Jak być singlem i przeżyć?

(fot. shutterstock. com)
Maria Krzemień

Twoje myślenie się zmieniło - przestałaś uważać, że możesz nie mieć męża. Mimo to nadal jesteś singielką. Co powinnaś zrobić, żeby skutecznie zmierzyć się z taką sytuacją?

Wiejska gospoda położona w samym centrum sosnowego lasu. W oparach wieczornej, październikowej mgły unoszą się dochodzące ze środka odgłosy radości, śmiechów i muzyki. Trwa wesele, właśnie zaczyna się polonez. Dwie godziny temu bliska mi przyjaciółka powiedziała wybranemu mężczyźnie sakramentalne "tak" i do tej chwili szczęście nie znika z jej oczu. To czysta przyjemność patrzeć na to i uczestniczyć w jej historii.

Nie zważam więc na to, że przyjechałam bez pary i po prostu dobrze się bawię. Rozmawiam ze starymi przyjaciółmi i nowo poznanymi gośćmi. W kominku skrzy się drewno, raz na jakiś czas rodzinny "band" zaprasza na minikoncert - trochę jazzu, trochę góralskich klimatów, w końcu moje ulubione country. Bawię się naprawdę świetnie i mam w sercu dużo pokoju…

DEON.PL POLECA

Nigdy nikogo nie poznam, co za wstyd…

Cały ten sielankowy nastrój zostaje nieco zaburzony około północy, kiedy to odbywają się tradycyjne oczepiny. Wodzirej zaprasza kawalerów i panny do łapania muszki i welonu, a ja szybko orientuję się, że z wesela na wesela w tym singielskim kółeczku ustawia się coraz mniej kobiet i mężczyzn - zdecydowana większość ludzi jest już "sparowana" czy to w nieformalnych związkach, czy w małżeńskich. Widzę, że panny i kawalerowie nie do końca chętnie przyznają się do swojego stanu cywilnego, niektórzy nawet chowają się w tym czasie po kątach, by nie wywołano ich do zabawy. Ci, którzy zdecydowali się w niej uczestniczyć, dzielą się na dwie grupy: jedni bawią się i mają do sprawy dystans, inni natomiast wyglądają tak, jakby mówili: "już nigdy nikogo nie poznam, co za wstyd…".

Domyślam się, że i ty znasz tego typu sytuacje. Jeśli sam jesteś singlem z dużym stażem, twoje przyjaciółki/przyjaciele ze starej studenckiej ekipy już dawno założyli rodziny i jako jeden z ostatnich zostałeś na szarym końcu, a sytuacja wydaje się nie zmieniać, to pewnie oczepiny wzbudzają w tobie co najmniej mieszane uczucia. Ponieważ i ja znam ten stan rzeczy, mam dla ciebie kilka wskazówek, które pomogą ci odpowiedzieć sobie na pytanie, jak być singlem i jak to przeżyć?

Nie uważam już, że mogę nie mieć męża!

Kiedyś, gdy ktoś poruszał temat bycia singlem, z uporem maniaka powtarzałam, że to przecież relacja z Bogiem jest najważniejsza i że przede wszystkim na niej mamy się skupiać. Wydawało mi się, że mogę nawet nie mieć męża, bylebym tylko "miała" Boga. I właściwie do dziś sądzę, że relacja z Bogiem jest najważniejsza, ale w moim myśleniu dokonała się pewna istotna zmiana. Nie uważam już, że mogę nie mieć męża! Wręcz przeciwnie - jestem pewna, że bez męża, dzieci, rodziny będę głęboko nieszczęśliwa i nie wiem, czy kiedykolwiek zdołałabym taką sytuację przyjąć jako normalną.

Czasem słyszymy albo czytamy, że najważniejszy jest Bóg i miłość, a to, w jaki sposób zrealizuje się ona w naszym życiu, jest już drugorzędne. Nie mogę się z tym do końca zgodzić. Przecież jedną z pierwszych historii zapisanych w Piśmie Świętym jest historia stworzenia człowieka jako idealnego połączenia kobiety i mężczyzny. Dlatego nawet jeśli nikogo nie możesz od lat znaleźć, a bardzo tego pragniesz, nie trać nadziei mówiąc sobie, że może masz powołanie do samotności. Bóg ma dla nas coś więcej!

Nie akceptuj, zaakceptuj

Pewnego rodzaju "święta niezgoda" to nieodzowna konieczność w byciu singlem. Trzeba, byśmy do Boga wołali, że chcemy zmiany tej sytuacji, że się nam ona nie podoba, że pragniemy więcej! Nie chodzi o marudne obrażanie się, narzekanie, jak nam źle, czy wręcz złowieszcze przepowiadanie przyszłości ("już nigdy nikogo nie poznam", "nikt mnie nigdy nie pokocha", "zostanę starą panną"). Chodzi raczej o świadomość swojego powołania i tożsamości oraz podążanie za tym. Jeśli bowiem wiemy, że jesteśmy powołani do małżeństwa, powinniśmy przejąć ster i ogłosić: "wszystkie ręce na pokład". Bóg ma plan i potrzebuje naszego wysiłku, by mógł go zrealizować!

Jednocześnie bardzo istotne jest również coś, co może wydawać się nielogiczne z perspektywy poprzedniej rady o "świętej niezgodzie" - aby umiejętnie radzić sobie ze stanem singielstwa, musimy go… zaakceptować! Musimy spotkać się ze sobą, skonfrontować ze stanem faktycznym i przyznać: "Jestem sam, być może już zawsze będę sam". Nie jest to pesymistyczne patrzenie w przyszłości, a raczej racjonalne stwierdzenie faktu.

To, że kogoś poznasz, jest tak samo prawdopodobne jak to, że nikogo nie poznasz (oczywiście patrząc po ludzku, bo przecież "dla Boga nie ma nic niemożliwego"). Umiejętność stanięcia w obliczu faktów jest naprawdę przydatna - pomaga odzyskać pewnego rodzaju spokój i pokój serca. Jeśli skonfrontujesz się z myślą, że być może nigdy z nikim nie będziesz, zapewne odczujesz ból czy smutek, ale jednocześnie w jakiś przedziwny sposób zaczniesz z większą swobodą podchodzić do tematu. Może nawet przestaniesz nerwowo szukać i tym samym w końcu otworzysz się prawdziwie na drugiego człowieka?

Jaka jest twoja motywacja?

Kolejną rzeczą, którą musimy zbadać w sobie, jeśli aktualnie jesteśmy sami i chcemy wejść w bliską relację, jest nasza motywacja do takiej relacji. Najpowszechniejszym chyba błędem, jaki popełniamy, wchodząc w związki damsko-męskie, jest kierowanie się motywacją pustki, a nie motywacją pragnień. Co mam na myśli?

Podam może prosty przykład: tym, co nas motywuje do jedzenia, jest zazwyczaj głód. Mamy wbudowany, wręcz prymitywny mechanizm przetrwania, niejako nas do tego zmusza. Jest jednak jeszcze inny powód, dla którego jemy, związany z "wyższymi" funkcjami takimi jak np. organizowanie sobie czasu zgodnie ze swoimi zainteresowaniami czy budowanie relacji - jest nim pragnienie. Możemy odkryć, że nie chcemy po prostu zjeść, ale że mamy ochotę na ulubione spaghetti czy sushi w przytulnej knajpce. Możemy też zaplanować wyjście z przyjaciółmi, gdzie co prawda zjemy doskonałą pizzę, ale będzie ona tylko pretekstem do dobrej rozmowy.

Te dwa mechanizmy świetnie obrazują, co może być dla nas głównym bodźcem do wchodzenia w relacje. Czasem jest tak, że jedyne, co nas motywuje, to "głód" drugiego człowieka - męczymy się tym, że nie mamy z kim spędzać czasu, bolą nas samotne wieczory, nie mamy komu się zwierzyć, do kogo przytulić, z kim być blisko. Taki "głód" sam w sobie nie jest niczym złym. Staje się jednak taki, gdy odczuwana pustka popycha nas do zapełniania swoich dziur i braków drugą osobą.

To niestety nigdy dobrze nie działa, ponieważ charakterystyczna dla motywacji pustki postawa brania w którymś momencie po prostu przestaje wystarczać. Dodatkowo, motywacja pustki objawia się lękiem i niepewnością co do własnej wartości i atrakcyjności, a w takim układzie druga osoba nierzadko służy do potwierdzania wartości. Coś takiego oczywiście niewiele ma wspólnego z partnerską miłością.

Inaczej sprawa się ma, gdy motywuje nas pragnienie. Wiemy, ile dobra i radości płynie z bliskiej relacji, więc po prostu bardzo jej pożądamy. Skutecznie motywowani pragnieniem możemy być wtedy, gdy znamy swoją wartość, wiemy, że mamy coś do dania i zwyczajnie tęsknimy za osobą, której będziemy mogli ofiarować siebie. Nie poszukujemy więc wtedy nerwowo czy lękowo tej drugiej osoby, ale raczej ufamy, że ona po prostu w odpowiednim momencie się znajdzie. W motywacji pragnienia jest w nas zdecydowanie więcej nadziei niż lęku, nie potrzebujemy również udowadniać sobie swojej wartości byciem z kimś. Koniecznie więc sprawdź, jaka motywacja tobą kieruje, bo może się okazać, że sam jesteś dla siebie przeszkodą na drodze do związku!

Bóg nie daje nierealnych pragnień

A jak wszystko to, o czym piszę, ma się do Boga i naszej relacji z Nim? Teresa z Lisieux powiedziała piękne zdanie: "Dobry Bóg nie dawałby mi pragnień nierealnych". To Bóg jest dawcą naszych pragnień. Jeśli tęsknisz do tego, by mieć dom, a w nim męża/żonę i dzieci, to naprawdę wszystko z Tobą w porządku. Co więcej - jesteś żywym obrazem Boga, bo On sam ma w sobie pragnienie jedności i tęsknotę do bliskości.

Nic jednak nie uda ci się zdziałać w tej kwestii, jeśli nie zaufasz Bogu, że skoro On dał ci takie pragnienie, to również On osobiście dopilnuje, by się ono zrealizowało. Pamiętaj jednak, że Bóg nie zawsze działa sam i bez Twojego udziału - często musimy z Nim współpracować! Więc odkrywaj swoje dobre cechy, rozwijaj się, poszukuj, dbaj o siebie, trwaj w Bożym pokoju, a przede wszystkim "Raduj się w Panu, a on spełni pragnienia twojego serca"! (Ps 37,4).

Skoncentruj się na Bogu, ciesz się Nim oraz Jego dziełami, dziękuj za siebie, swoje życie i wszystko to, co już masz, a On da ci jeszcze więcej.

A za tydzień ostatni artykuł z serii #kawazpsychologiem, w którym poznasz jeden uniwersalny sposób na radzenie sobie ze wszystkimi trudnościami świata!

Maria Krzemień - psycholog chrześcijański, psychoterapeuta i trener. Prowadzi warsztaty psychologiczne w oparciu o Słowo Boże. Pracuje w poradni psychologicznej Fundacji Chrześcijańskiej Głos na Pustyni. Jej teksty można przeczytać na blogu Żyj po Bożemu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak być singlem i przeżyć?
Komentarze (4)
MP
Marek Pawłowski
26 października 2016, 15:43
To co Autorka opisuje jest efektem rewolucji seksualnej z lat 60-tych XX w. Oddzielono stosunek od małżeństwa, zdyskredytowano wierność. Po co mieć żonę, skoro mozna mieć kochankę, po co mieć męża, któremu trza "prać gacie" skoro mozna mieć przyjaciela na wieczory? Przy czym to "niemanie nikogo" moze przybierać różne poziomy. W najuczciwszym razie dana osoba jest sama i żyje w czystosci lub tak jak wspominałem wcześniej ma przyjeciela/przyjaciółkę na wieczory.
Agamemnon Agamemnon
27 października 2016, 20:04
Istotnie, zgadza się. Wierność nie jest w cenie a seksualizm ludzki funkcjonuje poza małżeństwem.  W winie tej partycypuje również Kościół katolicki, który seksualizm małżeński zredukował do  płodzenia dzieci. Jeden z papieży na przełomie XIX wieku powiedział ,że stosunek seksualny jeśli nie zdąża do poczęcia człowieka jest strasznym grzechem śmiertelnym. Powyższa wypowiedz   została potwierdzona w encyklice Humanae vitae. bł. Pawła VI. Na zdemoralizowanie seksualne świata Kościół katolicki odpowiedział ideologią manicheizmu. Pożycie małżonków bowiem należy do prawa naturalnego małżeństwa i żadna władza nie ma tam dostępu tak świecka jak i duchowna. Redukcjonizm jaki wprowadził bł. Paweł VI do pożycia małżeńskiego osłabił  jedność małżeńską jak też przyczynił się do licznych separacji jak też rozwodów. Obie strony się nie popisały. Świat i Kościół.
MP
Marek Pawłowski
27 października 2016, 22:02
Myślę, że tutaj przychodzi z pomocą nauczanie Jana Pawła II, który akt płciowy widzi nie jako możliwość tylko prokreacji ale też rzecz scalajacą ze sobą małżonków, będąca dla nich zródłem satysfakcji i przyjemnosci.
Agamemnon Agamemnon
28 października 2016, 00:44
Tyle tylko, że teologia ciała Jana Pawła II obraca się w kręgu tzw. celowości rozumianej jako płodzenie. Teologia ta funkcjonuje w obrębie redukcjonizmu manicheistycznego ogłoszonego w Humanae vitae przez bł. PawłaVI. Jan Paweł II niczego tu nie zmienił, jedynie potwierdził stanowisko  Kościoła. Oba luminarze Kościoła odpowiedzialni są za skutki zastosowania praktycznego przez małżeństwa zasad zawarowanych w Humanae vitae. Zjawiskiem takiego stanu rzeczy jest redukcja małżeńskiego pożycia aż do granic absurdu. W drugiej fazie małżeńskiego życia, po zrodzeniu już dzieci metody NRP nie dają się zastosować z uwagi na nieprzewidywalność, nieczytelność cyklu np. w okresie  około menopauzy, stąd redukcjonizm wchodzi w stadium małżeństwa białego. Widzimy po skutkach 40 letniej obserwacji praktycznego zastosowania Humanae vitae. A są one dla małżeńskiej jedności tragiczne.