Kronika trzeciej "A"

Kronika trzeciej "A"
Do Polski nikt na stałe nie wrócił (fot. sxc.hu)
Logo źródła: Znak Stanisław Zasada / slo

„Jakaż piękna musi być Polska. Czegoż bym nie dał dziś za to, aby choć trochę pamiętać te czasy, kiedy będąc małym dwuletnim dzieckiem nie rozumiejąc niczego żyłem z Rodzicami w Ojczyźnie”, pisał w 1952 roku na obczyźnie Krzysztof Miłoszewski.

Do Polski syn wysokiego urzędnika przedwojennego Ministerstwa Spraw Zagranicznych przyjechał pół wieku później. – Czekałem, aż Sowieciarze się wyniosą.

Jego wspomnienia z relacjami dzieci innych polskich uchodźców wojennych znalazły się na wystawie w sanktuarium w Licheniu. Deportowani z rodzinami z Kresów Wschodnich przeszli drogę przez Syberię, Iran, Irak, Bliski Wschód, Indie, Afrykę, by w końcu trafić do Anglii. W czasie tułaczki przeżyli zimno, głód, strach. Patrzyli na śmierć najbliższych.

– To przejmujące świadectwa – mówi Irena Wawrzyniak, współtwórczyni licheńskiej wystawy.

DEON.PL POLECA


Wojciech Luchowski, kustosz wystawy: – Chcieliśmy pokazać wojnę widzianą oczyma dzieci.

Gruby zeszyt w linie oprawiony w brązową okładkę. Ułożony w okrąg tytuł: „Nasze przeżycia 1952”. W środku kula ziemska. Tak wygląda kronika klasy trzeciej A Polskiego Gimnazjum im. Mikołaja Kopernika w Bottisham w południowo-wschodniej Anglii spisana latem 1952 roku.

„Większość z Was pędzona zawieruchą wojenną przez kontynenty, często oderwana czasowo lub na stałe od Rodziców, przeżyła wiele w trudnych warunkach wygnania”, napisał na pierwszej stronie kroniki wychowawca. To on namówił uczniów, by opisali swoją tułaczkę.

Jest grupowe zdjęcie gimnazjalistów. Stoją i siedzą na murku w dwóch rzędach. Jedni w garniturach, drudzy w szortach i koszulach z krótkim rękawem. Pod zdjęciem podpis: „Każdy z nas znajdzie tu swój szlak”.

Szlak zaznaczony jest na wklejonej mapie Europy, Azji i Afryki. Zaczyna się na gdzieś na Kresach, potem podąża przez bezkresne obszary Rosji, by nagle zbiec w dół, ku Bliskiemu Wschodowi, i zakończyć się w Anglii.

Dalej są wycięte z gazet zdjęcia przedwojennej Warszawy. Widać Zamek Królewski z kolumną Zygmunta, Belweder, pałac Krasińskich. Są fotografie z życia szkoły: stołówka, sypialnie, radiowęzeł, procesja Bożego Ciała.

Większość klasowej kroniki zajmują relacje dziewiętnastu chłopców. Mają wówczas po czternaście, piętnaście lat. Ci, którzy opuścili Polskę na początku wojny, znają ją tylko z opowieści rodziców. Jak Krzysztof Miłoszewski. Dlatego wspomnienia zaczął od słów: „Jakaż piękna musi być Polska”.

Pakowanie prawie już gotowe. Ojciec zaprzęga konie, a Matka wkłada na wóz pozostałości. Widzi to jeden z przybyłych, Polak z pochodzenia, lecz sprzedawczyk, politruk sowiecki. Chwyta za pakunki i rozrzuca je po śniegu krzycząc: „Wy praklatyje Palaki, po szto wam tyje lachmany”. Ojciec popatrzył na niego ze złością i nic nie mówiąc, poszedł do chaty. Po chwili wyszedł z pierzyną, chciał nią okręcić najmłodsze dzieci, lecz politruk podskoczył do niego i szarpnął. Posypało się pierze, a wraz z nim dało się słyszeć głuche uderzenie w twarz. Sprzedawczyk upadł na ziemię z krwią na ustach, lecz szybko zerwał się i chwycił za pistolet. W tej samej chwili w ramiona Ojca z krzykiem rzuca się najstarsza córka. W sercu zdrajcy odezwała się litość, czy też wspomnienie własnej rodziny – nie strzelił.

Jest rok 1946. Polska została już opanowana przez komunistów. Rzesze wojennych uchodźców w Anglii boją się wracać do kraju – wiedzą, że czekają ich tam represje. Liczą na wybuch trzeciej wojny światowej, która wyzwoli Polskę spod sowieckiego panowania, a im pozwoli wrócić. Ale wojna nie wybucha. Uchodźcy zostają i pielęgnują pamięć o utraconej ojczyźnie. Po latach przylgnie do nich nazwa Stara Emigracja.

Ale samymi wspomnieniami żyć się nie da. Trzeba myśleć o sprawach przyziemnych: zdobyć wykształcenie, znaleźć pracę. W roku 1946 polski referat przy angielskim ministerstwie oświaty zakłada gimnazjum męskie dla chłopców. Szkoła ma ułatwić dzieciom polskich emigrantów przystosowanie się do warunków życia w nowym kraju.

Na siedzibę wybrano Bottisham, małe miasteczko nieopodal Cambridge ze słynnym uniwersytetem. – Jak śpiewaliśmy Bogurodzicę, to całe Cambridge się trzęsło – powie po latach Miłoszewski. Gimnazjum z internatem mieści się w wojskowych hangarach z falistej blachy. Kształtem przypominają przecięte na pół beczki. Uczniowie nazwą je beczkami śmiechu.

W ciągu dziesięciu lat przez szkołę przewiną się setki młodych Polaków. Większość skończy studia i zdobędzie dobre, płatne zawody. Miłoszewski: – Nauczyciele powtarzali nam, że mamy być lepsi od Anglików, bo inaczej staniemy się popychadłami.

 

Do Kazakstanu w Rosji wywieziono nas w 1940 roku. Z tego okresu pozostały mi tylko mgliste wspomnienia. Jedną rzeczą, którą dobrze zapamiętałem z Rosji to to, gdy na rękach Mamusi siedząc przyglądałem się Tatusiowi przebywającemu w miejscowym więzieniu w oczekiwaniu na deportację dalej. Następnie pamiętam, jak jeździłem sankami z góry.

– Teodor, synowie Miłoszewskiego przyjechali. Pamiętasz go z ministerstwa? – odezwał się sekretarz szkoły w Bottisham do swojego współpracownika.

Gdy w 1951 roku czternastoletni Krzysztof i jego starszy o pięć lat brat Zbyszek przybyli do Bottisham, nazwisko ich ojca było znane wśród elit polskiej emigracji w Anglii.

Zdzisław Zygmunt Miłoszewski był radcą w przedwojennym Ministerstwie Spraw Zagranicznych. We wrześniu 1939 roku udało mu się w rządowej kolumnie ewakuować z rodziną do Rumunii. Granicę przekroczyli w dniu rozpoczęcia agresji sowieckiej na Polskę. – Ojciec powtarzał, że był to najtragiczniejszy dzień w jego życiu – wspomina Krzysztof Miłoszewski.

Przez Bułgarię i Turcję dotarli do Palestyny, a następnie do Libanu, skąd w 1945 roku przyjechali do Anglii. „Należę do tych szczęśliwych, którzy nie widzieli Rosji”, napisze kilkanaście lat później Krzysztof w klasowej kronice.

W Jerozolimie jego ojciec prowadzi audycje radiowe dla Polskich Sił Zbrojnych na Bliskim Wschodzie. Matka opiekuje się chorymi żołnierzami. – Czasem widzieliśmy, jak rodzice byli zasmuceni, gdy nadchodziły złe wiadomości – opowiada siedemdziesiąt lat później pan Krzysztof.

Złe wiadomości to odkrycie ciał polskich oficerów w Katyniu, Jałta i śmierć babci, która nie chciała się ewakuować z nimi i zginęła w okupowanym kraju. Gdy skończyła się wojna, Miłoszewscy przybyli do Anglii. – Tatusiu, co my tu będziemy robić, jak tu ciągle leje? – pytał wtedy ojca ośmioletni Krzyś.

Ze wspomnień Franciszka Wojewódki:

Rzucono nas do Kazakstanu. Tu rozstaliśmy się z Tatusiem, który poszedł do wojska aby nam więcej pomóc. Moje siostry i brat mieszkaliśmy z mamom w małym domku. Mama mósiała ciężko pracować by nas zdołać wyżywić.

Raz mama miała kilka kromek chleba. Dała nam po jednej na obiad a reszta miała być na kolację. Na kolacji mama zauważyła że jednej kromki brak. Więc nas się pyta czy któreś z nas nie wzięło tej kromki. Mój braciszek powiedział że wziął, aby gdy będzie głodny to się posili.

 

Mama pracując ciężko zachorowała i poszła do rosyjskiego szpitala. Najstarsza siostra odwiedzała mamę co dnia. Raz przyszła zapłakana i powiedziała że mama umarła. Ta chwila była najtragiczniejsza w moim życiu. Na drugi dzień poszliśmy do sierocińca.

Z sierocińcem przyjechaliśmy do Gorczakowa gdzie zachorowałem na świnkę i poszedłem do szpitala. W szpitalu byłem z najmłodszą siostrą która ciężko chorowała. Po długim pobycie w szpitalu siostra mi umarła. Z Gorczakowa razem z całym sierocińcem pojechałem do Indii.

Marianin ksiądz Józef Jarzębowski był przed wojną nauczycielem prowadzonego przez swój zakon gimnazjum na warszawskich Bielanach. Wychowany w patriotycznej rodzinie – dziad Ludwik był powstańcem styczniowym – przez cał życie zbierał pamiątki związane z historią Polski.

Po wojnie marianie nabyli posiadłość z XVII-wiecznym pałacem w Fawley Court nad Tamizą, niedaleko Londynu. Jarzębowski założył tam Kolegium Bożego Miłosierdzia – szkołę dla polskich chłopców.

Ze zbiorów, które wywiózł z Polski i z którymi w czasie wojny tułał się po świecie, utworzył muzeum poloników. Zgromadził historyczną białą broń, rzeźby, tkaniny artystyczne, medale, malarstwo, starodruki. Jedną z najcenniejszych pamiątek były okulary Romualda Traugutta, ostatniego dyktatora powstania styczniowego.

Jarzębowski zmarł w 1964 roku. Dwa lata temu księża marianie sprowadzili zbiory do Lichenia. Wśród eksponatów była kronika klasy trzeciej A z Bottisham.


Ze wspomnień Tadeusza Cymbaluka:

Po kilku dniach wysiedliśmy w Uzbekistanie, na ziemi która w niedolach narodu Polskiego wyryła nie zatarty znak cierpienia. Pociągami naprawdę jak nie ludzi, lecz bydło rozwożono nas do miejscowości gdzie tysiące dzieci i dorosłych synów i córek Polski pozostało na wieki. Tam głód dawał się nam we znaki.

Kolejki za kawałkiem chleba czekały po parę godzin i nawet czasem z pustymi rękoma, ze łzami w oczach wracali ludzie do swoich lepianek. Mamusia sprzedała maszynę do szycia naprawdę za bezcen lecz i trochę kartofli i chleba co za nią dostała wielce przydały się nam i naszym współtowarzyszom niedoli. Na szczęście nie długo bawiliśmy w Uzbekistanie.

Z nadzieją lepszej nieco doli jechaliśmy do Archangielska. Podczas podróży zdarzały się straszne nieraz sceny naprzykład widok matki wyrywającej sobie włosy za dzieckiem które umarło z głodu.

Do śmierci nie zapomnę chwili gdy będąc z mamusią nad strumieniem zobaczyłem płynącą skórkę chleba. Biegłem za nią długo i musiałem z płaczem wrócić gdyż nie zdołałem jej złowić. Jednego dnia Tatuś przyniósł worek. Ciekawi byliśmy co on zawiera. Tatuś wyciągnął polski mundur który dostał w wojsku do którego wstąpił.

Ładne, równe, wykaligrafowane niebieskim atramentem pismo. „Nie rozumiałem dlaczego, po co i dokąd jechaliśmy, gdy dnia piątego września 1939 roku opuszczaliśmy Warszawę”, rozpoczął wspomnienia Krzysztof Miłoszewski.

Ojciec opowiadał mu potem, że rozkaz ewakuacji przyszedł nagle. Do Rumunii jechali autokarami. W czasie nalotów kryli się w rowach. „Mama nakrywała swoim ciałem mnie, a tato Zbyszka”, wspomina Miłoszewski.

Rozmawiamy w Licheniu siedemdziesiąt lat później. Też jest początek września. Miłoszewski w skupieniu przewraca pożółkłe kartki szkolnej kroniki. Nie widział jej ponad pół wieku. Nawet nie miał pojęcia, że się zachowała. O tym, że jest, dowiedział się kilka miesięcy wcześniej z artykułu w emigracyjnym „Dzienniku Polskim”. Irena Wawrzyniak napisała tam o licheńskiej wystawie.

Na pierwszej stronie wspomnień Miłoszewski wkleił legitymacyjne zdjęcie. Z czarno-białej fotografii spogląda kilkunastoletni młodzieniec z lekkim  śmiechem i bujnymi czarnymi włosami. Dziś szpakowaty. Ale uśmiech ten sam.

Kilka kartek dalej zrobiona własnoręcznie z pergaminu mapa Europy. Na niej czarna linia biegnie od Warszawy przez Bukareszt, Sofię, Stambuł, Hajfę,Jerozolimę, Gibraltar, Plymouth, Hull aż do Londynu. To trasa wojennej tułaczki Miłoszewskich. „Wędrówka moja była długa i mozolna. Jadąc przez wiele państw dojrzewałem powoli aż dojechałem do Anglii, gdzie stałem się chłopcem młodym i samodzielnym”, napisał gimnazjalista pod mapą.

Dziś nie pamięta, że ją robił. Gdy pokazujemy mu stronicę z wklejonym pergaminem i wypisanymi wersalikami nazwami miast, nie ma wątpliwości. – Tak, to moje pismo.

 

Ze wspomnień Wincentego Opałki:

Mając cztery lata w roku 1940 zostałem wywieziony z Polski do Uzbekistanu w Rosji. Mieliśmy tam bardzo ciężkie życie. Mama musiała pracować na nas by zarobić trochę chleba. Pamiętam ten dzień w którym mama moja zachorowała. Była to późna jesień. Późnym wieczorem przyszła mama z pracy. Była blada i zmęczona. Poszła szybko spać nic nie jedząc. Na drugi dzień już nie mogła wstać. Najstarsza siostra poszła za nią do pracy.

Wreszcie przyszedł dzień w którym wywieziono nas dalej. Wieziono nas jak bydło które nie wie gdzie jedzie, w najgorszych jakie można sobie wyobrazić warunkach. Była to najgorsza podróż w moim życiu. Właśnie wtedy straciłem ojca. Będąc małym nie rozumiałem bardzo co to jest stracić ojca. Lecz teraz wiem.

Po amnestii wyjechaliśmy wraz z innymi rodzinami do Krasnowocka. W Krasnowocku mnię wraz z dwoma braćmi i z siostrą odesłano do sierocińca. Mama i siostra zostały.

Nasza czwórka pojechała do Persji. W Persji było nieźle. Pamiętam jak na jednym z posiłków dali nam szpinak i wszyscy nie znając tej potrawy wyrzucili go pod stół. Jadąc przez Persję, po górach wiele widziałem pięknych obrazów. Lecz nie mogę ich opisać bo nie pamiętam.

Po wielu dniach podróży zawieziono nas do Indii do Bombayu. Tam było nam tak dobrze jak w raju. Mieszkaliśmy nad morzem. Prawie co dzień siedziałem w wodzie. Nie umiałem pływać więc musiałem siedzieć. Nic specjalnego tam mię nie spotkało, tylko to że raz dostałem po głowie od Indusa kokosem.

Z początków wojennej tułaczki Krzysztof Miłoszewski pamięta niewiele. We wrześniu 1939 roku miał dwa i pół roku. To, co opisał w szkolnej kronice, usłyszał od rodziców.

Pierwszym obrazkiem, jaki pamięta, jest bożonarodzeniowa choinka. Stała w kącie hotelu w Sofii. Musiał być grudzień 1939 roku albo styczeń 1940. Choinka sięgała prawie sufitu. Gdy któregoś ranka mały Krzyś zobaczył ją, zerwał się z łóżka i zaczął tańczyć wokół niej.

Co jeszcze pamięta? Huśtającą się lampę na suficie i huk przeszywający powietrze. Strasznie się bał. O tym, że było to lekkie trzęsienie ziemi, które nawiedziło Sofię, powiedziała mu później matka. Ze Stambułu zapamiętał widok delfinów wyskakujących w górę z granatowego morza.

– To są takie migawki, które do dziś mam przed oczyma – mówi. – Miałem szczęśliwie dzieciństwo, bo rodzice chronili nas od złych rzeczy.

Ze wspomnień Romualda Kubisza:

Gdy przyszła wieść, że mamy jechać do Persji za Wojskiem, wśród Polaków zapanowała szalona radość, tak jakby już skończyła się nasza wędrówka. Lecz jeszcze ona się nie skończyła. Przyjechaliśmy do Persji do Teheranu. Tu było o wiele lepiej niż w Rosji. Bo co najważniejsze to było co jeść i było ciepło.

Z tąd czyli Teheranu porozjeżdżaliśmy się po świecie nie z własnej woli lecz z konieczności. Tak chciał los. Ja z rodziną czyli moją Mamą siostrą Danką i bratem bliźniakiem Krzyśkiem pojechaliśmy do Indii do Karachi. Tu jednak byliśmy dość krótko bo oto wyjeżdżamy. Ale dokąd? Do Afryki.

W Afryce zamieszkałem w osiedlu Polskim Massindi przy ulicy Ułańskiej leżącej bardzo blisko dżungli i słoniowej trawy. Raz dowiedziałem się, że Murzyni mają podpalić słoniową trawę. Bardzo się z tego ucieszyłem bo po spaleniu trawy będę mógł pójść na pieprzaki. Pieprzaki były to czerwone owoce mające ziarnka podobne do pieprzu.

Istotnie na drugi dzień niewidzialną ręką podpalona trawa zaczęła się palić. Ku niebu wzlatywały chmury czarnego dymu a na ziemi szalało morze ognia. Piękny i straszny równocześnie to był widok. Lecz niestety, trwał tylko pół dnia. Jeszcze ziemia była gorąca a już poszliśmy na pieprzaki. Połów udał się nam.

 

W roku 1947 piorun zabija moją Mamę pełniącą służbę w szpitalu. Był to wielki cios dla nas. Zostałem z siostrą, z bratem, sam w Afryce.

Gorąca sierpniowa niedziela 2000 roku. Krzysztof Miłoszewski przyjeżdża z żoną Krystyną (też dziecko polskich emigrantów) po raz pierwszy do Polski. Chce zobaczyć Warszawę, którą zna z opowieści rodziców i ze starych fotografii.

Zamieszkali w Bristolu. Nie ze snobizmu. Przed wojną Zdzisław Miłoszewski przyjmował tam dziennikarzy. – Chciałem pochodzić korytarzami, którymi kiedyś tata chodził – tłumaczy pan Krzysztof.

Warszawiacy wspominali akurat powstanie. W archikatedrze Świętego Jana była msza święta za obrońców Starówki. Krzysztof i Krystyna byli w kościele. –  naszą wspólną rocznicę przeżyliśmy patriotycznie – mówi Miłoszewski.

Odwiedził rodzinny Żoliborz. Był u Stanisława Kostki, gdzie został ochrzczony. Widział grób księdza Jerzego. Wywiózł dobre wrażenia. Potem przyjechał jeszcze kilka razy. Był w Krakowie, Zakopanem, Wadowicach, Poznaniu, Gliwicach. Czy nie był rozczarowany? – Nie przyjeżdżam szukać konfrontacji z moimi wyobrażeniami o Polsce.

Ze wspomnień Andrzeja Agopsowicza:

Włochy witają mnie dziwnie. Oto z daleka widzę wielką kopcącą górę. Jest to Wezuwiusz. Potem wpływamy w sławny port Neapol. Mieszkaliśmy parę dni w Aversa, niedaleko Neapolu później w obozie Barletta niedaleko Barii.

Pewnego dnia w Barllecie, gdy bawiłem się na podłodze wszedł do pokoju jakiś nieznany mi mężczyzna. Matka się zerwała z miejsca i z wielką radością rzuciła mu się na szyję.  Był to mój ojciec. Niechciałem się z ojcem rozstać ani na sekundę. Chodziłem za nim jak cień. Dłużyły się dni do tej przełomowej daty w historii naszej klasy. Liczyliśmy każdy dzień. Niektórzy rano zamiast dzień dobry mówili sobie: „Jeszcze cztery dni… jeszcze dwa… to już jutro… wreszcie!!!”.

Ten zapis też znalazł się w klasowej kronice. Mowa o zabawie, na którą gimnazjalistów z trzeciej A zaprosiły koleżanki z żeńskiego gimnazjum polskiego w Diddington. Zabawę opisał Krzysztof Miłoszewski. Barwna relacja zajmuje ponad trzy strony. Pięćdziesiąt siedem lat temu pisał:

 

W towarzystwie czarujących koleżanek czas minął nam bardzo prędko, a to najlepszy dowód, że minął przyjemnie. Nie spostrzegliśmy, jak się to stało a już trzeba było się żegnać. Nie było rady. Żegnanie się, szukanie płaszczy i  wychodzenie z „balowej sali” trwało razem pół godziny. Autobusy już czekały. Wsiedliśmy i żegnani machaniem rąk i gorącymi spojrzeniami opuściliśmy Diddington. (…) Niejeden z nas obudziwszy się w niedzielę rano pomyślał sobie: „Jaki ładny miałem sen!” Ale nagle wzrok jego padł na powieszony starannie nad łóżkiem kotylion. Przetarł oczy raz, drugi… uśmiechnął się tajemniczo… i zasnął.

Pod koniec kroniki rozdział: „Czym będę w życiu?”. Nastoletni chłopcy snują plany na przyszłość. Każdy marzy o skończeniu studiów. Romuald Kubisz napisał: „Chciałbym studiować historię ponieważ ciekawi mnie to jak dawniej ludzie żyli”. Udało mu się. Skończył historię i był nauczycielem w Kanadzie. Krzysztof Miłoszewski marzył o psychologii. Poszedł na medycynę; do emerytury będzie pracował w klinice. Inny kolega z klasy, Krzysztof Berdowski, pisał: „Chciałbym być inżynierem”. Marzenie się nie spełniło. 4 sierpnia 1953 roku utonął w jeziorze podczas obozu harcerskiego. W kronice są nekrologi i artykuły o tragicznym wypadku z „Dziennika Polskiego”.

Ze wspomnień Mariana Jagielskiego:

Droga do Wielkiej Brytanii była przyjemna i trwała trzy tygodnie. Z Libanu autobusami wyjechaliśmy w nocy, gdyż obawiano się napadu Żydów (trwała wojna arabsko-żydowska – przyp. S.Z.). W strachu, ale szczęśliwie i bez wypadków przyjechaliśmy do Egiptu. Tam byłem przez trzy miesiące mieszkając przy wojsku. Mieszkaliśmy w namiotach. Bardzo często, a przeważnie w nocy hawayngi czyli takie zadymki piaszczyste, które zasypywały nieraz i unosiły całe namioty ze sobą.

Nad ranem, gdy się przebudzimy leżymy w piasku, ale mokrym, gdyż po takiej wichurze pada strasznie ulewny deszcz. Z rana mamy robotę, gdyż trzeba naciągać sznury namiotów i oczyszczać cały namiot z piasku.

Drugim taki nieprzyjemnym zjawiskiem były sępy. W czasie obiadu zbierały się koło kuchni i krążyły czekając na obiad. Raz niosłem mięso i nie wiedziałem co to znaczy, że te sępy tak nisko, prawie nademną latają. Aż tu w pewnej chwili coś mnie uderzyło po ramieniu potem po rękach i mięsa wraz z ziemniakami nie ma. Patrzę do góry, a to sępy już się biją o mój obiad.

Krzysztof Miłoszewski mówi, że do dziś jest wygnańcem. W Polsce czuje się jak turysta. Nie ma tu swoich ulubionych zakątków, nie ma wspomnień. W Anglii też nie jest u siebie. To wciąż obcy kraj, w którym przyszło mu żyć. – Nigdzie nie mam swojego miejsca na ziemi.

Z dziewiętnastu gimnazjalistów kilku nie żyje. Większość została w Anglii. Niektórzy wyjechali do Australii i Kanady. Do Polski nikt na stałe nie wrócił.

We wspomnieniach gimnazjalistów zachowano oryginalną pisownię i interpunkcję. Wystawę Jakaż piękna musi być Polska. Wojenna tułaczka Polaków 1939–1948 otwarto w bazylice w Licheniu w roku 2009. Na wiosnę tego roku będzie można ją oglądać ponownie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kronika trzeciej "A"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.