Jest zwyczajny poranek. Nagle słyszę: Staś nie żyje, idź do mamy, powiedz jej
Staś urodził się w tym samym dniu, co ojciec Jan Góra: 8 lutego 1994 roku. Nasz pierwszy syn, środkowy ze stada. Zauważał ludzi i ludzie to lubili. A on lubił ludzi. Nie robił stu rzeczy naraz. Umiał wybierać, a jak coś już robił, to robił dobrze. On nam wszystkim umarł, nie tylko mnie. Dziura się zrobiła w wielu sercach - mówi Ania.
Historię o Stasiu Kowalskim, zaufaniu, koronce do Bożego Miłosierdzia i poczuciu, że Bóg nas nigdy nie opuszcza, Ania opowiada Monice Górskiej. To kolejna opowieść o podróży do źródeł zaufania, o tym, jak odnaleźć mapę, gdy nagle nie widać nawet drogi przed sobą. Ta trudna i piękna historia o ufności znalazła się w książce Moniki, wydanej pod tytułem "Zaufaj, puść i kochaj", objętej naszym patronatem.
Wódz Wilcząt, który umiał wybierać to, co ważne
- Zawsze mu mówiłam, że nazwisko zobowiązuje. No wiesz, Helena Kowalska, siostra Faustyna. Staram się codziennie o trzeciej odmawiać koronkę, a kiedy się budzę w nocy o trzeciej, to też odmawiam. Staś to nasz pierwszy syn, środkowy ze stada. Tak się modlił o brata. I w końcu wymodlił. Miał już cztery siostry, kiedy po dziesięciu latach urodził się Gucio. Uwielbiali się! Staś był taki życzliwy, pierwszy machał do wszystkich na powitanie. Do naszych znajomych od razu mówił ciociu i wujku. Zauważał ludzi i ludzie to lubili. A on lubił ludzi. A te jego uczty! Miał zawsze dla wszystkich czas. Żeby przystanąć, żeby pogadać. Nigdy się nie spieszył. Nie robił stu rzeczy naraz. Umiał wybierać, a jak coś już robił, to robił dobrze. Wiesz, że codziennie grał przez godzinę na pianinie, mimo że dawno już nie miał lekcji?
Jego koledzy śmiali się, że Staś nie idzie, a kroczy, i nie mówi, tylko się wysławia. I zawsze do mnie pisał smsy, żeby powiedzieć, gdzie jest, żebym się nie martwiła. Był zuchmistrzem, wodzem Wilcząt. – Po co ci te zuchy? – mówiłam mu. – Studiujesz historię, możesz być świetnym przewodnikiem po Poznaniu! Zarobisz sobie. Lepiej zrób teraz prawo jazdy. – Ale ja muszę, bo jeszcze nie są gotowi. Powtarzał mi to jak refren.
W jednej chwili wiem, że coś się na zawsze zmieniło
Był 12 stycznia 2021 roku. Zrobiłam dobry obiad. To chyba był jego ulubiony indyk albo bigos. Aż mnie pochwalił. Zdał już historię i teraz uczył się jeszcze do egzaminu z angielskiego. Nie cierpiał go. Uczył się non stop, więc pod wieczór wygoniłam go na spacer. Byłam bardzo zmęczona, bo poprzedniej nocy w ogóle nie spałam. I tylko słyszałam przez ścianę, jak chichrają się z dziewczynami w drugim pokoju. A potem mój mąż Jacek zawołał jeszcze do Stasia: – Przykryj mnie jakimś kocem, bo mi zimno. To było koło pierwszej, my późno chodzimy spać. Staś otulił tatę kocem, jak zawsze przed snem pomodlił się i poszedł spać. Obok niego spał jego dwunastoletni, ukochany brat Gucio. Rano Jacek zawsze wstaje, żeby rozpalić w piecu. A zima tym razem ostra. Potem po ósmej idzie budzić Stasia, śpiewają razem godzinki, piją kawę, taki męski poranek. I nagle słyszę: – Staś nie żyje, idź do mamy, powiedz jej. „No co ten Jacek opowiada” – myślę sobie. Gucio staje w drzwiach, jeszcze przeciera oczy. Wciągam go do łóżka, wciskam mu do ręki różaniec. – Cokolwiek się dzieje, módl się. I pędzę do ich pokoju. Widzę Stasia… I już wiem. Czuję, że jakaś żelazna obręcz zaciska mi gardło. W jednej chwili wiem, że coś się na zawsze zmieniło. Granica, za którą nic już nie będzie takie samo. A w drugiej przychodzą do mnie słowa, które tyle razy powtarzałam. Jakby jakiś neon wyświetlił mi się przed oczami: – Jezu, ufam Tobie. I zaraz dodaję: – Tu i teraz. Jezu, ufam Tobie. TU I TERAZ. TU I TERAZ. Wzywamy karetkę, dziewczyny według wskazówek ratowników reanimują jeszcze Stasia, ale ja już wiem, że jego tu nie ma. Przeniósł się już od nas. To już się stało. Widzę to. Nie mogę temu zaprzeczyć.
Jak ważne jest bycie razem. To jest łaska
– Jezu, ufam Tobie. TU I TERAZ. Cokolwiek się tu dzieje. Nie po to tyle razy w życiu z ufnością to powtarzałam, żeby teraz temu zaprzeczyć. Kropię go wodą święconą, zapalamy gromnicę. Staś był taki cichy, miał w sobie tyle spokoju. I taką miał śmierć. Zabrany po cichu. Przyjeżdżają karetki, potem koroner. „Nagła śmierć, bez podania przyczyn”. Staś odszedł koło trzeciej… Okryty kocem, smukły, leży tak z nami, jak rzeźba Chrystusa w Wielki Piątek. Zaczynamy różaniec, potem koronka. – Jezu, ufam Tobie. TU i TERAZ.
Potem ludzie zaczynają dzwonić. Przychodzą pożegnać się ze Stasiem… Tyle dobra nas otula zewsząd. Monika gotuje nam rosół, mimo że sama ma troje dzieci i leżących rodziców. Stawia go na stole, obok talerze. Staś jest z nami jeszcze przez cały dzień, aż do następnego południa. Co chwilę ktoś wchodzi do niego, do pokoju, posiedzieć przy nim, pomodlić się. Jego przyjaciel Adaś jest cały dzień. Wychodzi z pokoju, żeby pobyć z Guciem. Urodzili się w jednym szpitalu, spotkali się w grupie przygotowującej się do wczesnej Komunii Świętej, a potem w harcerstwie. Jak ważne jest bycie razem. To jest łaska. Staś nam wszystkim umarł, nie tylko mi. Dziura się zrobiła w wielu sercach, ale już przecież nic nie zrobimy. Zaskoczyła mnie Ludwika: – Wiesz, mamo, jak to dobrze, że my możemy go opłakiwać. Że to wszystko dobre, co ludzie mówią o Stasiu, to prawda. Że naprawdę tak go kochałyśmy. Różnie przecież to w rodzeństwach bywa. Wiesz, odkryłam, jak bardzo potrzebuję akceptacji śmierci Stasia przez innych ludzi. Najgorsze jest dla mnie takie rozgrzebywanie cierpienia. Jak ktoś nie może odżałować. Jak mi mówi: „Ja się z tym nie zgadzam!”
Jak Pan Bóg coś daje i odbiera, musimy przyjąć to, co mamy
To ciągnie człowieka w dół. Jak Pan Bóg coś daje i odbiera, to musimy przyjąć to, co mamy. Tu i teraz. Bunt nie pomoże. A jednak dziwi mnie bardzo, kiedy słyszę, jak mój mąż Jacek nad grobem Stasia w dniu pogrzebu mówi: – Chcę powiedzieć, że jestem szczęśliwym ojcem. Tak, JESTEM SZCZĘŚLIWY. Jak przez mgłę słyszę litanię powodów do szczęścia, wszystkie te cudowne rzeczy o naszym synu…
Kiedy Staś się rodził, padał śnieg. Kiedy szedł do Pierwszej Komunii Świętej, padał śnieg. Kiedy zmarł, padał śnieg. Całą noc. I kiedy go chowali, padał śnieg. Ta biel pasuje mi do Stasia. Zamiast ziemi, rzucam mu grudkę śniegu na jasną trumnę. – Stasiu był taki czysty… i taki zostanie. Chowają go w mundurze harcerskim. Ale bez rogatywki. Rogatywka zostanie dla Gucia. Leżą teraz obok siebie, tak jak leżały, rogatywki stasiowa i guciowa. W szafie na półce w ich pokoju. Bo to cały czas jest przecież ich pokój. Normalnie reaguję na wszystko jak histeryczka. A teraz nagle ogarnia mnie taki pokój. Jakby teraz udzielił mi się spokój Stasia. Przez dwadzieścia dwa lata szedł z nami szczęśliwie tą drogą. Nie spieszył się całe życie, ale teraz się pospieszył. I nas wyprzedził. I doszedł TAM przed nami.
---
Tekst jest fragmentem książki Moniki Górskiej "Zaufaj, puść i kochaj", wydanej przez Fabrykę Opowieści. Śródtytuły pochodzą od redakcji. Książka jest objęta patronatem przez DEON.pl.
Oprac. DEON.pl / mł
Skomentuj artykuł