Gdybym tylko wcześniej wiedziała, co zrobić!

Małżonkowie nie chcą zrozumieć, że kryzys spowoduje rozpad ich związku (fot.aftab / flickr.com)
Anselm Grün OSB, Ramona Robben / slo

Wielu ludzi nie chce rozpadu swego małżeństwa. Gdy zaczyna się kryzys, próbują je uratować. Udają się do odpowiednich poradni, rozmawiają z przyjaciółmi, zaczynają od nowa. Czują się zobowiązani swoim dawnym przyrzeczeniem.

Ludzie religijni czują się odpowiedzialni przed Bogiem za utrzymanie małżeństwa. To przecież przed Nim przysięgali, że będą sobie wierni aż do śmierci. I teraz, gdy nie układa się między nimi, wciąż zastanawiają się nad tym, czy jednak nie ma jakiejś możliwości pozostania razem. Nie musi ich przecież łączyć wielka miłość.

Wystarczy, że będą wobec siebie w porządku. I może da się jeszcze przez jakiś czas żyć obok siebie, zamiast wszystko dzielić. Nie chcą sobie uzmysłowić rozmiaru swojego kryzysu i dlatego próbują dokonać niewielkich zmian na lepsze. Mężczyzna powinien przychodzić punktualniej do domu... i to może wystarczy. Lub powinien mniej pić, wtedy można by mieć jeszcze nadzieję na znośne ułożenie wzajemnych stosunków. Małżonkowie nie chcą zrozumieć, że kryzys spowoduje rozpad ich związku. Sądzą raczej, że uda im się go załagodzić. Innym ważnym powodem, by pozostać razem, są dzieci. Rodzice chcieliby stworzyć dzieciom szczęśliwy świat, w którym czułyby się bezpiecznie. Rodzice czują się odpowiedzialni za dzieci. Dzieci nie mogą być wewnętrznie rozdarte między ojcem i matką.

Wstrzymuję się od osądzania, gdy małżonkowie decydują się na rozwód. Z pewnością niektóre pary rozchodzą się za szybko, ponieważ nie potrafią rozwiązywać konfliktów i nie chcą się zmienić. Ludzie wolą pozostać takimi, jakimi są, nie wstępując na wąską drogę szczerego spotkania z sobą i poznania siebie. Są też jednak małżonkowie, którzy, choć nie chcą rozbijać małżeństwa, nawet przy najlepszych chęciach nie mogą go kontynuować.

DEON.PL POLECA

Zamiast prawić morały, muszę, jako stojący z boku, po prostu zaakceptować to, co się stało. Nie mogę przypisywać nikomu winy. Najczęściej i bez tego osoby rozwiedzione czują się winne. Właśnie wyrzuty sumienia przeszkadzają wielu ludziom w pełnym przyznaniu się do porażki. Zastanawiają się oni stale nad tym, czy nie zbagatelizowali problemu, czy nie są winni złamania przysięgi małżeńskiej, czy nie są za bardzo egoistyczni. Wyrzuty sumienia męczą wielu małżonków i przeszkadzają w przyznaniu się do rozpadu małżeństwa. I nawet gdy potem się rozwiodą, wyrzuty sumienia ich nie opuszczają. Powinni przecież spróbować jeszcze raz. Być może, dałoby się uratować małżeństwo.

Pewna kobieta była przekonana, że jej małżeństwo jest udane. I nagle sekretarka męża, który piastuje wysokie urzędnicze stanowisko, wręcza jej list. Mąż pisze, że natychmiast występuje o rozwód, nie życzy sobie żadnych rozmów, a jakiekolwiek próby szukania u niego wyjaśnienia są pozbawione sensu. Kobieta jest niemal nieprzytomna z wściekłości i bólu. Nie ma żadnej szansy, by walczyć o męża. Nie może z nim nawiązać kontaktu. Gdy do niego dzwoni, nie jest z nim łączona. Nie zna jego nowego miejsca zamieszkania. Jej listy wysyłane na adres pracy męża wracają z powrotem nie otwarte. Chciałaby uratować małżeństwo, ale nie może, gdyż mąż jej unika.

Po wściekłości wywołanej tchórzostwem męża, który odmawia wszelkich rozmów i z którym nawet nie mogła się pożegnać, zaczynają ją dręczyć wyrzuty sumienia. Co takiego źle zrobiłam? Jakich potrzeb mojego męża nie zauważyłam? Tak bardzo chciałabym się zmienić! Gdybym tylko wcześniej wiedziała, co zrobić! Czym zraniłam męża? Tak bardzo chciałabym to naprawić, ale niestety nie mogę. Nie mogę nic więcej zrobić. Jestem sama z moim bólem, z moją winą, z moją wściekłością, z moją żałobą.

Wielu małżonków, którzy przeżywają kryzys, naprawdę próbuje rozwiązać konflikt. Rozmawiają o nim z zaprzyjaźnionymi małżeństwami. Mówią o swoich urazach i o swojej miłości. Chcieliby rozpocząć wszystko na nowo. Próbują więcej ze sobą rozmawiać i mówić o swoich uczuciach. Jednak już po kilku tygodniach widzą, że to się nie udaje. Mimo przestrzegania wszystkich reguł, na które się zgodzili, nie rozumieją się albo nie mają sobie nic do powiedzenia. Nie czują już do siebie miłości. Powoli dociera do nich, jak bardzo stali się sobie obcy. Nie potrafią sobie wyobrazić, że nadal mogliby żyć pod jednym dachem. Nie mają nic przeciwko sobie, ale czują, że musieliby się wyrzec samych siebie, gdyby próbowali pozostać w małżeństwie. Gdy wyobrażają sobie, że kierując się jeszcze raz dobrą wolą, pozostaliby w związku z drugą osobą, coś się w nich buntuje i ogarnia ich uczucie pustki, lęku i zwątpienia. Ich ciało i uczucia sygnalizują im, że nie ma już wspólnej drogi dla nich obojga. Nie pozbędą się swojej choroby. Cierpią i nie znajdują zewnętrznych przyczyn tego cierpienia. Odnoszą wrażenie, że ich choroba ma związek z małżeństwem. Chociaż jest to dla nich bolesne, czują się zmuszeni wybrać drogę rozstania.

Więcej w książce: Porażka? Nowa szansa! - Anselm Grün OSB, Ramona Robben

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Gdybym tylko wcześniej wiedziała, co zrobić!
Komentarze (24)
E
Ewa
28 września 2013, 13:30
Jeżeli już ktoś podejmuje taką decyzję o rozstaniu to jest to spowodowane głębokimi przemyśleniami, a wcześniej próbami połączenia czegoś, co nie funkcjonuje prawidłowo, rzadko się zdarza, że ktoś to robi pod wpływem chwili...ale jest to w naszym życiu głęboka strata, porażka i związane z tym cierpienie, które musimy przeżyć...dopiero po pewnym czasie jesteśmy gotowi na coś nowego, ale piękne jest to, że bazując na doświadczeniu wiemy, czego chcemy, a czego już nie w nowym związku...pozytywy zawsze się znajdą, tylko trzeba chcieć je dostrzec...
T
tango
23 września 2013, 20:37
Zgadzam się z poprzednikiem: zwykle jedna strona dąży do rozwodu, a druga choć chce ratować, to się nie udaje, bo "do tanga trzeba dwojga". Autor też najpierw pisze cały czas w liczbie mnogiej "małżonkOWIE" decydujĄ się na rozwód", "PARY rozchodzą się szybko", a potem podaje przykład życiowy, że kobieta -żona dostaje wiadomość od męża, który występuje (on sam) o rozwód. I tak to jest, a na pewno już tak jest, gdy jeden z małżonków ma kochankę/ka ( a niewierność jest przyczyną większości rozwodów). Stad wniosek, to nie małżonkowie decydują się na rozwód, ale jeden z nich decyduje za oboje. I koniec
TN
tekst nieżyciowy
15 grudnia 2011, 11:25
realistyczny artykuł - nie zawsze się udaje uratować małżeństwo. A nigdy się nie udaje, gdy dąży do tego tylko jedna strona NIEREALISTYCZNY ARTYKUŁ. NIE MA TAK, ŻE oboje katolików zgadza się na rozwód. Najczęściej dąży do niego ta osoba, która planuje nowy związek! Mało życiowy artykuł. Zero życiowy tekst. Jakby z fantazji..
.
.......
12 sierpnia 2011, 15:43
  nie byłoby szóstki naszych dzieci :) szostka,a nawet dwunastaka...to - najczesciej - najmniejszy malzenski problem...
P
proste
16 czerwca 2011, 15:48
Miłość jest albo jej nie ma.
K
ktoś
13 czerwca 2011, 21:07
realistyczny artykuł - nie zawsze się udaje uratować małżeństwo. A nigdy się nie udaje, gdy dąży do tego tylko jedna strona
G
gratulacje
13 czerwca 2011, 11:47
nie byłoby szóstki naszych dzieci :)
T
Tata
13 czerwca 2011, 10:51
U ludzi to niemożliwe...  Gdy apostołowie spytali Jezusa jezusa (w kontekście bogatych, więlbłąda i ucha igielnego): "Kto więc będzie zbawiony?" - Jezus odpowiedział, że u ludzi to niemożliwe, ale u Boga wszystko jest możliwe". Po ludzku patrząc, jest dokładnie tak, jak w artykule: do pewnego momentu można się starać, potem - ściana... "czują, że musieliby wyrzec się samych siebie"! Czyli mówiąc inaczej - przestać w końcu robić wszystko swoją mądrością, siłą  troszcząc się z całej siły, żeby "być w porządku". Warto to czynić lecz tamtego nie zaniedbywać: mam na myśli - to jest ten moment, kiedy niezbędny jest Pan Bóg! Ja widzę to prawie codziennie, że gdyby nie Pan Bóg, to nie byłoby możliwe dla mnie żyć z moją żoną, a na 100% nie byłoby szóstki naszych dzieci :)
A
~aa~
12 czerwca 2011, 15:43
 Tak, to jest dobra konkluzja :)
M
M
26 marca 2010, 19:01
"Kazaniem" jest pytanie czy kochasz?
A
Alfista
26 marca 2010, 18:39
Osoby mające kłopoty w małżeństwie zapraszam na stronę Sycharu: http://www.kryzys.org/index.php
R
R
26 marca 2010, 18:32
M, zostawił Cię już kto kiedy? Mąż/żona ? Wtedy praw kazania.
M
M.
24 marca 2010, 22:54
Prosto: Nie wolno mi się drugi raz ożenić. Więc nie kochasz już żony? "Miłość sprawdza się w wierności, a doskonali w przebaczeniu."
R
R
24 marca 2010, 20:08
Prosto: Nie wolno mi się drugi raz ożenić.
M
M.
24 marca 2010, 19:54
Jako katolika zalatwiła mnie na całe życie. NIE ROZUMIEM. Możesz wytłumaczyć?
KP
Ksiądz Pawlukiewicz ma stronę
23 marca 2010, 22:45
Czy tak pisze katolik? :( Katolik zawierza całą swoją mocą Jezusowi Chrystusowi ! I walczy o Milość. R, poczytaj/posłuchaj księdza Pawlukiewicza: <a href="http://www.kazaniaksiedzapiotra.pl/">http://www.kazaniaksiedzapiotra.pl/</a> tam masz tagi.
R
R
23 marca 2010, 10:57
Mi baba po 7 latach małżeństwa powiedziała po prostu: "juz cię nie kocham" poczym wniosla sprawę o rozwód. Nie było z nią żadnej możliwości rozmowy. Jak się baba uprze, to nic nie pomoże. Jako katolika zalatwiła mnie na całe życie.
D
doradca
23 marca 2010, 06:58
"Wielu małżonków, którzy przeżywają kryzys, naprawdę próbuje rozwiązać konflikt. Rozmawiają o nim z zaprzyjaźnionymi małżeństwami. Mówią o swoich urazach i o swojej miłości. Chcieliby rozpocząć wszystko na nowo. Próbują więcej ze sobą rozmawiać i mówić o swoich uczuciach. Jednak już po kilku tygodniach widzą, że to się nie udaje. Mimo przestrzegania wszystkich reguł, na które się zgodzili, nie rozumieją się albo nie mają sobie nic do powiedzenia. Nie czują już do siebie miłości. Powoli dociera do nich, jak bardzo stali się sobie obcy. Nie potrafią sobie wyobrazić, że nadal mogliby żyć pod jednym dachem. Nie mają nic przeciwko sobie, ale czują, że musieliby się wyrzec samych siebie, gdyby próbowali pozostać w małżeństwie. Gdy wyobrażają sobie, że kierując się jeszcze raz dobrą wolą, pozostaliby w związku z drugą osobą, coś się w nich buntuje i ogarnia ich uczucie pustki, lęku i zwątpienia. Ich ciało i uczucia sygnalizują im, że nie ma już wspólnej drogi dla nich obojga. Nie pozbędą się swojej choroby. Cierpią i nie znajdują zewnętrznych przyczyn tego cierpienia. Odnoszą wrażenie, że ich choroba ma związek z małżeństwem. Chociaż jest to dla nich bolesne, czują się zmuszeni wybrać drogę rozstania." JEDNAK CZĘSTO TAK NIE JEST, jak napisał Anselm Grün OSB Jest tak, że jedno chce, a drugie nie chce, zwłaszcza obserwuję u osób wierzących, gdzie jedna osoba wierząca decyduje się i podejmuje kroki pojednania, druga podejmuje kroki odejścia, jakby wiara nie miała tu "nic do rzeczy". W całym tym fragmencie (realia są takie, że) trzeba zastąpić liczbę mnogą, liczbą pojedynczą. Takie są realia... ---- ... gdyż jesli dwoje chce, nie ma mocnych, uda się!!
22 grudnia 2009, 12:08
Czy ktoś może mi pomóc, nie wiem jak zrobić aby moc odsłuchac rekolekcje adwentowe (juz sie zalogowałam, dostałam potwierdzenie) ale nie wiem co potem, jakie konkretnie zrobic kroki? Byłabym wdzięczna za pomoc- Maria (a oto mój adres <a href="mailto:majag8@tlen.pn">majag8@tlen.pn</a>)
Jurek
22 grudnia 2009, 12:06
(...) Jurku S - czy ty za mną chodzisz???Bo wiesz ja jestem mężatką po rozstaniu przed 5 laty,wierną choć to trudne, tylu przystojnych facetów z tym czymś spotkałam w drodze........... Wiesz co, jak to przeczytałem mało nie spadłem z krzesła :) Czyżby jakiś facet Cię prześladował?  Nie daj się :) To ułuda. Piszesz, że po rozstaniu, a więc nie było rozwodu. Więc może jest szansa na powrót?
T
teresa
22 grudnia 2009, 07:02
Nie zgadzam się z Tobą-a- Bóg stworzył człowieka do Raju, ale potem zaczęliśmy się rodzić w bólach, zmagać z chorobami,karczować tundrę i otrzepywać z kurzu. Jeśli potrafisz być szczęśliwą patrząc przez całe życie na śmierć,choroby,rozstania to albo nie czujesz nic albo źle patrzysz,albo przeszłaś na wyższy poziom świadomości,w którym dostrzegasz najszczęśliwszy fakt ludzkiej egzystencji w trądzie- szansę zbawienia przez litościwego Pana Jezusa. Jurku S - czy ty za mną chodzisz???Bo wiesz ja jestem mężatką po rozstaniu przed 5 laty,wierną choć to trudne, tylu przystojnych facetów z tym czymś spotkałam w drodze...........
A
a.
21 grudnia 2009, 23:58
nie zgadzam się z Toba Tereso-Bóg stworzył człowieka, bo chciał podzielić się z nim swoim szczęściem.i nie tylko po to, by nas zbawić.On chce nas widzieć szczęśliwymi,bo człowiek szczęśliwy jest Jego chwałą.a co do trwania w pobliżu, to oczywiście masz rację,tylko, że czasami to trwanie nie jest możliwe.bo ludzie są słabi i grzeszni,i właśnie dlatego Pan Jezus się narodził.nie dla tych, co się dobrze mają i trwają.właśnie dla tych, co nie chcą, nie potrafią On jest.by nie utracili nadziei, że może kiedyś "zechcą" i "potrafią". z NIm, dla Niego i przez Niego.
Jurek
21 grudnia 2009, 21:10
Czytając ten artykuł i niestety z własnych doświadczeń mogę stwierdzić, że o takich rzeczach powinno się czytać, mówić może i od początku małżeństwa. A na pewno powinno się o tym wiedzieć. Kryzys przychodzi czasem niezauważenie i kiedy jest juz rozpoznawalny to jest ostatnie stadium :). Pozostaje wtedy jeszcze trwac w pobliżu jak napisała Tersesa
T
teresa
21 grudnia 2009, 20:15
Człowiek nie rodzi się po to ,żeby być szczęśliwym, ale po to, by zostać zbawionym. Jeśli dochodzi do rozstania-[ a w końcu mówimy tu o sakramencie, nie umowie cywilno-prawnej]-Jedno Ciało zostaje uderzone toporem i rozdziera się, to boli,także dlatego,że wie,iż powinno być całością od czubka głowy po najmniejszy palec u stopy.   Ludzie nie widzą tej odpowiedzialności. Zanim dojdzie do rozwodu winno się wyczerpać wszystkie możliwości pojednania. Gdyby mądry negocjator rodzinny przyjął deklarację obu stron, że nie podejmą żadnych kroków,nie będą się zdradzać,upokarzać aż możliwość złączenia będzie niewykonalna-może sumienie miałoby szanse zadziałać. Niemożliwe jest czasami  być razem dalej, można jednak trwać w pobliżu,ale w wierności przymierzy . Wyobrażacie sobie ,że Chrystus mówi jakiejś parze po 13-latach od ślubu- chromolę Was, idźcie do diabła? Nie sądzę.