Kobiety denerwuje, kiedy ojciec utraconego dziecka mówi: Jestem tu tylko dla ciebie. Chciałbym, żebyś już wróciła do życia [WYWIAD]

Zdjęcie ilustracyjne (Fot. depositphotos.com/pl)

Możliwość powiedzenia o swoim bólu, jakikolwiek by nie był - może ze strony mężczyzny mniejszy - zawsze zbliża parę do siebie. Kiedy tego nie ma, a partner zachowuje się, jakby nic się nie stało, kobieta nabiera przekonania, że ich więź w ważnym życiowym momencie się rozchodzi. To powoduje, że czuje się tak, jakby utraciła coś ważnego w relacji - mówi Bernadetta Janusz, psycholog kliniczny, która specjalizuje w żałobie powikłanej i zespole żałoby przedłużonej w interakcjach rodzinnych.

Katarzyna Kachel: Czy żałoba po stracie dziecka nienarodzonego jest inna od tej po śmierci dziecka, które przyszło na świat?

Bernadetta Janusz: - Jest inna. Żałoba jest uzależniona od tego, ile dziecko żyło, jakie stworzyliśmy z nim relacje, jakie zachowaliśmy wspomnienia, w jakim momencie i okolicznościach nastąpiła śmierć. Pojawienie się dziecka w domu, w konkretnej fizycznej przestrzeni, urealnia go, a także wytwarza ten rodzaj więzi, na które wpływ mają między innymi dotyk, głos, zapach, także konkretne miejsca, w których razem bywaliśmy. Śmierć dziecka sprawia, że traci się to wszystko, co było z nim związane, zarówno w czasie przeszłym, teraźniejszym, jak i przyszłym. Rodzice mają doświadczenie fizyczne, czego w przypadku straty dziecka poczętego nie mieli.

Teoria więzi, którą interesuje się pani w kontekście żałoby po śmierci dziecka, mówi o jej dwóch etapach; pierwszy to potrzeba fizykalizacji, drugi to mentalizacja. Czy tak jest również w przypadku straty dziecka poczętego?

DEON.PL POLECA

- Śmierć nie przerywa więzi fizycznej, nadal czujemy tęsknotę, fizyczny ból związany z rozłąką. To stan, który jest porównywalny do lęku separacyjnego. Kiedy ktoś umiera, musimy się zmierzyć ze świadomością, że tutaj na tym świecie już go nie zobaczymy, więc tęsknota za jego obecnością się nasila, staje się naznaczona fizyczną nieobecnością. I ona trwa, tak jak trwa wspomnienie zmarłej osoby. W niektórych wypadkach żałoba umożliwia stopniowe przekształcanie kontaktu fizycznego w mentalną czy duchową potrzebę kontaktu z osobą zmarłą. Jest to moment uznania nieodwracalności fizycznej utraty, a jednocześnie chęć dalszego utrzymania relacji.

W przypadku strat perinatalnych sytuacja się komplikuje, bo jest to utrata niejednoznaczna. I ta niejednoznaczność zachodzi na wielu poziomach. Kobiety, które tracą dziecko poczęte, zastanawiają się, czy były matką, czy mogą się tak nazywać, czy im to przysługuje, czy nie. Można powiedzieć, że ten rodzaj straty jest nie tylko utratą dziecka, ale też utratą własnej tożsamości jako matki. I tu jest pierwsza niejednoznaczność.

Druga wynika z relacji, w jakiej kobieta była z dzieckiem, jak ona owo wspólne bycie dla siebie nazwała. Czy ta więź zrodziła się w głowie jeszcze przed poczęciem, czy była zainicjowana informacją o ciąży, czy rodziła się i pogłębiała w ciele, kiedy kobieta czuła ruchy dziecka. Na ile mocne czy też jednoznaczne było to związanie? Bo żeby tęsknić i poczuć że się traci, trzeba rozpoznać, co się traci, gdzie był ten moment połączenia. Czasami trzeba się ze swoim wcześnie utraconym dzieckiem wpierw związać. Bywa, że ojcowie mówią: nic nie czułem, nie widziałem tego dziecka. Zdarza się, że kobieta ma poczucie, że straciła marzenie, wyobrażenie, oczekiwanie. Jeśli mamy takie sytuacje w terapii, to bardzo ważne, by sobie te niejednoznaczności nazwać i ułożyć; ustalić, czy byłam matką, w jaki sposób nią byłam, co straciłam tak naprawdę.

Różnica polega też na tym, że w stratach perinatalnych kobieta czuje się często winna i odpowiedzialna za śmierć.

- Myślę, że poczucie winy jest wpisane w bycie rodzicem, bo zawsze będzie się nam wydawać, że czegoś nie zrobiliśmy wystarczająco dobrze czy dokładnie, czegoś nie dopilnowaliśmy. W każdej żałobie – nie tylko po śmierci dziecka – pojawiają się wątpliwości, czy nie zaniedbaliśmy jakiejś ważnej kwestii, nie odwiedziliśmy chorego, nie pożegnaliśmy, przyjechaliśmy za późno, nie szukaliśmy kolejnego lekarza i tak dalej. W utratach perinatalnych ta wina też jest niejednoznaczna, bo z jednej strony może nie dopilnowałam czegoś na zewnątrz (inne badania, lepszy specjalista), ale z drugiej może niosłam za ciężki plecak, poszłam na imprezę, sprzątałam. I tu pojawia się dodatkowo poczucie braku kontroli nad swoim ciałem czy też brak zaufania do własnego ciała.

Uważa się, że żałoba po śmierci dziecka należy do najbardziej zdezorganizowanych form żałoby – dlaczego tak jest?

- Jest ona zaprzeczeniem naturalnego biegu życia i dlatego częściej po śmierci dziecka niż dorosłego rodzice mogą mieć problemy z powrotem do normalności, a także z zakłóceniem codzienności z powodu żałoby, która się nie zmienia, niejako ogarnia całe ich jestestwo. Śmierć dziecka oznacza zarówno utratę przeszłości, jak i wyobrażonej czy zaplanowanej przyszłości. I o ile żałoba rozumiana jako żal może się nigdy nie skończyć, to żałoba, która staje się ciągłym pogrążaniem w rozpaczy i bólu, nie pozwalającym w sposób satysfakcjonujący być tu i teraz w życiu, w relacji z innymi dziećmi, wymaga interwencji specjalisty.

Czy ta dezorganizacja może dotyczyć też kobiet, które straciły dziecko przed urodzeniem?

- Jak najbardziej. Wiele kobiet doświadcza utrat perinatalnych kilkakrotnie, czyli jest to dla nich powtarzająca się sytuacja. To właśnie sprawia, że znajdują się one w grupie ryzyka żałoby powikłanej. Poronienie czy urodzenie martwego dziecka jest traumatyczne, a powikłanie czy stres traumatyczny wiąże się nie tylko ze stratą dziecka poczętego, ale też z utratą możliwości bycia mamą i traumatycznym doświadczeniem śmierci w trakcie ciąży. Śmierci, która dzieje się w ciele kobiety, kiedy jest ona w ucieleśnionym kontakcie z dzieckiem.

Powiedziała pani kiedyś, że trudniej żałobę przeżyć tej kobiecie, która nie chciała mieć dziecka. Czy taka osoba traktuje to jako karę?

- Chęć czy niechęć posiadania dziecka nie jest zero-jedynkowa. Czasami za tym „nie chcę” stoi strach, skomplikowana sytuacja związku, obawy, bo może nie ten czas, nie ten mężczyzna, może stracę pracę, nie stać nas, nie mamy gdzie mieszkać. To często złożone powody. Ale nawet kiedy pojawia się to „nie chcę”, matka wiąże się z dzieckiem – czy to planuje, czy nie – przez ruchy, dotyk, USG. I kiedy traci się dziecko, wtedy ta część, która nie chciała, i ta, która się związała, są ze sobą w silnym konflikcie – to zaś wywołuje poczucie winy, a poczucie winy może bardzo powikłać przeżywanie żałoby.

Jak radzi sobie z tym terapia?

- Myślę, że istotną sprawą jest pomoc matce w oddzieleniu od siebie tych dwóch pozornie konfliktowych aspektów i zaakceptowaniu każdego z nich z osobna. Oznacza to zbadanie z nią przyczyn, dla których ciąża w danym momencie wydawała się trudna, zrozumienie ich i uznanie. A z drugiej strony otwarcie się na to, jak proces wiązania się z dzieckiem zaczął się w jej umyśle czy ciele, i dostrzeżenie, że właśnie ten proces wiąże się teraz z poczuciem utraty.

Używa pani słowa „tabuizacja” w kontekście poronienia i śmierci dziecka. Dlaczego wciąż nie mamy języka, by o tym mówić – poza tym medycznym czy kolokwialnym?

- Wydaje mi się, że przez ostatnie dwadzieścia lat w systemach medyczno psychologicznych pojawiły się inicjatywy społeczne, które tę tabuizację zmniejszają. Myślę, że jest też wiele ruchów ze strony samych kobiet, które zaczynają o tym powszechnie mówić. Temat staje się społecznie obecny, co do tej pory nie było oczywiste i popularne. Milczenie rodziców wynikało często z tego, że poronienia były umniejszane i racjonalizowane, co zresztą wciąż się zdarza. Te wszystkie zdania: „dobrze, że tak wcześnie, przynajmniej się nie męczyło”, „było chore, to i lepiej, że teraz”. Ze strony rodziców ta strata jest często przeżywana jako porażka, dlatego się tym nie dzielą, a przy kolejnych ciążach nawet nie informują najbliższych, by później uniknąć bólu odpowiadania na niektóre pytania.

To chyba nie jest dobre?

- Często nie jest, bo kiedy tego rodzaju przeżycia nie wychodzą poza parę, zamyka się ona w samotnym bólu. Jeszcze gorzej, gdy zamykają się także przed sobą i nie rozmawiają o tym – kiedy ojciec nie chce być w tym przeżyciu z matką. Kobieta, która straci dziecko nienarodzone i nie powie o tym swojej matce czy przyjaciółkom, doświadcza osamotnienia. Mówimy przecież o sytuacji granicznej, kluczowej, jeśli chodzi o jej życie i tożsamość. Wtedy następują dwie utraty, jakby dwie śmierci: odejście dziecka oraz swoiste zablokowanie intymnego i ważnego doświadczenia, a tym samym zamazanie go dla samej siebie.

Czy to też może dezorganizować proces żałoby?

- Na pewno, ponieważ jest to rodzaj doraźnego poradzenia sobie z trudną sytuacją, które pozornie pozwoli operacyjnie funkcjonować, ale to, co nieprzeżyte, może atakować z ukrycia. I kobiety o tym mówią. Dzieje się to czasami przez skojarzenia, kiedy widzą inne dzieci i myślą, że ich dziecko miałoby cztery lata, albo widzą kobiety w ciąży i myślą, jak by to było, gdyby urodziły. To wywołuje napięcie, czasami rodzaj paraliżu.

Rozumiem, że dezorganizacja, czyli niepozwolenie sobie na przeżycie czy domknięcie tej żałoby, może sprawić, że zostanie się w niej przez całe życie.

- Dezorganizacja może pójść w różne strony. Czasem spowoduje odcięcie, o którym powiedziałyśmy, kiedy kobieta nie będzie w kontakcie ze zdarzeniem, ale też ze sobą i z innymi. Ale może też zamienić się w żałobę przedłużoną, kiedy osoba tkwi w płaczu i tęsknocie przez cały czas.

Ile par trafia na terapię, bo czują, że same sobie nie poradzą?

- Nie znam statystyk; spotykam się z parami zwykle w sytuacjach powikłanej żałoby, ryzyka PTSD, depresji – wtedy, kiedy kobiety mają silne objawy stresu pourazowego, a nie działają na nie leki, a także wówczas, kiedy mają duży lęk przed zajściem w ciążę lub już w niej są, ale pojawiają się flashbacki i paraliżujący strach, że coś złego się wydarzy. Czasami to kobieta inicjuje spotkanie, czasami partner, który martwi się, że jego partnerka za dużo płacze; bywa też, że kieruje ich psychiatra.

To ważne, by tę terapię przeżyć wspólnie?

- Kobiety denerwuje, kiedy ojciec utraconego dziecka mówi: „jestem tu tylko dla ciebie, opiekuję się tobą – chciałbym, żebyś już wróciła do życia”. To pogłębia osamotnienie i tworzy poczucie rozejścia się pary w tym ważnym doświadczeniu. W trakcie terapii istotne jest, żeby ojciec znalazł swój moment utraty i się nim podzielił, pokazał go. Bywa, że to długo jest niemożliwe, a czasami staje się nagle, poprzez jakieś skojarzenie. Pamiętam przypadek, kiedy mężczyzna poszedł na grób swojego ojca i uświadomił sobie, że nie będzie miał syna, który mógłby zrobić tak samo. Ojcowie ukrywają trudne traumy ze szpitala, nie dzielą się nimi, by nie obciążać partnerek. To sprawia, że kobiety czują się przez swoje zachowanie nie do końca normalnie, adekwatnie. Możliwość powiedzenia o swoim bólu, jakikolwiek by nie był – może ze strony mężczyzny mniejszy – zawsze zbliża parę do siebie. Kiedy tego nie ma, a partner zachowuje się, jakby nic się nie stało, kobieta nabiera przekonania, że ich więź w ważnym życiowym momencie się rozchodzi. To powoduje, że czuje się tak, jakby utraciła coś ważnego w relacji. Wspólne przeżycie takiej sytuacji granicznej zwykle pary umacnia.

W jakim momencie trafiają do pani takie osoby?

- Kiedy czują, że przestały się nawzajem rozumieć, że strata ich oddala, kiedy kobieta czy mężczyzna nie ma ochoty na bycie z innymi. Na początku to zachowania normalne, ale jeśli poczucie braku sensu czy rozpaczy trwa, a kobieta nienawidzi wszystkich innych kobiet i dzieci, to jest to już moment niepokojący, kiedy trzeba poradzić się specjalisty. Zdarza się też, że osoby trafiają na terapię, kiedy doświadczenie traumatyczne powraca w snach, czują dużo lęku, choć mijają kolejne lata. Żałoba nie jest stale taka sama – to przychodzące fale smutku i żalu (nie mówię w tym momencie o żałobie powikłanej, czyli takiej, która się nie zmienia i która zamyka na życie). Ważne jest, byśmy dali sobie poczuć tę tęsknotę, ale potrafili też wrócić do życia. To naturalne, że fale smutku i żalu się pojawiają, ale kiedy ktoś się blokuje, wzbrania przed nimi, myśląc, że jeśli wróci, to go to zabije, warto porozmawiać ze specjalistą.

Jaką opiekę powinna mieć zapewniona kobieta, by strata nie stała się traumą?

- To sytuacja szczególnego zranienia i kobieta powinna na każdym etapie dostać dużo otwartości i zrozumienia odnośnie do unikalnego sposobu jej przeżywania. W szpitalu nie powinna być sama. Może dałoby się wprowadzić systemowo zabezpieczający model, w którym ktoś bliski mógłby z nią być na oddziale, towarzyszyć, zostać na noc. I jeśliby to był partner, ojciec dziecka, to miałoby to także duże znaczenie dla wspólnego przeżycia żałoby. Dla kobiety w momencie szoku, kiedy dowiaduje się o śmierci dziecka, ważne są delikatność i zrozumienie bólu. To ten okres i czas dużej podatności na zranienie i potrzeby oparcia.

Co ważne, kobieta powinna w szpitalu usłyszeć od lekarza, ale także od psychologa, że to nie jest jej wina. Psycholog powinien towarzyszyć matce, codziennie choćby przez chwilę z nią pobyć, postarać się przygotować ją na to, co będzie przeżywać psychicznie i fizjologicznie, sprawdzić, jakie ma wsparcie – jeśli nie w partnerze, to może w najbliższej rodzinie, przyjaciołach. Powinien ją także poinformować, jakie konsekwencje psychologicznie niesie tabuizacja.

* * *

Opublikowany fragment pochodzi z książki „Wszystkie moje straty. O ciąży, traumie i odzyskanym życiu” wyd. nakładem wydawnictwa MANDO.

* * *

Bernadetta Janusz - doktor habilitowana psychologii, doktor nauk humanistycznych w zakresie etnologii, specjalista psycholog kliniczny, psychoterapeuta i superwizor Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Zajmuje się terapią systemową, specjalizuje w żałobie powikłanej i zespole żałoby przedłużonej w interakcjach rodzinnych. Autorka kilkudziesięciu publikacji naukowych.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kobiety denerwuje, kiedy ojciec utraconego dziecka mówi: Jestem tu tylko dla ciebie. Chciałbym, żebyś już wróciła do życia [WYWIAD]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.