Tworzycie konsumpcyjną rodzinę?

(fot. shutterstock.com)
William J. Doherty / slo

Pozwól, że przedstawię małżeństwo konsumpcyjne w nieco szerszym kontekście. Około roku 1880 masowa produkcja dóbr konsumpcyjnych dała początek masowej reklamie i nowej erze w historii Ameryki. Narodziła się era konsumpcji.

Firmy reklamowe uświadomiły sobie fakt, że kluczem do sukcesu w dziedzinie marketingu jest przekonanie klientów, iż nie byliby w stanie obejść się bez danego produktu. Czasem oznaczało to wyznaczanie nowych problemów, takich jak nieprzyjemny oddech czy owłosione nogi, którym nowe produkty mogły zaradzić. Jeśli niemożliwe było odróżnienie jakości produktu danej firmy od tego samego produktu innej firmy - jak na przykład w przypadku benzyny, napojów bezalkoholowych lub papierosów -wtedy specjaliści od reklamy zaczynali sprzedawać pewne wyobrażenia, symbole, poczucie przynależności związane z produkcją danego towaru bądź jego posiadaniem.

Zaczęliśmy określać się wzajemnie na podstawie tego, co kupujemy, a wystawianie nas na działanie około trzech tysięcy reklam dziennie pomaga nam decydować o tym, kim jesteśmy.

Kultura konsumpcyjna zawsze opierała się na dążeniach jednostki do realizowania swoich osobistych pragnień. Jednak pod koniec dwudziestego wieku firmy reklamowe zaczęły akcentować pragnienia same w sobie. Przykładem może być reklama Sprite'a: "Słuchaj swego pragnienia". W reklamie Toyoty lektor zwraca się do ojca: "Twoje dzieci zawsze otrzymują to, czego chcą; teraz twoja kolej". Kultura konsumpcyjna zawsze łączyła się z samospełnianiem życzeń, jednak skala rzekomego prawa do różnych rzeczy jest obecnie o wiele szersza.

Zapewniam cię, że nie jestem, jak mogłoby się wydawać, przeciwnikiem rynku i konsumpcji. Z mojego punktu widzenia nie ma żadnej realnej alternatywy dla demokratycznych systemów wolnorynkowych, ani też możliwości wyeliminowania reklamy bez spowodowania zamętu w gospodarce, pozbawienia milionów ludzi pracy i wprowadzenia nierealistycznej biurokracji rządowej. Wydatki konsumpcyjne są podstawową siłą napędową gospodarki wolnorynkowej i są uzależnione od reklamy skierowanej do potencjalnych klientów. Masowa reklama jest jedynym sposobem na zwrócenie uwagi potencjalnych klientów na nowe dziedziny działalności gospodarczej i na nowe produkty. Rynki i reklama powinny być kontrolowane pod kątem uczciwości, i prawdopodobnie powinno się zakazać tworzenia reklam adresowanych do małych dzieci, ale rynek musi nadal istnieć, tak samo jak orientacja konsumencka, którą wspiera.

Mniej jestem zaniepokojony kulturą konsumpcyjną panującą na rynku, a bardziej tym, czego uczy nas o naszych relacjach rodzinnych. Kultura konsumpcyjna pokazuje, że nigdy nie mamy wystarczająco tego, czego chcemy, że nowe jest zawsze lepsze od starego - chyba że coś starego znowu wraca do mody. Uczy nielojalności względem wszystkiego i wszystkich, którzy przestają spełniać nasze potrzeby na określonych warunkach. Klienci są z natury nielojalni. Chcę wspierać amerykańskich robotników, ale zawsze kupowałem japońskie samochody, ponieważ uważam, że mają przewagę nad amerykańskimi pod względem ceny. Codziennie jem na śniadanie płatki Cheerios, ale jeśli ich cena za bardzo wzrośnie w porównaniu ze Special K, moich drugich ulubionych płatków, zrezygnuję z Cheerios. Możliwe, że zrezygnowałbym z nich również w przypadku, gdyby zmieniono ich recepturę. Nie mam żadnych zobowiązań w stosunku do tych, od których coś kupuję, z wyjątkiem pieniędzy, które mogę przestać im płacić w każdej chwili.

Obecnie bywamy również mniej lojalni w stosunku do naszej wspólnoty sąsiedzkiej i społeczności, w której żyjemy, niż w przeszłości; przeprowadzamy się tam, gdzie jest praca i gdzie nas stać na utrzymanie. Kto się dziś w ogóle zastanawia nad tym, czy powinien się przeprowadzać w sytuacji, gdy jest potrzebny wspólnocie sąsiedzkiej? Znam rodziny, które wybrały pozostanie w podupadającej okolicy ze względu na swoje zaangażowanie w sprawy społeczności i po to, aby w ten sposób nie zachęcać do dalszej ucieczki średniej klasy z ubogich części śródmieścia, jednak najczęściej mieszkamy tam, gdzie jesteśmy w stanie zaspokoić nasze własne potrzeby i potrzeby naszych rodzin. Jesteśmy mniej lojalni w stosunku do konkretnych grup wyznaniowych, Kościołów i innych wspólnot wiernych; poszukujemy najlepszych przeżyć religijnych.

Nasze dzieci podchwyciły już to konsumpcyjne nastawienie do życia, co przedstawiłem w książce Take Back Your Kids. Piętnastolatek, któremu ojciec przypomina o jego obowiązku skoszenia trawnika, odpowiada: "To nie mój trawnik". Inny chłopiec, jedenastolatek, nie dziękuje swojemu ojcu za otrzymany prezent z okazji żydowskiego święta Chanuka, a na upomnienie matki odpowiada: "Dlaczego mam dziękować? Nie podoba mi się to, co dostałem". To były "dobre dzieci", niestwarzające problemów, wychowywane w dobrych rodzinach przez kochających rodziców, na które jednak wywarła wpływ indywidualistyczna kultura konsumpcyjna. Szesnastoletnia dziewczyna wyraziła swoje niedowierzanie, że można od niej wymagać regularnego jedzenia wspólnych rodzinnych obiadów. W najlepszej wierze zapytała prezentera jednej z publicznych rozgłośni radiowych: "Jak można oczekiwać od nas, byśmy jedli wszyscy razem, jeśli nie wszyscy jesteśmy w tym samym czasie głodni?". Dzięki naszej troskliwej opiece i wpływowi rynku, dzieci postrzegają siebie jedynie jako konsumentów społecznych i rodzicielskich usług, a nie jako obywateli posiadających również swoje obowiązki względem rodziny i społeczeństwa.

Nawet w stosunku rodziców do swoich dzieci zauważam, jak wkrada się kultura konsumpcyjna kierująca się dewizą "najpierw-ja". Na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat zacząłem spotykać przypadki rodziców zadających pytania w stylu: "Co ja mam w zamian za to, że jestem rodzicem tego dzieciaka?" albo: "Kiedy zacznę otrzymywać coś w zamian?". Rodzice ci kochają swoje dzieci, jednak są bardzo zestresowani zadaniami związanymi z rodzicielstwem. To właśnie wtedy, gdy zacząłem spotykać się z tym konsumpcyjnym językiem kosztów i korzyści ze strony rodziców kierujących się najlepszymi intencjami, postanowiłem zabrać w tej sprawie głos. To sprawa bardzo podstępna i prowadzi do tego, że dobrzy ludzie zaczynają źle postępować w swoich rodzinach i wspólnotach. Należący do średniej klasy, bardzo przedsiębiorczy ojciec mówi swojej żonie, że nie jest w stanie poradzić sobie ze stresem wywołanym zachowaniem ich szesnastoletniej córki. "Ona usiłuje nas rozdzielić", oświadcza, i mówi żonie, że albo odejdzie córka, albo on. Córka wyprowadza się, a następnie wraca w ciąży i pod wpływem narkotyków.

Pod koniec lat sześćdziesiątych otwarto schroniska dla nastolatków, którzy uciekali od, jak sądzili, nadmiernie kontrolujących ich rodziców. W Minneapolis najstarsze tego typu schronisko ma teraz większą grupę przygarniętej młodzieży niż "uciekinierów". Większość można by zaliczyć do kategorii "młodzieży wyrzuconej", której rodzice powiedzieli "dość". Trzeba tu wspomnieć, że zachowanie większości tej młodzieży nie jest gorsze od tego, jakie obserwowano w poprzednich pokoleniach. To, co się zmieniło, to poświęcenie rodziców związane z akceptowaniem długich okresów, w których "koszty" wynikające z wypełniania trudnego zadania bycia rodzicem przekraczają "korzyści", jakie z niego wypływają. To przerażająca tendencja.

Nic dziwnego, że w tym nowym konsumpcyjnym świecie jesteśmy mniej lojalni w stosunku do naszych partnerów życiowych, naszych małżeństw. I nic dziwnego, że kiedy małżeństwo się rozpada, jedno z rodziców znika z życia swoich dzieci, aby rozpocząć nowe życie i założyć nową rodzinę. Znam wielu ojców, którzy inwestują swoje uczucia i pieniądze w dzieci swoich nowych żon, całkowicie zaniedbując zobowiązania w stosunku do własnych dzieci, które pozostały z poprzednią żoną. Mężczyźni ci ograniczyli swoje straty i ruszyli dalej. Dotyczy to nie tylko ojców. Pewna kobieta powiedziała mi, że gdy jej matka odchodziła od rodziny, na pożegnanie powiedziała, że pragnie w życiu zrealizować swoje marzenia.

To było charakterystyczne zdanie pożegnalne w latach siedemdziesiątych, a jego konsumpcyjna wersja pojawia się do dnia dzisiejszego. Elaine, kobieta, która nagle zostawiła swoje jałowe, choć o niskiej konfliktowości małżeństwo, zdecydowała się zamieszkać z przyjacielem, u którego nie było miejsca dla jej nastoletniej córki, więc ta musiała pozostać  ze swoim ojczymem, czując się odrzucona i porzucona. Elaine, poproszona o wyjaśnienie odpowiedziała, iż zdecydowała, że musi zacząć dawać pierwszeństwo swoim własnym potrzebom. Czuła, że "tkwi w martwym punkcie" i pewnego dnia, stwierdzając, że życie jest zbyt krótkie, postanowiła zacząć działać. Podczas dramatycznej sesji terapeutycznej, w której Elaine wyjaśniała przyczyny swojego postępowania, jej pasierbica (córka męża) wyraziła podziw dla tej kobiety, która potrafiła podjąć decyzję, aby "nie popuścić" i zawalczyć o lepsze życie. (Czułem się, jakbym słuchał reklamy piwa zachęcającej do działania "z zapałem", ze względu na fakt, że "żyje się tylko raz"). Córka Elaine odwróciła się do swojej przyrodniej siostry i po cichu wypowiedziała najskuteczniejsze zdanie obalające teorię, jakie kiedykolwiek słyszałem podczas sesji terapeutycznej: "Ale ona ma dzieci". Elaine opadła szczęka. Wkrótce po tej konfrontacji przeprowadziła się do własnego mieszkania, zabierając ze sobą córkę. Wyrządzono jednak mnóstwo krzywdy. Dobra wiadomość jest taka, że Elaine z czasem odzyskała swoje poczucie odpowiedzialności i stała się prawdziwą matką dla swojej córki. Małżeństwo jednak nie przetrwało.

Nie jest niczym nowym dla naszego gatunku, że ludzie porzucają swoje obowiązki. Każdy bywa czasem słaby, wszyscy podlegamy pokusom. To, co jest nowe, to kulturowe poparcie dla postawy najpierw-moje potrzeby, które jest jak niewidzialna substancja chemiczna, wdychana przez nas wraz z powietrzem.

Socjolog Arlie Hochschild zaobserwował, że w nowym amerykańskim stylu życia zjawisko braku korzeni jest bardzo powszechne. "Przenosimy się nie tylko z jednej pracy do drugiej, ale od jednego współmałżonka, a nawet jednego zestawu dzieci - do następnego. Zmieniamy się ze społeczeństwa, które ceni zatrudnienie i małżeństwo, w społeczeństwo ceniące "przydatność do zatrudnienia i do małżeństwa". Widzisz, tu chodzi o twoją zdolność do miłości, a nie o ludzi, których kochasz, i to ona liczy się jako trwały atut w konsumpcyjnej kulturze relacji między ludźmi. Konkretny związek może nie zaspokajać już twoich potrzeb, ale będziesz w życiu szczęśliwym człowiekiem, jeżeli posiadasz zdolność przyciągnięcia uwagi i podłapania nowego kochanka bądź kochanki. Takie podejście stanowi wartość przy poszukiwaniu towarzysza na całe życie (w końcu większość związków rozpada się przed ślubem), przeniesione jednak na obszar małżeństwa powoduje, że nieustannie uaktualniamy nasz miłosny życiorys na wypadek, gdyby w małżeństwie źle się układało. Taka tymczasowość i niepewność zwiększają prawdopodobieństwo niepowodzenia w małżeństwie.

Co się dzieje, gdy podchodzimy do sprawy małżeństwa i życia rodzinnego jak przedsiębiorcy? Kiedy pierwotny żar stopniowo zanika i gdy nadchodzą trudne czasy, jesteśmy gotowi ograniczyć dalsze straty i wziąć ze starych małżeństw to, co chcemy, w celu stworzenia nowych, bardziej idealnych związków, do czasu aż i te będzie trzeba rozwiązać. Niestety, miękkie lądowania po małżeńskiej "redukcji" zdarzają się jeszcze rzadziej niż po zwolnieniu z pracy.

Podczas żywiołowego rozwoju gospodarczego lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, kiedy to na całym świecie gospodarka rynkowa triumfowała nad gospodarką socjalistyczną, kultura konsumpcyjna zawładnęła sercami - i małżeństwami Amerykanów na różne sposoby. (Jak wspomniałem wcześniej, konsumpcyjna etyka związków międzyludzkich była ukoronowaniem ducha indywidualizmu, który stopniowo rozwijał się przez ponad sto lat). Małżeństwa z połowy dwudziestego wieku, charakteryzujące się wysokimi oczekiwaniami w sferze osobistego zadowolenia, uległy mutacji i przekształciły się w małżeństwa konsumpcyjne, z tak samo wysokim poziomem psychologicznych oczekiwań, ale wzbogacone o prawa i nietrwałość. Główną wartością małżeństwa konsumpcyjnego jest umożliwianie zaspokojenia określonych potrzeb i zagwarantowanie stronom możliwości wyboru.

W praktyce, większość par opiera swoje małżeństwo na szeregu wartości, wliczając w to odpowiedzialność i oddanie. To nie jest tak, że nagle stajemy się samolubnymi gburami. Zawsze jednak istnieje niebezpieczeństwo, że zdominują nas wartości konsumpcyjne - osobiste korzyści, niskie koszty własne, egzekwowanie swoich praw i zabezpieczanie się przed różnymi okolicznościami. W kulturze konsumpcyjnej zawsze można skorzystać z wyjścia. Zobowiązania trwają dopóty, dopóki druga osoba zaspokaja nasze potrzeby. Nadal wierzymy we wzajemne oddanie, jednak silne głosy dochodzące od wewnątrz i z zewnątrz podpowiadają nam, że wykażemy się naiwnością, jeśli zadowolimy się tym, co według nas nie zaspokaja w pełni naszych potrzeb lub jest gorsze od tego, na co zasługujemy.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Tworzycie konsumpcyjną rodzinę?
Komentarze (5)
A
Aga
8 grudnia 2014, 23:17
Rewelacyjny tekst. Pojawił się w idealnym momencie mojego małżeńskiego życia. W momencie, w którym okazał się ogromną pomocą, punktem "postawienia do pionu". Bóg działa...
K
KeyPi
7 grudnia 2014, 17:48
Świetny tekst. Dotyka ważnego tematu, do tego dobrze napisany. Kluczowe dla mnie jest zdanie "To nie jest tak, że nagle stajemy się samolubnymi gburami.". Właśnie o to chodzi: jak utworzyć w sobie jakieś miary/światła awaryjne/punkty kontrolne, żeby wiedzieć, że coś z nami nie tak? To nie jest takie łatwe, o czym świadczy cała rzesza rozwodników "z dobrych, normalnych rodzin"...
W
wu
11 kwietnia 2013, 22:53
BARDZO dobry artykuł - szacun dla autora
Krzysztof Łoskot
8 grudnia 2015, 08:59
To nie artykuł - to cała, bardzo mądra książka:  "Jak trzymać się razem w świecie który chce nas rozdzielić" wyd WAM w 2006 roku. Trudna do kupienia - może WAM wznowi????
M
Marie
11 kwietnia 2013, 17:24
Nareszcie ktoś się rozprawił z tym tematem bez histerii i demagogii. Bardzo dobry artykuł. Brakuje tylko klamry na końcu.