Największy błąd, który popełniłam w naszym małżeństwie
Mąż nie czyta moich myśli, mimo że bardzo bym tego chciała. Jednak jest jeden błąd, który narobił u nas chyba najwięcej szkody - pisze Marta Barnert-Warzecha.
Miałam nierealne oczekiwania wobec mojego męża. Szczególnie przed i świeżo po ślubie moje oczekiwania były bardzo wysokie. Takie, którym on nie był nigdy w stanie sprostać:
- Domyśl się co w tej chwili myślę / czuję i zrób coś, żeby mi było lepiej (najlepiej szybko)
- Powiedz mi dokładnie to, co chcę usłyszeć (czyt. to, co sobie wymyśliłam w głowie, że powinieneś powiedzieć w danej chwili)
- Spraw, żebym poczuła się ładniejsza, atrakcyjniejsza; żebym się lepiej czuła z samą sobą
- Zapewnij mi poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji
Mimo, że w pewnym sensie T. wypełniał te oczekiwania - przynajmniej starał się jak mógł - bo mnie kocha i mu na mnie zależy - to nigdy nie mógł sprostać im w 100%. A to nie raz sprawiało, że czułam się zawiedziona, smutna… Po czasie zrozumiałam, że moje oczekiwania były po prostu nierealistyczne. Dlatego, że mój mąż jest tylko człowiekiem. Nie jest w stanie czytać moich myśli… Mimo, że bym bardzo tego chciała, to nie jest w stanie odgadnąć, czego w danej chwili potrzebuję.
Zrozumiałam, jak ważna jest komunikacja. Nie lubię uogólniać, ale my kobiety mamy w sobie trochę więcej tzw "intuicji" i empatii. Mężczyźni (choć mają wiele innych super zalet), często nie potrafią odczytać sygnałów, które im delikatnie wysyłamy (a które nam się wydają oczywiste!). Oni potrzebują usłyszeć… "Wiesz, zmęczona jestem dzisiaj, może byś przygotował mi relaksującą kąpiel? To by naprawdę mnie uszczęśliwiło". Albo: "wiesz co, smutno mi dzisiaj, przytul mnie proszę". Zaoszczędzimy wtedy sobie dąsania się, obrażania, zawodu…
A jestem pewna, że większość naszych mężczyzn chce nas zadowolić, chce być dla nas wsparciem, chce dać nam to, czego w danej chwili potrzebujemy… Ale często nie zdają sobie po prostu z tego sprawy. Lub widzą to, ale zabierają się za pocieszanie nas zupełnie nie w ten sposób, który nas podniesie na duchu. Jeśli chodzi o zapewnienie nam poczucia bezpieczeństwa, o bycie zawsze przy nas, kiedy tego potrzebujemy… Jakiś czas temu zrozumiałam coś, co zdjęło ogromny ciężar z mojego męża i sprawiło, że rzadziej spotykał mnie zawód.
Tylko Bóg może odpowiedzieć na wszystkie moje emocjonalne potrzeby. On jest tym, który mnie stworzył. Tylko On zna nawet najbardziej ukryte pragnienia moje serce i moje myśli, nawet zanim je wypowiem. Tylko On kocha mnie bezwarunkowo. Bez względu na to czy dziś byłam miła dla męża czy pomodliłam się 0 czy 5 razy - On kocha i będzie kochał mnie tak samo.
"Albowiem jestem tego pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani potęgi niebieskie, ani teraźniejszość, ani przyszłość, ani moce, ani wysokość, ani głębokość, ani żadne inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym" (Rz 8, 39)
Tylko On może naprawdę dać mi poczucie bezpieczeństwa i pokoju, które nie jest oparte na moich okolicznościach - na tym czy mam pracę, dom o jakim marzę, dziecko, którego bardzo pragnę… - ale jest oparte na Nim. Na Tym, który Jest. Tym, który obiecuje nam pokój i odpoczynek duszy, nawet podczas sztormu szalejącego w naszym życiu. Nie mogę też oczekiwać, że mój mąż, ani ktokolwiek inny, sprawi, że poczuję się lepiej w swojej skórze. W swoim ciele.
Nie mogę polegać na akceptacji innych ludzi, żeby poczuć się wartościową osobą. Żeby poczuć się ważna, kochana, spełniona. Z góry skazuję się wtedy na zawód i porażkę. Dlatego, że mój mąż prędzej czy później powie coś, co mnie zrani. W jakiś sposób (często nieświadomie!) sprawi, że poczuję się mniej kochana, mniej lubiana, mniej akceptowana. I co wtedy? Nie mogę pozwolić, żeby to KIM JESTEM i co myślę na swój temat było oparte na akceptacji i miłości innych osób. Tylko Jezus może dać mi całkowite poczucie bezpieczeństwa i akceptacji. Tylko Jego miłość może wypełnić i zaspokoić mnie całkowicie - tak, że nawet kiedy ukochany mąż powie coś raniącego albo nie spełni moich oczekiwań - ja będę wiedzieć, że to nie zmienia tego, kim jestem w Chrystusie.
Jeśli borykasz się samoakceptacją siebie, jeśli ciągle uciekasz się do innych, żeby otrzymać potwierdzenie o tym, że jesteś kochana i ważna, to bardzo polecam ci dowiedzieć się, co Bóg myśli o tobie. Ja jakiś czas temu wydrukowałam sobie taką listę i powiesiłam gdzieś, gdzie mogłam codziennie widzieć te Prawdy. Po jakimś czasie czytania i mówienia ich na głos, ogłaszania ich w swoim życiu, zaczęłam powoli w nie wierzyć; stały się częścią mojej tożsamości. A to radykalnie zmieniło moje małżeństwo. Wiedząc, kim jestem w Chrystusie, byłam w stanie inaczej reagować kiedy T. nie spełniał moich oczekiwań; kiedy robił coś, co sprawiało mi przykrość, kiedy nie mówił lub nie robił tego co chciałam, wtedy kiedy chciałam. Nie widziałam już tego jako ataku na moją osobowość i tożsamość. Byłam w stanie z miłością odpowiedzieć na jego brak zrozumienia / empatii / jasnowidztwa. Sama przecież też nie jestem doskonała.
Mi też zdarza się go zranić, powiedzieć coś nieodpowiedniego - albo nie powiedzieć czegoś budującego, kiedy on tego potrzebuje. Ja też nie jestem w stanie spełnić jego wszystkich oczekiwań i potrzeb!
"Panie, pomóż mi proszę patrzeć na Ciebie jako Źródło mojego poczucia wartości. Chcę, żeby moja tożsamość była oparta na Tobie. Pomóż mi proszę nie szukać potwierdzenia mojego piękna i wartości u innych ludzi. Dziękuję Ci, że z Twoją pomocą będę mogła być wolna od stawiania mojemu mężowi oczekiwań, które tylko Ty jesteś w stanie wypełnić. Dziękuję Ci, że moje poczucie pokoju i bezpieczeństwa pochodzi tylko od Ciebie - a Ty się nie zmieniasz i jesteś przy mnie każdego dnia".
Wpis ukazał się pierwotnie na blogu Żona i Mąż
Skomentuj artykuł