Droga do wiary uczniów z Emaus

Droga do wiary uczniów z Emaus
Poszukujący. Droga do wiary w dolinie zwątpienia - Joseph Loconte, tłum. Marek Chojnacki
Joseph Loconte / Wydawnictwo WAM

Pogrążeni w żałobie i zwątpieniu dwaj uczniowie Jezusa wracają do Emaus. Nie przypuszczają, że droga ich ucieczki stanie się drogą poszukiwania dla każdego człowieka, którego zawiodły nadzieje. Ślady wędrowców do Emaus stają się naszymi śladami, a my poszukiwaczami wiary. "Poszukujący" - historia zarówno dla wierzących, jak i dla uczciwych sceptyków.

Dwóch przyjaciół w poszukiwaniu odpowiedzi

"Tego samego dnia dwaj z nich byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło".

DEON.PL POLECA

Karty Biblii kryją historię o dwóch wędrowcach, jednym nieznajomym i desperackim poszukiwaniu wiary w świecie, który oszalał ze zwątpienia.

Wędrowcy uciekają ścigani przez władze Jerozolimy. Zmierzają do wsi Emaus, położonej niedaleko Świętego Miasta. Brutalne wydarzenia ostatnich kilku dni zupełnie ich przerosły. Ci ludzie potrzebują schronienia, miejsca, w którym mogliby się uporać z tym, co się właśnie zdarzyło w ich życiu: wracają do domu. Obojętni na otoczenie, idą pogrążeni w rozmowie. Spierają się z sobą. Przerywają sobie, milkną, a po chwili znów zaczynają dyskutować.

Przedmiotem ich sporu jest stracenie w Jerozolimie kontrowersyjnego nauczyciela i uzdrowiciela. Znany był jako Jezus, syn cieśli z Nazaretu, Żyd. Wielu Żydów wierzyło, że był prorokiem przemawiającym w imieniu Boga. Niektórzy odrzucali go jako oszusta, inni jako wichrzyciela. Nasi wędrowcy wierzyli, że był nadzieją Izraela na wyzwolenie polityczne. Obaj uznawali się też za Jego uczniów.

W ciągu lat i wieków po Jego śmierci podobnie uczyniło oczywiście wiele innych osób. Zaiste, żadna postać historyczna w takim stopniu jak On nie była źródłem inspiracji dla twórców różnych dzieł z dziedziny muzyki, literatury i sztuki. Do wspaniałego dorobku artystycznego holenderskiego malarza Rembrandta van Rijna należy wiele portretów Jezusa oraz obrazy przedstawiające sceny z Jego życia i działalności religijnej. Rembrandt był zafascynowany historią dwóch uczniów na drodze do Emaus i ich zdumiewającym odkryciem dokonanym pod koniec podróży. "W swym fascynującym ujęciu tych postaci - pisze historyk sztuki George Keyes - Rembrandt skupia się przede wszystkim na tym, co widzi ludzki umysł i dusza".

Tym, co widzieli, była - według Rembrandta i wielu innych miłośników tej sceny - postać o niezwykłej mądrości, dobroci i czułości serca. Przywódcy religijni, pisarze, filozofowie, uczeni, królowie, prezydenci, premierzy - niemal wszyscy ludzie wykształceni nie zdołali oprzeć się jej wpływowi. "Bez względu na prywatne sądy czy opinie na Jego temat - pisze historyk Jaroslav Pelikan - Jezus z Nazaretu jest od prawie dwudziestu stuleci centralną postacią kultury Zachodu".

Z tą uczoną opinią będziemy musieli jednak zaczekać. Teraz, gdy ci ludzie wyrwali się z chaosu wydarzeń, które miały miejsce w Jerozolimie, wydaje się, że życie i posłannictwo Jezusa skończyło się brutalnym i żałosnym upadkiem. Nagle, bez ostrzeżenia, pojmali Go i stracili Rzymianie, przedstawiciele pogańskiego mocarstwa okupującego Jerozolimę i obszar zwany Palestyną.

W istocie wszystkie tereny zamieszkałe przez Żydów znajdowały się pod okupacją Rzymian. Namiestnicy rzymscy często bywali brutalni, przekupni i kapryśni. Podobnie jak dawny Związek Radziecki, cesarstwo rzymskie powoływało miejscowych rządców spośród przedstawicieli ludów podbitych, by byli ich oczami i uszami. Kolaboranci często sprawowali despotyczne rządy; taki właśnie charakter miało trwające trzydzieści trzy lata panowanie króla Heroda. Żydowski historyk Józef Flawiusz pisze, że Herod "był okrutny dla wszystkich" i "gardził sprawiedliwością".

Mimo to nasi wędrowcy nie mogli pojąć, dlaczego Jezusa osądzono i skazano na ukrzyżowanie. Wiele słynnych obrazów przedstawiających tę scenę nie zdołało uchwycić ich przerażenia. Rzymska śmierć na krzyżu stanowiła w I wieku szczególnie odrażającą egzekucję. Skazańca biczowano, często dotkliwie, a następnie przybijano do drewnianego krzyża z rozpostartymi ramionami. Zważywszy na panującą w starożytnym Rzymie kulturę przemocy, można przypuszczać, że mógł on być następnie dręczony przez swoich katów i poddawany różnym torturom. Jak pisze historyk Martin Hengel, "ukrzyżowanie było karą, w której kaci do woli folgowali swoim kaprysom i sadystycznej wyobraźni". Skazańca obnażano i wystawiano na działanie czynników atmosferycznych, a następnie pozwalano, by walczył o oddech i życie ku uciesze gapiów, którzy naigrawali się z nieszczęśnika i zaspokajali swoje wojerystyczne instynkty. Była to kara zastrzeżona dla przestępców, buntowników, morderców i heretyków.

Jak podobny los mógł spotkać Jezusa?

Był postacią, której gesty współczucia łamały bariery statusu majątkowego i społecznego, płci i religii. Oto pojawił się rabbi, którego wiedza o Bogu i Jego królestwie zdawała się płynąć z głębi zbiorowego geniuszu i dobroci całego rodzaju ludzkiego. Słuchanie Jego nauk przypominało zatrważającą podróż do świetlistego miasta, położonego gdzieś na krańcu świata. Pójście za Nim było bardzo niebezpieczne; mimo to tych, którzy się na to nie zdecydowali, trapił smutek i żal, że zabrakło im odwagi.

1. Rzeczy widzialne i niewidzialne

"Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali".

Dość osobliwa scena przydarzyła się jednemu z najwybitniejszych uczonych katolickich, Johnowi Coletowi, gdy wchodził do słynnej katedry w Canterbury w Anglii. Rzecz miała miejsce około roku 1511, w okresie gdy w katolickiej Europie dominowała duchowość przepełniona lękiem.

Właśnie w tym miejscu, około 350 lat wcześniej, zdesperowany król Henryk II stracił cierpliwość wobec poczynań upartego dostojnika kościelnego o nazwisku Tomasz Becket. Becket i król Henryk wdali się w długotrwały ostry spór o relacje pomiędzy Kościołem i państwem, w którym Becket nie chciał ustąpić. "Czy nikt nie uwolni mnie od tego księdza wichrzyciela?", pytał monarcha. Na apel odpowiedziało czterech rycerzy Henryka, napadając na Tomasza Becketa w katedrze i sztyletując go na śmierć. Kościół szybko zaczął go czcić jako męczennika i świętego. Ku jego czci wzniesiono wyłożoną złotem kaplicę. O jego niezłomności opowiadają sztuki teatralne, utwory literackie i opery; jego postacią zajęli się też producenci z Hollywood.

Sto lat po jego śmierci kaplica Becketa stała się najważniejszym celem pielgrzymek katolików angielskich. Zważywszy na to, chcąc uczcić pamięć świętego, Colet postanowił udać się do kaplicy. Colet, pełniący funkcję dziekana katedry Świętego Pawła w Londynie, był pobożnym katolikiem i obrońcą Kościoła.

Tego jednak, co zobaczył w Canterbury, zupełnie się nie spodziewał.

Po zamordowaniu Becketa miejscowi zaczęli gromadzić kawałki jego szat splamionych krwią. Rozeszła się pogłoska, że kto się ich dotknie, zostanie uzdrowiony ze ślepoty, epilepsji, trądu i z innych dolegliwości. Wkrótce mnisi z Canterbury zaczęli sprzedawać załamanym pielgrzymom szklane buteleczki z krwią Becketa. O cudach u grobu męczennika wspomniał w swych "Opowieściach kanterberyjskich" Geoffrey Chaucer:

  • Zwłaszcza z najdalszej nawet okolicy
    Do Canterbury wędrują Anglicy,
    Świętemu złożyć hołd męczennikowi,
    Że im dopomógł, z choroby uzdrowił.

Gdy Colet nawiedził katedrę, sprzedawcy krwi Becketa prosperowali znakomicie. Hałaśliwi sprzedawcy natarczywie oferowali metalowe drobiazgi upamiętniające duchową pielgrzymkę. Żebrak pokropił Coleta wodą święconą, podsuwając mu coś, co - jak twierdził - było butem Becketa, i domagając się ucałowania go w celu otrzymania błogosławieństwa. Colet był wstrząśnięty. "Azaliż ci głupcy sądzą, że będziemy całować buty wszystkich poczciwców, jakich nosiła ziemia? - spytał rozzłoszczony. Czemuż nie przynoszą nam do ucałowania ich śliny albo odchodów?".

Co sprawia, że ludzie budują sanktuaria, zbierają relikwie, przechowują krew męczenników i podróżują do odległych miejsc, by dotknąć kości dawno zmarłych ludzi, o których sądzą, że byli blisko Boga?

Z drugiej strony, dlaczego istnieje, według różnych ocen, około dwudziestu pięciu tysięcy sobowtórów Elvisa Presleya, uszczęśliwiających swymi wygibasami rozhisteryzowane tłumy w różnych częściach świata? Do jego grobu w Graceland w Memphis w stanie Tennessee wciąż przyjeżdżają autokary pełne fanów. Co roku powstają nowe miejsca kultu, w których czci się króla rock and rolla. Parafernalia Elvisa rozchodzą się szybciej niż niegdyś buteleczki z krwią Becketa. W Portland w stanie Oregon istnieje nawet otwarty całą dobę "kościół Elvisa" (przypuszczam, że najczęściej śpiewaną pieśnią religijną jest tam Love Me Tender). Erica Doss, która w książce Kultura Elvisa podjęła próbę określenia liczby fanów króla, pisze, że jest on uważany za "postać szczególną, cudowną, pełną dobroci, transcendentną, a nawet czyniącą cuda".

Co tłumaczy tę nieomal deifikację legendy rock and rolla? Ekscentryczna duchowość? Emocje ogłupionych ludzi? Jak zauważył kiedyś sarkastycznie Johnny Carson: "Jeśli na świecie byłaby jakaś sprawiedliwość, Elvis wciąż by żył, a wszyscy, którzy się pod niego podszywają, już byliby martwi".

Tłumaczenie tego zjawiska przesądami czy względami psychologicznymi niewiele jednak wyjaśnia. Najwyraźniej w naszym codziennym życiu - nawet w jego najbardziej satysfakcjonujących chwilach - jest coś, co w wielu ludziach budzi niepokój i tęsknotę za czymś innym. W naturze ludzkiej tkwi, jak się wydaje, jakiś potężny impuls, który popycha nas do szukania "postaci cudownych, pełnych dobroci, transcendentnych"; coś, co skłania nas do odnajdywania obecności Boga.

Poszukiwacze Boga

Jest to jeden z najbardziej uderzających faktów, jakie napotykają badacze dziejów cywilizacji. Każda cywilizacja została ukształtowana przez ludzi, których filozof Huston Smith nazywa "poszukiwaczami Boga", przez osoby, które próbują nawiązać kontakt z bóstwem. Każda cywilizacja bez wyjątku tworzy złożony system wierzeń religijnych, które przyczyniają się do utrzymania jedności społecznej. "Cóż to za przedziwne towarzystwo - pisze Smith - ci poszukiwacze Boga ze wszystkich stron świata, w najróżniejszy sposób wznoszący modły do Boga, który jest panem wszystkiego, co żyje".

Żydzi w czasach Jezusa szukali Boga szczególnie gorliwie. Wznieśli w Jerozolimie ogromną, bogato zdobioną świątynię, w której kapłani składali ofiary mające oczyścić serca ludzkie przed obliczem Jahwe. Ich święta księga, Tora, jest zapisem dramatycznych spotkań Boga ze swoim ludem. Choć Żydzi nie tworzyli sobie obrazu Boga - nigdy pod żadną postacią nie tworzyli Jego podobizn w sztuce sakralnej - to jednak systematycznie Go opisywali, uznając za Osobę, Króla, Odkupiciela, Obrońcę, Sędziego, Ojca i Pasterza. Wszystkie te obrazy odnoszą się do Boga Izraela.

Całą historię judaizmu można uznać za długie, splątane dzieje starań narodu, który chciał poznać Boga i zjednać sobie Jego błogosławieństwo. Czy wyjaśnia ona to, co stało się na drodze do Emaus? "Sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali". Tekst ten informuje nas, bez żadnego patosu i wyjaśnienia, że Jezus w jakiś sposób powrócił do życia i pojawił się tym uczniom.

Czy ci pobożni ludzie dali się ponieść pragnieniu spotkania z nadprzyrodzonym? Nie byliby pierwsi. Zachwycamy się na przykład dokonaniami architektonicznymi starożytnych Egipcjan, którzy wznieśli z kamienia ogromne piramidy, wciąż zadziwiające współczesnych inżynierów. Wielka piramida w Gizie sięga w niebo na wysokość 139 metrów - wyżej niż czterdziestopiętrowy wieżowiec - i zbudowana jest z ponad dwóch milionów wapiennych bloków. Pomyślmy tylko: przez wiele dziesiątków lat tysiące robotników musiało wlec dziesiątki tysięcy ton kamienia przez ogromne obszary pustyni, by wznieść ten cud świata.

W jakim celu? Wyjaśnia nam to inskrypcja hieroglificzna skierowana do egipskiego boga Atuma: "O Atumie, opleć ramiona króla Neferkare Pepiego wokół tej budowli, wokół tej piramidy (…). Pilnuj, by przez całą wieczność nie stało mu się nic złego [sic!]". Inaczej mówiąc, piramidy służyły faraonom za grobowce mające umożliwić im bezpieczne przejście ze śmierci do życia w zaświatach. W tym przypadku król Pepi II chciał dotrzeć bezpiecznie do raju, zaprzęgając w tym celu do pracy armię niewolników i inżynierów.

Podziwiamy oczywiście polityczne i wojskowe dokonania starożytnego Rzymu - jego ideały republikańskie, podboje terytorialne i pax Romana, pokój, który przyniósł stabilizację większości znanego wówczas świata. Wiemy, że Rzymianie czcili cały szereg "bogów" i "bogiń", wielu z nich zapożyczając od Greków. Wydaje się jednak, że ich bóstwa tak bardzo przypominały ludzi - bywały równie okrutne i zepsute jak Neron czy Kaligula - że, jak dziś sądzimy, nikt naprawdę nie traktował ich poważnie.

Warto w tym miejscu pamiętać, że najważniejszym mitem rzymskim jest Eneida Wergiliusza, epicki poemat o poświęceniu, cierpieniu, lojalności i posłuszeństwie bogom. Bohater tej historii, Eneasz, został tam opisany jako "mąż (...) bardzo pobożny" (I, 10). W istocie, Eneasz osiąga prawdziwą wielkość dopiero wówczas, gdy w pełni poddaje się woli bogów i bez reszty, z absolutną bezinteresownością poświęca się swej misji, którą jest założenie w Rzymie nowego państwa. Gdy zatem Eneasz pozwala swej kochance Dydonie odciągnąć się od powierzonego mu zadania, bogowie muszą interweniować, przywołując go do porządku. Bohater, jak pisze Wergiliusz, ostatecznie wybiera obowiązek. "Zbożny Eneasz zaś, chociaż tak bardzo / Chciałby ją koić, dobrymi słowami / Odegnać troski, idzie jednak spełnić - / Ciężko wzdychając, a z duszą targaną / Wielką miłością - polecenia bogów. Wraca do floty" (IV, 535-540).

Tak właśnie Rzymianie rozumieli pobożność. Historię Eneasza - człowieka, który, zważając na zamiary bogów, spełniał swe powołanie - przyjęto w cesarstwie rzymskim za wzór postawy bohatera.

 Bóg ukryty

Większość z nas oczywiście uważa, że tajemnica życia ludzkiego nie została zadowalająco wyjaśniona. Jeśli wprost się z nią zmierzyć, obecność nieznajomego na drodze do Emaus może być trudna do zniesienia. Trudno jednak również nie brać pod uwagę możliwości, że Bóg działa w ukryciu, że nadprzyrodzoność niepostrzeżenie wchodzi w świat natury.

Począwszy przynajmniej od lat 20. XX wieku, scenarzyści i filmowcy z Hollywood zaczęli dostrzegać, jak bardzo nieodpartym motywem jest wątek obecności Boga. Mary Lea Bandy, kurator działu filmów Muzeum Sztuki Współczesnej, i Antonio Monda, profesor filmoznawstwa z nowojorskiego uniwersytetu, postawili sobie pytanie, czy sednem wszystkich opowieści nie jest kwestia obecności lub nieobecności Boga.

Wskazali przy tym na szereg filmów o tematyce duchowej, autorstwa twórców tej rangi, co Alfred Hitchcock czy Roberto Rossellini. Jak piszą, "Historia filmu zaświadcza, że ukryty Bóg może przybrać postać osła dźwigającego na grzbiecie ciężar całej ludzkiej nędzy lub pojazdu kosmicznego, który po wielu bliskich spotkaniach wreszcie ukazuje się nam, zmieniając nasze życie".

Bandy i Monda zorganizowali pokaz filmów zatytułowany Bóg ukryty: film i wiara, który w ciągu trzech miesięcy ściągnął do Muzeum Sztuki Współczesnej tysiące widzów.

Jednym z filmów zaprezentowanych na tym pokazie była Uczta Babette (1987), film oparty na noweli Isak Dinesen [Karen Blixen]. Opowiada on historię Babette Hersant, przerażonej kobiety, która w roku 1871 uciekła przed piekłem Komuny Paryskiej, chroniąc się na zapadłej wsi w północnej Danii. Tam Babette spotyka ludzi, których serca zatwardziła hipokryzja, egoizm i religijność pozbawiona miłości. Przygarniają ją dwie ponure siostry, Martine i Filippa, córki pastora, założyciela wspólnoty religijnej o surowej regule.

By uczcić stulecie urodzin pastora, Babette - której powierzono organizację uroczystości - ofiaruje się przygotować wykwintne przyjęcie w stylu francuskim. Wydając wszystkie pieniądze, jakie wygrała na loterii, zamawia ogromną ilość przywiezionych do wsi przysmaków i przyborów - lody, zastawę stołową, szkło, obrusy, sery i mięsa, skrzynie wina i ogromnego żółwia, z którego ugotuje zupę.

Scena posiłku przywodzi na myśl wspaniałą ucztę weselną, często pojawiający się w Biblii obraz, symbolizujący wspólnotę Boga ze swoim ludem, który po długiej wędrówce wreszcie bezpiecznie wraca do domu. Bogactwo i radość posiłku przemienia biesiadników z ponurych, małostkowych indywidualistów w ludzi, którzy zakosztowali miłosierdzia Bożego. "Nadchodzi czas, gdy otworzą się nam oczy i zobaczymy, i uświadomimy sobie, że łaska jest nieskończona - mówi generał Löwenhielm - łaska, moi przyjaciele, wymaga od nas jedynie tego, byśmy ufnie jej oczekiwali i przyjęli ją z wdzięcznością (…); łaska przytula nas do piersi i ogłasza powszechną amnestię".

Bóg ukryty objawia się, choćby tylko po części, poprzez posiłek przygotowany z miłością i poświęceniem.

Myśliciele katoliccy podejmowali ten temat - wątek tajemniczej obecności lub nieobecności Boga - na długo przedtem, zanim odkryli go hollywoodzcy filmowcy. Średniowieczni mistycy nazywali Boga "chmurą niewiedzy", uznając Go za byt całkowicie tajemniczy, do którego nie sposób w pełni się zbliżyć. Reformator protestancki Marcin Luter, w latach 20. XVI wieku także mówił o "ukrytym Bogu" Biblii, Bogu tak straszliwym, że nie może wprost objawić się ludziom, nie przytłaczając ich swym majestatem. Dlatego, pisał Luter, Bóg częściowo się skrywa, nawet przed tymi, którzy Go szukają.

W wypowiedziach tych jest wiele pokory; ich autorzy uznają, że nasze możliwości pojmowania Boga i tego, w jaki sposób działa On w naszym świecie, są ograniczone. "Zalecam położyć kres spekulacjom - pisał Luter - i chcę, by po mojej śmierci trzymano się tej zasady".

Musimy tu ze smutkiem przyznać, że Kościół chrześcijański wydał wielu pasterzy i teologów, którzy zlekceważyli zasadę Lutra. Zapewniają nas oni z żelazną logiką i kaznodziejskim zapałem, że doskonale wiedzą, dlaczego wielu ludzi czuje się oddalonych od Boga. Twierdzą, że tak naprawdę Bóg ich odrzucił. Skrywa się przed nimi, by nie mogli Go znaleźć. Bóg objawia się garstce wybrańców, resztę rodzaju ludzkiego skazując na wieczny mrok i niezaspokojenie najgłębszych pragnień.

Jakkolwiek ludźmi tymi powodować mogą dobre intencje, coś złego stało się z ich postawą i obrazem biblijnego Boga. Pomylili oni własne uprzedzenia i spekulacje z naukami Jezusa. Powiedzmy wprost: przekonanie, że Bóg skrywa się, by ludzie nigdy Go nie znaleźli, że porzucenie dusz ludzkich i pozostawienie ich w zupełnej rozpaczy i samotności sprawia Mu przyjemność, zdaje się pochodzić z głębi otchłani piekielnych.

Wiara Jezusa objawia nam zupełnie inny obraz Boga.

Co zafascynowało naszych dwóch wędrowców w Jezusie? Nie była to obietnica oddzielenia grzeszników od sprawiedliwych. Nie były to groźby ukarania wszystkich, którzy nie przyjmują Jego słów, ogniem piekielnym. Zafrapowało ich coś innego, co przypominało śmiałą piosenkę z dzieciństwa, na wpół zapomnianą, a jednak wciąż napełniającą serce odwagą. "Jestem Żydem - wyznał Einstein - lecz fascynuje mnie świetlana postać Nazareńczyka".

Co przyciągnęło tych ludzi do Jezusa? Wiara żydowska, Pismo Święte, które kształtowało umysł Nazareńczyka, mówi o determinacji Boga, który szuka ludzi zbłąkanych, objawia im się i sprowadza ich na bezpieczną drogę.

Zainteresowała Cię ta pozycja? Sięgnij po nią.

Droga do wiary uczniów z Emaus - zdjęcie w treści artykułuPoszukujący. Droga do wiary w dolinie zwątpienia - zdobądź własny egzemplarz

Pogrążeni w żałobie i zwątpieniu dwaj uczniowie Jezusa wracają do Emaus. Nie przypuszczają, że droga ich ucieczki stanie się drogą poszukiwania dla każdego człowieka, którego zawiodły nadzieje. Ślady wędrowców do Emaus stają się naszymi śladami, a my poszukiwaczami wiary.

"Poszukujący" - historia zarówno dla wierzących, jak i dla uczciwych sceptyków.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Droga do wiary uczniów z Emaus
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.