Szkoła domowa

(fot. horrigans / flickr.com)
Mateusz Wyrwich / slo

Jeszcze przed 5 laty z edukacji domowej korzystało w Polsce ok. 50 dzieci. Dziś jest ich blisko 2 tys. I zapotrzebowanie na tę formę nauczania lawinowo rośnie. Rodzice zabierają dzieci ze szkół publicznych, widząc tam coraz bardziej rosnącą agresję. A przede wszystkim… ideologizację szkoły.

Edukacja domowa ma najstarszą tradycję w systemie edukacji. Obowiązek zaś nauczania szkolnego istnieje krótko. Wprowadzono go w Europie zaledwie w połowie XIX wieku. Dotyczyło to mieszczaństwa i szlachty, a także księży i zakonników. Choć nauczanie zbiorowe, najczęściej zresztą prowadzone przez Kościół, istniało zarówno w starożytności, jak i świecie współczesnym, to jednak najpowszechniejsze było uczenie dzieci w domu. W Polsce "szkoły domowe" rozwinęły się w XIX wieku, kiedy to zaborca zabraniał nauczania polskiego języka, historii i kultury.

Współcześnie powrót do edukacji domowej następuje również w wielu krajach Europy. Najpopularniejszy zaś jest w Stanach Zjednoczonych. W Polsce, według informacji uzyskanych w biurze prasowym Ministerstwa Edukacji, w roku 2012 "(…) z nauczania domowego korzystało 207 uczniów szkół podstawowych i 182 uczniów gimnazjów. Dane liczbowe dotyczące roku szkolnego 2013/2014 są obecnie weryfikowane". Według danych GUS natomiast, liczba dzieci uczących się w domach jest… pięciokrotnie wyższa.

Dziecko uczące się w domu musi być, według ustawy, "przypisane" do szkoły publicznej bądź prywatnej, gdzie zdaje egzaminy. Raz lub dwa razy do roku. Za dzieckiem do szkoły idą "ustawowe" pieniądze, mimo iż edukowane jest przez rodziców w domu. Ustawa z 1991 r. o systemie oświaty dopuszcza możliwość nauczania dzieci w domu. Jednakże, co jest powszechnie krytykowane przez rodziców, konieczna jest opinia poradni psychologiczno-pedagogicznej. Przy czym nie jest precyzyjnie określone, kogo ma ona dotyczyć: dziecka czy rodziców. Jest więc dowolnie interpretowana przez psychologów. wprawdzie formalnie ich opinie nie są decydujące w wyrażeniu zgody na edukację domową, lecz w praktyce to właśnie one przesądzają o tym, czy rodzice otrzymają zgodę od dyrektora szkoły na edukację domową, czy nie. Dyrektorzy szkół publicznych bowiem niemal powszechnie uważają, że nauczanie przez rodziców ma negatywny wpływ na socjalizację dziecka. Co, zdaniem naukowców, a także rodziców, nie ma żadnego pokrycia w praktyce (Marek Budajczak, Brian D. Ray, Paweł M. Zakrzewski). Opinii dyrektorów zaprzeczają też badania prowadzone na zlecenie MEN zarówno w szkołach podstawowych, jak i gimnazjach. Według nich, to właśnie w publicznych gimnazjach w ostatnich latach następuje daleko posunięta desocjalizacja.

DEON.PL POLECA

Brak "państwowego" zaufania do domowej edukacji przejawia się zresztą na różne sposoby. Do tej pory np. nie ma poradnika wydanego przez MEN dla "szkół domowych". W ostatnich latach powstało jednak wiele stowarzyszeń edukacyjnych, głównie o proweniencji chrześcijańskiej, które przejęły funkcję informacyjną i kształceniową dla rodziców uczących w domu. Pojawia się też coraz więcej literatury z tego zakresu, głównie amerykańskiej, ale też i krajowej. Od kilku lat odbywają się sesje i seminaria dotyczące tego zagadnienia. Rodzice mogą również wymieniać się swoimi doświadczeniami na rokrocznych spotkaniach poświęconych edukacji domowej.

Tradycjan

Marzena i Paweł Zakrzewscy mają wykształcenie pedagogiczne, prawnicze, psychologiczne i teologiczne. Mieszkają w podwarszawskim Konstancinie z siedmiorgiem dzieci. Każde z nich edukowane jest w warunkach pozaszkolnych. Od kilku lat państwo Zakrzewscy prowadzą Szkoły Salomon, których zadaniem jest m.in. wspomaganie rodziców uczących indywidualnie, również poza Polską.

Tradycje nauczania domowego wynieśli z domów rodzinnych, m.in. babcia Pawła Zakrzewskiego uczyła się w domu. Obserwując powszechne szkolnictwo, uważają, że nie niesie ono ze sobą wiele dobrego, szkoła bowiem ogranicza podejście do życia oparte na zasadzie powszechnego personalizmu, wolności. - Zauważamy tendencję do wyprowadzania dziecka z naturalnych wspólnot, naturalnych międzyludzkich relacji, jakimi są społeczeństwo i rodzina. Preferuje się socjalizowanie dziecka w grupie stadnej i narzucanie mu a priori treści do zinterioryzowania. Trudno mi mówić o źródłach tego mechanizmu, ale to jest bardzo widoczne - mówi doktor nauk humanistycznych Paweł Zakrzewski. - Nie ulega wątpliwości, że szkoła wychowuje przeciętnego obywatela. On ma się niczym nie wyróżniać. I jak w takich warunkach realizować siebie poprzez rozwój swoich uzdolnień i talentów. W takiej sytuacji trudno tu mówić o wykształceniu indywidualnych cech człowieka. Ja nie neguję pewnych wartości płynących z nauczania typowo ławkowego we współczesnej szkole. Ale uważam, że powinna zostać zachowana przestrzeń wolności, aby móc dokonać wyboru. Musi być alternatywa. Jeśli zatracimy możliwość wyboru - grozi nam totalitaryzm.

Młody człowiek uczący się życia poza szkołą jest natomiast bardziej niezależny. Jest prawdziwym humanistą otwartym na współpracę dla dobra ogółu. Krytycy spersonalizowanego sposobu nauczania zauważają, że dziecku może brakować szerokiej grupy rówieśników. Tymczasem, paradoksalnie, to system szkolno-ławkowy tworzy środowisko, które w realnym świecie rzadko występuje. Trudno znaleźć się w takiej sytuacji społecznej, aby doświadczać relacji z samymi tylko rówieśnikami. Nieczęsto zdarza się nam realizować pod dyktando wszystkie zadania - chyba że służymy w armii. Etymologicznie zresztą szkoła pochodzi właśnie ze świata wojskowego. Warto podkreślić również fakt, że to rodzina jest naturalnym środowiskiem dla rozwoju dziecka, że przymus szkodzi zarówno w wymiarze wertykalnym, jak i horyzontalnym holistycznie pojmowanej edukacji, że szkoła jako narzucone środowisko społeczne może wyalienować dziecko z realnie otaczającego świata, co objawia się chociażby coraz głębszym kryzysem przy wchodzeniu młodych ludzi w dorosłość, coraz głębszym regresem życia społecznego.

Kto lepiej zna swoje dzieci?

Joanna i Mariusz Dzieciątkowie są małżeństwem od 17 lat. Mieszkają na warszawskim Ursynowie. Mają 3 dzieci: 16-latka Kubę, młodszego o 3 lata Mateusza i 10-latkę Anię. Jakub skończył już gimnazjum "domowe". Mateusz jeszcze uczy się w domu. Podobnie jak i Ania. Mama pani Joanny jest nauczycielką i kiedy dowiedziała się o zamiarze prowadzenia przez córkę "domowej szkoły", zaniepokoiła się, czy sobie poradzi. Tym bardziej że wśród znajomych nikt nie miał takiego doświadczenia. Dziś Joanna Dzieciątko uważana jest w środowisku "domowych nauczycieli" za autorytet. Jest również współzałożycielką Stowarzyszenia Edukacji w Rodzinie, wspomagającego rodziców, którzy chcą uczyć dzieci we własnym zakresie.

Początki edukacji w rodzinie Dzieciątków sięgają pójścia do szkoły Mateusza w 2006 r. Wkrótce bowiem okazało się, że jako wcześniak ma trudności adaptacyjne. Wówczas to usłyszeli od znajomych, że istnieje możliwość edukacji domowej. Ojciec rodziny był najpierw sceptyczny wobec pomysłu, ale kiedy oboje zaczęli nad tym "pracować", już po kilku dniach podjęli decyzję o uczeniu Mateusza w domu. Kilka lat później ich starszy syn, który wówczas chodził do publicznej szkoły podstawowej, zapragnął zmienić szkołę na edukację domową. - Jakub przychodził ze szkoły i zawsze pytał: "Mamo, kiedy ja będę uczył się w domu?". Córka, kiedy jeszcze nie osiągnęła wieku szkolnego, już zaczęła się uczyć w domu od starszych - opowiada Joanna Dzieciątko. - Oczywiście, że miałam wątpliwości, czy podołam. Ale znajomi, którzy już uczyli w domu swoje dzieci, posadzili mnie między siebie i kazali odpowiedzieć na kilka pytań, a w szczególności na dwa: Kto lepiej zna swoje dziecko? Kto włoży więcej serca w jego wychowanie? I to było dla mnie najbardziej motywujące. Jesteśmy rodziną wierzącą i wzorce czerpaliśmy od innych chrześcijan, którzy zajmowali się edukacją domową przed nami. Uznaliśmy, że dzieci najlepiej uczyć samemu, bo to rodzice powinni mieć największy wpływ na ich wychowanie.

Więzi rodzinne, które się tworzą, są najważniejsze, kiedy dziecko jest małe. Rodzic powinien być dla dziecka jakby lustrem, żeby, gdy ono do niego przyjdzie, mogło się przejrzeć i pochwalić. Pani w szkole, choć będzie miała złote serce, nie będzie dla dziecka kimś, z kim ma ono więź. A właśnie na bazie więzi dziecko się uczy. Uczy się prawidłowej socjalizacji. Prawidłowego reagowania. Radzenia sobie z trudnościami. Nawet jeśli dziecko napotka trudne sytuacje, to ono wie, że rodzice się za nim wstawią.

Nauka z praktyką

Pomocy w trudnych sytuacjach potrzebowała nieraz również i pani Joanna. Zwłaszcza w początkowym okresie. - Ale przecież, mówiłam sobie, nie muszę się na wszystkim znać. Zawsze mogę liczyć na jakiegoś korepetytora. Jakiegoś studenta, psychologa, pedagoga. To są ludzie, którzy mają konkretną wiedzę - podkreśla Joanna Dzieciątko. - Ale uczenie własnych dzieci może wydać się trudne tylko na początku. Programy podstawówki są naprawdę bardzo proste. Myślę, że każdy człowiek jest w stanie opanować taki materiał, jeżeli radzi sobie na co dzień w życiu. Tym bardziej że są podręczniki, biblioteki i różne formy pomocy, z których możemy korzystać.

Owszem, na początku obawiałam się, jak zdyscyplinuję dzieci, by się uczyły. Ale z drugiej strony, jeśli inwestowałam od małego w ich wychowanie, to były przecież nauczone współpracy ze mną. To też nie było tak, że ja z dnia na dzień posadziłam je przy stole i nagle zaczęłam wymagać, żeby były zdyscyplinowane, tylko od małego wymagałam od nich dyscypliny. Kiedy przychodziliśmy ze spaceru, mówiłam: No, to zdejmujemy buciki i myjemy rączki. I one w tych drobnych rzeczach się uczyły, że jak ja coś mówię, to jest to dla nich wiążące. Na małych rzeczach uczyłam współpracy ze sobą. Kiedy więc dziecko siadło, żeby pisać czy czytać, to nie było to jakimś szczególnym wyzwaniem. Nie, po prostu było jednym z elementów naszego życia. Poza tym staramy się łączyć naukę z praktyką. Czyli: jeśli na przykład jest zadanie, aby napisać list, to piszemy konkretny list do prawdziwej babci czy znajomych, kolegi lub koleżanki. Albo jak jest lekcja dotycząca wizyty na poczcie, to nie ma żadnego problemu, bo nasze dzieci zawsze chodziły z nami na pocztę.

To nie jest tak, że jakby tylko dla przykładu idziemy z dziećmi do kościoła. Nie, one widzą, że mamy żywą relację z Panem Bogiem i że jest to dla nas istotne. I nas naśladują. Więc nie tylko pokazuję dzieciom swoim przykładem, ale też komentuję, zachęcam je w sposób pozytywny do tego czy tamtego. One najlepiej uczą się tego, przyswajają to, co jest autentyczne. Dzieci bardzo dobrze wyczuwają, czy robimy coś na pokaz, czy coś naprawdę jest w naszym sercu.

Z czasem Joanna i Mariusz Dzieciątkowie z grupą rodziców założyli stowarzyszenie, aby mieć możliwość wpływania na losy swoich dzieci. Szczególnie w relacjach z urzędnikami. - Bo jeśli się idzie do jakiegoś urzędu jako osoba prywatna, to nie chcą z nami rozmawiać w sprawach edukacji. Jeśli natomiast idzie się jako przedstawiciel stowarzyszenia czy fundacji, to już taka rozmowa wygląda inaczej - podkreśla Joanna Dzieciątko. - Możemy wpływać na konstruowanie prawa dotyczącego edukacji. Akurat wtedy, kiedy założyliśmy stowarzyszenie w 2009 r., w Sejmie była rozważana nowelizacja ustawy o edukacji. W tamtym czasie to dyrektor szkoły w rejonie musiał wyrazić zgodę na edukację domową. Wpłynęliśmy jednak na to, by wyeliminować rejonizację, aby zgodę mógł wyrazić dyrektor dowolnej szkoły. Teraz chcemy zawalczyć o zmianę innego przepisu. A mianowicie: dziś podanie o nauczanie domowe można składać do końca maja, tymczasem wielu rodziców dzwoni do nas w październiku, listopadzie, kiedy to dzieci już chodzą do szkoły i zaczynają mieć problemy z jej akceptacją. Rodzic ma związane ręce, bo musi czekać do następnego roku, by rozpocząć edukację w domu. Uważamy, że jest to krzywdzące i mamy nadzieję, że z czasem uda się i to zmienić.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Szkoła domowa
Komentarze (16)
AJ
Agata Jasińska
24 lutego 2016, 11:04
Sporo osób korzysta teraz z nauki domowej przez co są poszukiwani Korepetytorzy z historii w Słupskie Preply [url]http://preply.com/pl/Słupsk/korepetycje-z-historia[/url]
S
Sunlight
25 stycznia 2014, 13:02
Edukator domowy, Chcialabym moze dzieci 'sama' uczyc wiec troszeczke sie interesowalam. Tylko troszeczke ale wydawalo mi sie ze w dobrym kierunku sie to rozwija w Polsce. Jesli jest jak piszesz, to moze trzeba bardziej rozpowszechnic idee :-) Chcialam jeszcze dorzucic 3 grosze do wypowiedzi Ewy co do rzekomych wspanialych, wspomnien i przyjazni ze szkol. To co sie dzieje w szkolach i moje wlasne wspomnienia - znecanie sie psychichne, fizyczne, bezkarnosc dzieciakow, brak dyscypliny, presja tzw 'przyjaciol', nauka rzeczy politycznie odpowiednich to wlasnie sa dla mnie powody dla ktorych zastanawiam sie nad edukacja domowa. Oczywiscie zdaje sobie sprawe ze jest to trudne zadanie. Ale z drugiej strony - czy nie powinnismy sie wlasnie bac przekazywac tak wazna rzecz jak wychowanie naszych dzieci w rece obcych ludzi?
ED
edukator domowy
25 stycznia 2014, 11:24
Sunlight. Tak wygląda wzorzec. W praktyce edukacji domowej w Polsce jest miernie.
S
Sunlight
25 stycznia 2014, 10:49
Bardzo fajny temat, ale artykul kiepski. Nie wyjasnia istoty edukacji domowej dlatego tez chyba tak duzo krytyki wsrod komentujacych. ED nie jest nauczaniem programu szkolnego przez rodzica w domu ani nie jest zamykaniem dziecka w szklanej bance. Nie musimy nauczac sami - laczymy sie w grupy, zabieramy na warsztaty, wynajmujemy nauczycieli jezeli widzimy taka potrzebe. Ale pracujemy z dzieckiem z miloscia i z pewnoscia jako rodzic latwiej nam bedzie okreslic w jakim kierunku dziecko przejawia talenty. Wychowanie pedagogiczne nie jest tu potrzebne. Moze jest przydatne w grupie szkolnej gdzie ma sie srednio 30 roznych dzieci i trzeba to ogarnac.
ED
edukator domowy
25 stycznia 2014, 09:22
Przykładem na to, że dzieci mędrców zostają mędrcami jest Maria Skłodowska -Curie, córka profesora, matka noblistki. I nie był to przypadek. Maria wraz z grupą wykształconych znajomych stworzyli szkołę dla swoich dzieci, gdzie kolejno wykładali. Dzieci mędrców nie zostają mędrcami, jeśli mędrcy owi o to nie dbają. Przykład Marii Skłodowiskiej - Curie ("wraz z grupą znajomych stworzyli szkołę") jest świetnym ostrzeżeniem dla uczących w domu: "nie bądź jedynym nauczycielem dla swoich dzieci".  Nauczanie domowe najczęściej jest traktowane przez rodziców jako opozycja wobec szkolenictwa ("ochronić"). Wystaczy spojrzeć inaczej: nie "edukacja domowa" a "edukacja skoncentrowana wokół domu". Wówczas dom jest najważniejszym centru, a szkoła, kościół, zastęp, kółko nie są czymś od czego uciekamy, ale z czego mądrze korzystamy.    ...
DN
doktor nauk technicznych
25 stycznia 2014, 01:11
@Hmmm, dziekuje za wyjasnienie. Niestety autor wypowiedzi nie wspomnial ze chodzi o wymiar życia społecznego - nie watpie ze masz racje ale rownie dobrze moglo chodzic o szkodzenie uczniom w poznaniu podstaw konstrukcji budynkow (wymiar wertykalny i horyzontalny a jakze ;) ). Zreszta sam to zauwazyles dodajac w PS ze moze rowniez chodzic o znaczenie teologiczne. Jestem calym sercem za uczeniem domowym ale jesli czlowiek majacy byc autorytetem sam nie potrafi wyslowic sie zrozumialym jezykiem to czyni wiecej szkody niz pozytku. Dwoja rowniez dla dziennikarza ze powtarzanie belkotow ktore raczej osmieszaja temat niz go promuja. Pozdrawiam
H
Hmmm
24 stycznia 2014, 19:47
"Dlaczego dzieci mędrców zazwyczaj nie zostają mędrcami? Bo nie uczą się od innych" Największym zagrożeniem dla ciekawej edukacji domowej jest przekonanie rodziców, że wystarczą dziecku. Dziecko mądrzeje tym bardziej, im więcej ma kontaktu z autorytetami (w kościele, na treningu, w szkole, na zbiórce itp.). Nie jest tak, że rodzic edukujący dziecko oddala je od autorytetów. Raczej chroni od zgubnego wpływu chorych osobowości jeśli chodzi o nauczycieli i rówieśników. Przykładem na to, że dzieci mędrców zostają mędrcami jest Maria Skłodowska -Curie, córka profesora, matka noblistki. I nie był to przypadek. Maria wraz z grupą wykształconych znajomych stworzyli szkołę dla swoich dzieci, gdzie kolejno wykładali. Dzieci mędrców nie zostają mędrcami, jeśli mędrcy owi o to nie dbają.
H
Hmmm
24 stycznia 2014, 19:38
@tluk Prosze w takim razie o wyjasnienie znaczenia slow "przymus szkodzi zarówno w wymiarze wertykalnym, jak i horyzontalnym" Co oznacza po polsku szkodzenie w wymiarze wertykalnym? A co szkodzenie w wymiarze horyzontalnym? Pytam bez cynizmu bo dla mnie to zdanie nie ma sensu i nie chodzi wcale o pojedyncze slowa. Chodzi o wymiar życia społecznego: wymiar wertykalny odnosi się do hierarchii, wymiar horyzontalny do relacji wspólnotowych. Przykład: nauczyciel nieudolny lub spełniający rolę bezdusznego urzędnika (bezrefleksyjnie egzekwującego kolejne punkty programowe) spowoduje u uczniów poczucie bezsensu, nudy lub lęku. Z kolei odrzucenie przez grupę rówieśników, prześladowanie przez starszych uczniów, zgubny wpływ grupy na jednostkę (nałogi, prostytucja, kradzieże) wykrzywiają psychikę... Ps. Teologicznie można tu mówić o relacji człowieka z Bogiem (wymiar wertykalny) oraz człowieka z człowiekiem (wymiar horyzontalny).
H
HK
24 stycznia 2014, 13:03
Dyskutanci w większości poruszają sprawy sentymentalne, a meritum sprawy leży w podstawowym ukształtowaniu człowieka. To w wieku szkolnym kształtuje się charakter i jeżeli w tym wieku podda się dziecko tzw. "socjalizacji", to na pewno wyrośnie z niego socjalista, lub będzie się z tym socjalizmem przez całe życie borykał, nie rozumiejąc w czym jest rzecz. Dlatego nie chodzi o kształcenie jako takie, ale o publiczne, przymusowe kształcenie. To szkoła powinna być w o l n a, wybierana dla dziecka przez rodziców. Wolna, tzn. nie tyle różnorodna (publiczna, wyznaniowa itd.) , ale nie na tych samych podstawach programowych, dyktowanych przez państwo. To jest po prostu indoktrynacja, bo państwo zawsze będzie chciało mieć swoich poddanych. Gdy już dziecko zostanie ukształtowane przez rodziców, wtedy może dokonywać swoich wyborów i w niczym to nie przeszkadza w tzw. "socjalizacji".
B
biznesmen
24 stycznia 2014, 09:36
Wpomnienia ze szkoły, te szczęśliwe i te trudne... Nic tego nie zastąpi. To mój dobry kapitał
E
Ewa
24 stycznia 2014, 07:31
Wszystko pieknie, ładnie kiedy rodzice maja wykształcenie pedagogiczne. A jezeli nie? Są prostymi ludzmi? Poza tym wiedza to nie wszystko. W szkole, w grupie dziecko uczy sie współpracować z innymi dziećmi, uczy sie odpowiadania z lekcji  przed klasą przed duzą grupą, uczy sie rywalizacji i tego, ze nie zawsze jest najlepsze - jak to czesto w domu bywa. Dziecko w grupie nawiazuje przyjaźnie, które pprzetrwają lata  i wspomina się potem czasy szkoły z rozrzewnieniem w dorosłym życiu. Przerwy, wspólne powroty ze szkoły. Nauczycieli. Tego nic nie zastąpo.Takiego grupowego nauczania, stosunków społecznych dziecko uczone w domu przez rodzica nie nabedzie bo jest to niemozliwe.I potem w dorosłym zyciu będzie..tragedia. I brak szkolnych wspomnien.
L
logan
23 stycznia 2014, 22:35
Z czasem coraz więcej się słyszy głosów pośród pedagogów iż publiczne nauczanie  "schodzi na psy". Dzieci i młodzież zamiast uczyć się na lekcjach skupienia, technik pamięciowych, czytania ze zrozumieniem itd.. marnuje czas na obcowanie w otoczeniu, klasowym pochłoniętym przez media internetowe promujące świat sensacji, wyuzdania i skandali. Obecny uczeń gimnazjum ma ogromne problemy ze skupieniem uwagi na kilkanaście minut nad daną tematyką. Niestety po niektórych przedmiotach nie da się ślizgać, bo na nich wymagana jest ciągłość przyswajania wiedzy. I dlatego tak wielu kuleje z przedmiotów ścisłych. W domu nauka może być o wiele efektywniejsza, ale sami rodzice wszystkiego nie nauczą. To jest niestety droga forma kształcenia i nie ma chyba co oczekiwać że Państwo będzie chciało refundować choćby jej część.
ED
eukator domowy
23 stycznia 2014, 20:08
"Dlaczego dzieci mędrców zazwyczaj nie zostają mędrcami? Bo nie uczą się od innych" Największym zagrożeniem dla ciekawej edukacji domowej jest przekonanie rodziców, że wystarczą dziecku. Dziecko mądrzeje tym bardziej, im więcej ma kontaktu z autorytetami (w kościele, na treningu, w szkole, na zbiórce itp.).
DN
doktor nauk technicznych
23 stycznia 2014, 20:04
@tluk Prosze w takim razie o wyjasnienie znaczenia slow "przymus szkodzi zarówno w wymiarze wertykalnym, jak i horyzontalnym" Co oznacza po polsku szkodzenie w wymiarze wertykalnym? A co szkodzenie w wymiarze horyzontalnym? Pytam bez cynizmu bo dla mnie to zdanie nie ma sensu i nie chodzi wcale o pojedyncze slowa.
T
tłuk
23 stycznia 2014, 19:15
"Preferuje się socjalizowanie dziecka w grupie stadnej i narzucanie mu a priori treści do zinterioryzowania." mówi doktor nauk humanistycznych Paweł Zakrzewski (...) przymus szkodzi zarówno w wymiarze wertykalnym, jak i horyzontalnym holistycznie pojmowanej edukacji (...) Czy ten czlowiek nie potrafi normalnie mowic?? ...Jeśli ma Pan problem ze zrozumieniem, polecam SJP. Bardzo wartościowa lektura.
DN
doktor nauk technicznych
23 stycznia 2014, 15:39
"Preferuje się socjalizowanie dziecka w grupie stadnej i narzucanie mu a priori treści do zinterioryzowania." mówi doktor nauk humanistycznych Paweł Zakrzewski (...) przymus szkodzi zarówno w wymiarze wertykalnym, jak i horyzontalnym holistycznie pojmowanej edukacji (...) Czy ten czlowiek nie potrafi normalnie mowic??