Kiedy miłość zaczyna się psuć
Niektóre pary utrzymują, że ich związek trwa bez wstrząsów i wewnętrznych tarć, w doskonałej i niezmiennej harmonii. Takie zadziwiające zjawisko może być wynikiem jakiejś nadzwyczajnej łaski albo... niezbyt wielkich oczekiwań wobec tego związku, w którym obowiązywałaby zasada pokojowego współżycia, z dużą domieszką przyzwyczajenia czy też rezygnacji jednego z małżonków z osobistego rozwoju, w imię dobra współżycia i spokoju w rodzinie.
Zazwyczaj sprawy przybierają inny obrót. Kiedy dwie, osoby pragną utworzyć związek zakorzeniony bardzo głęboko obejmujący wszystko i wyrażający się w wielkiej szczerości i prawdzie - wtedy normalną jest rzeczą, że pojawiają się trudności, będące skutkiem zahamowań uczuciowych, nieporozumień, różnych agresji i lęków, które pokonać można jedynie ogromną cierpliwością, prawdą i zrozumieniem. Zjawiskiem normalnym w życiu każdej pary jest to, że wzajemne związki dojrzewają właśnie poprzez kryzysy i trudności.
Kryzys małżeństwa nie oznacza początku jego rozpadu. Jest po prostu wezwaniem do wkroczenia w nowy etap związku, bodźcem przyśpieszającym dojrzewanie partnerów jako osób, zaangażowanych wzajemnie. Spędzając razem długie lata, małżonkowie odkrywają w sobie również niemiłe strony. Olśnienie pierwszych dni zaciera prawdziwe rysy ich charakterów. Teraz zaś wyraźnie ukazują się wszelkie braki i wady: egoizm, niechęć do współpracy, odmienne spojrzenie na rzeczy, wątpliwa szczerość... Te smutne odkrycia są przyczyną rozczarowania, złości, cierpienia udręki, poczucia osamotnienia - i oto znajdujemy się w samym sercu kryzysu.
Przyczyny kryzysu
Trudności, na jakie natrafia związek, nie muszą wynikać z ułomności tworzących go osób. Dwoje ludzi, nawet posiadających mnóstwo wad, jeśli się wzajemnie poznało i zaakceptowało takimi, jakimi są, może doskonale ze sobą współżyć. I odwrotnie: bywa, że rozpada się para wcielonych niemal ideałów, gdy rozluźnią się więzy.
W znacznej części przypadków przyczyna małżeńskich problemów leży w dążeniu jednego z partnerów do panowania nad drugim. Tymczasem warunkiem dobrego wzajemnego stosunku jest miłość, ale bez uzależnienia. Mam związać się z partnerem jak najściślej, lecz nie wolno mi przestać być sobą. Przez bycie z nim mogę stać się sobą jeszcze bardziej, gdyż w odniesieniu do niego, lepiej poznaję siebie. Z kolei ja poznając i akceptując jego, pomagam mu znaleźć swe potwierdzenie jako osoby. Rozwój związku dwóch osób nigdy nie może się odbywać ze szkodą dla rozwoju jednej z nich. Każda czuje się bardziej sobą dzięki swej zdolności kochania i wiązania się z drugim.
Kiedy miłość zaczyna się psuć, zagraża to nie tylko samemu związkowi, ale też każdemu z partnerów z osobna. Do przesilenia w małżeństwie mogą również prowadzić zmiany, jakie zachodzą w człowieku z wiekiem. Podlega im zarówno charakter, jak i - w rezultacie życiowych doświadczeń - sposób widzenia spraw i rzeczy, a także uczucia żywione dla partnera.
Zmiany te, choć zachodzą u obojga, nie są u obojga równoczesne, każdy bowiem ma swój własny rytm dojrzewania, który trzeba uszanować. Szczególnie zmienne są uczucia, i dlatego nie można na nich jedynie budować trwałego programu życia. To, co dzisiaj czujemy do jakiejś osoby, jutro zacznie przybierać inny kształt. Trzeba być przygotowanym na te niespodzianki. Musimy pogodzić się z tym, że najbliższe nam osoby, z którymi żyjemy, nie zawsze znajdują się na tej samej uczuciowej fali, na której chcielibyśmy je widzieć. Trzeba mężnie przyjąć fakt, często bolesny, że w jakiejś chwili pojawia się coś, co oddala nas od najdroższej osoby; ale też nie wolno utracić nadziei, że to, co dla prawdziwej miłości jest zasadnicze, wciąż w nas żyje i będzie żyło, choćby przysypane popiołem rozczarowań i niezrozumienia.
Z powyższym wiąże się kolejny element kryzysu, jakim jest nieufność, pieniąca się w sercu jak chwast, gdy wobec zmian zachodzących w uczuciach własnych czy partnera nie wiadomo, czego się trzymać. Brak zaufania utrudnia porozumienie. Rozmawia się wtedy o wszystkim i o niczym, byle uniknąć grząskiego terenu, jakim jest to, co się dzieje w naszych sercach. Boimy się, że nie zostaniemy zrozumiani albo zrozumiani opacznie, że zmuszeni do obrony - zranimy albo nas zranią jakimś ostrzejszym słowem lub, co jeszcze gorsze, obojętnością. Uciekamy więc w milczenie, w półprawdy, w maleńkie kłamstewka, otwierając otchłanie podejrzliwości, w których wyobraźnia znajduje aż nadto miejsca dla wszelkich bezsensownych i ponurych domysłów.
Podejrzliwość sprawia, że czujemy się niepewnie wobec partnera. Już sama jego obecność odbiera nam jasność myśli i widzenia rzeczy, popadamy w jakiś zamęt, w którym trudno o rozsądne reakcje, i tak brniemy dalej, otępiali i zniechęceni. Wszystkie te złe odczucia towarzyszące kryzysowi są przyczyną ogromnych rozczarowań. Ukochane osoby spadają ze swych piedestałów, gdyż oczekiwaliśmy od nich czegoś zupełnie innego. Prawdopodobnie to, jak sobie je wyobrażaliśmy, nie miało nic wspólnego z rzeczywistością, a my wciąż szukamy nie istniejących bohaterów z bajki przez nas samych wymyślonej. Wtedy potrzebny jest jakiś wielki wstrząs psychiczne, uczuciowe trzęsienie ziemi, w którym poodpadają te wszystkie wyczarowane przez naszą fantazje fałszywe gzymsy i stiuki, abyśmy mogli, tym razem z użyciem mocnych, trwałych materiałów, odnowić nasz związek z tą drugą, rzeczywistą, z krwi i kości istotą, jaką jest współmałżonek, tak mało nam dotąd znany.
Nasze rozczarowanie w stosunkach z drugą osobą często nie jest niczym innym jak rozczarowaniem sobą, rozczarowaniem przeniesionym na tę właśnie osobę. Zawiedzeni sobą, dochodzimy do wniosku, że będąc takimi właśnie nie możemy się podobać ani być lubiani, że jesteśmy niegodni miłości i me zasługujemy, by nas brano pod uwagę. Nie akceptując siebie, nie czujemy się akceptowani przez innych, jako niesympatyczni, niezdolni myśleć i postępować właściwie. Ponieważ bardzo trudno jest znosić to w sobie obciążamy tym innych: "to oni są niesympatyczni, nie interesują mnie, zawiodłem się na nich, spodziewałem się po nich czego innego".
Co robić w czasie kryzysu?
Trzeba zachować spokój. W okresach przesileń, burzliwych z natury, wskazane jest bardziej niż kiedykolwiek trzymać się postanowień i układów powstałych wcześniej, przed kryzysem. Rozgoryczenie, zniechęcenie, stany lękowe nie są dobrymi doradcami przy kreśleniu nowych planów.
W czasie kryzysu pojawia się chęć, by zaszyć się w jakimś bezpiecznym miejscu, najchętniej powrócić do matczynego łona lub by stać się znów małym kapryśnym dzieckiem, które nie tylko niczego nie rozumie, ale i nie chce patrzyć w twarz rzeczywistości. Równie nierozsądnie jest popadać w drugą skrajność, wydając wyroki bezwzględne i kategoryczne: "Jeśli do tego a tego czasu nie będziesz łaskawa się zmienić, to się rozstaniemy". Nie można pod groźbą rewolweru wymuszać na kimś natychmiastowego zdeklarowania się i określenia, gdy ten ktoś jest właśnie w trakcie przechodzenia całego procesu. Z drugiej strony, nie wolno pozostawiać spraw ich własnemu biegowi, licząc, że z czasem uporządkują się same. Tą drogą udaje się co najwyżej ominąć problemy, odłożyć je na nieokreśloną przyszłość i przymykając oczy na niejasność sytuacji, żyć dalej, jakby nic nie zaszło, niczego nie rozwiązując.
Jeśli pragniemy prawdziwego rozwiązania kryzysu musimy przede wszystkim przyjrzeć się rzeczywistości by uświadomić sobie, jakie ona wzbudza w nas uczucia zatroskania, strachu, pretensji, niepokoju, rozczarowania czy może jeszcze inne. Potem trzeba wydobyć je z siebie i spokojnie, po przyjacielsku porozmawiać o nich z partnerem bez obwiniania go, ośmieszania i dawania ujścia urazom.
Zawsze warto, choć czasem może to być bolesne, poznać uczucia własne i cudze, nawiązując łączność z tym drugim wprawdzie i taktownej szczerości. Chcąc odnaleźć się ponownie, oboje muszą zmierzyć się z prawdą przykrej rzeczywistości, bez udawania uczuć, których nie ma bez pozorowania wysiłków mających zmierzać do spełnienia oczekiwań, które nie mogą być spełnione. Dobrze jest umieć powiedzieć: "Nasz związek przechodzi trudne chwile ale nie zniechęcajmy się. Nasza miłość była zawsze prawdziwa i tak z dnia na dzień me może się przecież skończyć, chociaż moje uczucia dla ciebie nie są już takie jak dawniej, podobnie jak i twoje dla mnie. Kochamy się, ale w inny sposób. I możemy razem zadbać, aby nasz miłosny związek był głębszy". Z czasem zmieniają się także zewnętrzne wyrazy uczucia co wcale me musi dowodzić, iż stygnie ono lub wygasa, lecz tylko ze objawia się teraz mniej gwałtownie i żywo niż w pierwszych wspólnych latach. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę i nie zniechęcać się, nie mieć dla nikogo pretensji ale przyjąć ten nowy etap procesu i szukać w nim nowych form obcowania w miłości, która wbrew pozorom wciąż się pogłębia, szlachetnieje, utrwala, staje się coraz bardziej miłością.
Nie uda nam się rozplatać kryzysowych powikłań bez określenia się na nowo w najgłębszej głębi naszej wolnej istoty, gdzie wszystko się rozegra poprzez nowe zaangażowanie naszej woli. Nie wystarczy zdać się na upływ czasu. Czas ran nie goi, tylko nas do nich przyzwyczaja. Nie wystarczy radzić się wyłącznie uczuć, ponieważ są one zmienne i za każdym razem mówią co innego: w złości podpowiadają rozłąkę, w zobojętnieniu - zapomnienie, kiedy indziej, roztkliwione, ożywiają w nas tęsknotę za pojednaniem i przebaczeniem. Nie wystarczy także samo tylko przyjrzenie się sprawom z oddalenia chwilowej rozłąki. Jeśli zabraknie upartego wysiłku nad wyciągnięciem praktycznych wniosków, przy pierwszym zetknięciu się partnerów znów wracać zaczną te same spory, niechęci i lęki.
Aby mogło dojrzeć w nas postanowienie prawdziwie rozstrzygające o pokonaniu kryzysu, musimy przebić się przez warstwę instynktów, przez trochę głębsze, lecz niestałe pokłady uczuciowości i poddać oględzinom samo dno naszej duszy, gdzie zakorzenione są te pragnienia, które są sednem naszego ,ja", które nam wskazują, czego rzeczywiście chcemy od siebie i od życia, co w budowaniu naszej istoty oznacza ta druga osoba, na jakie główne wartości chcemy postawić w życiu, za co przede wszystkim jesteśmy odpowiedzialni jako ludzie, małżonkowie, rodzice.
Mając taki ogląd sprawy możemy odważyć się na ruch w grze, w której stawką jest całe nasze życie. Tym ruchem może być rozłąka i może być też ponowny wybór dotychczasowego partnera, ale zawsze musi on scalać nasze życie i nasze uczucia w nowym, dużo głębszym zobowiązaniu, w którym miłość zatriumfuje na zawsze.
Więcej w książce: Radość bycia człowiekiem - Alfonso Vergara SJ
Skomentuj artykuł