Edukacja domowa - dlaczego nie?

(fot. ianus / flickr.com)
br. Tadeusz Ruciński / slo

Ponoć jedno z przekleństw brzmi: "Obyś uczył cudze dzieci!". Tak, nie jest to łatwe, zwłaszcza gdy uczniowie zdają się mieć same przywileje, a nauczyciel tylko obowiązki. A co z uczeniem własnych dzieci? Przecież najważniejszych rzeczy dziecko uczy się w domu, a nie w szkole.

Trzeba przypomnieć oczywistość, że pierwszymi i naturalnymi nauczycielami dziecka (chodzenia, mówienia, używania przedmiotów, znajomości najbliższego świata i poruszania się po nim, modlitwy, częstokroć też czytania, pisania, śpiewania etc.) są jego rodzice. Dlaczego potem wraz z wiekiem szkolnym dziecka rodzice zrzekają się zupełnie tej roli na rzecz szkoły masowej, na którą nie mają już wpływu i która coraz częściej uczy ich dzieci wbrew ich przekonaniom, zasadom i trosce?

Choć w Polsce domowa edukacja (home schooling) jest prawie niepraktykowana (choć dozwolona), to dobrze uświadomić sobie, że w wielu krajach (w USA, Anglii, na Węgrzech, w Portugalii, Australii, Chile, na Tajwanie) jest ona dość popularna i bardziej skuteczna niż edukacja szkolna. Wiadomo, że nikt jej nie wprowadzi ani nie podejmie z dnia na dzień, ale dobrze wiedzieć o jej dobrych stronach. Bo jeśli nie można uczyć dzieci (wspólnie z innymi rodzicami) przedmiotów szkolnych, to czemuż by nie uczyć ich innych umiejętności czy sprawności?

Dziecko pozostaje w swoim domowym, naturalnym środowisku. Wiemy przecież, że poza niewieloma małymi prywatnymi szkółkami szkoły są molochami, gdzie wrażliwsze dzieci czują się jak w dżungli. Trudno więc trudniej wtedy o dobre wyniki, zaangażowanie i polubienie nauki.

DEON.PL POLECA


Rodzice (krewny, rodzic zaprzyjaźniony) lepiej znają dziecko niż nauczyciel kilkudziesięcioosobowej klasy, uczący często tylko jednego przedmiotu w kilku szkołach. Nie mówiąc już o relacjach z nim i organizacji czasu (odpada dowożenie dziecka). Przy coraz luźniejszych więziach rodziców z dzieckiem tu jest szansa na ich umacnianie.

Wiedza wielu rodziców (czy wspomagających ich) bywa wyższa niż nauczycieli. Także poczucie odpowiedzialności za tę wiedzę jest większe (surowsze egzaminy) niż u nauczycieli. W krajach rozwiniętej edukacji domowej to dzieci nią objęte dostają się na najlepsze uczelnie i wygrywają konkursy.

Edukacja jest tu ściśle sprzężona z wychowaniem, czyli kształtowaniem cech takich jak: obowiązkowość, uczciwość, wykorzystanie czasu, skupienie, umiejętność myślenia, dialogu, ciekawość świata etc. Dochodzi tu brak negatywnego oddziaływania szkolnych rówieśników. Częstokroć rodzice z sąsiedztwa, wspólnot religijnych tworzą grupy kształceniowe, by był kontakt rówieśniczy, ale kontrolowany.

Dostępność pomocy i form samokształcenia choćby poprzez Internet jest teraz tak duża i różnorodna, że uczenie korzystania z niej jest dalece skuteczniejsze w domu niż w szkole. Dochodzi tu prawie nieobecna w szkołach edukacja medialna, czyli wdrażanie w umiejętność i zasady korzystania z mediów.

Edukacja i wychowanie religijne mogą być na pewno lepsze w domu niż w obecnej szkole przy coraz większej bezradności katechetów i niechęci uczniów do religii.

Domowe nauczanie czegokolwiek jest szansą dla rodziców i krewnych, bo uczenie innych jest pogłębianiem wiedzy w sobie samych, sięganiem po nową, jak i inteligentnego dialogu wokół spraw ważnych.

To, że u nas jest wciąż nieznana i nieobecna. To, że większość rodziców pracuje lub uważa, że do roli nauczyciela się nie nadaje. Jakby dali już sobie wmówić biurokratom, że do roli rodziców też się nie nadają i żeby powierzali swoje dzieci coraz gorszym szkołom, programom i edukatorom. Jeśli jeszcze nie możemy domowej edukacji wprowadzić i stosować, to nie rezygnujmy z uczenia w domu swoich dzieci tego, czego żadna szkoła i instytucja lepiej zrobić nie może. Uczy i wychowuje naprawdę ten, kto objaśnia świat, uczy się po nim poruszać i wdraża zasady czynienia go lepszym dla siebie i innych. O świecie jako drodze do Boga trudno też zapomnieć, a Jego coraz mniej jest w szkole z założenia bezbożnej. Dlatego tu chodzi o dusze dzieci i ich losy, a one na pewno nie są wam obojętne.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Edukacja domowa - dlaczego nie?
Komentarze (6)
S
Sara
19 kwietnia 2015, 23:20
Kiedy umawiałam się na egzamin z matematyki, byłam świadoma jej niewielkich umiejętności i wiadomości z przeładowanego materiału w czwartej klasie. jej piątka była dla mnie absolutną niespodzianką! Z każdym następnym przerabianym przedmiotem utwierdzam się w przekonaniu, że edukacja domowa w przypadku naszych dzieci to jest to! W szkole masowej była na szarym końcu i gdyby nie moje dążenia do zabrania jej z masowej szkoły na nauczanie domowe  nauczycielka nie przepuściłaby jej do klasy czwartej. Tylko ja jedna wiem, ile miałam wątpliwości co do słuszności podjętej decyzji. Jedynym moim argumentem na pocieszenie  uspakajającym w przypadku fiasku był fakt, że jeśli się nie powiedzie - niczego nie ryzykujemy - dziecko i tak w masowej szkole powtarzałoby trzecią klasę. Stopnie, jakie osiąga za swoją wiedzę poświadczają, że był to najlepszy wybór z najlepszych. Drugoklasistka nie znała połowy liter, orzeczono u niej upośledzenie w stopniu lekkim, co mnie bardzo zdziwiło, bo to poważne podejrzenie. Dziewczynki są w naszej rodzinie od ośmiu lat (rodzina zastepcza) i ich rozwój nie był i nie jest harmonijny - mają zaburzenia i opóźnienia rozwojowe. Ich przeszłość, brak poczucia bezpieczeństwa i wiele innych czynników zaważyło na dysharmonii ich rozwoju we wszystkich obszarach. Nie są jednak "upośledzone" w pełnym tego słowa znaczeniu. Upośledzenie a opóźnienie w rozwoju to dwa różne pojęcia Najlepsze, co mogło je spotkać, to edukacja domowa. Ten rok uświadomił mi, że warto było poświęcić wiele, by poukładać na nowo codzienność bo radośc z sukcesu jest nie do przecenienia. Pozdrawiam. Mama zastępcza.
S
Sara
19 kwietnia 2015, 23:19
Przyłączam się do entuzjastów nauczania domowego: uczę dzieci w domu od września, musiałam sobie wiele poukładać, jako osoba dość mocno roztargniona musiałam wziąć siebie w ryzy, ale osiągnięcia przeszły wszelkie moje oczekiwania. Pierwszą piątkę z plusem z przyrody czwartoklasistki potraktowałam jako "zachętę" nauczyciela, bo choć uczyłyśmy się intensywnie, to jednak podczas powtórek miałam poważne wątpliwości co do zakresu zapamiętanych wiadomości przez dziecko. Czwórka z plusem z historii uznana była przeze mnie za niebywałe osiągnięcie i sukces dziecka, które miało w trzeciej klasie problemy z czytaniem. Zapamiętywanie nowego materiału zdawało się przekraczać jej możliwości! Ale kiedy otrzymała kolejną piątkę ... z matematyki, szczęka mi opadła niemal dosłownie! Z jak wielkim oporem szła jej nauka, jak ogromne trudności sprawiała jej wiedza kolejno poznawanych zagadnień, ile czasu musiałyśmy poświęcić, by temat zrozumiała - nie zaliczyła?!
D
doti
2 września 2013, 18:52
Wcale nie dla bogatych. Ta "druga osoba" może pracować mniej regularnie (korepetycje, tłumaczenia, przepisywanie tekstów, sprzątanie, rękodzieło,....). W dodatku mniej się wydaje na dzieci z e.d. Odpada komitet rodzicielski, zbędne podręczniki, "kwiatki dla pani" itp.
N
nauczycielka
31 marca 2012, 22:10
 prawda
S
student
30 marca 2012, 16:42
Ale powiedzmy sobie szczerze: nie jest to dla każdego ale raczej dla tych osób bardziej zamożnych, które mogą sobie pozwolić na niepracowanie przez jednego z małżonków. I nie każdy potrafi wszystkiego nauczyć.
N
nauczycielka
30 marca 2012, 15:00
 w parafii angielskiej, do ktorej teraz naleze, jest kilka rodzin ktore ucza swoje dzieci w domu. Bardziej radosnych, jednoczesnie pelnych zycia dzieci oraz posiadajacych ogromna wiedze dzieci, juz dawno nie spotkalam. Dzieci te naturalnie pochlaniaja wiedze (czesto spedzam z nimi czas)