Żyć i umrzeć w wolnej Ukrainie

Paweł Bobołowicz, reporter Radia Wnet

Od kilku tygodni z coraz bardziej rosnącym niepokojem opisujemy wydarzenia na Ukrainie, od brutalnych starć, w których zginęło ponad sto osób, przez zmianę władzy i usunięcie Wiktora Janukowycza z funkcji prezydenta, po te najbardziej bulwersujące - wkroczenie wojsk rosyjskich na Krym. 16 marca na półwyspie odbyło się referendum, w czasie którego wyborcy oficjalnie zagłosowali za przyłączeniem do Rosji.

18 marca Władimir Putin podpisał umowę o przyjęciu półwyspu w skład Federacji Rosyjskiej. Obserwowałem te wydarzenia w Doniecku, w Kijowie i w innych miastach na Ukrainie… A może powinienem napisać, że w Rosji?

W tym samym czasie, kiedy przygotowywano krymskie pseudoreferendum, tendencje separatystyczne pojawiły się i w innych regionach. Najostrzejszą formę przybrały one w Doniecku. 13 marca manifestowali tam prorosyjscy separatyści i ci, którzy opowiadają się za jednością kraju. Między manifestantami doszło do walk.

Marzenia o dolarach

DEON.PL POLECA

Separatyści rzucali kamieniami, bili pałkami obrońców jedności Ukrainy. Jednego z nich - 22-letniego działacza Swobody Dmytra Czerniawskiego - śmiertelnie ugodzono nożem. Ich ataki nieudolnie próbowała powstrzymać grupka milicjantów. Znajomi Dmytra, którzy też byli na manifestacji, twierdzą, że milicja właściwie była bierna, a nawet, w niektórych sytuacjach, sprzyjała atakującym. 29-letni Aleksiej Aleksandrow mówi, że wyszli na ulicę, żeby pokazać, że Donieck to też Ukraina, że są tu ludzie, którzy nigdy nie zgodzą się na oddanie ukraińskich ziem Rosji. Aleksiej został pobity po mityngu, separatyści dopadli go kilkaset metrów od placu Lenina: "Rzucili mnie na ziemię i katowali. Dziś, w centrum Doniecka, chociaż jesteśmy na terenie państwa ukraińskiego, strach jest nosić narodowe symbole, flagę Ukrainy. Jak mnie bili, to wyzywali mnie i krzyczeli, po co tu przyjechałem. Oni nie mogą zrozumieć, że w Doniecku też są Ukraińcy". Inny z uczestników proukraińskiej manifestacji opowiadał mi, jak został zatrzymany przez milicję. Miał rozbitą głowę, a mimo to całą noc, ponad jedenaście godzin, trzymano go na komisariacie bez pomocy lekarskiej. Tak samo potraktowano innych zatrzymanych w tej manifestacji, choć większość z nich była pobita. Odmawiano im pomocy medycznej. Dopiero po północy pozwolono im pójść do toalety, napić się wody, obmyć rany. Jeden z naczelników wprost im powiedział: "Ja wspieram Rosję, bo tam będę zarabiał miesięcznie dwa tysiące dolarów, a wy lepiej powinniście siedzieć w domu" .

Strach o przyszłość

Do stolicy Donbasu, najbardziej uprzemysłowionego i najbardziej zaludnionego obwodu Ukrainy przyjechałem z polskimi obserwatorami misji zorganizowanej przez NSZZ "Solidarność" i Stowarzyszenie Pokolenie. Pomimo porannej godziny, na placu Lenina zbierali się już separatyści. Powiewały flagi Rosji, czerwone z sierpem i młotem i wszechobecne pomarańczowo-czarne barwy georgijewskie - nawiązanie do Orderu Świętego Jerzego, do tradycji imperialnej Rosji. Przez te kolory powszechnie zaczęto separatystów nazywać "stonką". Przed "stonkami" uprzedza nas właściciel wynajmowanego przez nas mieszkania. Mówi, którędy najlepiej uciec z placu Lenina, jak uciekać, żeby nie ściągnąć do mieszkania pościgu. Pomału zaczynamy odczuwać panującą w Doniecku atmosferę strachu, zaszczucia.

Tego dnia odbywają się uroczystości pogrzebowe zabitego działacza Swobody. Nie ma tłumów, przychodzi ok. 100 osób. Jest za to dużo dziennikarzy. Za ogrodzeniem widać grupę funkcjonariuszy, choć są w cywilnych ubraniach, nikt nie ma wątpliwości, że to milicja. Nikogo to nie dziwi, raczej wszyscy nastawiają się na możliwą próbę zakłócenia pogrzebu. Szef lokalnych struktur Swobody tłumaczy, że godzina i miejsce pogrzebu były utrzymywane w tajemnicy. Nie chciano sprowokować separatystów. Kilka przemówień, odśpiewanie hymnu i wznoszony okrzyk: "Bohaterowie nie umierają". Jeden z przyjaciół zabitego mówi mi, że Dmytro nie miał na sobie kamizelki kuloodpornej, bo tego dnia oddał ją innemu koledze, a ona "uchroniłaby go przed nożem, którym go zabito (...) Razem z Samoobroną i Prawym Sektorem organizowaliśmy ochronę mityngu. Wiedzieliśmy, że będzie ciężko. Nikt nikogo nie zmuszał. Dmytro zgłosił się jako jeden z pierwszych" - mówi cicho.

Banderowcy udają Polaków

Gdy wracamy z cmentarza, dostajemy informację, że separatyści szturmują doniecką siedzibę Służby Bezpieczeństwa Ukrainy.

Budynku strzeże kilkudziesięciu milicjantów. Separatystów jest ponad tysiąc. Manifestanci ściągają z budynku ukraińską flagę, a zamiast niej wywieszają rosyjską. Po chwili ruszają w stronę placu Lenina. Po drodze, do polskiego obserwatora, który robi zdjęcia, podchodzi jeden z organizatorów, zadaje jakieś pytanie. Obserwator nieroztropnie odpowiada po ukraińsku. Separatysta identyfikuje obserwatora jako Ukraińca: "Swołocz, banderowiec!". Szybkie stwierdzenie, że jesteśmy z Polski, na chwilę uspokaja atmosferę.

Separatyści pikietowali pod komendą milicji, domagając się uwolnienia ich kolegów, co prawda nikt nie wiedział właściwie, kto i kiedy był aresztowany, ale nie miało to większego znaczenia. Z każdą chwilą wśród manifestantów było coraz więcej pijanych i bardzo agresywnie nastawionych osobników. Kiedy jeden z organizatorów poprosił, żeby ci, co pili, odeszli trochę dalej, odpowiedział mu głos: "Przecież my tu wszyscy piliśmy". Separatyści nie ukrywali swojej pogardy, a wręcz nienawiści do Ukraińców. Co chwila skandowano "Rosja", "Putin", "Berkut", a pod adresem liderów Majdanu rzucano obelgi. Większość rozmówców była przekonana, że przyłączenie Doniecka do Rosji to tylko kwestia czasu. Jednak pod pomnikiem Lenina trafiam na inną opinię: "Całe życie spędziłam w Rosji, jestem Rosjanką i nie chcę, żeby tu była Rosja. Chcę żyć i umrzeć w wolnej Ukrainie.

Ci, co krzyczą "Rosja", nie mają nawet pojęcia, co to oznacza tam żyć" - mówi mi starsza pani, która nie chce się przedstawić, nie pozwala się też sfotografować.

Wieczorem po centrum Doniecka chodziły grupy pijanych separatystów, z rosyjskimi flagami, i tropiły "banderowców", czyli każdego, kto odezwałby się po ukraińsku. Jedna taka grupa chciała nas pobić za to, że jesteśmy "pederastami z Europy", druga za to, że "na pewno to banderowcy z zachodniej Ukrainy, którzy tylko udają Polaków". Akcja drugiej grupy była na tyle skuteczna, że musieliśmy być ewakuowani z naszego mieszkania. Całe szczęście, że z tej opresji wyszliśmy cało. Smutne informacje miały dopiero przyjść.

Wiadomości z Krymu

Następnego dnia, w tym samym czasie, kiedy na Krymie odbywało się pseudoreferedum, po Doniecku znów krążyła manifestacja separatystów. Tym razem zmieniono na rosyjską flagę w prokuraturze, próbowano pikietować pod firmą nowo powołanego gubernatora donieckiego. Domagano się również referendum w Doniecku. Nocą znów na ulicach królowały prorosyjskie bandy. Informacje o rezultatach krymskiego pseudoreferendum dotarły do nas w powrotnym pociągu do Kijowa. Razem z kolejnymi informacjami o porwaniach dziennikarzy, działaczy obywatelskich. Nawet jednak wtedy mało kto wierzył, że Krym będzie tak szybko rosyjski. Dwa dni po referendum w Kijowie spotykałem moich wieloletnich przyjaciół z Bachczysaraju. Akurat przechodziliśmy przez Majdan, kiedy dotarła do mnie informacja, że Putin podpisał rozporządzenie o przyłączeniu Krymu do Federacji Rosyjskiej. Moim przyjaciołom musiałem powiedzieć, że ich dom, który opuścili kilkadziesiąt godzin wcześniej, znalazł się w Rosji.

Ukraińcy stale teraz śledzą informacje o reakcjach żołnierzy: kto się poddał, kto walczy, kto zdradził, kto jest bohaterem. Nazwisko pułkownika Mamczura, który bez broni ze swoimi żołnierzami wyszedł naprzeciwko uzbrojonym po zęby Rosjanom, znają wszyscy. Podobnie jak i nazwy ukraińskich okrętów wojennych, które poddały się bez walki: "Łuck", "Chmielnicki", "Tarnopol". Wszyscy śledzą losy okrętów, które próbują się wyrwać z rosyjskiej pułapki na jeziorze Donozlaw. W sieci wciąż krąży zapis wideo z momentu przejęcia przez Rosjan szkoły morskiej w Sewastopolu. Chociaż na stronę wroga przeszła tam kadra oficerska, to grupka młodych adeptów, w czasie podnoszenia bandery rosyjskiej floty czarnomorskiej, zagłuszana przez orkiestrę, dumnie odśpiewała hymn Ukrainy. Wszechobecne pytanie - co dalej?

Łazienka czy kałasznikow?

Wiele osób twierdzi, że Ukraina nie ma siły się bronić, że jest zdradzona, że zmarnowano 23 lata niepodległości, pozwalając Rosjanom panoszyć się na ukraińskiej ziemi. Coraz więcej osób przestaje mówić o "bratnim" rosyjskim narodzie. Przecież olbrzymia większość Rosjan popiera Putina. Z drugiej strony, za chwilę sobie przypominają, że tam mają krewnych, znajomych. Chociaż często ich też tracą. Mój krymski przyjaciel opowiada, jak zadzwoniła do niego kuzynka z Moskwy ze słowami: "Gratuluję, znów jesteśmy razem w Rosji". Musiała być bardzo zdziwiona, gdy padła odpowiedź: "Nigdy w Twojej Rosji nie będę" i rozmowa została przerwana.

Tydzień, w którym Ukraina traci Krym i staje na granicy wojny, a może właściwie, gdy ta granica już została przekroczona, to też czas, gdy po czterech miesiącach od wyjścia ludzi na Euromajdan zostaje podpisana polityczna część umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Cztery miesiące temu, gdyby dokonał tego Janukowycz, zapewne tłumy na ulicach oszalałyby z radości. Po miesiącach Majdanu, po złożeniu ogromnej ofiary z życia ukraińskich bojowników, po stracie Krymu ten historyczny akt nie wywołał spontanicznej radości. Jedynie na ulicach Łucka cieszyli się studenci, a w zagrożonej separatyzmem Odessie muzycy zorganizowali proeuropejski happening. Ukraińską atmosferę tych dni raczej bardziej oddaje rodzinna rozmowa przy stole w jednej z podkijowskich miejscowości: "Robimy remont łazienki czy kupujemy dwa kałasznikowy?". Wszyscy wiedzą, ile kosztuje ten karabin: najtaniej można kupić za 500 dolarów, za 600 bez problemów. Wiele osób podkreśla, że nigdy nie wierzyło, iż wojna może być tak realna, tak bliska. Korespondent wojenny stacji Inter, który został kilka dni temu skatowany na Krymie przez "zielonych ludzi", czyli niewiadomego pochodzenia żołnierzy, prorosyjskich bandytów, stwierdził, że nigdy się nie spodziewał, iż będzie korespondentem wojennym w swoim kraju.

Ogłoszona częściowa mobilizacja wyciska łzy z oczu matek, żon, sióstr, dzieci odprowadzających poborowych. Pod jedną z komisji rozmawiam z 24-letnim Paszą. Za chwilę ma odjechać na poligon. Odprowadza go cała rodzina. Wszyscy są Rosjanami. Mówią tylko po rosyjsku. Ale czują się lojalnymi obywatelami Ukrainy. Pytam go o tych, co na Krymie przeszli na stronę Rosji: "Durnie" - ucina krótko. Mama Paszy łkając, mówi: "Putin to suka". Jego siostra nie ma wątpliwości: "Pasza to mężczyzna, musi walczyć, a jak Rosjanie chcą Rosji, to niech sobie jadą do Putina". Młodzi ludzie w mundurach są już stałym elementem kijowskich ulic. Na poligonie w Nowych Petriwcach, niedaleko słynnej rezydencji Janukowycza w Meżyhirje, ćwiczą żołnierze Gwardii Narodowej. Nowej formacji, do której wstępują przede wszystkim członkowie Samoobrony - armii Majdanu.

Ale nawet w Kijowie pojawiają się nie do końca w tej sytuacji zrozumiałe obrazy. Z jednej strony powszechnie rozmawia się o bojkocie rosyjskich produktów, a z drugiej, w miejscu, gdzie 20 lutego składano ciała ofiar snajperów, siedzi grupa młodych mężczyzn, a jeden z nich przygrywa sowiecką "Katiuszę". W pobliskiej restauracji można oglądać kanały rosyjskiej telewizji, która od kilku tygodni wspina się na szczyty antyukraińskiej propagandy. W tym samym czasie deputowani Swobody biją dyrektora ukraińskiej telewizji państwowej, filmują to i upubliczniają w Internecie, dając - pozostaje wierzyć, że mimowolnie - argumenty rosyjskiej dyplomacji o ukraińskim nacjonalizmie i faszyzmie.

Nowa władza znalazła się w skrajnie trudnej sytuacji. Oskarżana o oddanie Krymu, o nieumiejętność odnalezienia winnych mordów w czasie rewolucji, z takimi "wpadkami" jak ta z działaczami Swobody, działa w olbrzymiej presji zewnętrznej i wewnętrznej. Na to wszystko nakładają się jeszcze zbliżające się wybory prezydenckie. Nie może zatem dziwić, że bardziej Ukraińców interesuje powrót do życia politycznego Julii Tymoszenko niż podpisanie umowy stowarzyszeniowej.

Ukraina w ciągu jednego tygodnia straciła Krym, podpisała umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską, utraciła swoją flotę, utworzyła Gwardię Narodową i zmobilizowała tysiące poborowych. Premier lata liniami rejsowymi, nowi politycy stołują się w najzwyklejszych restauracjach Kijowa, a na Majdanie pomału znikają namioty. W sejfach osób związanych ze starym reżimem odnajdywane są miliony dolarów w gotówce i dziesiątki kilogramów złota, a w ukraińskim budżecie widać dziurę w dnie. W kilku ukraińskich obwodach jawnie występują separatyści. Co zatem może wydarzyć się na Ukrainie? Bez względu na to, kogo o to bym nie pytał, czy zwykłych mieszkańców, czy ukraińskich polityków, bezradnie odpowiadają: "Nie wiem". Najgorzej, że odpowiedź na to pytanie może znać Władimir Władimirowicz Putin.

o. bp Radosław Zmitrowicz OMI biskup pomocniczy w Kamieńcu Podolskim na Ukrainie

- Mamy trudny czas na Ukrainie. Wszyscy bardzo przeżywamy to, co się u nas dzieje. Wielu jest oburzonych z powodu sytuacji na Krymie. Nawet jeśli większość tamtejszego społeczeństwa pragnie być obywatelami Rosji, to nie robi się tego w odpowiedni sposób. Wielu ma odczucie niesprawiedliwości i gwałtu. Ukraińcy kochają swoją ojczyznę i zgłaszają się do wojska. Mają nadzieję, że nie będzie wojny, ale rozumieją, że wszystko może się stać, nawet coś tak strasznego jak wojna. Kościół jak zawsze jest z ludźmi. Ale oczywiście zadanie Kościoła nie może się ograniczyć tylko do wsparcia w obronie niepodległości. Kościół czyni to, dając człowiekowi ducha niepodległego. Ale to, co najważniejsze w życiu każdego z nas, to przyjęcie daru Bożej miłości. Tylko wówczas, gdy człowiek żyje tą miłością, jest rozwiązany jego fundamentalny problem: śmierć duchowa, z którą się rodzi i która jest konsekwencją grzechu pierworodnego. Człowiek robi wszystko co możliwe, aby nie odczuwać tej śmierci duchowej. Czasami, aby "pokonać" pustkę w sobie i potwierdzić swoją wartość, napada na drugiego, kłamie, nawet zabija lub też przywiązany do swego komfortu patrzy obojętnie, że drugi ginie. Nie ma więc nic ważniejszego niż wyzwolenie człowieka z tego stanu śmierci. Tylko wówczas możliwa jest realna zmiana na lepsze. To dzieje się poprzez zamieszkanie Ducha Świętego w człowieku. A to zamieszkanie możliwe jest poprzez wiarę i sakramenty. Temu Kościół chce służyć. Zawierza swoje służenie i całą Ukrainę Niepokalanemu Sercu Maryi.

Wierzymy, że Bóg prowadzi historię. Na Majdanie wydarzyło się zło, zabijano ludzi, ale było znacznie więcej dobra, poświęcenia, modlitwy. Podobnie na całej Ukrainie, oprócz złych rzeczy działo się bardzo wiele dobra.

Niech również te wydarzenia na Wschodzie pomagają Polakom rozumieć, że nie ma gwarancji życia w dobrobycie, a życie to coś więcej niż coraz większa konsumpcja.Jesteśmy bardzo wdzięczni za modlitwę Polaków i nadal bardzo o nią prosimy.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Żyć i umrzeć w wolnej Ukrainie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.