Ojcostwo wypełnia
Aktor i reżyser, prezenter programów telewizyjnych a jednocześnie ich bohater, organizator koncertów charytatywnych a zarazem prowadzący. Znany dorosłym, ale również dzieciom („Ziarno”), miłośnikom teatru i kina, jak i telewizyjnych seriali. Tata Zuzi, Martynki i Szymona. Niedawno wziął udział w projekcie Inicjatywy Tato.Net i na podstawie książki Kena Canfielda nagrał audiobook z serii Przygoda Bycia Ojcem, pt.: „Zabawa, nauka, rozwój. Dla ojców przedszkolaków”
Rafał Janus: Trudno Pana krótko przedstawić.
Piotr Szwedes: Im dłużej człowiek żyje, tym dłużej trzeba przedstawiać. Chociaż, dziwne, tak długo jeszcze nie żyję. Umówmy się, przede wszystkim jestem aktorem. Aktorstwo i to koniecznie w teatrze jest bazą – reszta to konsekwencja. Nawet organizowany od wielu lat „Gwiazdozbiór Piotra Szwedesa”, cykl koncertów, z których cały dochód przeznaczamy na szpital w Lidzbarku Warmińskim, kiedy to przyjmuję na siebie rolę organizatora, inspicjenta i faceta o wszystkiego. Ale czego się nie robi dla rodzinnego miasta...
Ostatnio zadebiutował Pan w nowej roli - lektora audiobooka dla ojców. Czym różniła się ta rola od innych?
Przede wszystkim dotyczyła i dotyczy ciągle mnie osobiście. To był główny powód mojej zgody na nagranie. Świadomość, że ktoś po drugiej stronie będzie tego słuchał ze swoimi dziećmi, dodawała mi energii. Czasami, aby dobrze wychowywać dziecko, bądź chociaż pozyskać świadomość, jak wielka na nas spoczywa odpowiedzialność, wystarczy posłuchać kogoś z zewnątrz. W moim przypadku odpowiedzialność za to co czytam, no i jak czytam. Wbrew pozorom, tematu się nie bójmy, panowie. Dla mnie ojcostwo, to najlepsza z ról jaką można w ogóle otrzymać w życiu, od najlepszego reżysera wszechczasów.
Codziennością. Zmaganiem się. Działaniem. A czasem powstrzymaniem się od tego działania. Chociażby dzisiaj , wstałem, obudziłem dzieci, zrobiłem śniadanie, odwiozłem do szkoły. Zwróćcie uwagę, że zmieściłem to w jednym zdaniu. W życiu tak nie jest, z tej prostej historii wyjścia do szkoły tworzy się przypowieść o… wypędzaniu. Gdy ja im: „Nie możemy się spóźnić!”, „Nie można iść głodnym!”, to one mnie: „Zapomniałam czegoś!”, „Tych butów nie założę!” i wreszcie: „Ty nas nie kochasz, inaczej nie krzyczałbyś na nas!”. Nie chcąc zarazić najmłodszego (co to jest 50 dni życia wobec 100 lat) potomka Szwedesów - Szymona negatywną emocją, mówię Zuzi i Martynce : „Jak chcecie się buntować, to buntujcie się, ale cicho.” Akcja przenosi się do szkoły, a tam też bywa różnie. Rówieśnicy, nauczyciele, cały świat, ten spoza domu. Tam nie mogą liczyć na bezwarunkową miłość, jak w domu. Trzeba umiejętnie lawirować w meandrach zależności i konfliktów, bo takich się nie uniknie. Trzeba pozwolić czasami dziecku wypłynąć na szerokie wody samodzielności, a przy tym dyskretnie obserwować. Przyznam, dla mnie nie jest to łatwe, chciałbym ciągle interweniować , być blisko. A z drugiej strony tłumaczę sobie: „Niech zdobywają przeciwciała, które pomogą im przetrwać w przyszłości”. Najważniejsze jest to, aby jak najwięcej przebywać z dziećmi, rozmawiać z nimi, wchodzić w ich świat. Na tym się buduje ojcostwo. Budowanie autorytetu poprzez stwarzanie dystansu, żeby dziecko miało respekt, żeby była dyscyplina, kindersztuba, jest ważne, ale niepełne , gdy nie zadbamy o porozumienie między nami a nim. Sam się tego uczę.
Tak sądzę. Bo może okazać się, że przesadzamy w drugą stronę i raptem mój syn to mój „kolo”, a córka, mówiąc kolokwialnie, moja „psiapsiuła”. Niech tak będzie, ale z szacunkiem, jak to było w piosence…? Obecność, rozmowa, odnajdywanie wspólnych zainteresowań, wspólne czynności. Już od urodzenia dziecko chłonie wszystko jak gąbka. Kiedy przywieźliśmy Szymona ze szpitala do domu, wzrok miał jeszcze trochę rozbiegany, „zoom” jeszcze nie pracował na pełnych obrotach, a już doskonale wyczuwał, co się wokół niego działo. Po pięciu tygodniach widzę, jak się po raz pierwszy uśmiecha. Nie ma lepszego widoku. Serca nasze rosną a z nimi Szymon i odwrotnie. Dlatego, ojcowie wszystkich krajów łączcie się i nie czekajcie, aż wam dziecko kopnie w piłkę, od razu wkraczajcie do akcji, nie prześpijcie swojego czasu, skoro i tak nie śpicie.
Ach, to dopiero przygoda (śmiech)
… czyta Pan książkę dla ojców przedszkolaków. Ten okres ma Pan w swoim życiu zarówno za sobą jak i przed sobą. Czy po doświadczeniach z córkami jest coś, co zmieni Pan w wychowywaniu syna?
PS: Powiem Panu, że po przeczytaniu tej książki dla ojców przedszkolaków, pewien sposób swojego zachowania już zmieniłem. I jest sukces, naprawdę. Poskromiłem emocje, nie byłem zniecierpliwiony, tylko przełknąłem tzw. żabę i o dziwo miałem piorunujący efekt. Dziecko zrozumiało wszystko i chociaż miało inne zdanie i udawało, że ono ma rację, to później słuchało się mnie wzorowo. Wcześniej zazwyczaj się niecierpliwiłem, reagowałem nerwowo i wtedy konflikt się zaogniał. Dzięki pracy nad tą książką – wiadomo, że podczas nagrania pewne fragmenty trzeba nieraz powtarzać – zakodowałem sobie mocniej a może przypomniałem, jakim ojcem chciałbym być.
To jest chyba cały czas w człowieku, a przynajmniej powinno być, tylko w tej gonitwie zapominamy o tym. Uświadomiłem sobie, że nawet jeśli dziecko myśli tak samo szybko jak my - dorośli, to z emocjami nie radzi sobie jeszcze tak dobrze jak my. Skoro więc ja nie umiałem radzić sobie ze swoimi emocjami, to co dopiero ono? Zrozumiałem, że wychowywanie muszę zacząć od siebie. I to zawdzięczam tej książce.
Może to zabrzmi banalnie, ale myślę, że z różnymi zagrożeniami tego świata. Jako ojciec córek zmagam się np. z pewnym lękiem o nie i ich przyszłość. Obawa o przyszłość dzieci ciągle nam towarzyszy. Nie chcemy popełnić jakiegoś błędu względem nich, ale także boimy się o to czy one, popełniając własne błędy, będą wyciągać wnioski i stawać się silniejsze.
To prawda, bycie ojcem sprawia również mnóstwo frajdy. Są pewne rytuały. Co sobotę nasze córki chodzą do wspaniałej Fundacji Atelier Teresy Starzec na ulicy Foksal, gdzie malują, rysują, rzeźbią, rozwijają wyobraźnię, myślenie przestrzenne… jak zwał tak zwał… naprawdę wspaniałe zajęcia . Potem Blikle i pączki, herbata i… wyśmienite towarzystwo. Pamiętam, Gustaw Holoubek z Tadeuszem Konwickim. Tłumaczyłem, że to wspaniały pisarz rozmawia z wybitnym aktorem i reżyserem, swoim wieloletnim przyjacielem. Pewnego razu Tadeusz Konwicki siedział już sam. „Niestety, tak się dzieje w naszym życiu” - tłumaczyłem dziewczynkom. Często zaglądamy do księgarni na Nowym Świecie, gdzie zawsze czeka na nie ich przyjaciel kot Docent, który wyleguje się na książkach. Przeglądamy nowości , czytamy i w końcu kupujemy. Kiedy w weekend jestem poza Warszawą , gram spektakle w Polsce, to strasznie żałuję, że omija mnie dziś Foksal, wspólny spacer i powrót na obiad do domu.
Rytuały wieczorne to… czytanie bajek. Kiedy córki jeszcze nie śledziły liter, to robiłem dokładnie tak, jak opisuje to Ken Canfield: zmieniałem fabułę książek, które czytaliśmy już po raz któryś, dokładałem zdania, albo przemycałem jakąś mądrą myśl, np. kiedy ktoś w książce coś źle zrobił, to ja jeszcze dodawałem: „ A tata był bardzo niezadowolony, więc Bartek pomyślał, że na drugi raz tego już na pewno nie zrobi, tak jak …Zuzia i Martynka!”. A tu krzyk: „Tata! Przestań!”. Teraz czytają same, ale to nie jest przeszkodą w kontynuowaniu wspólnego czytania. Wkładam w teksty ich imiona, drażnię je, rozśmieszam, przekomarzam się. Te zabawy tworzą bliskość i wtedy nie straszne nam złość i zniecierpliwienie.
Tak, rzekł nestor… Pamiętam, że nie wyobrażałem sobie dnia bez książki, ale pomimo to, często spędzałem wiele godzin na podwórku. Tam był mój świat, z kolegami, graliśmy w piłkę, organizowaliśmy bandy, co nie znaczy, że byłem bandytą… Wcielaliśmy się w bohaterów książek, filmów, często bywaliśmy w lesie, który był na wyciągnięcie ręki. Raj na ziemi. Wielkomiejskie warunki niestety nie stwarzają tyle możliwości. Oczywiście, dzieci obecnie dostają coś w zamian. Doba Internetu skutecznie wkroczyła również w świat naszych dzieci, tylko, powtarzam: „Z rozsądkiem, panowie i panie”. Ja się nie poddaję i staram się to „moje podwórko” znaleźć moim dzieciom tu, w Warszawie. Jeździmy na wycieczki pod Warszawę, często rowerami . Staramy się spędzać ten wspólny czas aktywnie. Uświadamiam im, że ten świat, który znają z telewizji, w którym pracuje ich tata, nie do końca jest prawdziwy.
Pamiętam też wspólne zabawy, wspólne czytanie, te obrazki pozostają w głowie. Wspólne wychodzenie do lasu, wycieczki do zamku w Lidzbarku. Nawet ostatnio oglądałem stare zdjęcia czarno-białe, jak idziemy razem, ja maszeruję dumnie a na szyi dynda mi radio na baterie marki DANA. Kiedy rok temu mój ojciec zmarł, to był szok. Jak zwykle śmierć przyszła w momencie, kiedy się jej najmniej spodziewaliśmy. Kilka dni przed moim pierwszym występem w „ Tańcu z gwiazdami” – w piątek byłem na pogrzebie a w niedzielę musiałem wyjść na parkiet i zatańczyć Cha-Chę. Dzisiaj jestem wdzięczny Piotrowi Galińskiemu i Piotrkowi Gąsowskiemu za ich radę, aby nie rezygnować i tańczyć dalej, dla mojego taty. Mój tata zawsze razem z mamą śledził moją karierę: „Złotopolskich”, „Młode Wilki”, filmy Zanussiego. Przyjeżdżali na premiery w teatrze. To było dla nich jakąś nagrodą za ten lęk o moją przyszłość, o którym rozmawialiśmy wcześniej. Teraz też wiedzieli, że trenuję, czekali… I dlatego zdecydowałem się zatańczyć, jak najlepiej, dla niego. I się udało. Poleciałem przez 10 odcinków, prawie do samego końca.
A czy tata inspirował Pana jako ojca? Czy też może szukał Pan inspiracji gdzie indziej? W książkach…?
Kindersztuba w domu jest przydatna. Żebyśmy nie zapomnieli, my rodzice, że byliśmy kiedyś dziećmi, a z drugiej strony one - dzieci, że będą kiedyś rodzicami. W swoim nieuświadomionym rodzicielstwie sięgnąłem kilka razy po książki o wychowaniu, ale i tak wszystko weryfikuje życie. Cenne zawsze są kontakty z innymi ojcami i matkami i dzielenie się doświadczeniami...
Czyli to, co proponuje Inicjatywa Tato.Net
Tak. Na pewno wielu osobom może to pomóc. Informacje trzeba czerpać z różnych źródeł i wypracowywać swój własny model wychowywania dzieci. Bo tutaj nie ma gotowych recept, każde dziecko jest inne i każdy rodzic jest inny. Co więcej, każdy dzień jest inny. Trochę jak w teatrze, wiele razy gram tę samą rolę, ale jednak wchodzę w nią za każdym razem z innym nastrojem, w innej kondycji psychofizycznej, bo na przykład coś się wydarzyło w ciągu dnia i to wybiło mnie z rytmu, albo wręcz odwrotnie - pomogło. Czasem nie jestem zadowolony ze swojej roli, bo było jakieś obciążenie, pojawiła się dekoncentracja, a inny mówią: „Ale super dziś zagrałeś.” A zdarza się, że coś mnie niosło, byłem prawie jak Robert De Niro a potem usłyszałem, że trochę przesadziłem. I w roli ojca jest bardzo podobnie.
A wracając do inspiracji ojcowskich. Czy źródłem takiej inspiracji może być wiara?
Na pewno. Jest obecna w życiu naszej rodziny. I w tym jest pewna siła. Pokazujemy jak prosić Boga o coś i jak mu dziękować, ale z drugiej strony jak „nie zamęczać” go prośbami, tylko czasem zacząć też od siebie i to siebie poprosić o to, żeby się nie zdenerwować, żeby pamiętać o ludziach wokół. Żeby nie przerzucać na Boga odpowiedzialności za swoje życie, tylko zaczynać od siebie.
Ken Canfield zachęca mężczyzn aby wpisali ojcostwo na listę swoich życiowych priorytetów. Jak Pan to rozumie?
Na pewno trzeba być kreatywnym ojcem. Natomiast wydaje mi się, że bycie ojcem to nie tylko czas spędzony z dzieckiem. Ja mam być przykładem dla dziecka. Ja muszę spełniać się w swoim zawodzie, w moim przypadku aktorstwie. Muszę pokazać jak poważnie podchodzić do swoich obowiązków. Jak pracować na zaufanie innych. Z tego rozliczą mnie nie tylko ci inni ludzie, ale właśnie moje dzieci, którym powinienem dać wizerunek człowieka profesjonalnie podchodzącego do wykonywania swojej pracy. To wszystko jest ze sobą powiązane. Jako ojcowie nie możemy wycofywać się z życia, bo mamy być dla dzieci wzorem tego, jak żyć. Z drugiej strony jednak nie można zostawić ojcostwa własnemu losowi, stwierdzając, że to samo, tak naturalnie pójdzie. Bycie tatą to ważna rola w życiu. Okazuje się, że dzięki niej, to życie się wypełnia. Odnajdujemy pełniejszą odpowiedź na pytanie „o co w życiu chodzi”. Ojcostwo wypełnia nas jako ludzi.
I że posłużę się przykładem z mojego podwórka. Ojcostwo to jak śpiewanie piosenki, zaczęło się i tego nikt nie zatrzyma, pociąg ruszył, trzeba skoncentrować się i zaśpiewać ją jak najpiękniej.
Skomentuj artykuł