ma na sobie znak krzyża, czy potrafi nosić ten krzyż przez cały rok z ufnością, czy jest on dla niego kotwicą i drabiną do nieba, już nie tylko jako symbol, lecz jako znak zbawienia i zbawcza rzeczywistość. Jeżeli ktoś krzyż nosi, to ten krzyż będzie go bronił, przede wszystkim przed sobą samym, to jest własnymi słabościami i grzesznością. Takie postanowienie, dobrze zrealizowane, sprawiłoby, że wyróżnikiem katolicyzmu w Polsce stałaby się wierność wobec krzyża nie tylko w jego noszeniu, ale także w zwracaniu uwagi na to, by żyć jego duchem. Dzięki naszym przodkom przy naszych domach, drogach, osadach, osiedlach, we wsiach i w miastach stoją krzyże. Współczesną formę kontynuowania tego samego wyboru stanowiłoby podjęcie postanowienia, że zawsze tam, gdzie jesteśmy, będziemy po pierwsze – mieć na sobie krzyż, znak przynależności do Chrystusa, a po drugie – uczynimy wszystko, by stać się jego wiarygodnymi świadkami.


Bardzo dziękujemy Księdzu Profesorowi za rozmowę.

Rozmawiały:s. Wioletta Ostrowska CSL i Małgorzata Laskowska
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Skąd niewierność wobec Jezusa?
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.