Ksiądz Jan Kaczkowski o małżeńskich kryzysach
"Moje małżeństwo z 29-letnim stażem jest po prostu piekłem na ziemi. Popadłam w depresję. Czy to jest krzyż, który mam dźwigać?" - ks. Jan odpowiada na to i inne trudne pytania.
Ksiądz Jan Kaczkowski w rozmowie z Joanną Podsadecką odpowiedział na pytania wysłane przez czytelników DEON.pl
Joanna Podsadecka: "Wyszłam za mąż za chłopaka, który boi się sprzeciwić swojemu ojcu. Wciąż żyje życiem swoich rodziców, żona średnio się liczy. Jak mu zwracam na to uwagę, to się oburza. Jak go proszę, żebyśmy się wyprowadzili od nich, to mówi, że szkoda pieniędzy, a mamy ich pod dostatkiem. Chce, żebyśmy zbierali na dom, który zbudujemy, jak - uwaga! - jego tatuś pozwoli. Jego ojciec to taki tyran trochę, pracoholik i choleryk, ale ma swoje zalety. Najgorsze jest to, że mój mąż pracuje u niego i formalnie nie mamy nic swojego, bo wszystko jest wspólne. Miałam ochotę skończyć ze swoim życiem, ale w tym czasie zaszłam w ciążę, więc nie mogłam. A teraz nasz syn przyszedł na świat i go nie zostawię. Wszyscy bliscy widzą tę patologię, ale udajemy, że wszystko jest OK. A ja popłakuję po kątach. Nie wiem, co robić".
Jan Kaczkowski: Opisana sytuacja nadal wygląda nieciekawie. Nie ulega jednak wątpliwości, że samobójstwo w każdym układzie byłoby Pani największą przegraną. Nie może Pani opuścić swojego dopiero co narodzonego dziecka. Trzeba mu pokazać, że Pani będzie o nie walczyć. Przecież je Pani kocha. Dlatego nigdy, w chwili największej słabości nie może Pani uznać, że samobójstwo jest jakimś rozwiązaniem. Natomiast co do sytuacji rodzinnej wygląda na to, że możliwości wpływu na męża czy teścia są bardzo ograniczone, zwłaszcza że z tego obrazu wyłaniają się mężczyźni apodyktyczni, którzy nie liczą się z Pani zdaniem. Nie pozostaje nic innego, jak udać się do specjalistów z dziedziny psychoterapii i prowadzenia rodzinnego. To są fachowcy, nie można się ich obawiać. Oni z pewnością rzucą nowe światło na sytuację, w której się Pani znajduje, pomogą znaleźć siłę do pokonywania codziennych kłopotów. Skoro nie radzi sobie Pani ze swoimi emocjami, powinna Pani zaufać komuś, kto nauczy Panią je obsługiwać. Czasem dobre rozwiązania problemów, które na jakimś etapie wydają się nierozwiązywalne, przychodzą znienacka. Jeśli się Pani wzmocni, z pewnością zwiększy się Pani szansa na odnalezienie odpowiedzi na pytania, których dziś Pani nie dostrzega. Już samo to, że dostrzeże Pani postępy w radzeniu sobie z różnymi emocjami, wzmocni Pani poczucie własnej wartości i doda skrzydeł do szukania nowych rozwiązań.
"Jestem mężatką od prawie dziesięciu lat, mam siedmioletnią córeczkę. Długo starałam się o nią, leczyłam się hormonalnie, to była dla mnie ciężka próba. Kiedy dowiedziałam się, że ją będę mieć, byłam najszczęśliwsza na świecie. Do momentu, kiedy powiedziałam o tym mężowi, a on spytał tylko, czy to jego dziecko. Poczułam się, jakbym dostała w twarz. Nie potrafię tego wybaczyć, zapomnieć. Jak tylko o tym pomyślę, to łzy same cisną się do oczu. Jakiś czas temu mąż podjął temat drugiego dziecka, a ja nie potrafię się zdecydować, nie chcę tego jeszcze raz przechodzić, szukam cały czas wymówek. Czy grzechem jest to, że świadomie unikam zajścia w ciążę? Z mężem łączy mnie coraz mniej. Przestałam walczyć o nas, chyba z szacunku do siebie. Już go nie kocham, wiem, że być może dziecko zbliżyłoby nas do siebie z powrotem, ale boję się rozczarowania".
Dziecko nigdy nie może być środkiem do celu, musi być zawsze celem. Zresztą nie tylko dziecko, lecz w ogóle drugi człowiek. Nikogo nie możemy traktować przedmiotowo.
"Moje małżeństwo z 29-letnim stażem jest po prostu piekłem na ziemi. Mąż mnie wciąż wyzywa, widzi we mnie same wady, próbuje wymuszać ciągłe przeprosiny. Popadłam w depresję. Często wybuchają kłótnie na tle wiary, w domu jest ciągły krzyk, wulgaryzmy. Modlę się często. Czy to jest krzyż, który mam dźwigać? Mam dwóch synów. Nie chcę nikomu opowiadać o tym, co mnie spotyka. Wszystko chowam w sercu. Zastanawiam się, jak długo jeszcze to potrwa. Już czasem brakuje mi sił".
Należałoby zachować się w sposób maksymalnie godny. Wiem, że to brzmi ogólnikowo, ale na odległość mogę poradzić jedynie, żeby nie krzywdzić, żeby przy każdej decyzji zastanowić się, jakie z tego wyniknie dobro, albo przed jakim złem można inne osoby uchronić. To jest fundament. Pyta Pani, czy to jest krzyż, który ma Pani dźwigać. Niekoniecznie. Trzeba tę sprawę rozwiązać tak, żeby nie była Pani ofiarą, ale też tak, żeby inni nie cierpieli. To wymaga głębokiego namysłu, ale każdy z nas staje w życiu przed wyzwaniami, które są niełatwe.
Ks. Kaczkowski o związku przed ślubem >>
Czy w takim przypadku jest dozwolona separacja?
W pewnych okolicznościach jest dozwolone opuszczenie męża czy żony. Jeśli małżonkowie bardzo się ranią, trzeba się zastanowić, czy w danej sytuacji są w stanie nadal być ze sobą, czy może rozdzielenie się na pewien czas nie będzie rozwiązaniem. Jeśli któraś ze stron staje się w tym układzie ofiarą, ma prawo postawić granicę: "Nie pozwolę, byś krzywdził mnie i nasze dzieci".
Fragment pochodzi z książki "Dasz radę. Ostatnia rozmowa"
Skomentuj artykuł