Myśli, że jest nikim. Nauczył się, jak przetrwać
W domu często bywał głodny i teraz ma odruch chowania chleba po kątach. Jest przekonany, że musi radzić sobie sam - opowiada Roman z rodzinnego domu dziecka.
Mariola i Roman w ciągu 12 lat przyjęli do swojego domu w Gdańsku dziesięcioro dzieci. Najmłodsze miało 2 lata, a najstarsze 10 lat. O rodzinnym domu dziecka mówią, że to ciężka codzienna pracą nad sobą i przekraczanie samego siebie.
Ich dzieci
"Zasada jest taka: jeśli dziecko ma doświadczenie chociaż dwóch lat bycia z rodzicami, niezależnie od tego, jacy oni byli, ma jakiekolwiek poczucie zakorzenienia i rozumie, kim są matka i ojciec - wyjaśnia Roman. - Jeśli dzieci nie mają takiego doświadczenia, odczuwają ogromną pustkę. Słowa «mama» i «tata» nic dla nich nie znaczą, nie niosą ze sobą żadnej treści".
Mariola i Roman odkrywali tę prawidłowość w różnych sytuacjach. Dzieci mogą chodzić do kościoła, ale jak tu wierzyć w Kogoś, kto jest Ojcem, i to w dodatku kochającym, gdy się takiego doświadczenia nie miało.
"Bez doświadczenia, kim jest ojciec, trudno zbudować wiarę i wejść w relację z Bogiem. Dlatego w dzieciach staram się zakorzenić pozytywny obraz taty. To jest prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza jeśli dzieci były wcześniej krzywdzone przez biologicznego ojca" - mówi Roman.
Chleb w kątach
"Proszę sobie wyobrazić malca, który po prostu chce przetrwać. W domu doświadczył głodu i teraz ma odruch gromadzenia chleba po kątach. Takie dzieci trafiły do naszego domu. Są przekonane, że muszą sobie same poradzić" - opowiada Roman.
Dziecko, które nie ma rodziców i zostało wyrwane ze swojego środowiska, za wszelką cenę usiłuje zbudować sobie jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa. Tęskni za naturalnymi rodzicami i ich idealizuje. To jest prawdziwy dramat, z którym rodzinne domy dziecka muszą sobie radzić. Rodzice starają się dać dzieciom poczucie stabilności i miłości, ale dzieci często nie chcą i nie potrafią tego przyjąć. Często dochodzi do bardzo trudnych sytuacji: zamknięcia się w sobie, biernej lub czynnej agresji. Ataki i wykrzyczenie bólu zdarzają się częściej wobec za¬stępczej matki niż ojca.
"My widzimy ten ból i w wielu sytuacjach czujemy się zupełnie bezradni. Bo chociaż byśmy się nie wiem jak starali, nie zastąpimy im biologicznych rodziców" - mówi Mariola.
Wymagania
Praca w rodzinnym domu dziecka polega na stawianiu jasnych wymagań i granic, których nie wolno przekraczać. Krok po kroku, mądrze i konsekwentnie. To daje dzieciom poczucie bezpieczeństwa i pozwala odnaleźć się w rodzinie. Roman i Mariola orientują się dobrze w zagadnieniach pedagogiki, ukończyli kursy wychowawcze. Ale wielokrotnie doświadczają tego, że u dzieci z trudną przeszłością często nie działają te metody, które sprawdzają się w innych domach.
"Ich zachowanie często zupełnie odbiega od przyjętych zasad. Trzeba wymagania dostosować do możliwości dzieci i ustalić takie granice, których będą mogły przestrzegać. Podobnie jest z wychowaniem religijnym" -wyjaśnia Roman.
Każde z dzieci, które mieszkało w domu Marioli i Romana, zostało ochrzczone i umie się przeżegnać. Ale zasady, którymi się kierują, w wielu sytuacjach mocno odbiegają od zasad wiary.
"Staram się przede wszystkim przekazać im moje doświadczenie wiary. Proponować, oswajać, nigdy narzucać" - mówi pan Roman.
Wiele w ich dzieciach sprzeczności i buntu: przed pójściem do kościoła, modlitwą, zmywaniem naczyń, sprzątaniem. Zasady, wymagania i obowiązki trudno przyjmować. Ale równocześnie podczas rozmów o wierze czy Biblii dzieci okazują zainteresowanie i potrafią zadawać głębokie pytania.
Mariola i Roman starali się tę wiarę przekazać na różne sposoby. Był czas, gdy podczas wieczornej modlitwy wyciągali… losy ze wskazaniem, jak będą się dzisiaj modlili: Ojcze nasz, Dziesięcioro Przykazań, psalm, pieśń z książeczki do nabożeństwa czy czytanie Biblii. To powodowało zdecydowane ożywienie, a poszczególne formy modlitwy miały swoich fanów.
Dawać siebie
"Staramy się przekazać im tyle, ile możemy, pamiętając, że te dzieci doświadczyły wielu zranień. Pozwalamy im więc iść ich własnym rytmem, korygując wytrwale ich sposób myślenia i zachowanie. Temu służą np. wspólne spacery zastępczego rodzica tylko z jednym dzieckiem" - opowiadają Mariola i Roman.
A rozmowy wyglądają tak jak ta:
- Co jest dla ciebie najważniejsze w życiu?
- Moja koszykówka.
- A co potem?
- Koledzy.
- A potem?
- Rodzina chyba. I Pan Bóg.
"Nie daję po sobie poznać uczuć, które wzbudzają we mnie te odpowiedzi - mówi pan Roman. - Po prostu chwalę dziecko za to, że było szczere".
"Prowadzenie rodzinnego domu dziecka to szkoła zaufania Panu Bogu. Książkowe porady i metody, mimo że bardzo ważne, to za mało. Łaska Boża jest niezbędna, by móc tym dzieciom chociaż w części dać to, czego po¬trzebują" - mówią opiekunowie.
"Niestety, pewnych trudności nie przeskoczę - dodaje pan Roman. - Jeden z naszych dorosłych już chłopców żyje na ulicy. Nic nie pomaga. Zupełnie tak, jakby miał w sobie zakodowane, że naturalnym środowiskiem dla niego jest życie pod mostem…".
Trudne doświadczenia, łaska Boża i współpraca z nią - dalsze życie dzieci jest wypadkową tych trzech elemen¬tów, a i tak najwięcej do powiedzenia ma BÓG.
Tytuł i lead pochodzą od redakcji.
Skomentuj artykuł