Moja twarz jest brzydka. Moje mieszkanie jest brzydkie. Moje życie jest brzydkie. (...) Okulary na wielkim nosie. To ja. Ohyda. Podobno Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo. Jeżeli wyglądam jak On, to Mu nie zazdroszczę. (...) Zażalenia do Pana Boga nie wycofuję. Narozrabiał.
I
Kaśka
"Moja twarz jest brzydka.
Moje mieszkanie jest brzydkie.
Moje życie jest brzydkie".
Napisałam to na kartce i podarłam.
Jestem brzydka - fakt.
Mieszkam koszmarnie - drugi fakt.
Życie mam beznadziejne - fakt trzeci.
Z faktami nic nie da się zrobić. Nie można ich podrzeć, jak kartki. Są. I tyle.
Można oczywiście wydrzeć sobie włosy z głowy z rozpaczy lub w napadzie furii, tylko co to zmieni? Nie zmieni się na pewno moja twarz. Za długi nos - trzeba by przyciąć żyletką. Lub podciąć sobie żyły. Żeby uwolnić się od życia w biednym, paskudnym mieszkaniu.
"Biedna i paskudna" - myślą o mnie znajomi. Sąsiedzi. Koleżanki. Koledzy. Przede wszystkim koledzy. Okulary na wielkim nosie. To ja. Ohyda.
Podobno Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo. Jeżeli wyglądam jak On, to Mu nie zazdroszczę. Pewnie też nie przepada za swoim widokiem w lustrze. Po co więc stwarza takie koszmarki? Skoro podobno wszystko może? Skoro może, po co ta brzydota, beznadzieja i żyletki?
Czuję się podle. Żyć mi się nie chce. Czy o to mu chodziło?
I podobno jest wiosna. Podobno. Za oknem, jak na moim nosie - paskudztwo. Nawet przyroda zakleszczyła się w paskudnym nastroju. Pluchy i braku perspektyw.
Nie myśleć ponuro.
Nie biadolić.
Wziąć się w garść.
Myśleć pozytywnie. Odchudzać się nie ma co. Chudości akurat mi nie brak. Niestety na nadmiar apetytu, jak na nadmiar dobrego humoru, nie mogę narzekać. Co odbija się na mojej wadze. Co widać nawet po włożeniu ultraluźnej sukienki. Szczapa. W okularach.
Myśleć optymistycznie. Szczupła. Z nostalgiczno-ironicznym spojrzeniem spoza szkieł. Tak brzmi znacznie lepiej. Zażalenia do Pana Boga nie wycofuję. Narozrabiał. To niezbity fakt. A ty się teraz martw człowieku, jak się z tym uporać. To znaczy z własnym wyglądem. I ten człowiek - to oczywiście ja. Ale nie mam sił na zmartwienia w taką pluchę. Plucha i depresja? Stanowczo za wiele. Ponad moje siły. Co za dużo, to niezdrowo. Nabawię się zgagi i całkiem przestanę jeść. Prawie wcale już nie jem. Anoreksja czeka mnie jak nic. I psycholog. Ze strachu łapię się za kawałek bułki i zaczynam żuć. Żeby pobudzić soki żołądka. Aby zechciały się wydzielać.
Życie nie ma sensu. Bo czym jest? Żuciem bułki o suchym pysku w czasie pluchy za oknem. To ma być wiosna. I młodość. Koń by się uśmiał. Koń ma przynajmniej na łbie grzywę. A to, co rośnie na mojej głowie, trudno nawet nazwać szczeciną, a co dopiero włosami. Wyobrażam sobie pokłady litości wyzwalane w przechodniach na mój widok. Włosy. Sterczące druty. Jak gołe przewody elektryczne. Tylko takie skojarzenie może im przyjść na myśl. Przewody elektryczne zaplecione w zgryźliwy warkoczyk. Z wstążeczką na końcu, jak na ironię. Ironiczno-nostalgiczna... Celnie ujęte. Gdyby tylko ktoś docenił walory mojej inteligencji, od razu poczułabym się lepiej. Garść byłaby zbędna. I żyletki. Nawet plucha za oknem podzwaniałaby uroczo.
"Nie ma jak pompa - powiedział stary góral, siadając pod fontanną".
Jestem jak pompa marząca o byciu fontanną.
Kaśka westchnęła. Zniechęcona zamknęła zeszyt. Sama nie wiedziała, po co wypisuje te bazgroły. Nie miała ochoty na pisanie pamiętnika. Zresztą to nawet nie był dziennik. Nie wymieniła ani jednej rzeczy, którą robiła wczoraj. Niczego. Żadnych konkretów. Zadziwiający brak szczegółów. Dla kogo dziwne, dla tego dziwne. Dla niej był to raczej "spowiednik". Nie taki prawdziwy, raczej powiernik. Jej umęczonej duszy - pełnej katuszy, ha, ha! W której to duszy zachichotała z siebie samej. Zaczynała najwyraźniej odczuwać brak zwierzeń. To znaczy chętnych do wysłuchania pewnie by nie zabrakło. Pierwsza mama. Jakby ją widziała. Przerażoną, że oto znów ma rozwiązać jakiś problem. I to nie swój. Nawet ze swoimi sobie nie radziła. W ogóle z niczym sobie nie radziła. Odkąd odszedł ojciec Kaśki, pogubiła się zupełnie. Winiła siebie za wszystko. Nawet za swoje nieudane życie.
"No i za mój wygląd - pomyślała Kaśka grobowo - nad którym w cichości ducha boleje. Na co dzień udaje, że świetnie nam we dwie, i mówi do mnie takim radosnym tonem, jakby mój widok sprawiał jej za każdym razem niespodziankę. W co zresztą wierzę... Tylko, czy radosną, to już bym miała poważne wątpliwości".
Kaśka zagłębiła się w czarnych myślach. Ostatnio jedynie taki nastrój był dla niej normalny. Nawet sprawiał niejaką przyjemność. Jakby trochę pocieszał. Nadal myślała o matce. Która ze strachem próbowała się jakoś umiejscowić w upływającym bezwzględnie czasie. Dostosować do tego, co jej zaczęło nagle dotyczyć. Tlenieniem włosów. Pudrowaniem cieni pod oczami. Poddana rozpaczliwym zabiegom tuszowania zmarszczek i obwisłej skóry, zapominała, że nie ma już celu dla swoich wysiłków, nowego obiektu jeszcze jakoś nie znalazła. Przytłoczona nieustannym lękiem o to, jak poradzą sobie we dwie, jeżeli alimenty od ojca nie dotrą na czas, to znaczy, zanim minie kolejny termin płacenia rachunków - żyła w nieustannym stresie. Niczego tak się nie bała, jak płacenia rachunków. I że zabraknie jej życia, zanim skończy je płacić. A wciąż przychodziły. Z elektrowni, gazowni, Telekomunikacji Polskiej S.A., ze spółdzielni mieszkaniowej. Książeczki, książeczki, książeczki. Nie do czytania. Do opłacania. Mama co miesiąc miała do zapłacenia trzy razy więcej rachunków, niż dostawała pensji. I nikogo to nie obchodziło, bo jej dochód przekraczał średnią uprawniającą do pomocy społecznej. Zresztą pewnie spaliłaby się ze wstydu, gdyby musiała pójść po pomoc społeczną. Na szczęście nie musiała. Zadręczała ojca Kaśki komornikiem, i jakoś udawało się im przetrwać do pierwszego. Czy ojcu Kaśki udało się przetrwać - to już jej nie obchodziło. Kaśki szczerze mówiąc też nie. Tak jak i jego nie obchodziło, jak one się bez niego obywają. Ich też nie obchodziło, jak obywa się on. Żadnych kontaktów, prócz tych oficjalnych, przez sąd. Cudownie zgrana rodzinka. Bez kłótni, żadnych waśni i sporów. Wszystko bon ton. Kaśka poczuła ukłucie w sercu. Wiedziała, co oznacza. Chodziło o to, do czego doszło. Że sama przed sobą udaje. Że niby nic ją to nie obchodzi. I że do tego wszystkiego jest jeszcze żałosna. Po prostu śmieszna. Przytłoczona rodzinnym garbem, którego nie potrafi udźwignąć. Miała ochotę powarczeć. Od razu zrobiłoby się jej lżej. Ale nawet na to nie umiała się zdobyć. Jakby sama przed sobą odczuwała wstyd...
I to już było nie do zniesienia.
"Wszystko byłoby dobrze, gdybym się nie zakochała. Ta kretyńska miłość zrujnowała mi życie. Jak to się mogło stać? Przecież on traktuje mnie jak powietrze. Gorzej. Pogardza mną. Jestem dla niego nikim. Sama nie wiem,
czy go kocham, czy nienawidzę. Szczególnie po, tym co mi zrobił. Po czym już nie chciało mi się żyć. Teraz pewnie śmieje się ze mnie do łez. Samobójczyni! Fakt. Koń by się uśmiał. Nawet zabić się nie potrafię. A co dopiero zdobyć Burego. Tego niezdobytego przez nikogo Burego. Który nie ma pojęcia, co znaczy zakochać się. Jak ja mu zazdroszczę tej niewiedzy. Że też mnie musiało to spotkać! Chciałabym dożyć takiego dnia, żeby ten podły Bury był mój. Naprawdę mój. Żeby klęczał u moich stóp. Wtedy - ja - z satysfakcją odtrąciłabym go! Tak! Pokazałabym mu drzwi! I śmiałabym się, do rozpuku! To byłoby szczęście! Słodka, najsłodsza jest zemsta! Nawet myślenie o niej jest samą słodyczą. Od razu mam lepszy nastrój. Ale jeżeli mam tego dożyć, muszę żyć. Koniec z samobójczymi planami. Choć doprawdy sama nie wiem, czy na powrót do klasy znajdę w sobie dość sił. Może jutro... Może...".
Kaśka zaglądnęła do lusterka i skrzywiła się. Nie, wcale nie chciała na siebie patrzeć. Zdjęła okulary. Do diabła z nimi. Najchętniej wyrzuciłaby je przez okno. Zrobiła do siebie kilka min. Boże... Ohyda. Dlaczego miny Zuzy są sexy, a jej nie? Wściekła się. Jak to się robi, żeby być sexy? A może po prostu jest się sexy albo nie? Ona najwyraźniej nie jest. I chyba nic na to nie można poradzić. Bury oczywiście jest sexy. Co do tego nie ma wątpliwości. Kiedy stoi w jego pobliżu, w Kaśce trzepocze się dosłownie wszystko. Umiera ze strachu, że Bury zobaczy, jak ona się telepie na jego widok. Że się domyśli. Niedoczekanie. Teraz zrobi się zimna jak ryba. I tak dla niego jest tylko zimną rybą. Do czasu. Podobno jak się bardzo czegoś pragnie, to się spełnia. A Kaśka pragnie zemsty. Ponad wszystko na świecie.
Przyjechały do tego miasta, bo mama stwierdziła, że tu łatwiej się zgubić. To znaczy wtopić w tłum. Mama za wszelką cenę chciała zapomnieć. Ale mama będzie zawsze bezradna, obojętnie gdzie się znajdzie. Kaśka wiedziała o tym doskonale, mimo to nie protestowała. Ona także miała dość tamtej małomiasteczkowej duchoty. Gdzie wszyscy znali się jak łyse konie. To na początku było nawet miłe. Grupka sąsiadów, podwórko z grupką dzieci. Każdy z każdym po imieniu, prawie zaglądali sobie do garnków. Gdzie na sąsiedzką pomoc zawsze można było liczyć. Szczególnie, że były same. Dwie kobiety, bez mężczyzny, głowy rodziny, zasługiwały na wsparcie.
Mama zawsze była młoda i ładna. To znaczy przedtem. Po tym, co się stało, nagle odnalazł ją czas. Absolutnie nagle. Do dziś nie umie się z tym pogodzić. Wtedy też nie umiała. Może z tego powodu cierpiała najbardziej. Ale nie potrafiła już tam żyć. Z tymi ludźmi, nagle zamienionymi we wrogów. Jakby to jedno wydarzenie pomogło im wyzwolić z siebie ukrywaną agresję. To był dla niej wstrząs. Myślała, że mieszka wśród przyjaciół. Myliła się.
Kaśka siedzi na parapecie okna z podkurczonymi pod brodę nogami i zatapia bezmyślny wzrok w pluchę za oknem. Niewesołe myśli kołują wciąż w jej głowie, do znudzenia. Tak, nudzi się. Ale nawet sama przed sobą nie chce się do tego przyznać. Naskrobała parę stron "pamiętnika", po czym podarła to, co napisała, i wyrzuciła do śmieci. Po raz któryś zresztą próbowała już - zaczynać pisać coś o sobie, cokolwiek, co po przeczytaniu pozwoliłoby jej potem spróbować spojrzeć na siebie z boku, z dystansem. Nabrać jakiegoś obiektywizmu, zresztą nieważne czego, byle tylko oderwać się od tego bezsensownego rozmyślania całymi dniami. Niestety, kiedy wpadała w taki myślowy ciąg, niełatwo jej było wyrwać się z zaklętego kręgu ponurego nastroju. Teraz też wciąż stały jej przed oczami tamte dni, poprzedzające ich przyjazd tutaj. Nie te dni, nie ostatnie, te skutecznie wyrzuciła z siebie, pamięć o nich nie miała teraz do niej przystępu. Zupełnie jakby ich nie było. Jakby nie zaistniały i jakby nic się nie wydarzyło. Totalna amnezja - na własne życzenie. Być może dojdzie w końcu i do tego, że będzie w stanie bez emocji rozmyślać o tym, co się stało. Bo przecież się stało, i temu nikt nie mógł zaprzeczyć, tym bardziej ona sama. Ale na razie, na razie dochodziła do tego powoli. Cofnęła się więc wstecz w czasie wystarczająco daleko, żeby móc sobie rozmyślać spokojnie. Bez zakłóceń - natury emocjonalnej, które mogłyby ją wytrącić z tej cudem odzyskanej równowagi psychicznej. To był teren bezpiecznej penetracji. Na tyle jednak istotnej, że Kaśka nie bez powodu zagłębiała się w analizie tamtych zdarzeń, które w konsekwencji doprowadziły do następnych. Do tych tragicznych dla niej w skutkach. Cały czas podświadomie i trochę świadomie próbowała dociec, czy musiało do tego dojść. Na przykład - czy koniecznie musiały wyjechać, a jeżeli już, to czy koniecznie tu, jaki błąd popełniły obie, a jaki ona sama. W którym momencie. I w którym można się było jeszcze cofnąć.
Kaśka także chciała stamtąd uciec. Z tamtego miasteczka. Z tym zgadzała się z matką. Ich życie z dnia na dzień zamieniło się w koszmar. Nie przypuszczała, że można komuś zgotować za życia takie piekło. Ludzka niechęć i złość, nienawiść, brak akceptacji, o mało ich to nie zniszczyło. Na szczęście dla mamy miała ona Kaśkę. Więc jej to nie zabiło. Tylko zmusiło do ucieczki. Ludzie nietolerancyjni nie są zdolni do współczucia. Nie wybaczyli mamie, że przeżyła. Odsunęli ją od siebie, napiętnowali, a wraz z nią - Kaśkę. Nie miały żadnych szans.
Więc kiedy po raz pierwszy matka wspomniała o wyjeździe, Kaśka nie odezwała się ani słowem. Wiedziała, że ma rację. I choć matka panicznie bała się nieznanego, to Kaśka, choć może bała się bardziej, postanowiła za nią. I odczuła ulgę. Mama czekała na jej decyzję, sama nie podjęłaby jej nigdy. Była na to zbyt słaba. Zawsze była słaba. Typowa kobieta, szukająca męskiego ramienia. Gdy go zabrakło, Kaśka musiała przejąć tę rolę. Od tamtej pory stale ją o coś pytała, wiecznie niezdecydowana, Kaśka stała się wyrocznią od roztrząsania wszystkich jej problemów. Nawet zmianę zasłon do kuchni uzgadniała z córką. Ostatecznie razem poszły do sklepu i Kaśka pomogła jej wybrać odpowiedni wzór. Nie, nie były przyjaciółkami. Matka owinęła się wokół niej jak bluszcz. Kaśka była jej jedyną nadzieją na normalność, na powrót do zwykłej, codziennej egzystencji. Wbrew wszystkim i wszystkiemu. Chyba nawet wbrew prawu ciążenia. Wsparta na słabszej od siebie!...
Normalność. Kaśka też pragnęła tego najbardziej na świecie, dlatego godziła się na funkcję podpory. 13-letnia dziewczynka głową rodziny. Nikt jej nie pytał, czy daje sobie radę, czy ona sama nie potrzebuje pomocy, podobnej podpory. Więc Kaśka milczała. Była za mała na samodzielne życie. Matka musiała ją wychować. Żeby jej się to udało, należało jej pomóc. Dlatego Kaśka zacisnęła zęby i zrobiła się dorosła. Za matkę. Ktoś w tym domu musiał być dorosły. Wypadło na Kaśkę.
Kaśka poczuła, że zdrętwiały jej nogi. Mimo to nie poruszyła się.
- Nie śpisz? - do pokoju zaglądnęła mama.
Popatrzyła z niepokojem na milczącą Kaśkę. Kaśka z trudem odwróciła głowę w jej stronę.
- Może poszłybyśmy na spacer? W ogóle nie wychodzisz z domu - w głosie mamy czuć było niepokój.
- Przecież leje - odezwała się wreszcie Kaśka i mama odetchnęła z ulgą.
- Nie lubię, kiedy tak siedzisz bez słowa - wciąż jeszcze była pełna obaw.
- Nie martw się. Nic mi nie jest. Trochę rozmyślam.
- Nad czym dumasz? - mama próbowała się uśmiechnąć.
- Próbuję poskładać się na nowo.
- Widzę - westchnęła mama. - Ale to trudne. Chciałabym ci pomóc.
- Nikt nie może mi pomóc. Kto jak kto, ale ty wiesz to przecież najlepiej.
- A może byś coś zjadła? Może upiekłabym ci ciasto?
- Ty? - zdziwiła się Kaśka.
- Jeśli mi pomożesz...
- Nie gniewaj się, nie mam ochoty.
- To może się prześpisz? W nocy prawie nie spałaś. Słyszałam, jak chodziłaś...
- Nie jestem śpiąca.
- Ale ja się martwię.
- Niepotrzebnie.
- Nie zrobisz żadnego głupstwa?
- Nie. Przecież obiecałam.
- To dobrze.
Mama ociągając się, wyszła z pokoju. Kaśka znów zapatrzyła się w pluchę za oknem. Wciąż jeszcze nie mogła uwolnić się od przeszłości. Mieszkały tu już pół roku, a ściślej od ośmiu miesięcy. Czy znalazły upragniony spokój? Mama pewnie tak. A Kaśka?
Przyjechały przecież, aby zacząć wszystko od początku. Dwie anonimowe kobiety, w środku anonimowego miasta. W tłumie anonimowych ludzi.
To była dla nich szansa. Wielkie miasto wielkich szans. Równych dla wszystkich. Tak to sobie wyobrażały. Takie było założenie. Cel tej całej eskapady. Niezupełnie to się sprawdziło.
Tam mama prowadziła zajęcia terapeutyczne dla AA. Robiła z nimi teatr. To znaczy w ramach resocjalizacji zajmowała ich umysły sztuką. Anonimowi alkoholicy. Usiłowała wmówić im, że każdy może być artystą. Jeżeli tylko zechce. Ciekawe, czy w to wierzyła. Ale w to, że ona mogła być artystką, gdyby nie zadała się z ojcem Kaśki, w to wierzyła na pewno. Niespełniona artystka usiłowała leczyć swoje kompleksy przy pomocy słabszych od niej AA. Kto z nich rzeczywiście bardziej potrzebował pomocy, ona czy jej podopieczni, to pytanie nurtowało Kaśkę przez całe dzieciństwo. Choć do tego feralnego dnia wszystko wydawało się być poukładane jak należy. Mama była mamą, a do pomocy w domu zawsze ktoś się znalazł. Sąsiad, który zmienił żarówkę, naprawił kran czy zreperował żelazko, ktoś z AA - kto odebrał Kaśkę z przedszkola lub przypilnował, żeby odrobiła lekcje, gdy mama miała próby wieczorem, albo sąsiadka, która zrobiła zakupy, gdy leżały obie powalone grypą. Ich dom był przechodni, ale mama lubiła to, więc i Kaśka starała się polubić ten styl bycia.
Gdy Kaśka była starsza, mama czasem zabierała ją na swoje zajęcia. Do tej pory Kaśka nie rozumiała jej. Dopiero gdy zobaczyła ją, jak z roziskrzonymi oczami odgrywa Ofelię czy Julię, pojęła, że scena jest sensem życia jej matki. Dla mamy nie miało znaczenia, że partnerują jej chorzy ludzie. Istniała tylko Sztuka. Kaśka była dodatkiem. Kłopotliwym. Przymusowym. Który zawdzięczała ojcu Kaśki i szalonej do niego miłości w wieku lat 16. Urodziła Kaśkę w wieku lat 17, nie mając pojęcia, co będzie dalej. Nikt nie wiedział. Schorowani dziadkowie kazali jej pójść do pracy. Zresztą umarli wkrótce, pewnie ze zgryzoty. Szkoły nie skończyła, pracowała jako sprzątaczka, nienawidziła tej pracy, Kaśki, wczesnego wstawania do niemowlęcia i fizycznej harówki w magazynach. Płakała po nocach, z najwcześniejszego dzieciństwa Kaśka pamięta tylko jej niekończący się płacz. Ojciec Kaśki, również nieletni, skończył zawodówkę i nawet ożenił się z matką Kaśki. Po to, by dać im obu nazwisko i bardzo szybko się rozwieść. Jego nieustabilizowane uczucie do nich nie wytrzymało kłopotów i rozlicznych obowiązków. W tym punktualnego przychodzenia do domu, zajmowania się dzieckiem i wierności.
Kiedy zniknął, szukała go przez policję, potem zaskarżyła o alimenty. Zmieniał jednak miejsca pobytu tak często, że nie nadążała z kolejnymi pozwami. Miesiącami nie dostawała grosza. Komornik rozkładał bezradnie ręce. Robił, co mógł, czasem to pomagało, a czasami nie.
Kaśka nie pamiętała ojca. Matka podarła jedyne jego, ślubne zdjęcie. Nie pojawił się więcej w ich domu, nie uczestniczył w ich, w jej życiu. Nie interesowało go, czy jest chora, czy ma za co wyjechać na kolonię, czy stać ją na nowe buty. Kaśka widziała ojców innych dzieci i na początku wierzyła, że i jej ojciec się odnajdzie. Potem przestała czekać. Zwyciężyła głucha złość, a w końcu zaakceptowała fakt, że są tylko we dwie. Sąsiadki pomagały im, nie były zazdrosne o mężów, bo mama prowadziła się nienagannie, czasem podrzucały ciasto i bardzo litowały się nad Kaśką-sierotą, co wprawiało ją w zakłopotanie, gdyż nigdy tak o sobie nie myślała. Sierota...
No nie, mama jednak kochała ją na swój sposób. Zawsze znalazła grosz na nową książkę czy zabawkę na święta. Choć właściwie w ten sposób uspokajała tylko własne sumienie, wytykające jej, że nie dość się stara, jeśli chodzi o córkę. W głębi duszy osoba Kaśki była w jej życiu na bardzo odległym miejscu. To ją gnębiło od czasu do czasu i wówczas rekompensowała Kaśce brak nadmiaru uczucia sprawianiem jej drobnych przyjemności.
Z kuchni rozległ się nagle ogłuszający huk. Tłuczonego szkła. Kaśka poruszyła się niespokojnie. Powinna pójść, sprawdzić. Czy nic się mamie nie stało. Zeszła wolno z parapetu. Przez chwilę stała jak sparaliżowana, nogi miała zupełnie zesztywniałe od długiego siedzenia bez ruchu. Zrobiła parę kroków w stronę drzwi. Słyszała w głębi mieszkania jakiś rumor, to pewnie matka usiłowała naprawić kataklizm. Kaśka przezwyciężając w sobie opór przed ruszeniem się gdziekolwiek, wyjrzała jednak do przedpokoju. Panowała cisza. Ale Kaśka znała już taką ciszę i wiedziała, co oznacza. Że mama sobie nie radzi. Że jej potrzebuje. Weszła do kuchni. Mama klęczała przy stosie potłuczonych talerzy. Przerażona usiłowała zgarniać skorupy do wiadra. Zobaczywszy Kaśkę, chlipnęła bezradnie.
- Chciałam tylko upiec ciasto...
- Wiem - Kaśka wyjęła z jej dłoni szufelkę. - Lepiej zajmij się swoim palcem.
Rzeczywiście ze skaleczonego palca mamy kapała krew. Włożyła palec pod kran i patrzyła, jak Kaśka sukcesywnie umieszcza resztki talerzy w kuble na śmieci.
- W czym my teraz będziemy jeść? - jęknęła.
- Możemy na półmiskach. To nawet bardzo dystyngowanie - próbowała zażartować Kaśka.
Mama objęła ją.
- Kasiu, wybacz, zamiast pomóc, dokładam tylko problemów.
- Wielki mi problem, cztery talerze.
- To wszystkie, jakie mamy.
- Już nie mamy. Można wyrzucić.
Kaśka wstała. Zamiotła resztki i wręczyła mamie kubeł.
- Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? - wyszeptała mama. - Nie chcesz powiedzieć, co się stało? Jesteś taka obca. Zupełnie cię nie znam. Minęło tyle dni. Dlaczego przestałaś wychodzić z domu? To nie może przecież tak trwać...
Kaśka obróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego pokoju. Czuła wielkie znużenie. Nieprzespane noce zaczęły dawać o sobie znać. Tak bardzo chciałaby zasnąć. I nie obudzić się więcej... Żeby nie myśleć o tym, co się dzieje. To znaczy o tym, co się dzieje teraz. Może dlatego że nic się nie dzieje. Kaśka nie mogła zrozumieć, jak mogło do tego dojść. Jak może nie dziać się nic. Zaczynała tracić grunt pod nogami. To znaczy - tracić nadzieję. Na zmianę czegokolwiek. Po raz drugi w życiu czuła się bezsilna. Wiedziała że musi się wziąć w garść. Jak wtedy. To były najokropniejsze dni jej życia. Oby nigdy nie wróciły.
Tak więc sprowadziły się tutaj 8 miesięcy temu. No i oczywiście okazało się, że mama nie była konsekwentna. Miała wtopić się w tłum, tymczasem zamiast w wieżowcu wynajęła mieszkanie w niedużej czynszowej kamienicy. Zupełnie takiej samej jak tamta, skąd uciekły. Z kilkorgiem sąsiadów, których poznanie zajęło im zaledwie parę dni. Kaśka czuła się winna, że nie dopilnowała tej sprawy. Wynajęcie mieszkania mama zleciła stosownej firmie, a potem miała do Kaśki pretensje, że ich nie sprawdziła. Tymczasem Kaśkę egzaminy wstępne do liceum i przenoszenie dokumentów do nowej szkoły absorbowały wystarczająco. Na nic już nie miała czasu. Najmniej na sprawdzanie firmy.
Tak więc efektem tego stało się zamieszkanie w identycznym miejscu jak tamto. Kaśka starała się zbagatelizować sprawę, tłumaczyła mamie że przecież było im tam dobrze, i gdyby nie ta fatalna historia, pewnie nadal by się nimi opiekowano. Teraz takiej opieki nie potrzebują, więc z pewnością nikt im się nie będzie z nią narzucał. A ludzi dobrze jest znać. Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. I co przydać. Argumenty Kaśki najwyraźniej trafiły mamie do przekonania, bo z czasem zaakceptowała swoją nową sytuację.
Gorzej było z pracą. Mama nie znalazła takiej jak tamta. Pracowała w opiece społecznej, ale dorywczo. Czasami roznosiła paczki potrzebującym, ale napotykała różne reakcje. Niektórzy pijani mężczyźni obrzucali ją stekiem wyzwisk. Jakby to ona była winna, że są bez pracy i mają na utrzymaniu bezrobotną żonę i kupę dzieci.
I znów zaczęły się jej płacze po nocach. Kaśka zakrywała głowę poduszką, żeby nie słyszeć. Tamten płacz matki śnił się Kaśce zawsze, gdy miała gorączkę. Powracał w złych snach jak najgorsza maligna, nienawidziła tych wspomnień. Teraz zaczęło się wszystko od początku. Owszem, Kaśka mogła pójść do niej, przytulić ją, ugłaskać, jak to bywało kiedyś. Czasem tak robiła. Po tym, co się tam stało, w tamtym mieście, mama źle sypiała, budziła się w nocy z krzykiem i Kaśka musiała przychodzić do niej do łóżka, gdzie leżała rozdygotana, mokra od potu. Kaśka pamięta, jak matka chwytała ją kurczowo za szyję, jakby tonęła. Więc śpiewała mamie coś, czy raczej mruczała coś na kształt kołysanek, których przecież nie umiała, bo w dzieciństwie nikt ich jej nie śpiewał. Matka uspokajała się powoli i zasypiała ciężko. Potem rano wstawała rozbita.
Wtedy nadal jeszcze chodziła na próby ze swoimi AA, ale coraz bardziej niechętnie, w końcu oświadczyła, że rzuca tę pracę. Kaśka pytała, za co będą żyć, wtedy matka zaciskała wargi i szła tam znowu. Ale Kaśka wiedziała, że to już nie potrwa długo. Że matka nie wytrzyma kolejnych miesięcy, a wtedy Kaśka ucieknie wraz z nią. Kolejne nieprzespane noce utwierdzały je obie w przekonaniu, że nie mogą postąpić inaczej. Nie wyobrażały sobie jednak matki robiącej co innego niż teatr. Nie wydawała się na tyle silna, by mogła żyć bez sztuki.
Potem i Kaśka zaczęła tęsknić za tymi krótkimi chwilami euforii, które udzielały się im na kolejnych spektaklach. Na niekończących się próbach, na poszukiwaniu tego, co w istocie dramatu było najważniejsze, na dochodzeniu do prawdy. Kaśka nie wiedziała, na ile otaczający matkę "aktorzy" mieli świadomość tego, co się dzieje na scenie, a na ile pozostawali na zewnątrz sedna, mimo usilnych starań mamy. Ale matka nie przejmowała się tym, że nie rozumieją, nie rezygnowała. Dla niej praca sama w sobie była wszystkim. Wystarczało jej, że sama dochodziła do zrozumienia idei sztuki, to ją fascynowało. Reszta była dodatkiem. Z Kaśką włącznie. Po tej całej historii matka straciła serce do tych poszukiwań. Straciła siły. I sens. Uczepiła się córki. Choć Kaśka nadal nie była dla niej najważniejsza. Po prostu nie miała już nikogo. I niczego. A Kaśka była pod ręką. Była brzytwą, której matka się uczepiła.
- Proszę, proszę! - Wtyczka patrzyła na Kaśkę roziskrzonymi oczami.
Kaśka do dziś pamięta to spojrzenie. Szkoda, że to nie był wzrok Burego...
Od miesięcy robili klasowy teatr z Burym, ale dopiero kiedy Kaśka wywróciła wszystko do góry nogami, zaczęło się naprawdę coś dziać. Wtyczka do tej pory się nie odzywała. Bury był jej pupilkiem, jak zresztą wszystkich nauczycieli, nie była w tym względzie wyjątkiem. Więc było jej żal, że się nie sprawdza jako reżyser. Grupie zaś było wszystko jedno. No, bo o co w końcu chodziło? O ambicje Wtyczki? Polonistka, owszem niezła, ale bez przesady, żeby dla budy tak się wysilać?
- Kasiu, to niezwykła koncepcja!
Kaśka oczywiście wściekła się o tę Kasię, zwłaszcza że Bury znacząco zachichotał, ale zmięła w sobie złowrogie przekleństwo pod adresem Wtyczki i Burego, i postanowiła być ponad to. Pamięta, jaka była wtedy opanowana. Jak swobodnie, z jaką swadą opowiadała o swojej koncepcji przedstawienia. Rzuciła Wtyczkę na kolana, a razem z nią całą osłupiałą klasę. I widziała, jak uśmiech powoli znikał z twarzy Burego. Na samo wspomnienie zazdrości i złości Burego poprawia się jej humor. Szkoda, że wtedy tak się dała ponieść na tej nieszczęsnej prywatce u Agaty.
"Bury ma rację - pomyślała - jestem kompletną idiotką. Po co ja o tym ciągle myślę? Wyszłam ze szpitala tydzień temu, i nic. Wciąż biadolę, użalam się nad sobą. Zamiast coś postanowić. To znaczy, jeśli mam wymyślić sposób na zemstę na Burym".
Zainteresowała Cię ta pozycja, chcesz poznać dalszy ciąg? Sięgnij po nią.
Okularnica to niezwykła i poruszająca historia dla młodzieży. Opowiada o relacjach, miłości, przyjaźni, ale również o brawurze, upokarzaniu, czy naśmiewaniu się z wyglądu. Zachęca do przemyśleń nad własnym zachowaniem, nad podejściem do życia i odnoszeniem się do innych. Fabuła w wielu miejscach jest dramatyczna, ale ostatecznie przynosi nadzieję, że w życiu każdy może dostać swoją szansę.
Okularnica - Elżbieta Wojnarowska - zdobądź własny egzemplarz!
Skomentuj artykuł