Konstantyn Wielki. Imperium Chrystusa

Konstantyn Wielki. Imperium Chrystusa Wydawnictwo WAM
Max Gallo / Wydawnictwo WAM

Był człowiekiem sprytnym i okrutnym. Kazał zamordować swoich bliskich - syna i małżonkę. Sprawował kult pogańskich bogów, a jednocześnie chronił chrześcijan i pragnął zająć w Kościele miejsce "biskupa spoza zgromadzenia".

W końcu uczynił z prześladowanego chrześcijaństwa religię cesarską i sam na łożu śmierci przyjął chrzest.

Dlaczego uznał boskość Jezusa? Nawrócił się, czy uczynił pusty gest polityczny?

O kulisach największej rewolucji antycznych czasów barwnie pisze Max Gallo. Wytworne pałace oraz ubogie wioski - wszędzie tam toczy się historia Rzymian, rozświetlona chwilą, gdy "Galilejczyk zwycięża" a cesarstwo staje się Imperium Chrystusa.


1.

Dwóch mężczyzn stanęło naprzeciwko siebie.

Jeden z nich, Markus Salinator, stał z założonymi rękami na progu willi o marmurowych ścianach i porfirowych kolumnach. Wyglądał, jakby chciał zagrodzić drugiemu wejście. Był krępy, a jego czarne, kręcone włosy opadały na wąskie czoło. Nosił miecz przytroczony do skórzanego pasa inkrustowanego złotem. Wyglądał na około trzydzieści lat.

Drugi mężczyzna, Dionizjos Starszy, był to łysy, wysoki i chudy starzec. Pod fałdami tuniki można było dostrzec wystające kości ramion i łopatek. Jego oczy były głęboko osadzone pod wysokim, guzowatym czołem. Wydawał się wątły, ale w jego postawie było tyle energii i determinacji, jego wzrok był tak przepełniony dumą, że odnosiło się wrażenie, iż byłby w stanie odepchnąć od siebie śmierć i przyjąć ją dopiero wtedy, kiedy sam zdecyduje, że chce już opuścić ten świat.

Wyciągnął rękę w kierunku Markusa Salinatora i wyszeptał:

– Ty – Markus, i ja – Dionizjos, byliśmy świadkami największej zmiany, jakiej doświadczyło Imperium całego rodzaju ludzkiego od czasu narodzin Chrystusa.

Skinął głową i uśmiechnął się, odsłaniając swoje ostre zęby.

– Wiesz o tym, minęły od tego czasu trzysta sześćdziesiąt cztery lata.

Mina Markusa Salinatora wyrażała pogardę. Wzruszył ramionami.

Dionizjos Starszy odwrócił się, wyciągnął rękę i pokazał krajobraz: sady rozciągające się na pierwszym planie, polankę otoczoną siedmioma cyprysami znajdującą się na końcu alejki i wreszcie majaczący na horyzoncie ciemny stożek Wezuwiusza otoczony gęstą mgłą w ten dzień – 27 lipca 364 roku. Gdzieś dalej znajdowało się morze, które w tej chwili bardziej można było sobie wyobrazić, niż je dostrzec.

– Przychodzę do ciebie – podjął wątek, odwracając się znowu do Markusa Salinatora – ponieważ Bóg zawsze chronił twoją posiadłość i twoją rodzinę. Twoi krewni uniknęli wygnania i prześladowań. Od dnia, w którym Chrystus został ukrzyżowany, za panowania kolejnych cesarzy zachowali swoje życie i swoje dobra. Żadna wichura, żadne trzęsienie ziemi, żadna chmura płonących popiołów z Wezuwiusza, żadna zaraza ani horda plądrujących wszystko żołnierzy czy zbuntowanych niewolników nie zniszczyła waszego domu ani nie zabrała ze sobą twoich krewnych. Bóg widać chciał, żeby twoja posiadłość i zamieszkujący ją ludzie byli jak arka pośrodku upływającego czasu.

Dionizjos Starszy podszedł bliżej. Przestępując z jednej nogi na drugą, Markus Salinator zawahał się chwilę, ale potem odsunął się i przepuścił starca. Ten przeszedł przez westybul, dotarł do wewnętrznego dziedzińca i skierował się wolnym krokiem ku por­tykowi z porfi rowymi kolumnami. Markus Salinator podążył za nim.

- Rodzina Salinatorów - wyszeptał Dionizjos – jest jak arka. Przechowujesz tutaj dużą część pamięci Imperium Rzymskiego.

Wymienił imiona przodków Markusa Salinatora, ludzi, którzy przeżyli swoje życie u boku Cezara i Krassusa, Nerona i Seneki, Tytusa i Wespazjana, Marka Aureliusza i Kommodusa i którzy napisali Historie i Kroniki[1].

- Chciałbym to wszystko przeczytać - powiedział.

Dotknął swoim wychudzonym palcem klatki piersiowej Markusa Salinatora i z każdym słowem mocniej na nią naciskając, dodał:

- Ale ty wyrzekłeś się Chrystusa! Ty, Markus Salinator, którego przodkowie w czasach prześladowań ochraniali jego uczniów, przyjęli chrzest! Ty wolałeś dzielić życie tego pogańskiego cesarza Juliana Aposta ty, który przywrócił kult pogańskich bogów i prześladował chrześcijan. Chciałbym, żebyś mi wytłumaczył, dlaczego odrzuciłeś wiarę swoich przodków, porzuciłeś Chrystusa w momencie, w którym całe Imperium stało się chrześcijańskie. Opowiesz mi, co widziałeś u boku Juliana Apostaty, jaki demon zamieszkiwał twoje wnętrze i, być może, wciąż cię prześladuje.

Dionizjos Starszy znowu zbliżył się do Markusa z wyciągniętym w dalszym ciągu palcem.

– Czy nie wiesz, że Julian zmarł, uznając swoją porażkę, swój błąd i krzycząc: „Galilejczyku, zwyciężyłeś!”?

Gwałtownym gestem Markus odsunął rękę Dionizjosa Starszego i odepchnął starca, a potem odpowiedział chrapliwym głosem:

– Chrześcijanin, jeden z twoich ludzi, Dionizjosie, śmiertelnie zranił Juliana. Czuwałem przy nim. Położyłem mu na czole gąbkę nasączoną wodą z Tygrysu. Pochyliłem się, żeby usłyszeć słowa, które szeptał, gdy tymczasem zapadła tak ciemna noc, że niemal przyćmiewała blask lamp umieszczonych w rogach namiotu cesarskiego. Nie wypowiedział imienia Chrystusa, nie mówił o twoim Galilejczyku. Powiedział: „Boże słońca, Sol invictus, zwyciężyłeś!”. Julian rządził i zmarł wierny swoim pogańskim wierzeniom.

Twarz Dionizjosa Starszego wykrzywiła się. Usta przypominały wąską kreskę oddzielającą wydatną brodę od zapadniętych policzków i wystających kości, które wydawały się niemal przerywać mu skórę.

– Chrześcijanin, jeden z twoich braci głoszących dobro i miłość dla życia, zabił go - powtórzył dobitnie Markus.

Dionizjos zrobił wzgardliwy grymas.

– Kozioł podający się za cesarza! – rzucił. W jego głosie pobrzmiewała wściekłość i pogarda. – Ten gbur z Grecji wyrzekł się swojej wiary, składał ofiary przed posągami idoli, zamykał kościoły i prześladował wierzących w Chrystusa!

Dionizjos Starszy chwycił nagle nadgarstki Markusa i ścisnął je w swoich chudych rękach.

– Przez całe życie towarzyszyłem cesarzowi Konstantynowi Wielkiemu – powiedział. – Widziałem znaki, które zsyłał mu Chrystus i które dały mu wiarę konieczną do zwycięstwa. Uznał moc Boga Jedynego. Chciał, on, jedyny cesarz, aby Bóg także był jeden, aby całe Imperium zgromadziło się wokół jednego cesarza i jednego Boga. W każdym mieście zbudował kościoły i bazyliki. Założył Nova Roma, Konstantynopol, jego miasto i miasto Chrystusa. Tymczasem Julian, ten apostata, próbował zniweczyć dzieło Konstantyna i wrócić do oddawania czci pogańskim idolom!

 

Dionizjos Starszy prawie dotykał już swoim ciałem piersi Markusa Salinatora.

– Mówię ci: Ty – Markus, i ja – Dionizjos, byliśmy świadkami największych zmian, jakich zaznało Imperium rodzaju ludzkiego od czasów narodzenia Chrystusa. Ja uczestniczyłem w pierwszym chrzcie pogańskiego cesarza; ty zaś byłeś przy śmierci ostatniego pogańskiego cesarza.

Dionizjos Starszy puścił nadgarstki Markusa, odszedł kilka kroków dalej, po czym zatrzymał się z rękami złożonymi na wysokości ust i oczami zwróconymi w kierunku Wezuwiusza.

– Wiara w Chrystusa jest dobroczynnym ogniem – powiedział. – Czuję, że muszę opisać historię tego, jak ten pożar ogarniał całe Imperium.

Odwrócił się do Markusa Salinatora.

– Potrzebuję twojego domu, twojej gościnności, Markusie Salinatorze. Chciałbym przeczytać pisma twoich przodków i zebrać także twoje wspomnienia.

Wyciągnął rękę w stronę Markusa w geście kryjącym w sobie równocześnie chęć ochrony i groźbę.

– Nie zapominaj, że Galilejczyk, nasz Chrystus, zwyciężył!

2.

Aby przekonać Markusa Salinatora, człowieka, który podziwiał cesarza Juliana Apostatę i nigdy się go nie wyrzekł, Dionizjos Starszy wykorzystał autorytet i pewność siebie, jakie niesie z sobą wiek, przeżyte doświadczenia i zdobyta sława.

W Konstantynopolu, w Rzymie, w Trèves, w Atenach, w Nikomedii, w Antiochii, w Cezarei w Palestynie, w Aleksandrii i we wszystkich miastach, w których Markus Salinator się pojawiał, podziwiano Dionizjosa Starszego, powiernika i doradcę Konstantyna Wielkiego, chrześcijanina, który zanim stał się wpływowy i zamieszkał w pałacu cesarskim, zaznał w młodości prześladowań i nigdy nie wyrzekł się swojej wiary w Chrystusa.

Dionizjos Starszy urodził się w 280 roku po Chrystusie, w styczniu, w środku zimy, jako ostatni syn w galijskiej rodzinie z Lugdunum[2] nawróconej na chrześcijaństwo. Wiemy o niej tylko tyle, ile ujawnił nam Dionizjos Starszy. Wiadomo jednak z całą pewnością, że chrześcijańska społeczność w stolicy Galów pamięta o męczeńskiej śmierci chrześcijan z Lugdunum.

W roku 177 legat cesarski Martial Perennis na rozkaz Marka Aureliusza skazał na tortury i rzucił dzikim zwierzętom na pożarcie w amfiteatrze położonym u stóp wzgórza Fourvière dziesiątki chrześcijan. Imiona męczenników - Potyn, Blandyna, Sanktus, Attalos, Aleksander, Pontikus - nie zostały zapomniane[3]. Co roku Dionizjos Starszy czcił pamięć swoich braci w Chrystusie, których przykładna wierność swojej religii mimo cierpienia i doznanych mąk sprawiała, że nawracali się coraz to nowi chrześcijanie.

W trakcie następnych dziesięcioleci musieli cierpieć dalsze prześladowania. Dionizjos Starszy był ofiarą tych zarządzonych w 303 roku przez cesarza Dioklecjana. Miał wtedy zaledwie dwadzieścia trzy lata. Został uwięziony i torturowany. Ale nie przestawał nauczać w lochach, domyślając się, że nawet kaci nabierają wątpliwości, widząc te kobiety, tych mężczyzn, którzy wolą być przypalani rozgrzanym do czerwoności żelazem, niż sprawować kult cesarza, boga słońca, Sol invictus, Jupitera, czy wreszcie zaprzeć się swojej wiary. Ci okrutni żołnierze wahali się, jakby przeczuwając, że to Imperium, któremu służyli od wieków, zadając rany, dusząc i zabijając, musiało się zmienić, jeśli chciało przetrwać.

Barbarzyńcy - Wandalowie, Goci, Alamanowie, Sarmaci, Alanowie i Kwadowie, gromadzili się nad Renem i Dunajem. Żadne zwycięstwo nie mogło być ostateczne nad tymi niezmordowanymi ludami, żaden mur nie mógł ich zatrzymać. Na Wschodzie Persowie często odnosili zwycięstwa i włączali ogromne obszary do swojego imperium położonego za Eufratem i Tygrysem.

Aby móc skuteczniej zmierzyć się z tymi niebezpieczeństwami, cesarz Dioklecjan zdecydował się powołać drugiego augusta, Maksymiana, który miał być mu podporządkowany, ale rządziłby Zachodem, podczas gdy on, Dioklecjan, skoncentrowałby się na Wschodzie. Aby jeszcze wzmocnić tę podwójną władzę cesarską, wyznaczył dwóch cezarów, generałów iliryjskich, Galeriusza i Konstancjusza. Pierwszy miał za zadanie obronę ziem Ilirii na południe od Dunaju, a drugi, o skórze tak bladej, że nazywano go Konstancjusz Chlorus, rządził Galią i Brytanią.

Imperium stało się od tej pory ciałem z czterema głowami. Ale czy ta tetrarchia była jeszcze w ogóle godna nazwy „imperium”?

W każdym razie wrogowie nie przestawali go nękać. Barbarzyńcy i Persowie falami atakowali fortyfikacje położone przy granicach. Chrześcijanie odmawiali składania ofiar bogom, których Rzym czcił od swoich początków. Woleli raczej umrzeć, niż uznać boskość cesarzy.

Wśród nich był Dionizjos, wtedy jeszcze nienazywany Starszym, który nauczał i modlił się, aby wszyscy obywatele Imperium stali się uczniami Chrystusa, Boga Jedynego, Zmartwychwstałego, który będzie zbawicielem Imperium całego rodzaju ludzkiego.

Pewnego dnia w roku 280, tej zimy, podczas której w Lugdunum urodził się Dionizjos, później znany jako

Dionizjos Starszy, na świat przyszedł także Konstantyn, który z czasem został cesarzem Konstantynem Wielkim.

Pochodził ze związku służącej z Bitynii, Heleny, oraz cezara Galii i Brytanii Konstancjusza Chlorusa. Konstantyn spotkał się z Dionizjosem i słuchał jego nauczania. Został pierwszym chrześcijańskim cesarzem.

Kiedy Dionizjos Starszy przyszedł do Markusa Salinatora 27 lipca 364 roku i stanął na progu willi Salinatorów, Konstantyn Wielki nie żył już od dwudziestu siedmiu lat.

Cesarz Julian, którego zwano Apostatą i któremu Markus Salinator służył i dochowywał wierności do dziś, odszedł rok wcześniej, w nocy z 26 na 27 czerw­ca 363, nad brzegiem Tygrysu, na granicy z Imperium Perskim. Daremnie próbował wymazać chrześcijańskie dzieło Konstantyna.

Dionizjos Starszy pragnął domknąć tę historię i spisać ją, aby uczcić w ten sposób zwycięstwo Chrystusa, Galilejczyka, i opowiedzieć o nim wszystkim ludziom.

W tym celu przyszedł do Markusa Salinatora.


[1] Bez tych tekstów cztery poprzednie tomy cyklu powieści Rzymianie nie mogłyby zostać napisane.

[2] Dzisiejszy Lyon.

[3] Patrz IV tom Rzymian: Marek Aureliusz. Męczeństwo chrześcijan.

 

Część Pierwsza

3.

Ja, Dionizjos, którego od lat nazywa się Starszym, chcę opowiedzieć o tym, jak w trakcie mojego krótkiego życia Imperium Rzymskie, prześladowca chrześcijan, stało się Imperium Chrystusa. Wiara w Chrystusa rozprzestrzeniła się wśród ludzi i w ten sposób wypełnił się Boży zamiar.

Panujący obecnie Walentynian i Walens są chrześcijanami i proszą mnie o opinię w sprawach ważnych dla Imperium. Wiedzą, że byłem najbliższym doradcą Konstantyna Wielkiego i że stałem u jego boku w dniu jego chrztu, który był równocześnie ostatnim dniem jego ziemskiego życia.

Już nie obawiam się powrotu pogańskiego cesarza. Julian Apostata nie żyje i nie zostawił po sobie następcy. Piszę w posiadłości rodziny Salinatorów, gdzie Markus, przyjaciel Juliana, który nigdy się od niego nie odwrócił, jednak zechciał mnie przyjąć.

Ale jak mógłby odmówić mi swojej gościnności, skoro ochraniam go przed wszystkimi tymi, którzy chcą go podać do sądu i skazać za podejmowane wraz z Julianem Apostatą próby przywrócenia kultu bogów rzymskich?

Muszę jednak dodać, że zwycięstwo Chrystusa nie upoiło mnie. Który chrześcijanin może uwierzyć w swój triumf na tym świecie, skoro tylu ludzi i całych narodów nie chce w dalszym ciągu uznać Chrystusa za Boga Jedynego?

Zbyt dobrze pamiętam to, co działo się za początków mojego życia, abym zapomniał, że zło bardzo często towarzyszy człowiekowi w jego ziemskiej drodze.

Jako dziecko błądziłem sam nad brzegami ogromnej rzeki ciągnącej się przez Lugdunum, stolicę Galów. Byłem narażony na pazury dzikich zwierząt i kły bezpańskich psów. Wiedziałem, że pogański lud śledzi chrześcijan. Rzucał się na nich na uliczkach Fourvière, jeśli tylko któryś ośmielił się tam zapuścić. Galowie zmuszali chrześcijan, aby klękali przed posągami Augusta, Kybele albo Jupitera. Wyważali drzwi do chrześcijańskich mieszkań. Zdewastowali między innymi nasze i zanim uciekłem, widziałem, jak ci rozszalali mężczyźni i kobiety wywlekli mojego ojca, moją matkę i siostry, po czym wydali ich żołnierzom.

Nie znałem imienia cesarza, któremu służyli. Czy był to Karinus czy Numerian, Karus, Probus czy może Florian? Niektórzy z nich rządzili kilka dni lub najwyżej kilka lat. Na skutek jakich zbrodni i jakich spisków zostali wyniesieni do władzy, a potem pozbawieni tronu?

Nie wiedziałem tego.

Wiem tylko, że żołnierze narzucali swojego kandydata na cesarza Imperium, ale ten był jak rozdzierana tunika, o której poły toczyli walki ambitni Rzymianie.

- Bóg karze w ten sposób Imperium za cierpienia, które ono na nas zsyła, za męczeństwo tylu naszych braci i sióstr - dodawał mój ojciec.

W nocy gromadził wokół siebie innych wierzących w Chrystusa, którzy tworzyli wspólnotę chrześcijańską, i wszyscy razem modlili się za Potyna, Blandynę, Attalosa, Sanktusa, Aleksandra i Pontikusa oraz wszystkich innych, którzy zostali zamęczeni za czasów Marka Aureliusza.

Ale kto od tego czasu ośmielał się wymawiać imię tego wielkiego cesarza? Marek Aureliusz uderzał w chrześcijan, myśląc bez wątpienia, że w ten sposób wzmocni imperium, gdy tymczasem osłabił je. Było jak ciało, które traci krew przez podcięte żyły. Imperium dzieliło się na części i chwiało w posadach. Niemal czterdziestu tyranów panowało po Marku Aureliuszu i większość z nich kontynuowała prześladowanie chrześcijan, otwierając nowe rany w ciele Imperium i wykrwawiając je stopniowo.

- Uderza w nas? Samo siebie zabija… - to były jedne z ostatnich słów, jakie mój ojciec wypowiedział, zanim został wywleczony przez żołnierzy.

Wydano go, podobnie zresztą jak moją matkę i siostry, katom, których okrucieństwo dalece przewyższało drapieżność lwów i wściekłość byka. Wypchnięto ich później na arenę i słyszałem okrzyki plebsu, który podpuszczał dzikie zwierzęta i tupał zniecierpliwiony, ponieważ bestie zadowalały się obwąchiwaniem umęczonych ciał, odwracały się od nich z odrazą, zupełnie nieczułe na te krwawe kąski.

Wiem, że dopiero żołnierze musieli dobić moich rodziców ciosem miecza. Potem to, co zostało z ich ciał, spalono, a prochy rozsypano w czarnych wodach rzeki, której powierzchnię marszczył wiatr wiejący znad Alp.

Wiele razy pragnąłem również doznawać cierpienia moich bliskich, poznać radość płynącą z wiary, ze zmartwychwstania i życia wiecznego. Szedłem w stronę amfiteatru, ale zawsze ilekroć już miałem wykrzyczeć przed żołnierzami swoją wiarę w Chrystusa, jakieś ręce chwytały mnie, zatykały mi usta i ciągnęły w stronę jednej z tych chałupek na przedmieściach Lugdunum.

Tam mieszkali chrześcijanie pochodzący z Bitynii, Azji, Frygii i Syrii. Mówili mi, że na wschodzie Imperium od czasu ukrzyżowania i zmartwychwstania słowa Chrystusa i wiara w Niego zostały zasiane i wykiełkowały. Niektóre ziarna zakorzeniły się także na Zachodzie, a chrześcijańscy męczennicy w Lugdunum byli jak dojrzałe kłosy z tych nasion.

Rzeczywiście moja rodzina była jedną z nielicznych chrześcijańskich rodzin pochodzenia galijskiego. Modliłem się więc z braćmi i siostrami ze Wschodu. Przekonali mnie, że chrześcijanin nie wybiera sam godziny swojej śmierci. Poddaje się raczej woli Bożej. Nie próbuje się jej wymknąć, ale też nie prowokuje jej. Powinien, zanim ofiaruje swoją śmierć Wszechmogącemu, służyć Mu, poświęcając swoje życie.

Nie dołączyłem więc do moich bliskich na arenie. Często klęczałem nad brzegiem rzeki i zanurzałem ręce w szarym, zimnym piasku. Brałem garść w ręce, podnosiłem go i pozwalałem, aby przesypywał mi się między palcami. Był w kolorze popiołu i zawierał pewnie ciała i dusze moich bliskich.

Później modliłem się, aby przykład ich poświęcenia zainspirował mnie i prowadził aż do dnia, w którym Chrystus w końcu zawoła mnie do siebie.

 

4.

Znałem z opowieści wielu chrześcijan żyjących jeszcze przede mną. Mój ojciec i inni chrześcijanie mówili mi o czasach poprzedzających moje narodziny. Nazwiska ówczesnych męczenników są mi więc doskonale znane.

Czasami wydaje mi się, że znałem Potyna, Blandynę i innych straconych w Lugdunum. Byłem także w innych miastach Galii, Clermont i Mende, gdzie torturowano Kasjusza, Wiktora i Privata. Zamknąłem oczy po tym, jak napisałem imię Fruktuosusa, spalonego żywcem w Tarragone, czy Cypriana, ściętego w Kartaginie.

Moja ręka zadrżała, kiedy pisałem o trzystu ludziach zamordowanych w Utyce, ponieważ widziałem na własne oczy, jak każdego z nich wrzucano do gorącego wapna.

Głosy mojego ojca i innych starych chrześcijan rozbrzmiewały w mojej głowie, tak jakbym siedział przed nimi i słuchał opowieści o cesarzu Trajanie, Decjuszu, Gallusie i Walerianie, którzy swoimi edyktami skazywali chrześcijan na wyrzeczenie się wiary albo śmierć.

Zadrżałem z poruszenia i wściekłości.

Moja ręka zawahała się przez chwilę, czy opisywać te męczarnie, czy przywoływać te cierpienia, ale także radość płynącą z wiary w Chrystusa czy wreszcie ulgę, którą prawdopodobnie odczuwało wielu chrześcijan, którzy się wyrzekli swojej religii, zostali apostatami, aby tylko zachować swoje nędzne życie.

Przypominam sobie na przykład Petrusa. Mówił powoli, jakby czekał, aż każde słowo, każde nazwisko, każde wydarzenie, jakie opisywał, wyryje się w mojej pamięci.

W Aleksandrii był pewien chrześcijanin, któremu obcięto nogi powyżej kolan. Wyglądał, jakby składał się tylko z tułowia, ale potrafił się przemieszczać, wychylając się raz do przodu, raz do tyłu i opierając się na rękach. Mięśnie ramion miał rozrośnięte, a żyły sine i wystające tak, jakby za chwilę miały eksplodować.

Był stary, ale jego twarz pozostała gładka i spokojna. Dawniej był cesarskim posłańcem, przemierzał wschodnie prowincje Imperium i często w Rzymie bywał przyjmowany w pałacu, kiedy przynosił depesze legatów skierowane do cesarza i czekał na odpowiedzi, jakich ten udzieli.

– Przekazywałem wieści o życiu i śmierci – powiedział do mnie.

Potem wyprostował się, jakby chciał, abym wyobraził sobie jego ciało za młodu.

– Byłem bardziej rączy niż mój koń! – dodał, uśmiechając się.

Petrus opowiedział mi na przykład o Filipie Arabie, cesarzu o ciemnej skórze, subtelnych gestach i słabym głosie.

- Zbliżał się do Chrystusa - wyszeptał Petrus. - Jego małżonka zapewniała go, że chrześcijanie byli zwykłymi bezbożnikami o zepsutych obyczajach i okrutnych rytuałach. Cesarz zapragnął więc wziąć udział w wieczorze modlitw, aby się przekonać, jak jest w rzeczywistości. To właśnie Petrus zaprowadził go wtedy do wspólnoty chrześcijan zbierającej się nad brzegiem Tybru, poniżej cesarskiego pałacu w Rzymie.

Cesarz słuchał z poważną miną, jakby skruszony, o aktach łaski, jakie miały miejsce w dzień zmartwychwstania Chrystusa. Wydawał się poruszony gorliwością i braterstwem, które łączyły chrześcijan. Petrus myślał, że Filip Arab wyrzeknie się pogańskich bóstw, przyjmie chrzest i zostanie pierwszym chrześcijańskim cesarzem.

Wyobrażałem sobie ogrom jego nadziei.

Wiele razy podczas mojego własnego życia, a także przebiegając myślą życie moich poprzedników, byłem przekonany, że nadszedł już ten moment, że pokazaliśmy już Bogu, iż jesteśmy gotowi na przyjęcie tego daru: dziedzictwa Imperium.

Byłem jak dziecko, które wyciąga ręce, myśląc, że zdoła chwycić prezent, ale ten nagle się oddala, a ono zostaje z pustymi rękami i musi dalej czekać.

Takie było moje życie i takie było życie Petrusa.

Spuścił głowę, jakby wpatrywał się w poły swojej tuniki przykrywającej kikuty.

Po powrocie do Aleksandrii, opowiadał mi dalej, zastał miasto w stanie szaleństwa. Egipscy kapłani wychodzili ze świątyni, nawołując do zemsty, do masakry chrześcijan. Oskarżali ich o bezbożność i obarczali odpowiedzialnością za wszystkie nieszczęścia nawiedzające Imperium.

Goci, Wandalowie, Karpowie i Persowie próbowali ponownie przekroczyć Dunaj i Tygrys. Atakowali garnizony, plądrowali miasta, masakrowali ludność. Także zaraza, która nadeszła wraz z nimi, zaczęła się rozprzestrzeniać od przygranicznych rzek aż po Nil, Rodan i Tybr.

– Poganie – podjął wątek Petrus – rzucili się na domy chrześcijan i rabowali je, zmuszając każdego z nas, aby złożył ofiarę bogom rzymskim i pokłonił się przed posągiem cesarza. Wielu z nas przystało na to, ale ja odmówiłem. Zaczęli mnie bić, połamali mi nogi i poranili uda mieczami. Wokół siebie słyszałem pogański tłum, który śmiał się, krzyczał i domagał się, aby pocięto mi także ręce. Później zbliżyli się chrześcijanie i tłum, odwróciwszy uwagę ode mnie, rzucił się na nich. Zostali wręcz zasypani ciałami atakujących, rozerwani na strzępy i porzuceni na pastwę bezpańskich psów. O mnie zapomniano. Chrystus powstrzymał śmierć i pozostawił mnie na tym świecie, abym mógł się z tobą spotkać, Dionizjosie, i opowiedzieć ci naszą historię, abyś ty ją spisał.

Petrus był moim świadkiem, jego oczami spoglądałem na te odległe wydarzenia. Często przerywał, wymachiwał rękami, aby potem nagle znieruchomieć z kikutami ledwie uniesionymi nad ziemię i napiętymi mięśniami ramion.

Mówił, że panowanie Filipa zwanego Arabem było tak krótkie, że czasami miał wątpliwości, czy w ogóle miało miejsce. Było jak chwilowe przejaśnienie na zachmurzonym, czarnym niebie.

Filip Arab rozkazał, aby uwolnić wszystkich uwięzionych chrześcijan. Nie chciał uwierzyć donosicielom utrzymującym, że pili krew i żywili się ciałami zamordowanych dzieci. Plebs jednak słuchał tych plotek. Domagał się dla nich kary, tortur i śmierci, wyobrażając sobie, że w ten sposób oddali od siebie niebezpieczeństwa oraz zarazę.

Cesarze Decjusz, Gallus i Walerian, którzy panowali później, byli takimi samymi poganami jak plebs. Oni także byli przekonani, że zadowolą i uspokoją bogów rzymskich, wydając chrześcijan na pastwę dzikich zwierząt. Żądali, aby każdy mieszkaniec Imperium palił kadzidła, ofiarował wino albo składał w ofierze zwierzę bóstwom opiekuńczym. Ci, którzy nie chcieli tego zrobić, mieli być pozbawieni wszystkich swoich dóbr, wygnani albo sprowadzeni do roli niewolników. Zawsze byli torturowani, a nierzadko nawet zabijani.

Lud, który z entuzjazmem obserwował poczynania oprawców, domagał się jeszcze większego okrucieństwa.

W tamtych czasach trzeba było płomiennej wiary, aby uwierzyć, że pewnego dnia cesarz przyjmie chrzest i będzie bronił chrześcijan, będzie budował dla nich świątynie, szanował i słuchał ich kapłanów. Dziś, gdy rządzą chrześcijańscy cesarze, kiedy Julian Apostata już nie żyje, łatwo jest powiedzieć, że Chrystus chciał, aby wiara w niego użyźniła całe Imperium.

Dziś, gdy nazywają mnie Dionizjosem Starszym, rozumiem, że On chciał jedynie, abyśmy Go pragnęli, że wystawiał nas na próbę, czy będziemy Go pragnąć mimo pokus i prześladowań. Pojąłem, że wszystko zależało od nas, że nic nie było pewne oraz że Imperium mogło pozostać pogańskie, jeśli my nie zdecydowalibyśmy się znosić katuszy, żeby dochować Mu wierności.

Petrus modlił się dłuższą chwilę, zanim podjął swoją opowieść. Wyjaśniał mi, że próbował powstrzymać chrześcijan, którzy zamierzali złożyć ofiarę przed pogańskimi posągami. Przypominał im, że Chrystus jest Bogiem zmartwychwstania, że obiecał życie wieczne, że cierpienie i śmierć to tylko przejście w stronę pokoju i szczęśliwości.

Widział jednak tylu chrześcijan, którzy wyrzekli się swojej wiary, stali się apostatami, składali przysięgę na wierność cesarzowi i rzymskim bogom, zachowując w ten sposób swoje życie i swój majątek, że zaczął się obawiać, aby ślad po Chrystusie nie został wymazany na zawsze.

-   Wątpiłem. Teraz zastanawiam się dlaczego, ale miałem wątpliwości - wyszeptał.

Plebs nie przejmował się tym kaleką, który poruszał się, podskakując na rękach i skamląc, że trzeba uwierzyć w Chrystusa, głosem tym bardziej donośnym i przeraźliwym, im bardziej gnębił go niepokój i lęk.

Czasami wymierzano mu kilka ciosów albo kopniaków, obrzucano kamieniami, opluwano, ale nikt z ludu nie próbował nigdy go zabić, jakby podejrzewając, że ten chrześcijanin ma nadzieję na śmierć i że potraktuje ją jak wyzwolenie.

-   To była długa i potężna burza, która wyrwała z korzeniami i zaniosła daleko stąd wielu z tych, którzy przyznawali się do wiary w Chrystusa. Apostatów było więcej niż męczenników dochowujących wierności swojej religii. Mówię ci, Dionizjosie, czasy cesarzy Decjusza, Gallusa i Waleriana były czasami moich najstraszniejszych cierpień. Chrystus pozostawił mnie przy życiu, ale widziałem, jak nasze wspólnoty są coraz słabsze, a niektóre nawet umierają. Kiedy spotykałem ludzi, którzy wyrzekli się naszego Boga, odwracali wzrok i oddalali się szybkim krokiem. Byłem dla nich tylko kaleką, który podskakuje na rękach!

Prześladowania nasilały się w całym Imperium. Cesarze myśleli, że uderzając w nas, zdołają wytworzyć w Imperium poczucie jedności, konieczne, aby stawić czoła barbarzyńcom. Tak więc lochy wypełniały się chrześcijanami skazanymi na śmierć z głodu lub pragnienia. Ich krew znowu zabarwiła na czerwono piasek na arenach. I aby ocalić ziemskie życie, wielu chrześcijan wyrzekało się swojej wiary.

Petrus przyłożył ręce do twarzy i zaczął się modlić. Zastanawiał się: był jednym z tych, którzy nie chcieli, by apostaci mogli być ponownie przyjęci do wspólnoty chrześcijan.

- Ale przecież Chrystus przebacza – sprzeciwiłem mu się.

Petrus pochylił się do przodu i opierając się na rękach, powiedział:

- Wierzę w Chrystusa, ale nie jestem człowiekiem, który łatwo zapomniałby o tych, co zdradzili swoją wiarę.

Max Gallo, Konstantyn Wielki. Imperium Chrystusa, Wydawnictwo WAM, 2009

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Konstantyn Wielki. Imperium Chrystusa
Komentarze (1)
A
Adam
15 lipca 2010, 13:19
Ale brednie. Przecież Konstantyn Wlk. zmarł jako zwolennik i wyznawca Ariusza, czyli nie uznawał boskosci Jezsa. Nie wiem w jakim celu wypisuje się takie brednie, jest to pisanie historii Koscioła na nowo, tylko po co ?.