O krakowskim Kainie i Ablu, czyli braciach budujących mariackie wieże
Mariacka świątynia posiada dwie wieże – nierównej wielkości, bo ukoronowana hejnalica jest wyższa od swej siostry, dzwonnicy. Dlaczego? Jeżeli poszpera się i sięgnie do starych ksiąg – okazuje się, że kiedy pod koniec XIII wieku zaczęto wznosić obie wieże kościoła NMP, miały być tej samej wysokości i były – pisze Andrzej Kozioł w książce "Magia dawnego Krakowa", której fragment publikujemy.
Obie [wieże] zostały podwyższone pod koniec XIV stulecia, a na początku wieku XV, w latach 1406–1408, do wieży budzielnej dobudowano kolejne kondygnacje. Ot i cała tajemnica, ale oprócz historycznej prawdy jest jeszcze legenda o dwóch braciach.
O krakowskim Kainie i Ablu
Obaj byli budowniczymi, powierzono im nadzwyczajne zadanie – wybudowanie wież Mariackiego kościoła. Podzielili się pracą, chcąc zbudować wieże podobne do siebie, tworzące całość harmonijną, jak braterska miłość.
Niestety, silniejsze okazały się ambicje i kiedy jeden z budowniczych zakończył pracę, zobaczył, że wieża budowana przez brata przerośnie wzniesioną przez niego. Chwycił za nóż i utopił go w braterskiej piersi. Kraków pogrążył się w żałobie, szukano zbrodniarza, ale nikt nie potrafił go wykryć.
Kiedy bratobójca skończył budowę, przed kościołem zgromadził się tłum. Wszyscy podziwiali śmigłą, wysoką wieżę, o którą zdawały się ocierać obłoki. I wtedy... zabójcę ruszyło sumienie i z okna hejnalicy wyznał ludowi swoją straszną tajemnicę, po czym wbił w swoje serce nóż, ten sam, którym zamordował brata. Mało tego, rzucił się z wieży i skończył życie u jej stóp.
Nóż wiszący ku przestrodze
Do dzisiaj, wchodząc do Sukiennic od strony pomnika Mickiewicza, można zobaczyć po prawej stronie zawieszony na ścianie solidny żelazny nóż. Znów historia rozmija się z legendą, bo rzekome narzędzie zbrodni miało być tylko przestrogą – nie dla bratobójców, rzecz jasna, ale dla pospolitych rzezimieszków i innych złoczyńców, zawsze grasujących na Rynku.
Prawdę mówiąc, nie wiadomo, czy legenda o dwóch braciach jest stara i samorodna, czy też po prostu w połowie XIX wieku wymyślił ją Józef Mączyński, autor książeczki zatytułowanej „Pamiątka z Krakowa”. Stulecie obrodziło „starymi” legendami i „ludowymi” podaniami wymyślonymi przez literatów. A nóż w Sukiennicach – niezależnie od powodów, dla których go tam powieszono – swą starożytnością może zachwycać tylko naiwnych turystów. Krakowianie doskonale pamiętają, że przez ostatnie dziesięciolecia kilkakrotnie ginął i za każdym razem zawieszano nowy.
Tej nocy hejnał nie wybrzmiał
Wróćmy na hejnalicę. Kiedy nastawisz ucha, nawet na jej szczycie usłyszysz stukot końskich kopyt, ale o tym w rozdziale poświęconym krakowskim fiakrom. Co jeszcze – oprócz gołębi i dorożkarskich koni – zobaczysz z budzielnicy? Ludzi. Turystów i miejscowych, zajętych codziennością, zabieganych, którzy tym się różnią od przybyszów, że nie zadzierają głów na dźwięk trąbki. Turyści bowiem, kilka minut przed dwunastą w południe gromadzą się na płycie Rynku – i w grupkach czekają. Nie wszyscy z nich wiedzą, że mosiężny głos trąbki dochodzi z hejnalicy nie tylko w samo południe, ale co godzinę, i to przez całą dobę! Gwoli historycznej prawdy dodamy, że od czasu do czasu zdarzało się, iż strażak po prostu zasnął. Tak było, gdy – z należną rewerencją, ceremonialnie – przyprowadzono o północy na Rynek Ferdynand Focha, marszałka Francji i Polski.
Trębacz nie został wychłostany, nie stracił też pracy, podobno na prośbę samego Focha. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze, ogniomistrz Węgrzyn, bo tak się nazywał nieszczęśnik, wyleciał z hukiem – za przewinienie hańbiące, wstydliwe.
Otóż, aby skorzystać z toalety, trębacz musiał zejść, stromymi, drewnianymi schodami, dwadzieścia pięć metrów w dół. Później oczywiście znów pokonać schody, by wrócić na szczyt wieży. Pewnej nocy – jak oględnie napisał Leszek Mazan – „z okna izdebki poleciało na dół niezbyt gustownie pachnące zawiniątko, pech chciał, że prosto na spacerującego pod wieżą policjanta”. Tego już było za wiele dla władz miasta, ogniomistrz Węgrzyn stracił pracę. Miał pecha – najpierw marszałek Foch, później policjant...
Fragment pochodzi z książki "Magia dawnego Krakowa" (Wyd. WAM)
Skomentuj artykuł