Zamknęliśmy kościół. Czy to była dobra decyzja?
Pandemia dotyka parafii. Co robić? Nie sprawować publicznie w kościele Eucharystii? Przecież sytuacja nie jest taka dramatyczna, nie można przesadzać. Jakie jest realne zagrożenie?
Tego typu wątpliwości wiosną tego roku słyszeliśmy nieustannie. Najtrudniejsze było to, że nikt nas do tego nie przygotował. Bo i jak to zrobić? Jakie procedury wprowadzić, w jakim kluczu podejmować decyzje, czasem bardzo trudne? Najgorszy był początek wprowadzania restrykcji przez rząd. Wyczekiwanie w napięciu na kolejne komunikaty i ciągła ich adaptacja do obowiązujących przepisów. Potem oczekiwanie na decyzję biskupa i wytyczne z Episkopatu. Godziny rozmów i konsultacji ze współbraćmi, proboszczami warszawskich parafii, pytanie lekarzy i personelu medycznego o opinie, wreszcie naszych parafian i przyjaciół.
Sanktuarium i dom zakonny
Kościół, w którym pracujemy, jest nie tylko jedną z warszawskich parafii, ale także Narodowym Sanktuarium św. Andrzeja Boboli – jednego z patronów Polski. Codziennie po Mszy o godz. 12.00 grupa naszych parafian modli się tu za ojczyznę i sprawujących władzę w kraju. Spotyka się u nas około czterdziestu grup i wspólnot modlitewnych czy formacyjnych, a także grupa AA i AS. Kościół tętni życiem. Parafia jest bardzo zróżnicowana, jeśli chodzi o wiek i poglądy. Mamy bardzo wiele młodych małżeństw z dziećmi, wielu naszych parafian jest już w podeszłym wieku, na terenie naszej parafii mieszka też wielu studentów. Zależy nam na tym, by każdy znalazł tu miejsce dla siebie.
Jesteśmy ważnym punktem na mapie archidiecezji warszawskiej. Przychodzą do nas wierni z całej stolicy, odwiedza nas wiele pielgrzymek chcących oddać cześć św. Andrzejowi i modlić się przy jego relikwiach. Nasze sale czasem nie mieszczą kolejnych wspólnot, a pracy jest mnóstwo od świtu do zmierzchu. Obok naszego kościoła mieszka duża wspólnota jezuitów. Nasz dom to tak zwane Kolegium, czyli dom formacji. Oprócz kleryków studiujących teologię wspólnotę zamieszkuje duża grupa starszych ojców i braci, którzy bardzo pomagali nam w pracy w Sanktuarium. Jest tu także Infirmeria, czyli miejsce dla współbraci wymagających stałej opieki medycznej. W takim miejscu pracujemy i w takim miejscu zastała nas pandemia.
Decyzje nie zawsze popularne
Bardzo liczyliśmy na Episkopat i decyzje biskupów. Mieliśmy nadzieję, że wprowadzenie jednolitych procedur w diecezjach pomoże zdecydować, jakie rozwiązania są najlepsze, oraz uniknąć zamieszania i nam, i wiernym. Dyspensy, jakich udzielali poszczególni biskupi, bardzo pomogły we wprowadzaniu kolejnych obostrzeń. Kilku ordynariuszy ostatecznie „zamknęło” kościoły, my w Warszawie stanęliśmy przed decyzją, co zrobić w tej sytuacji. W takich przypadkach, nierozstrzygniętych przez biskupa, decyzja zawsze należy do proboszcza, to on dźwiga na sobie odpowiedzialność za wiernych w parafii. W tej sytuacji spoczywa na nim odpowiedzialność także za ich zdrowie, a nawet życie. Gra toczyła się o wysoką stawkę. Żadna z decyzji nie wydawała się dobra, musieliśmy szukać jak najlepszych rozwiązań niezależnie od tego, czy decyzje, jakie mieliśmy podjąć, byłyby przyjmowane pozytywnie, czy negatywnie przez naszych parafian i przyjaciół Sanktuarium.
Musieliśmy szukać rady ludzi, którzy znają się na tym lepiej niż my. Zaprzyjaźnieni z nami lekarze służyli radą i to głównie dzięki ich pomocy udało się nam wprowadzić zasady regulujące duszpasterstwo w czasie pandemii. Pierwszym krokiem było odwołanie spotkań wszystkich grup i wspólnot parafialnych, a także zaplanowanych weekendów formacyjnych i rekolekcji. Już tę decyzję niesamowicie trudno było podjąć. Jak wytłumaczyć naszym parafianom i przyjaciołom taki stan rzeczy? Musimy pamiętać, że to był dopiero początek obostrzeń i sytuacja nie wydawała się jeszcze tak poważna. Świadomość zagrożenia pandemią powoli zaczynała docierać do ludzi. Nie wszyscy traktowali możliwość zarażenia poważnie. Jednak bardzo szybko powierzeni nam ludzie okazali zrozumienie i wsparcie dla takiej decyzji.
Musieliśmy szukać rady ludzi, którzy znają się na tym lepiej niż my. Zaprzyjaźnieni z nami lekarze służyli radą i to głównie dzięki ich pomocy udało się nam wprowadzić zasady regulujące duszpasterstwo w czasie pandemii.
Z czasem obostrzenia wydawane przez rząd były coraz bardziej restrykcyjne. Wprowadzenie limitu osób w kościołach zmusiło nas do zastanowienia się, czy w związku z tym nie zamknąć kościoła? To wydawało się nierealne, ale zaprzyjaźnieni z nami lekarze zachęcali nas właśnie do takiej decyzji. Mieliśmy świadomość, że obostrzenia będą coraz większe. Najtrudniejsze było dla nas rozdarcie, jakie przeżywaliśmy w kontekście naszej misji, między pragnieniem jak najlepszego służenia ludziom, którzy nam zaufali, a koniecznością zadbania o ich bezpieczeństwo. Nasza wspólnota zakonna to w połowie starsi ojcowie, którzy znajdują się w grupie podwyższonego ryzyka zachorowalności, wielu z nich pomaga w Sanktuarium, odprawiając Eucharystię. Oczywiste było, że musieliśmy ich wycofać z pracy w Sanktuarium. Limit sześćdziesięciu osób wydawał się nierealny do zachowania, szczególnie w niedzielę, gdy normalnie w jedenastu niedzielnych Mszach uczestniczy łącznie około czterech i pół tysiąca osób.
Jasne stało się dla nas, że udział w niedzielnej Mszy wiąże się dla wiernych z zagrożeniem życia. Wystawianie ich na takie ryzyko było dla nas nie do przyjęcia. Postanowiliśmy przenieść wszystkie odprawiane przez nas Eucharystie do naszej prywatnej kaplicy, także po to, by nasi starsi współbracia mogli je sprawować bez ryzyka zarażenia. Postawiliśmy na transmisję Mszy świętych online. Dzięki kanałowi „Pogłębiarka” na YouTube udało się to zrobić na naprawdę wysokim poziomie. Postanowiliśmy jednak nie zamykać kościoła. Pozostała możliwość spowiedzi w specjalnie zaadaptowanym do tego pomieszczeniu, a w samo południe rozpoczęliśmy nowennę do św. Andrzeja Boboli o ustanie pandemii, którą transmitowaliśmy przez media społecznościowe, a która została napisana na tę okoliczność. Facebookowe transmisje nowenny cieszyły się ogromną popularnością przez długie tygodnie pandemii. Kult św. Andrzeja Boboli w tym czasie bardzo się ożywił. Wszystkie Msze online sprawowaliśmy przez jego wstawiennictwo i w obecności jego relikwii.
Na decyzje niesprawowania publicznie Eucharystii i nabożeństw zdecydowali się także służewscy dominikanie, akademicka św. Anna i jeszcze kilka innych kościołów Warszawy. Półtora tygodnia później wprowadzono limit pięciu uczestników liturgii. Ten krok utwierdził nas w słuszności wcześniej podjętej decyzji.
Jedna trudna niedziela
Pierwszą niedzielę spędziliśmy przed drzwiami naszego kościoła, tłumacząc i zachęcając parafian do powrotu do domu. To była trudna niedziela. Większość wiernych przyjmowała naszą decyzję ze zrozumieniem, usłyszeliśmy wiele ciepłych słów. Czasem trzeba było tłumaczyć, czym jest dyspensa udzielona przez biskupów, dlaczego nagle coś, z czego absolutnie nie wolno było rezygnować, teraz można opuścić. Staraliśmy się wytłumaczyć, czym jest Komunia duchowa, jakie są zasady jej przyjmowania, dlaczego nie jest gorsza, i zachęcaliśmy do uczestniczenia w transmisjach Mszy online.
Wyzwaniem, przed którym stanęły parafie, było utrzymanie budynków. Proza życia, ale utrzymanie kościoła to taca. Bez wiernych nie było tacy, a pieniądze to w Kościele problem delikatny. Codzienne wydatki tak dużego kościoła, pensje dla pracowników i bieżące rachunki to wyzwanie dla każdego proboszcza. Jak to wszystko spiąć? Sygnał przyszedł od naszych parafian. Sami zatroszczyli się o swój kościół i zaczęli z nami rozmawiać. Niemniej postanowiliśmy powiedzieć też o tym wprost, szczerze i uczciwie. Byliśmy jednak bardzo wrażliwi na sytuację, w jakiej znaleźli się nasi parafianie, wielu z nich straciło pracę lub obcinano im pensje. Mieliśmy świadomość, że wszyscy mają poważniejsze wydatki. Jednak troska i odpowiedzialność parafian przerosły nasze oczekiwania. Szybko odpowiedzieli na naszą delikatną prośbę. Byliśmy niezmiernie poruszeni ich świadomością i poczuciem, że „to przecież nasz kościół i trzeba dać na tacę jak zawsze”. Dzięki ich postawie udało się przetrwać ten czas.
Duszpasterstwo online
Musieliśmy poszukać rozwiązań, które pomogłyby parafianom i ludziom związanym z nami przeżyć jak najlepiej duchowo czas pandemii. Pierwsze było zorganizowanie Mszy online, o czym już wspomniałem. Udało się nam na naprawdę bardzo dobrym poziomie zorganizować transmisje Eucharystii i adoracji Najświętszego Sakramentu. Bardzo wielu ludzi podkreślało domowy charakter liturgii sprawowanych w kaplicy scholastyków (tak nazywamy naszych kleryków). Przytulny charakter miejsca pomagał w skupieniu i odnalezieniu się w nowym kontekście.
Pierwszą niedzielę spędziliśmy przed drzwiami naszego kościoła, tłumacząc i zachęcając parafian do powrotu do domu. To była trudna niedziela.
Jednak Msze to nie jedyny aspekt naszej posługi. To przede wszystkim liczne grupy formacyjne i modlitewne. Nie da się na dłuższą metę prowadzić całego życia parafialnego w internecie. Jednak na początku wiele grup i wspólnot szybko przeszło na tryb online. Transmitowano modlitwę, konferencje, a przede wszystkim w przestrzeni online dobrze działały grupy dzielenia. Nie dla wszystkich jednak było to łatwe. Wielu musiało zmierzyć się z brakiem intymności, jaki wiąże się z kontaktem internetowym. Wiele programów komunikacyjnych gromadzi część danych i przetwarza je.
Inną trudnością było oswojenie się z brakiem bezpośredniego kontaktu. Wirtualne spotkanie wymagało dostosowania się do warunków dzielenia online. To nie dla wszystkich było łatwe, kwestia wieku nie była tu istotna, owszem bywało nawet, że starsi łatwiej wchodzili w nową formułę. Dla młodszego pokolenia, które w większości w kontekście pracy i studiów zmuszone było do pracy przy komputerze, przeżywanie wiary online było dodatkowym czasem spędzonym przed monitorem. O kontakcie z bliskimi nie mówiąc. Szybko wielu poczuło przesyt i częstotliwość spotkań spadła.
Msza do kamery?
Dla nas, kapłanów, wyzwaniem było odprawianie Mszy „do kamery”. Na Eucharystii w kaplicy zawsze byli nasi scholastycy, jednak nam bardzo zależało, by jak tylko się da przybliżyć Mszę ludziom. Zastanawialiśmy się nad ujęciami, dźwiękiem, światłem. Rozmawialiśmy o tym, jak głosić kazania, jak się zwracać do ludzi, którzy łączyli się z nami, i o czym mówić. Zależało nam na tym, by zbudować jak największe poczucie wspólnoty. Nie chcieliśmy jedynie transmitować Mszy, która się odbywała w naszej kaplicy, w nadziei, że to, co kto złapie, to jego. Chcieliśmy wspólnie sprawować Mszę, stąd wszystko było robione w konkretny sposób przybliżający wiernym Eucharystię. To wszystko jednak wymagało zwracania uwagi na subtelne, wydawałoby się może nieistotne, detale, jak to, by patrzeć w obiektyw i zwracać się do ludzi gdzieś po drugiej jego stronie. To miało decydujące znaczenie dla klimatu, jaki tworzył się w domach tych, którzy w tym czasie się z nami modlili. Dostaliśmy wiele sygnałów wdzięczności nie tylko za to, co robiliśmy, ale także jak to robiliśmy.
Kiedy na początku Wielkiego Postu ruszyły przygotowania do Świąt Wielkiej Nocy, nie spodziewaliśmy się, że będą one tak inne. Pierwsza z przygotowaniami zawsze rusza nasza Schola – Akademicka i Parafialna. Od kilku lat mamy naprawdę wspaniałą obstawę liturgiczną całego Triduum. Tuż przed wydrukowaniem śpiewnika ogłoszono kolejne obostrzenia. Po kilku tygodniach okazało się, że te święta będą zupełnie inne. Oczywiście przygotowanie transmisji i liturgii było wyzwaniem, jednak nasza troska była przy parafianach i naszych przyjaciołach. Bóg w te święta postanowił przyjść do nas w ten sposób, właśnie tak, a nie inaczej. Trudno nam było się z tym pogodzić, odpuścić, ale musieliśmy zaufać, że tak będzie dobrze i że tak poradzi sobie, by się z nami spotkać. To staraliśmy się przekazać wszystkim w czasie świątecznych kazań, mówiąc też do własnych serc.
Dla wielu liturgia odbywała się w domu. Te święta okazały się głębsze, spokojniejsze, były przeżywane z większą uwagą. Bez pośpiechu i nerwów, gorączki sprzątania i przygotowań. Może bez święconki, ale za to z rytuałem obmywania stóp przez najbliższych. Dla wielu może pierwszy raz w życiu.
Osamotnienie i domowe więzienie
Trudnością, która dotknęła wielu naszych parafian, były sytuacje osamotnienia. Nagła izolacja i odcięcie od bliskich nawet w czasie świąt powodowały silne napięcia psychiczne. Do tego wszystkiego dochodziły prozaiczne codzienne obowiązki, jak zakupy. Młodsi parafianie angażowali się w służby zajmujące się pomocą biednym. Nasz Caritas skupił się na świątecznej pomocy najuboższym. A częstotliwość jednorazowych próśb o pomoc wzrosła znacznie, wielu ubogich i bezdomnych często pukało do naszych drzwi. To zrozumiałe, gdy ruch na ulicy spadł praktycznie do zera.
Osamotnienie dopadło i starszych, mieszkających od lat osobno, i młodszych, żyjących samotnie i pracujących w lokalnych korporacjach. Większość studentów wyprowadziła się z akademików i wróciła do rodzinnych domów. Dostawaliśmy regularnie informacje o sytuacjach trudnych, poczuciu zamknięcia i izolacji. Nasiliły się sygnały o depresjach, stanach lękowych i domowej przemocy. Współbracia z naszej zakonnej wspólnoty przy Rakowieckiej uruchomili telefon kontaktowy dla osób potrzebujących pomocy i wsparcia, chociażby poprzez rozmowę.
Liczne rodziny mieszkające na terenie parafii stanęły przed wyzwaniem pracy zdalnej i zdalnego nauczania. Nie we wszystkich domach jest wystarczająca liczba komputerów dla każdego dziecka i rodzica, a nawet osobnych pokoi do spokojnej pracy. Sytuacje, gdy cała rodzina z małymi dziećmi jest miesiąc w domu, bez możliwości wychodzenia, wywoływały mnóstwo napięć. Pojawiły się kryzysy, wyszły dawno skrywane konflikty. Trudności było wiele, ale pojawiło się także wiele szans.
Trudnością, która dotknęła wielu naszych parafian, były sytuacje osamotnienia. Nagła izolacja i odcięcie od bliskich nawet w czasie świąt powodowały silne napięcia psychiczne.
Mieliśmy również kontakt z kilkoma osobami chorymi. Nasz proboszcz towarzyszył młodemu mężczyźnie zarażonemu COVID-19, z którym kontaktował się dwa razy dziennie, rozmawiając z nim i wspierając go duchowo i psychicznie. Kilkoro znajomych miało bliskich zakażonych, często w szpitalach. Mamy także kontakt z wieloma lekarzami, kilkoro z nich zachorowało. Stała posługa sakramentalna wobec chorych uległa zmianie. Wielu odwołało księży regularnie odwiedzających ich ze spowiedzią i Komunią, byli jednak tacy, którzy podtrzymali kontakt z księdzem, przy zachowaniu wszystkich środków ostrożności. Dwóch naszych współbraci jest kapelanami w Szpitalu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, zamienionym na ten czas w szpital zakaźny. Żyjąc w centrum stolicy, musieliśmy się liczyć z bardzo realną możliwością zarażenia.
Szansa na głębszą duchowość
Niektórzy powiedzieli, że ten czas był dla nich jak rekolekcje. Wszystko wiązało się z ich osobistym podejściem do problemu izolacji. Wielu zainwestowało w indywidualny rozwój, korzystając z już istniejących propozycji, takich jak „Modlitwa w drodze”, „Pogłębiarka” czy liczne konferencje dostępne w sieci. Również w naszych codziennych Eucharystiach i kazaniach staraliśmy się, jak to tylko możliwe, pomóc tym, którzy z nami się modlili, przeżyć jak najowocniej ten czas. Dystans umożliwił przemyślenie, jak wygląda ich życie, co jest dla nich ważne. Informacje o reformie życia, a nawet nawróceniu stały się dla nas codziennością. Ludzie kontaktowali się z nami, mówiąc, że nigdy jeszcze tyle się nie modlili, nadrobili zaległości w kontaktach z bliskimi, chociaż telefonicznie i przez internet, ale jednak. Niektórzy codziennie uczestniczyli w Eucharystii, co im się dotąd nie zdarzało. Modląc się, pogłębiali wiarę. Nastąpiło ożywienie duchowe w ludziach od dawna zmagających się z wiarą, przechodzących nawet jej kryzys czy od dawna niechodzących do kościoła.
Wielu poczuło się, jakby byli wyprowadzani na pustynię. To doskonały czas na rekolekcje i byli tacy, którzy skorzystali z istniejących w sieci kursów i programów rekolekcyjnych, także ignacjańskich. Taki czas sprzyjał też głębszemu wejściu w modlitwę. Oczywiście nie dla wszystkich. Byli też tacy, którzy zupełnie nie potrafili się odnaleźć w tej rzeczywistości i ciężko było ich przekonać, by dla własnego bezpieczeństwa pozostali w domach. Jednak ci, którzy dbali o swoją wiarę i duchowość, praktykowali coś więcej niż same sakramenty i tradycyjne nabożeństwa, którzy potrafili modlić się i przeżywać wiarę nie tylko w budynku kościoła – ci odnaleźli w tym czasie duchowy smak. Paradoksalnie dla nich wiara i formacja duchowa chyba nigdy nie były aż tak dostępne.
Z perspektywy czasu
Czy to były dobre decyzje? Jaki to miało sens? Co się tak naprawdę wydarzyło w nas, co się wydarzyło w Kościele? Myślę, że odpowiedzi przyjdą z czasem. Na razie staramy się na bieżąco podejmować wyzwanie, jakim jest pandemia. Nas przede wszystkim nauczyło to podejmować trudne decyzje i konfrontować się z nieprzychylnym przyjęciem. Krytyka, jaka popłynęła w naszą stronę, także spośród samych jezuitów (nie wszyscy mieliśmy pewność, jakie decyzje są właściwe), czasem była nie do uniesienia. Jednak słowa wsparcia i zachęty ze strony naszych parafian, ich wdzięczność i otwartość były dla nas ogromnym pocieszeniem i potwierdzeniem słuszności. Coś trzeba było zrobić. Nauczyliśmy się bardziej polegać na Bogu i pamiętać, że nie wszystko od nas zależy i że nie jesteśmy niezastąpieni. Zrozumieliśmy, że potrzebna jest głęboka duchowa formacja wiernych, pogłębione rozumienie sakramentów i uczenie przeżywania wiary także bez możliwości przyjmowania sakramentów. Bo kto wie, kiedy czas kolejnych obostrzeń znów nadejdzie? Wszystko w rękach Boga.
Tekst pochodzi z jesiennego numeru "Życia Duchowego". Całość znajdziesz tutaj >>
Skomentuj artykuł