Terror bycia żoną
"Jak to - sama na wesele? W twoim wieku?! Nie wypada. Zaproś kogokolwiek, no masz chyba kolegów" - usłyszałam. Mam lat 27 (we wrześniu 28, czyli coraz bliżej trzydziestki - wieku, w którym podobno szczęśliwa/spełniona kobieta ma być żoną, w wersji idealnej mieć też chociaż jedno dziecko).
"Cześć, tak sobie myślę, że ten Tomek tak na ciebie patrzył, może zastanów się jeszcze nad nim. Będziesz żałować…" - częsty początek rozmów przez telefon.
"Szczęścia… no i żebyś kogoś spotkała, no wiesz, samej dobrze nie jest" - standardowe słowa na przykład przy opłatku. Towarzyszy im typowy uśmiech, mrugnięcie okiem, klepnięcie w ramię/plecy - zamiennie.
"No i jak tam u ciebie…" - pytanie przy imieninowym stole. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, nastąpiła druga (kluczowa) część pytania: "…no jak tam sprawy sercowe?".
Przeczytaj też: Miłość nam się przydarza, czy można ją zaplanować? [WYWIAD]
Singiel = rozpacz (czarna)
Nie dość, że połowa mojej rodziny myśli, że brak męża/narzeczonego/chłopaka (w moim wieku) to dramat, załamanie, rozczarowanie życiem, ludźmi i sobą. Rozpaczliwe rzucanie się na każdego opcjonalnego kandydata na męża. Nostalgiczne wieczory, samotne weekendy. Jeden wielki dół i na dodatek - porażka.
To jeszcze Słownik Języka Polskiego PWN podaje, że singiel to "człowiek samotny, mieszkający w pojedynkę", Słownik Języka Polskiego jest łaskawszy, bo wyjaśnia - "człowiek żyjący w pojedynkę". Więc może niekoniecznie samotny. Może za mało mnie obchodzi, z kim na wesela chodzić wypada i że samej na pewno nie. Może pożałuję, że on "tak na mnie patrzył", a dziś już nie patrzy. Tylko (na szczęście) wolno mi decydować i brać odpowiedzialność, a potem ewentualnie wolno też żałować.
Ciekawe, kto pierwszy wymyślił tę presję. Jakby innych spraw nie było, a życie nie toczyło się obok. Jakby ta opcja natychmiastowo otwierała drzwi do El Dorado albo jakiejś ziemi obiecanej. (Może otwiera?)
Aerobik przez przypadek
I jeszcze poradniki typu "jak przestać być singlem i zacząć żyć". Czyli teraz jestem nieżywa. Albo teza, że jak on sam, to na pewno coś z nim nie tak, więc na męża i na życie się nie nadaje, a jak ona sama, to karierowiczka i za dobrze nie zajmie się dziećmi - lub na odwrót.
Hedoniści. Pracoholicy. Egocentrycy. Obudzą się za parę lat z drogimi samochodami i willami pod Krakowem, tylko że wtedy będzie za późno. Na miłość, na dzieci, na szczęście. Będzie za późno na wszystko.
Kiedyś przez przypadek znalazłam się na aerobiku dla grupy zaawansowanej. Okazało się, że dziewczyny się znają, że pamiętają układy taneczne, które ćwiczą od miesięcy i że dla mnie to wyzwanie. Próbowałam dać radę. Dobrze się bawiłam i porządnie zmęczyłam - czyli stało się to, co dla mnie w fitnessie najważniejsze. Na zakończenie pani prowadząca podeszła i powiedziała wspierająco: "nie przejmuj się, następnym razem będzie lepiej. Każdy kiedyś był tu pierwszy raz". Zanim tego nie usłyszałam, myślałam, że było nieźle. Zanim nie poczułam presji świata, nie wiedziałam, że brak męża to powód do rozpaczy w trybie pilnym.
Dobre dryfowanie
Ktoś ładnie powiedział, że człowiek nie żyje po to, żeby być "samotną wyspą". Czyli pełnia szczęścia na wyspie jest możliwa dopiero po spotkaniu z drugą wyspą. Tylko ważne jest też to, co dzieje się po drodze. Kontynuując metaforę wysp: w czasie np. dryfowania mogą dziać się ważne rzeczy. Jest czas na przykład na (boję się napisać "rozwój osobisty") poznanie bliżej siebie. Polubienie i siebie, i ludzi, i świata.
Na dojście (albo dopłynięcie) do etapu, na którym bardziej niż rozpaczliwe pragnienie kogoś obok liczy się chęć nie tyko dostania, ale też podzielenia się miłością. Taką, która zamiast wyliczać osobiste braki i potrzeby, nie może doczekać się, kiedy będzie mogła kochać. Przyjąć kogoś i siebie bez dyskusji. W takim momencie kandydaci i kandydatki na mężów albo żony (zwykle) znajdują się sami!
Skomentuj artykuł