Bóg, fajerwerki i ostatni plaster szynki

(fot. flicr.com)

- Zobaczysz, milczenie nie będzie tu najtrudniejsze - usłyszałam od wysokiego blondyna - Bartka znad morza, który uczy geografii, a od morza woli góry. To była moja ostatnia "legalna" rozmowa, po której zaczęło się 120 godzin ciszy.

Dom nazywał się Betania, przed nim duży i zielony nawet w zimie ogród, obok sporo pól, łąk i wiejskich domów. Powietrze jakieś takie rześkie, mimo, że Śląsk. Dostałam klucz do pokoju, plan dnia i uśmiech połączony z szybkim, ale rzuconym chyba z serca życzeniem: powodzenia. Nikt (prawie nikt) nie wierzył, że mogłabym nic nie mówić przez całe 5 dni, co pomogło mi potraktować niemówienie jak wyzwanie. Na wszelki wypadek zakończyłam pilne i ważne pracowo-życiowe sprawy i smsem albo rozmową poinformowałam bliską dla mnie część świata, że jestem totalnie off. Off przez 5 dni, które były w mojej wizji przyszłości, jak podróż trwająca wieczność.

Trudne nicnierobienie

- Here silence is speaking (Tu mówi cisza), znasz to? Takie zdanie można przeczytać w ogrodzie Getsemani - to powiedział Ojciec Darek, który w obliczu miliona moich słów, wypowiadanych w  jedynych 30 minutach dnia, w których słyszałam dźwięk moich myśli w słowach, pozwalał sobie na małą ilość zdań albo kilka pytań. Poza tym patrzył, słuchał i był. Każdy z rekolektantów (tak na nas tam mówili) miał kogoś, kto czuwał nad nim i nad jego smakowaniem Słowa i życia. Kogoś do porozmawiania o stałej porze dnia.

Trzy medytacje - czyli 60 minut ze wskazanym Słowem, wprowadzenia do nich (takie mądre konferencje), posiłki, dyżury przy zmywaniu albo rozkładaniu talerzy - niby intensywnie, ale czasu było nad wyraz dużo. Dało się ze wszystkim zdążyć, przemyśleć, zrobić zapas snu i chcieć przeczytać całą Biblię albo wszystkie książki w bibliotece. Bo jestem przyzwyczajona do działania, do myślenia, do robienia. Bartek miał rację, nie cisza była najtrudniejsza. Wiem już, że On jest Bogiem, który mówi w ciszy. Wystarczy zacząć sluchać, czyli czasem zamilknąć, On i tak wszystko wie.

Ostatni plaster szynki

Na korytarzach mijałam zamyślonych nieznajomych. Bez słów i bez uśmiechów. Jak śmiertelnie poważni dorośli. Czasem trudno było nie wybuchnąć śmiechem. W oczach dało się zobaczyć dużo szczęścia albo dużo łez i smutku, połączonego zawsze z pragnieniem natychmiastowego spotkania żywego Boga. Pedagog, nauczyciel, murarz, mąż, ojciec, psycholożka, zakonnica i mediaplanerka  - tyle o nich zapamiętałam z zapoznania w pierwszym dniu. Wtedy każdy miał moment na powiedzenie imienia i kim jest.

Chodziło o smakowanie - słów, zdań, momentów, widoków, myśli. O zatrzymanie się w życiu, ale też jak najwięcej stopklatek w dniu. Żeby móc najuważniej celebrować  minuty i chwile. Nawet takie jak ta, w której akurat nie miałam widelca i ktoś z drugiego końca sali biegł, żeby mi go podać. Albo jak starszy mężczyzna z mojego stolika nakładał ostatni plaster szynki zawsze na inny, niż swój talerz. I taka, w której ktoś potrzebował chusteczki, a obok był ktoś, kto subtelnie ją podał. Skoro nieznajomi umieli bywać dla siebie jak przyjaciele, to dla mnie dowód, że On jest Bogiem, który jest dobry. 

W ciszy fajerwerki

Biegałam, spacerowałam, odliczałam dni do końca, uczyłam się nie intelektualizować Boga i mieć trywialne przemyślenia. Czyli przez 60 minut, zgodnie z zaleceniem Ojca Darka przeżywałam zdanie: Bóg jest miłością. Myślałam, że oszaleję i byłam sfrustrowana. Aż ON mi wyjaśnił co to znaczy i co to znaczy dla mnie, i jaki jest mój bliski Bóg. Postanowiłam, że jak będę już bogata, to dla ośrodka w Czechowicach-Dziedzicach kupię rowery. Żeby poza spacerami i bieganiem, nadpobudliwi jak ja rekolektanci mogli sobie w ciszy i pedałując doświadczać, że On na serio jest miłością. Taką, na którą nie trzeba zasługiwać i nie trzeba czekać na wypracowanie idealnej wersji siebie, żeby odważyć się ją przyjąć. Trzeba tylko natychmiast otworzyć serce. On zajmuje się resztą, bo zawsze dotrzymuje Słowa.

Przed początkiem mojej ciszy ciągle padały różne wersje tego samego pytania: - Plany na Sylwestra? Odpowiadałam tak samo: - Będę uczyła się milczeć na Śląsku! W Sylwestrze lubię tylko fajerwerki, a to pytanie zaczyna się powtarzać około pierwszej połowy listopada. Wtedy  już wiedziałam, że spędzę go na rekolekcjach ignacjańskich i rozbawiały mnie kolejne reakcje na tę odpowiedź. Wiedziałam, że jedyne, czego będzie mi brakowało to widoku fajerwerków. Bo ominięcie całej reszty noworocznych ekscytacji było dla mnie dobrym pomysłem. Chwile po północy przeżyłam szok i nieziemską radość, bo z mojego okna był najlepszy w moim życiu widok na fajerwerki. Czyli nie ominęło mnie to, co w Sylwestrze dla mnie najlepsze, a ten rok nie mógł zacząć się lepiej. On jest Bogiem zaskakującym. Jak fajerwerki!


Jak się wahacie, to tym bardziej - jedźcie! Pomilczeć i w ciszy usłyszeć siebie i Boga. Terminy rekolekcji ignacjańskich znajdziecie tutaj.

Ciszy można uczyć się też codziennie, zaczynając od 15 minut. Taki pomysł proponuje Wojtek Werhun SJ w "Kwadransie uważności", w którym znajdziecie 49 ćwiczeń na uważność i zatrzymanie się w szalonym, życiowym biegu. Wojtek mówi, że w książce zawarł wszystko to, czego nauczył się przez 8 lat bycia w zakonie. Specjalnie dla użytkowników portalu DEON mamy zniżkę (-20%) na "Kwadrans uważności", wystarczy wejść na stronę Wydawnictwa WAM i wpisać specjalny kod: KWDEON

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bóg, fajerwerki i ostatni plaster szynki
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.