Tak Matka Teresa uczyła się pomagać

(fot. Manfredo Ferrari/Wikipedia Commons/CC BY-SA 4.0)
Roberto Allegri

Ma na imię Agnes, ale w rodzinie nazywają ją Gonxha, co po albańsku znaczy "pąk kwiatu". To nie tylko przejaw czułości, ale też w jakimś sensie proroctwo.

Każdy pąk kwiatu stanowi przecież zapowiedź piękna, z czasem otworzy się i rozkwitnie, ukazując kolory skrywane w środku. Ta drobna koścista dziewczynka będzie kwiatem o nadzwyczajnej mocy, słońcem miłości bliźniego, przykładem tak jasnym, że napisze od nowa historię.

Agnes przychodzi na świat w 1910 roku w albańskim Skopje, rozdartym pomiędzy światem muzułmańskim i słowiańskim.

To bałkańskie miasteczko jest wówczas tyglem wielu narodowości i religii, w którym wciąż słychać ludowe pieśni macedońskie śpiewane przy dźwięku ęifteli. Ale napięcia polityczne budzą w ludziach demony.

Jej ojcem jest kupiec Nikola Bojaxhiu. Mama ma na imię Drane i kiedy wieczorem cała rodzina zbiera się w domu, uczy córkę odmawiać różaniec. Agnes ma jeszcze siostrę Agatę i brata o imieniu Lazar.

Ojciec gromadzi dzieci wokół siebie, delikatnie całuje każde z nich w czoło, a potem kieruje do nich słowa dające nie mniej ciepła niż ich stary piecyk w środku zimy.

- Bóg jest dla nas bardzo szczodry -mówi. - Mamy piękny dom, ubrania i jedzenie na stole. Dlatego nie wolno nam zapominać o tych, którym wiedzie się dużo gorzej. O głodujących, których zdradza puste spojrzenie, o dzieciach, które nie mają się w co ubrać, a kiedy chorują, nie mogą dostać lekarstwa.

- Wasz ojciec ma rację - dodaje mama. Gdy spogląda na dzieci, jej oczy błyszczą niczym słońce o poranku. - Starajcie się nie przyjmować niczego, czym nie możecie się podzielić z innymi. Pamiętajcie, że egoizm to niewolnictwo, to więzienie dla serca.

- To dlatego odwiedzamy tę starszą panią, mamo? - pyta Agnes swoim krystalicznym głosikiem.

- Tak - odpowiada kobieta. - Mamy obowiązek pomagać tym, którzy są w gorszej sytuacji niż my.

Starsza pani, o której mówi Agnes, to siedemdziesięcioletnia pani Gazuri. Mieszka w ubogim baraku i nie ma co włożyć do ust, odkąd syn ją porzucił. Żyje wspomnieniami i wciąż się modli, na próżno wyczekując, że syn, który zapomniał o jej macierzyńskiej miłości, któregoś dnia stanie w drzwiach. Ale czeka także na Drane i jej dzieci, którzy przychodzą do niej co tydzień i przynoszą ze sobą zapas jedzenia i serca pełne miłości.

W czasie tych odwiedzin Agnes obserwuje matkę. Uczy się od niej współczucia dla innych, zapamiętuje, jak matka zamiata chatę, ścieli łóżko i delikatnie czesze długie włosy starej pani Gazuri.

Dziewczyna chodzi z matką również do File, alkoholiczki, która nie jest nawet w stanie sama się umyć. I do wdowy, która mieszka z siedmiorgiem dzieci w szałasie.

Choć Agnes jeszcze o tym nie wie, tak przygotowuje się do swojej przyszłej roli. Dziewczynka, która w przyszłości będzie znana jako Matka Teresa z Kalkuty, podpatruje milczące oddanie, dostrzega różnice między ludźmi, wie, które potrzeby należy zaspokoić w pierwszej kolejności, uczy się szukania oparcia w wierze.

Pąk Kwiatu żywi się altruistycznym poświęceniem matki, rośnie i nabiera siły. Powoli rozwija płatki ku światłu słońca.

***

Powyższy fragment pochodzi z książki "Matka Teresa z Kalkuty. Droga do świętości" wydanej przez Wydawnictwo WAM. W całości można ją znaleźć tutaj »

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Tak Matka Teresa uczyła się pomagać
Komentarze (3)
MR
Maciej Roszkowski
5 września 2016, 17:39
Myślę, że krytyka dzieła M.Teresy bierze się z niewiedzy (o zawiści nie wspomnę, bo to już Ojciec nasz osądzi). Łatwo jest krytykować z USA, Europy, czy Polski. Ktoś z mojej rodziny był już trzy razy w Indiach po miesiącu. Nie jako turysta z Hiltonie, czy  na wycieczce z biurem podróży, z katalogiem atrakcji turystycznych, tylko jako prywatna osoba wędrująca po interiorze, tak jak miejscowi. Wracał zdruzgotany przerażającą nędzą milionów ludzi, którzy nie mają nic. Ale nie tak jak ci którzy u nas mówią, że nie maja nic. Proszę sobie wyobrazić miliony, miliony ludzi z kast najniższych pogardzanych przez resztę,zapomnianych przez państwo,  którzy urodzili się nad rynsztokiem  i żyją nad rynsztokiem. Karmią się odpadkami ze śmietnisk, a jedyne co mają własnego to szmata na biodrach. I nad tymi rynsztokami i w tych śmietnikach umrą. Nie zmienia tego  rozwijająca się gospodarka Indii i wiele różnych programów. I pojawia się ktoś, kto daje im legowisko pod dachem, miskę najprostszej strawy raz dziennie, a co najważniejsze mówi do tego człowieka ludzkim językiem ludzkimi słowami. To legowisko jest często brudne, bo zabrakło rąk które by je wyczyściło po zmarłym poprzedniego dnia. Wodę trzeba przynieść setkami litrów w wiaderkach "Specjalistów" który wiedzą ile to dolarów dostaje M. Teresa proszę aby podzielili to na bezmiar nędzy o którym my nie mamy w ogóle pojęcia. I proszę nie zawracać głowy "mądrościami" o leczeniu przyczyn, a nie skutków, o higienie. Od tego są politycy i możni tego świata. Proszę sobie wyobrazić całe życie tej Kobiety na tym ludzkim śmietnisku w nieustajcej nędzy naokoło i smrodze. A najlepiej wybrać się do Indii i zobaczyć to na własne oczy.  Na dwa, trzy  dni!    
17 sierpnia 2016, 15:31
Warto poczytać raport nt. Matki Teresy, bo on świeta nie była.  Za Wikipedią: "Matka Teresa z Kalkuty została również skrytykowana w artykule w Alberta Report za to, że twierdziła, że cierpienie zbliża ludzi do Jezusa. W prasie medycznej krytykowano standard obsługi medycznej oferowany pacjentom śmiertelnie chorym w Domach dla Umierających. The Lancet i British Medical Journal poinformowały o wielokrotnym używaniu igieł do strzykawek, złych warunkach życia, w tym zimnej wodzie do kąpieli dla wszystkich pacjentów oraz o takim podejściu do chorób i cierpienia, które wykluczało użycie wielu elementów nowoczesnej opieki medycznej, takiej jak systematyczne diagnozy[1]. Doktor Robin Fox, redaktor The Lancet, określa opiekę medyczną w placówkach zgromadzenia, jako „przypadkową”. Z powodu braku lekarzy, ochotnicy bez wiedzy medycznej musieli podejmować decyzje o opiece nad pacjentami. Robin Fox zaobserwował też, że zgromadzenie Matki Teresy nie dzieliło pacjentów na uleczalnie i nieuleczalnie chorych, co skutkowało tym, że ludzie, którzy mogliby przeżyć, byli narażeni na infekcje i brak leczenia[76]. Kanadyjscy naukowcy w 2013 roku orzekli, że w przytułkach prowadzonych przez Matkę Teresę większość pacjentów nie była odpowiednio leczona, a pozostawiona na śmierć. Kolejnym punktem krytyki był sposób wydawania pieniędzy przez zgromadzenie. Christopher Hitchens i niemiecki magazyn Stern stwierdzili, że Matka Teresa wydawała pieniądze na otwieranie nowych klasztorów i na dzieła misyjne, a nie na łagodzenie ubóstwa i na poprawianie warunków w jej hospicjach."
17 sierpnia 2016, 15:31
"Powodem krytyki były też źródła pochodzenia niektórych darowizn. Matka Teresa przyjmowała datki od autokratycznej i skorumpowanej rodziny Duvalier z Haiti i otwarcie ich chwaliła. Przyjęła również 1,4 miliona dolarów od Charlesa Keatinga zamieszanego w oszustwo i skandal korupcyjny znany jako "skandal Keating Five". Wspierała go również przed i po aresztowaniu. Paul Turley, ówczesny zastępca prokuratora okręgowego w Los Angeles, napisał do Matki Teresy prosząc ją, by zwróciła darowane pieniądze ludziom, którym Keating je ukradł. Darowane pieniądze nie zostały rozliczone, a Turley nie otrzymał odpowiedzi. Colette Livermore – była Misjonarka Miłości – opisuje powody, dla których opuściła zgromadzenie w swej książce Hope Endures: Leaving Mother Teresa, Losing Faith, and searching for Meaning. Livermore uważa, że „teologia cierpienia” Matki Teresy była błędna, pomimo że była dobrą i odważną osobą. „Teologia cierpienia” Matki Teresy była jednak zgodna z nauczaniem Jezusa w Ewangeliach. Livermore nie mogła tego pogodzić z pewnymi praktykami zgromadzenia. Jako swe zarzuty podaje: odmawianie pomocy potrzebującym, którzy prosili o nią zakonnice poza ustalonym harmonogramem, zniechęcenie zakonnic zgromadzenia Misjonarek Miłości w poszukiwaniu kształcenia medycznego potrzebnego do radzenia sobie z napotykanymi chorobami, nakładanie „niesprawiedliwych kar”, takich jak przenosiny z dala od przyjaciół. Livermore twierdzi, że przełożone Misjonarek Miłości „infantylizują” swe podopieczne poprzez zakazywanie czytania świeckich książek i gazet. Oskarża również przełożone o to, że stawiają posłuszeństwo nad niezależne myślenie i rozwiązywanie problemów."