Żeby dzieci nas słuchały

(fot. fLEaCK yEA! / flickr.com)
Katarzyna Gajdosz

Dorośli z sentymentem wspominają lata szkolne, mówiąc, że chętnie wróciliby się do "budy". Dziś mają ku temu sposobność. Dla nich w całej Polsce organizowane są Szkoły dla Rodziców i Wychowawców. Dlaczego warto się zapisać, uczestniczyć w zajęciach i odrabiać zadania domowe, rozmawiamy z Haliną Czerwińską, trenerem psychologii komunikacji, prezesem Fundacji Ostoja w Nowym Sączu, która organizuje takie warsztaty.

Katarzyna Gajdosz: Rok szkolny właśnie się rozpoczął, a Pani wysyła nie dzieci, a rodziców do szkoły. Czym jest Szkoła dla Rodziców?

Halina Czerwińska: Może nie wysyłam, a zachęcam do udziału w warsztatach w ramach Szkoły dla Rodziców i Wychowawców. To system wspierania rodziców w wychowywaniu dzieci poprzez szukanie metod dialogu w oparciu o szacunek do dzieci. Rodzice na warsztatach mają okazję wymienić się doświadczeniami, przyjrzeć się problemom w wychowaniu dzieci i poznać sposoby radzenia sobie z nimi. Szkoła dla Rodziców pomaga wzmocnić nasze więzi z dzieckiem, ale przede wszystkim wzmacnia nas samych. Najważniejsze, by dzięki Szkole matki i ojcowie poczuli się spełnionymi rodzicami.

DEON.PL POLECA

Co to za metody, w jaki sposób pracuje Pani z rodzicami?

Każde spotkanie podzielone jest na dwie części. W pierwszej dzielimy się swoimi spostrzeżeniami, problemami. To daje punkt wyjścia do części drugiej, w której pracujemy w oparciu o dramy. Rodzice odgrywają scenki z życia wzięte, wcielając się w role 7-latka, 2-latka czy nastolatka. Na przykład - dziecko rozlało mleko. Jaka jest pierwsza reakcja rodziców?

Najczęściej upominamy dziecko albo właśnie rzucamy w jego stronę inwektywy. Tymczasem można tego uniknąć, informując je, jak ma naprawić szkodę. Wystarczy powiedzieć: "O mleko! Ściereczka leży na zlewie".

Jedna z metod uczy, by w podobnych sytuacjach mówić do dziecka, które jest rozproszone, jak najkrócej. Nie więcej niż sześć słów. Należy wypowiedzieć je stanowczo, ale bez agresji. Oczywiście inaczej mówimy do małych dzieci, inaczej do nastolatków. Na warsztatach dzięki takim scenkom, rodzice mają okazję przećwiczyć te zasady komunikacji. Wcielają się w rolę dzieci i mają okazję zobaczyć, jak ich pociechy czują się, gdy nazywa się ich gapami, czy od razu krzyczy, gdy rozleją mleko. Szkoła dla Rodziców to przede wszystkim praktyczne szkolenie umiejętności komunikacji.

"Klasy" w Szkole dla Rodziców są podzielone według wieku dzieci rodziców, którzy w nich uczestniczą?

Warsztaty podzielone są na trzy części: pierwsza to kurs podstawowy "Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły"; druga "Rodzeństwo bez rywalizacji" i trzecia "Jak rozmawiać z nastolatkami". By uczestniczyć w drugiej i trzeciej części konieczne jest ukończenie kursu podstawowego, czyli poznania zasad komunikacji. Polecam go nie tylko rodzicom, ale wszystkim, którzy mają z tym problem lub pragną doskonalić umiejętności komunikacji z ludźmi.

Kończąc taką Szkołę, wychowamy dzieci bezbłędnie?

Szkoła dla Rodziców obala ten mit. Jesteśmy ludźmi, popełnianie błędów jest naszym prawem, ale dzięki Szkole możemy dowiedzieć się, co możemy zmienić, by tych błędów unikać lub popełniać ich mniej. I to jest część zadania domowego, z którym rodzice wychodzą po każdych zajęciach. Muszą skonfrontować poznane zasady komunikacji z rzeczywistością. Na początek proponuję rodzicom, by przez tydzień prowadzili "dzienniczek uczuć", w którym mają wypisywać wszystkie uczucia, jakie im towarzyszyły w ciągu dnia, i zastanowić się, jaka potrzeba została zaburzona, że coś wprawiło ich w złość, smutek itd. Bardzo często rodzice dzięki temu odkrywają, że nie tolerują tzw. trudnych uczuć u swoich dzieci, bo sami nie radzą sobie z nimi oraz w dzieciństwie nie mogli swobodnie ich wyrażać. Reagują więc nerwowo, gdy ich dziecko się złości, drażni ich, gdy dziecko jest niezdecydowane. Uświadomienie sobie tego, to już duży sukces i pozwala na prawidłowe wykonanie kolejnego zadania, to jest rozmowy z dzieckiem, używając języka Szkoły dla Rodziców.

To jakiś specjalny kod?

Szkoła dla Rodziców uczy, by używać języka, który nie etykietuje nikogo. Nikogo nie nazywamy więc "fajtłapą", "leniuchem", tylko konkretnie mówimy, co nam się nie podoba albo nazywamy swoje uczucia. Uczucia są bowiem punktem wyjścia do komunikacji z dzieckiem. Jeżeli rodzic nie mówi o swoich uczuciach, tłumi je w sobie, nie wypowiada słów, np. "Jest mi przykro, że mnie nie posłuchałeś itp.", to dziecko również czuje się niepewnie. Nigdy bowiem nie wie, jaka będzie reakcja rodzica na to, co zrobił. Czy rodzic na niego zaraz nakrzyczy, czy go ukarze, czy przytuli. Chodzi o przejrzystość komunikacji. W Szkole dla Rodziców mamy takie powiedzenie: "Rodzic ma być zwierciadłem uczuć dziecka". To on pierwszy ma rozpoznać, odczytać uczucia dziecka, np. "Wygląda na to, że jesteś zdenerwowany, zezłościło cię, że brat zabrał ci zabawkę". Zanim przejdziemy do rozwiązywania problemu, należy nazwać uczucia, jakie on wywołał. Bowiem, jak głosi kolejne nasze powiedzenie: "Nazwanie trudnych uczuć, może spowodować przypływ tych jasnych", czyli pomysłów, jak z problemem sobie poradzić. Dziecko, kiedy rodzic pomógł mu już, nazywając jego uczucia, nagle mówi: "Wiesz, jak mój brat dalej się tak będzie zachowywał, to nie będę się już z nim bawił. Idę mu to powiedzieć." To dziecko wpada na pomysł rozwiązania problemu. Kiedy my, rodzice, podamy mu gotowe rozwiązanie, reakcja może nie być pozytywna. Poza tym nie uczymy wtedy dziecka samodzielności.

Absolwenci Szkoły dla Rodziców mogą potwierdzić, że to działa?

Po każdym "zadaniu domowym", rodzice dzielą się swoimi spostrzeżeniami, reakcjami dzieci. Mogę podawać w nieskończoność przykłady przez nich przytaczane, że to naprawdę działa. Ale trzeba wiedzieć, że nazywanie uczuć dziecka to jedna strona medalu. Równie ważny jest bezinteresowny kontakt z dzieckiem. Zainteresowanie, czym czy w co na przykład w danym momencie się bawi. Mój syn do dziś wspomina jedną z opiekunek, mówiąc, że ta ciocia najlepiej na całym świecie go rozumiała. Akurat mnie ona nie przypadła do gustu, bo wydawało mi się, że za mało pomaga mi w pracach domowych. Okazuje się, że to była jedyna niania, która przenosiła fotel z salonu do pokoju syna, siadała i patrzyła na to, co on robi, w zachwycie mówiąc: "O! Ile już udało ci się wybudować. Tu pewnie jeszcze okna będą" itp. Po prostu ciocia była przy nim. Dziś rodzice, również ja, najczęściej borykają się z brakiem czasu. Jeszcze trudniej jest, gdy ma się kilkoro dzieci, a każde chciałoby się poczuć wyjątkowo. Warto wygospodarować czas dla każdego z osobna. Tak, by czuło, że dziś mama czy tato jest tylko z nim, a resztą rodzeństwa zajmuje się np. babcia. W ten sposób poczuje się wyróżnione i będzie miało poczucie, że jest potrzebne i kochane. A jeśli dziecko ma zaspokojoną potrzebę miłości i akceptacji, to co robi? Opowiada, buzia mu się nie zamyka. W ten sposób nawet nastolatka może "oswoić".

W ten sposób wchodzimy w drugą klasę Szkoły dla Rodziców - "Rodzeństwo bez rywalizacji". Czy to w ogóle możliwe?

Podobnie jak nie jesteśmy w stanie nie popełniać błędów, wychowując dziecko, nie jesteśmy w stanie uniknąć rywalizacji między rodzeństwem. Ale, znów, możemy zmniejszyć jego charakter. Nawet więcej, jesteśmy w stanie zbudować porozumienie między dziećmi. Polega to przede wszystkim na tym, że pozwalamy dzieciom, by same rozwiązywały spory między sobą. To ciekawa i sprawdzona metoda. Dzieciom trzeba zasygnalizować, że interesuje nas ich problem, ale dajemy im czas na jego rozwiązanie. Posłużę się przykładem opowiedzianym przez jedną z mam podczas warsztatów. Jej dwójka dzieci dzieliła ze sobą pokój. Wieczorem starszy syn chciał czytać, młodszy gasił światło, bo chciał spać. Kłócili się codziennie. Któregoś wieczora mama weszła do ich pokoju i powiedziała, że wierzy, bo ma do nich ogromne zaufanie, że w ciągu dziesięciu minut znajdą rozwiązanie problemu, satysfakcjonujące ich oboje. Pomysł dzieci zaskoczył ją samą. Starszy brat wziął starą gazetę, obłożył nią lampkę nad łóżkiem, by światło już tak bardzo nie przeszkadzało. Musimy zaufać dzieciom, dać im czas i uzbroić się w cierpliwość. Sama się muszę tego stale uczyć, bo moje dzieci też się kłócą, i to nawet dużo.

A Pani przecież powinna być autorytetem dla rodziców uczęszczających na warsztaty. Jako mama piątki dzieci z czystym sumieniem może Pani powiedzieć, że te metody, których uczy w Szkole dla Rodziców, są skuteczne?

Zdaję sobie sprawę, że rodzice chcieliby mieć podany wzorcowy przykład. Tymczasem fakt, że prowadzę warsztaty i jestem trenerem psychologii komunikacji, nie znaczy, że nie popełniam błędów jako rodzic. Ale mam odwagę dzielić się również nimi podczas zajęć. Na pewno jest mi łatwiej wychowywać moje dzieci, dzięki zasadom, jakich sama uczę w Szkole dla Rodziców. Pierwsza i podstawowa brzmi, podjąć próbę zrozumienia dziecka, jego punkt widzenia, nawet jeśli mam poczucie, że ono kompletnie nie ma racji. Dla mnie, jako rodzica, jest to ogromnie trudne i cały czas się tego uczę. Druga równie ważna - uznaj ograniczenia swojego dziecka. Nie chciejmy, aby nasze dzieci były idealne.

Trudno mi mówić natomiast o konkretnych metodach. Całość polega bowiem na wsłuchiwaniu się w potrzeby dziecka, a część oparta jest na intuicji serca. Dzieci potrafią mnie zaskakiwać codziennie. W ramach zadania domowego poprosiłam moją piątkę, aby spisała wszystkie przywileje, jakie są w naszym domu. Młodsze dzieci pisały np., że pozwalam im pograć na komputerze, dłużej się bawić. Absolutnie mnie jednak zaskoczyła odpowiedź 17-letniej córki, która napisała: "Moim największym przywilejem jest Twój pocałunek na dobranoc". Nie spodziewałam się takiej reakcji u nastolatki. Dzięki metodom, które wynoszę ze Szkoły dla Rodziców, jestem w stanie odkryć coś, czego nigdy pewnie bym nie zauważyła. Powoli wycofywałam się od całowania córki na dobranoc, wydawało mi się, że jako 17-latka może już sobie tego nie życzyć. Tymczasem dla niej to jest bardzo ważne.

Sprawdź, gdzie w Twoim mieście, można zapisać się do Szkoły dla Rodziców i Wychowawców, dowiedz się więcej.

Konferencja "Mądre wychowanie. Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Żeby dzieci nas słuchały
Komentarze (1)
A
aga
13 września 2012, 10:16
Książki,które Pani poleca,rzeczywiście sa godne uwagi.Czytałam je i próbowałam wcielać w życie przy trójce przedszkolaków.Nie zawsze działały metody,ale na pewno uczyły słuchania i mówienia o swoich uczuciach,co jest bardzo ważne,bo często uciekamy od nazywania własnych uczuć.Znowu sięgnę po te książki,żeby na nowo przypomnieć sobie o wszystkich dobrych metodach wychowaczych.i I męża też zachęcę,żeby sobie przypomniał te ksiązki;)Szczerze polecam!