Dzieci potrzebują prawdy

(fot. shutterstock.com)
Osvaldo Poli / slo

Bardzo rozpowszechniony przesąd w naszej kulturze głosi, że dzieci nie są w stanie udźwignąć ciężaru prawdy, tej prawdy, która ich dotyczy, szczególnie jeśli dotyka jakichś ich ograniczeń. Prawda postrzegana jest jako potencjalne zagrożenie dla ich równowagi psychicznej, przeszkoda na drodze do szczęścia.

Negatywnych aspektów ich charakteru nie należy zatem "wyjawiać", by nie mącić ich dobrego samopoczucia, by ich nie zniechęcać, by nie psuć ich samooceny.

DEON.PL POLECA

Można spotkać wielu rodziców, którzy hołdują następującej zasadzie: dzieci powinny wzrastać w nieograniczonym zaufaniu do siebie samych, by mogły w życiu poczuć się pewnie. Zasada ta, zdawałoby się słuszna, pociąga za sobą zgubne skutki: rodzice nie dopuszczają swoich dzieci do konfrontacji z negatywnymi aspektami charakteru. Obawiają się, że stracą w ten sposób wiarę we własne siły.

Próbuję mu wszystko ułatwić - zwierza się pewna mama - nie dopuszczam, aby widział swoje niedoskonałości. W przeciwnym razie mógłby myśleć negatywnie i brak by mu było pewności siebie w dorosłym życiu. Kiedy nie czujemy się akceptowani nawet przez własnych rodziców, jak możemy nabrać wiary w swoje możliwości? - oto wspaniały przykład eliminowania prawdy na rzecz wyzwolenia (co jest iluzją) syna.

Pewien ojciec pisze:

Chciałbym zadać pytanie: czy słuszne jest, aby rodzice w rozgrywkach z dziećmi pozwalali im zawsze wygrywać? Taką wskazówkę dała nam pani na kursie poświęconym wychowywaniu dzieci przedszkolnych. Prelegentka wyszła z założenia, że świat i tak wystawi dzieci na ciężką próbę życia, a ich koledzy już się zatroszczą o rzeczywiste relacje pozbawione złudzeń. Zadaniem środowiska rodzinnego jest zatem "ładowanie akumulatorów w zaufanie do siebie samego". Dzięki zwycięstwom w rozgrywkach młody człowiek łatwo znajduje źródło dowartościowania. Przyznaję - pisze dalej ojciec - że niekiedy ciężko mi przegrywać z sześcioletnim synem, ponieważ potem wyśmiewa mnie, a czasami udawanie jest trudne do ukrycia. "Jak to możliwe -pewnego razu zagadnął - że ty świetnie grasz w bilard z dorosłymi, a potem stajesz się nagle zupełną fujarą wobec mnie, dziecka?". Jak długo mam jeszcze udawać i ciągle przegrywać? - konkluduje ojciec.

Stwierdzenie rodzica "ja już dłużej nie mogę" jest o wiele bardziej zdrową postawą niż otrzymana przezeń wskazówka pedagogiczna. Według niej dziecko jest postrzegane jako niezdolne do zaakceptowania rzeczywistości, w tym swoich dziecięcych ograniczeń. Wobec tego dla jego równowagi psychicznej, zamiast pomóc mu opanować lęki, wskazane byłoby umieścić je w jakimś wyimaginowanym świecie, by mogło w nim wzrastać chronione (oby jak najdłużej!) od prawdy. By uczynić je silnym, głoszą powyższe teorie, należy wyrzec się jakichkolwiek ograniczeń, ukryć je, udawać, że nie istnieją, a więc w efekcie tworzyć złudną wizję samego siebie. To idealny system, który kreuje słabeuszy!

To nie porażka w przeważającej części szkodzi samoocenie (musi być ona "zrozumiana" i zaakceptowana przez dziecko), ale ewentualna postawa upokorzenia i poczucia niższości (które w normalnych relacjach z rodzicem nie występują). Ranią one duszę dziecka najbardziej i wywołują rzeczywistą szkodę na pozytywnym obrazie samego siebie.

Przeciętny rodzic potrafi zwyciężać w rozgrywkach z dzieckiem. Robi to z wyczuciem i nie szczędzi pouczeń dawanych w taki sposób, by młody człowiek nie czuł się upokorzony. Normalny ojciec umie docenić wysiłki i postępy syna, zachęca go i wdraża również w ewentualną porażkę, ponieważ - jak to się mówi - "w zawodach raz się wygrywa, a raz przegrywa". Zrównoważony rodzic prowadzi grę ostrożnie, dozuje swój potencjał i siłę, przyznaje pewne przywileje, potrafi się dostosować do możliwości dziecka. Nie podkopuje swojego autorytetu ciągłym przegrywaniem. Kiedy tata "siłuje się" z synem na trawie, instynktownie wyczuwa, na ile może sobie pozwolić, trzymając się ściśle zasad gry, tak aby z jednej strony nie dać wrażenia łatwego zwycięstwa, a z drugiej nie zniechęcić z powodu zbyt dużej rozbieżności w układzie sił.

Ten sam, cytowany już ojciec pamięta, jak przy innej okazji jego sześciolatek poprosił: "Tato, spróbuj grać trochę lepiej, ale nie tak dobrze, jak widziałem wcześniej, bo chciałbym się czegoś nauczyć". O to właśnie chodzi!
Rzeczą, która najbardziej zagraża samoocenie, to brak poczucia "bycia kochanym" (w kontekście rozgrywek poniżanie przez zwycięzcę), a nie odkrycie własnych ograniczeń, akceptowanych z miłością przez samego rodzica.
Mądrzy rodzice pozwalają sobie na zwycięstwa w zawodach z dziećmi, nie martwiąc się zbytnio o ich samoocenę. Wiedzą, że to, co się naprawdę liczy, to pokazanie życzliwego zrozumienia dla zwyciężonego. Podczas gdy triumf rodzica jest zawsze poniżej jego poziomu, przegrana dziecka powinna być komentowana z wielkim taktem i mieścić się całkowicie w regułach gry. Bardziej niż w tworzeniu bolesnych złudzeń czy negowaniu ograniczeń dziecka autentyczna miłość rodziców przejawia się w delikatności przybliżania dzieci do prawdy.

Dzieci są zdolne do zaakceptowania prawdy. Prawda nie jest czymś niebezpiecznym, od czego dzieci należy trzymać z daleka, jak od fiolki z trucizną. Akceptacja rzeczywistości musi "boleć", jednak pomaga im rozpoznać siebie jako ludzi, a nie półbogów, bez powodowania traumy, przed którą należy ich bronić. Dzieci bez wątpienia potrafią udźwignąć ciężar prawdy. Umieją pogodzić się z przegranym meczem w gronie kolegów, brakiem złotej figurki w zestawie z Gormitami, śmiercią chomika. To wszystko nie powoduje większych szkód w ich zdrowiu psychicznym. Natomiast ukrywanie ograniczeń właściwych wiekowi przeszkadza w osiąganiu dojrzałości. Sprawia, że pod płaszczykiem trudnego charakteru, arogancji kryje się słaby, targany wewnętrznymi sprzecznościami człowiek.

Kto nie doznał pomocy w zaakceptowaniu swoich ograniczeń, nie będzie zdolny do nawiązania zdrowych relacji z innymi, jeśli te relacje nie będą oparte na tych samych warunkach, jakie gwarantowali rodzice, niezmiennie uznający swego potomka za wspaniałego i cudownego. Taki człowiek poczuje się kochany tylko wtedy, gdy inni będą go podziwiać i czcić. Wiele osób domaga się przestrzegania tej zasady nawet w związku małżeńskim, ponieważ od zawsze karmili się uwielbieniem najbliższych.

Pozytywne skutki z nastawienia rodzica do dziecka nie płyną zasadniczo z niedoskonałości i braków potomka, które należy korygować, lecz z głębokiej wiary, że dziecko okaże się zdolne do rozpoznania błędu i do poprawy, jeżeli samo zechce.

Zdolność do rozpoznania błędu (nazywamy to uczciwością), bardziej niż złudne dążenie do perfekcji, czyni osobę godną szacunku i jest znakiem jej moralności, nadrzędnej wobec wszelkich ograniczeń i wad charakteru.

Gdy rodzic krytykuje dziecko, czyni to w nadziei, że zaakceptuje ono upomnienia z jego ust. Wie, że mówi coś, co sprawi przykrość synowi czy córce, ale ma również świadomość, że dobro dziecka musi przeważać nad lękiem, jak zostanie odebrane i jakie negatywne wyzwoli reakcje.

Upomnienie może reprezentować szczyt rodzicielskiego doświadczenia: to wzruszające widzieć, jak syn czy córka przyjmuje naganę z ust rodzica, ani przez chwilę nie wątpiąc w jego miłość. Nadal niezłomnie wierzy, że ból, który sprawił mu rodzic, nie wypływa z braku miłości, lecz z pragnienia pomocy w stawaniu się lepszym człowiekiem.

Poczucie, że dziecko nie wątpi w twoją miłość nawet wówczas, gdy jesteś zmuszony sprawić mu przykrość, reprezentuje szczyt porozumienia wychowawczego między tobą a nim. To eliminuje dwuznaczność we wzajemnej miłości, ponieważ również rodzic przechodzi próbę pełnej akceptacji dziecka, nie stawiającej warunku, że musi na nią zasłużyć, lecz osadzonej w prawdziwej zdolności kochania, która każe mu mówić to, co uznaje za prawdę, i czynić to, co uznaje za słuszne.

Nie istnieje miłość bez sprawiedliwości i prawdy. Jeśli rodzic nieustannie przemilcza prawdę, nigdy nie zyska okazji do wypróbowania swoich relacji z dzieckiem i zawsze będzie czuł wewnętrzny niepokój, że raczej zabiega o jego sympatię, niż stara się być mu naprawdę potrzebny.

Prawda jest pokarmem duszy i żaden postęp ani żaden rozwój nie jest bez niej możliwy. Dzieci nie są na tyle głupie, by jej nie rozpoznać, ani na tyle słabe, by nie unieść jej ciężaru, jeśli tylko zostaną odpowiednio zachęcone i przyzwyczajone. Prawda uczyni je lepszymi.

I odwrotnie, pozbawione dostępu do prawdy, będą zawsze potrzebowały kogoś, kto im pomoże unikać rzeczywistości, wymazywać ją, bo sprawia im ból, kto je zasłoni przed odpowiedzialnością tak, by mogły żyć jakby w ochronnej bańce, która pozwoli im widzieć świat na swój własny sposób.

Najważniejszym prawem dziecka jest prawo do prawdy i wiedza, co tak naprawdę rodzice o nim myślą.

Przekonanie, że dzieci są bardzo kruchymi istotami, które łatwo złamać w obliczu trudnej prawdy, prowadzi wielu rodziców do zbytniej bojaźni. Z tego powodu lękają się mówić prawdę. Próbują ją zabić, by uratować dzieci. To jednak wyjaławia życie, pozostawiając jedynie iluzję perfekcji i wszechmocy.

To, co się szczerze myśli o dzieciach, powinno być powiedziane w odpowiednim czasie i w odpowiedni sposób. Nigdy nie wolno przemilczać prawdy w imię ochrony dzieci przed konfrontacją z rzeczywistością.

Więcej w książce: Serce dziecka - Osvaldo Poli

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Dzieci potrzebują prawdy
Komentarze (5)
JW
Jola Wisniewska
1 września 2012, 16:13
Mysle, ze chodzi tu rowniez o prawde o zyciu: ze sa choroby, smierc. Nie bardzo rozumiem np. rodzicow, ktorzy wzbraniaja sie przed powiedzeniem dzieciom, ze stracily brata/siostre w wyniku poronienia, albo nie zabieraja na pogrzeb babci, zeby nie widzialo placzu, zalu - i babci w trumnie. Moim zdaniem, zle jest jesli dziecko widzi rodzicow wzburzonych, przerazonych, zmartwionych - a nie wie dlaczego. Rodzice moga ukoic niepokoj dziecka, kiedy powiedza prawde i jednoczesnie dadza do zrozumienia, ze sa obecni, ze pomoga dziecku przez wszystko przejsc. Rzecz jasna, forma przekazania prawdy, forma uczestnictwa w pozegnaniu zmarlej bliskiej osoby, musi byc dostosowana do wieku dziecka.
A
andrzej
24 grudnia 2014, 00:59
Paradoksalnie my dorośli również jesteśmy "chronieni" przed niektórymi prawdami świata w którym żyjemy. I choć jesteśmy jego członkami to nie jesteśmy w pełni świadomi jak naprawdę ten świat wygląda. Dopiero, gdy dojrzejemy do świadomości myślenia poza przyjętymi lub narzuconymi schematami zachowania i postrzegania możemy doznać szoku już na początkowym etapie poznawczym, zawierającym jedynie fragmenty prawdziwego oblicza tego świata. W tej perspektywie trudno obiektywnie ocenić wiek (dziecka) kiedy należy zacząć oswajać dziecko z prawdą. Dla niektórych dzieci widok zmarłej babci czy mamy w trumnie i akt pochówku może być traumą ich życia. Dzieci tak samo jak my muszą najpierw dojrzeć do świadomości gotowej na prawdę. Nic na siłę. Wszystko ma swój czas. Pamiętajmy, że niektóre dzieci są bardziej wrażliwe niż inne.
F
FanAngerfist
1 września 2012, 10:30
aha jasne spójrzcie na gimbaze ona ma równowagę psychiczną właśnie po takich katolickich rodzinach. boga nie ma! przestańcie niszczyć ludzi!
K
katolik
31 sierpnia 2012, 13:28
Pan Jezus powiedział o Sobie, że jest Prawdą. Każdy kto się boi prawdy, boi się Pana Jezusa. http://tradycja-2007.blog.onet.pl/
A
ajednak
31 sierpnia 2012, 13:14
To sa tak swiete slowa ze dzieci maja sile zeby udzwignac prawde i nie sa na tyle slabe zeby jej nie udzwignac! jestem przykladem bo pamietam za bajtla ze wlasnie tak widzialam swiat: dorosli zmyslaja i oszukuja tylko po to zeby sami nie staneli w prawdzie a ja sie patrzylam i oczy mi z orbity wychodzily ze taki teatr na zywo! Na szczescie rodzicow mam raczej pokornych i stapajacych po ziemii wiec duzo szzcerosci w moim zyciu pozwolilo mi przetrwac wiele sytuacji trudnych i nie dac sie im powalic....... Dziekuje za to rodzicom i rodzenstwu i mimo 30stki wiem ze wole patrzec na zycie przez pryzmat dziecka czyli z zaufaniem i szczeroscia bo jestem wolna i szczesliwa w ten sposob i zadne blabla bla ze jest to trudne do mnie nie przemawiaja! pozdrawiam