Uczucia, które mogą wywołać katastrofę

Nie wiem, co mam począć z tym twoim milczeniem. Nie umiem czytać w myślach. (fot. anna_gay)
Peter M Kalellis / slo

To, w jaki sposób radzimy sobie z uczuciami gniewu i złości, ma decydujące znaczenie dla siły naszego związku i jego szans na przetrwanie. Liczni specjaliści zgodni są co do tego, że w tej sferze należy szukać głównej przyczyny rozpadu związków: partnerzy po prostu nie umieją obchodzić się ze złością, jaką wobec siebie wzajemnie czują.

Nadużywanie gniewu i bezradność odczuwającego go człowieka urastają dziś do rangi wielkiego problemu społecznego; małżonkowie obrażają się słownie i czynnie, agresywnie ranione są dzieci. Jakość życia człowieka zależy w wielkim stopniu od tego, co dzieje się z nim w środku; nie można osiągnąć wewnętrznego spokoju ani spełnienia, dopóki nie okiełzna się i nie opanuje tej potężnej emocji.

Co to takiego gniew? Można go zdefiniować jako nagłe, żywe niezadowolenie, wywołane rzeczywistą lub domniemaną krzywdą albo niesprawiedliwością; towarzyszy mu zwykle pragnienie wymierzenia kary. Wraz ze swymi pochodnymi, jak oburzenie, frustracja, wściekłość, rozdrażnienie, zniecierpliwienie, szał, pragnienie zemsty, gniew zaciemnia umysł i przeszkadza w osobistym rozwoju. W związkach, a szczególnie w małżeństwie, gniew, jeśli nie jest kontrolowany i rozumnie rozładowywany, może wywołać katastrofę. Stanowi on główną przeszkodę w interakcji między ludźmi.

A. pewnego wieczoru wypadła z domu, zabierając dwójkę swoich dzieci, zdecydowana nie wracać do męża. Co mogło doprowadzić do tak drastycznego kroku? "Skończyłam z nim. Jestem wściekła. Nie chcę go już nigdy więcej widzieć!" - plotła gorączkowo. W drodze do sąsiedniego miasta, gdzie mieszkali jej rodzice, obliczała, że jeśli przyjmą ją z dziećmi na jakieś trzy miesiące, zaoszczędzi dość pieniędzy, żeby zdobyć własne mieszkanie. Uśmiechała się nerwowo, myśląc o swych perspektywach, i szeptała: "Nareszcie wolna".

DEON.PL POLECA

A. i P. byli małżeństwem od jedenastu lat. Kiedy się pobierali, postanowili nie mieć dzieci, pragnęli jednak stale bliskości i seksu i w ciągu paru lat, nie planując tego i właściwie nie chcąc, mieli już trójkę maluchów. Oboje ciężko pracowali, starając się zabezpieczyć rodzinie byt materialny; doszli nawet do posiadania wygodnego domu. Jednak w chwilach fizycznej bliskości działo się z nimi coś niedobrego. Dzielące ich różnice, które w ciągu dwóch lat narzeczeństwa wydawały się nieistotne, a nawet pociągające, zaczęły teraz prowadzić do nieporozumień i sporów. W ich rozmowach wciąż przewijały się uwagi w rodzaju: "śmieszna jesteś", "chodźże tutaj, a nie zgrywaj męczennika", kształtujące ich codzienną interakcję.

A. mówiła na przykład: "Musimy w tym tygodniu odwiedzić rodziców. Mama chciałaby częściej widywać wnuki".
Na co mąż: "Słuchaj, czego ty chcesz ode mnie? Mam pełno spraw na głowie! Nie mogę rzucić wszystkiego i lecieć za każdym razem, kiedy twoja matka sobie tego życzy".
"W takim razie nie przejmuj się tym, kochanie. Pomyśl sobie, że nic nie mówiłam i nie wracajmy do tego. Tak będzie dobrze?"
"Skaranie boskie z tobą".
"A ja to mam z tobą raj, chłopie?"

Czasem kłócili się bardziej bezpośrednio i bezwzględnie, używając innych jeszcze, nie mniej dotkliwych form ekspresji gniewu, co tym bardziej oddalało ich od siebie. Oboje czuli się oszukani; małżeństwo nie dawało im tego, czego oczekiwali. Zaczęli sypiać w oddzielnych pokojach. Zaprzestali stosunków seksualnych, a ponieważ każda rozmowa nieuchronnie prowadziła do poważnej kłótni, zrezygnowali w ogóle z okazywania sobie czułości. A. sprawiało pewną ulgę, kiedy zwierzała się ze swych małżeńskich niepowodzeń koledze - człowiekowi, który zostawił żonę z dwojgiem dzieci i mieszkał z przyjacielem. Nieszczęście zbliża ludzi, A. ze swym nowo zdobytym powiernikiem z łatwością znaj do wała wspólny język i pocieszali się nawzajem, jak mogli. W duszy A. lęgły się wtedy nie wypowiedziane myśli: "Czemu nie spotkałam cię wcześniej? Jesteś taki miły! Jaka szkoda, że nie mogę być z tobą!", a to pogłębiało przepaść między nią a mężem. Uznała w końcu, że nie kocha już P.a i postanowiła się rozwieść. P., w obliczu tak wyraźnych oznak kryzysu, także doszedł do wniosku, że ich małżeństwo było wielką pomyłką.

A. zatrzymała się u rodziców około pół roku. Szybko znalazła lepiej płatną pracę i wkrótce potem mogła się przenieść do własnego mieszkania, rozpoczynając życie kobiety samotnej. Wbrew napomnieniom rodziców i prośbom męża o powrót do domu i jeszcze jedną próbę wspólnego życia, A. podjęła kroki rozwodowe.

Po rozwodzie P. zgłosił się do terapeuty, który pomógł mu zrozumieć, w jaki sposób przyczynił się do rozpadu małżeństwa. Było to już drugie małżeństwo P. zakończone niepowodzeniem. Odchodząc od pierwszej żony, bezwzględnie ją winił, oskarżając o brak zrozumienia i nieustanne skargi. Terapia tymczasem wydobyła na jaw głęboką niechęć, jaką czuł do kobiet w ogóle, i pomogła mu ją przezwyciężyć. Matka P. umarła, kiedy był dzieckiem; w jego podświadomości tkwiło wciąż zrodzone wtedy przekonanie: "Matka opuściła mnie. Zdradziła. Kobietom nie można wierzyć". Ten nie uświadamiany sobie przez P. gniew, przeniesiony na kobiety w ogóle, sprawiał, że w dalszym życiu bronił się przed ich bliskością. Za każdym razem, gdy podchodził do A. z miłością, gniew budził się w nim i pochłaniał całą czułość. Czy P. wiedział, skąd bierze się w nim gniew? Dopiero w trakcie terapii uświadomił sobie, że złość, jaką czuł wobec A., miała bardzo niewiele wspólnego z jej zachowaniem, że była wynikiem zranień emocjonalnych, jakich doświadczył po przedwczesnej stracie matki. Takie powtarzające się ataki gniewu o stałym motywie zakorzenionym w jakimś przeżyciu z dzieciństwa - poważnej stracie lub nadużyciu - nie są wcale rzadkością.

W dzisiejszych czasach więcej małżeństw rozpada się z powodu milczenia i bierności niż przemocy. P. uświadomił sobie dzięki terapii także i to, że gniew wobec żony wyrażał również w sposób bierny i ukryty; kiedy powściągał się lub gdy coś nie pozwalało mu wyrażać się wprost, uciekał się do milczenia, sarkazmu, narzekania i kiepskich dowcipów, nieświadomie przygotowując w ten sposób grunt do kolejnej w jego życiu straty. Przez swój chłód i tłumioną wrogość usiłował wywrzeć na żonie nieuświadamianą zemstę. "Muszę wiedzieć, czemu się gniewasz - nalegała na niego A. - nie wiem, co mam począć z tym twoim milczeniem. Nie umiem czytać w myślach".

Małżeństwo rodzi prawdopodobnie w przeciętnym mężczyźnie i przeciętnej kobiecie więcej gniewu niż uwikłanie w jakąkolwiek inną sytuację społeczną. Poufne notatki terapeutów małżeńskich pełne są informacji o pobiciu żon, dzieci, a nawet mężów. Niezależnie od skali takiej przemocy, a także psychicznych i fizycznych nadużyć w rodzinach, wielu żonom i sporej liczbie mężów udaje się gniew powstrzymać, tłumią go więc, ukrywają kontrolują dochodząc w końcu do stanu, w którym ich prawdziwe uczucia są nieuchwytne nie tylko dla obserwatorów z zewnątrz, ale także dla partnerów, a nawet dla samych tych osób. Świadomie udaje się wówczas, że wszystko jest w najlepszym porządku, bo w przeciwnym razie dynamika sytuacji doprowadziłaby do gwałtownego wybuchu. Pewnego dnia jednak do takiego wybuchu dochodzi - wymiana zdań na temat jakiejś błahostki przekształca się w ostry spór, zdolny zachwiać związkiem lub nawet go rozbić. Zranienia i nierozwiązane konflikty z przeszłości wyłaniają się z głębi podświadomości na powierzchnię - i rozpętuje się wojna.

Czasem tracący porozumienie partnerzy nie kryją stanu, jaki osiągnęli; jedni rozstają się, rezygnując na przyszłość z wiązania się z kimkolwiek, inni szukają sobie nowego towarzystwa i nawiązują romans, aby ukarać współmałżonka lub upewnić się, że mogą być kochani. A. z przytoczonej wyżej historii, szukając kogoś, kto kochałby ją i cenił bardziej niż mąż P., związała się emocjonalnie i fizycznie z kolegą z pracy, pełniącym zrazu rolę powiernika. Mężczyzna ten zapewniał ją, że chce się rozwieść z żoną, którą niedawno opuścił, składał różne obietnice, jednak po roku namiętnego romansu zdecydował, że wraca do żony i dzieci. Zrozpaczona i załamana A. pożałowała wtedy, że nie została ze P. i nie podjęła z nim pracy nad związkiem.

W niektórych związkach partnerzy, bezradni wobec manifestowanego przez siebie nawzajem gniewu, wycofują się z relacji, prowadząc jednocześnie, nawet bardziej stanowczo niż dotąd, walkę o władzę w związku; każde z nich czyha na błąd drugiego, starając się zdobyć nad nim przewagę, żadne natomiast nie chce dostrzegać potrzeb drugiej strony, nie zamierza jej szanować ani widzieć w niej niepowtarzalnej osoby o szczególnych właściwościach i dążeniach. Zachowują wobec siebie dystans, żyjąc od jednego sporu do drugiego; żadne z nich nie dopuszcza możliwości, że idzie fałszywą drogą. Zwykle oboje błądzą, każdemu z nich trudno się jednak do tego przyznać, ponieważ obawiają się, że tym samym przyznaliby rację partnerowi. Taka postawa jest bezowocna. Czasem tacy partnerzy trwają latami w małżeństwie, mając nadzieje, że w końcu coś zmieni się w nim na lepsze, nie może się to jednak stać, skoro prowadzą swą cichą wojnę, nieuchronnie skutkującą rozpadem związku.

Więcej w książce: Odbudowywanie związków - Peter M Kalellis

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Uczucia, które mogą wywołać katastrofę
Komentarze (19)
10 grudnia 2017, 00:05
Czasami nie ma innego rozwiązania niż rozwód. Niestety za błędy dorosłych najmocniej cierpią dzieci. Polecam przeczytać książkę "Wariatka" Agnieszki Chrzan, w której opisane jest co przeżywają dzieci rozwódników oraz co mogą zrobić, aby zamknąc za sobą ten rozdział i wkroczyć w dorosłe życie z możliwością stworzenia własnego szczęśliwego związku.
A
Anna
11 października 2014, 23:41
Ważne jest nazwanie przez oboje małżonków uczuć przez nich przeżywanych: poniżenia, oszukania, odtrącenia, odrzucenia, gniewu, buntu, odrazy, wstydu, upokorzenia, lęku przed ponownym zaufaniem małżonkowi, który zdradził. Chodzi o to, by tych uczuć nie podsycać, ale rozumnie, z ogromną cierpliwością odbudowywać jedność. [url]http://malzenstwojestdobre.pl/po-zdradzie/[/url]
T
Tadeusz
12 kwietnia 2014, 23:10
Mój związek padł bo się znudziłem, pracując i ucząc się no niestety nie miałem tyle wolnego czasu jak podczas wakacji bez pracy i szkoły...czas gdy siedziałem w domu nic nie robiąc się zakończył i z galopu wzięłem się do pracy... czas się ograniczył ale go znalazłem dla partnerki, nie tak dużo ale był... nie ma ideałów i nigdy nie bedzie - ja akceptowałem wady i zalety ale ja akceptowany nie bylem => powstała masa różnic, zlosc, konflikt, agresja slowna, nie mialem nic do powiedzenia a jak chcialem i moglem?? nagla riposta lub zerwanie polaczenia telefonicznego... rozpad, proponujac dialog narzeczenski/malzenski... uslyszalem slowa ze nie warto, po co i tak 2 lata bylo razem, rok zyjemy osobno, caly czas uwazam ze mozna naprawiac, kiedy?? akceptujmy roznice, nie znajde 100% klona siebie ani Ty nie znajdziesz 100kopii siebie, akceptuj
MR
Maciej Roszkowski
12 kwietnia 2014, 19:48
W dniu naszego  ślubu wśród życzeń było jedno ze strony  dobrego starego wujka  za Św. Pawłem: "Niech noc nie zapada nad zagniewaniem waszym". Stosowaliśmy to całe życie. I Teraz jako stary dobry wujek powtarzam to na wszystkich rodzinnych ślubach.
Gabs AS
12 kwietnia 2014, 17:18
Proszę, czytajcie ze zrozumieniem CAŁOŚĆ!  Autor tekstu wcale nie wini MĘŻCZYZN za rozpad małżeństw. 
SZ
Spotkanie z matką
12 kwietnia 2014, 13:21
Jest jedna rzecz, o której nie wie (a może nie wierzy, a może nie jest do końca przekonany) ten chłopiec P. Otóż matka ani go nie opuściła, ani nie zdradziła. Mama cały czas jest przy nim, bardzo kocha, codziennie całuje i bardzo mocno przytula. Ona wie, kim on jest teraz, i jest zachwycona, bardzo dumna z niego!!! Co więcej, on ma wiele pięknych cech po niej, najbardziej urzekające cechy ma dzięki niej, i to jest bardzo widoczne, zachwycające. Dlatego tak ważne jest zrozumienie tego i "wybaczenie" - po to żeby pokochać też samego siebie, tę cząstkę jej, która jest w nim, i te cechy, które kochał też ojciec. Umierajac ona nie miała wyboru, ale tak naprawdę ona go nigdy, nigdy nie opuszcza, bardzo troszczy sie o niego - tak bardzo, jak tylko na to pozwala jej obecna sytuacja, a to jest BARDZO DUŻO. Jezus zna i podziela jego smutek, i przyjmuje na siebie też złość i żal, wie, że to jest naturalna reakcja dziecka, widział tamten moment "pod drzewem figowym" J1,48. Ale również: "(...) Lecz On rzekł: "Nie płaczcie, bo nie umarła, tylko śpi"." Łk 8, 52. A także Mk 5,41: "Rzekł do niej "Talitha kum" to znaczy: Dziewczynko, mówię ci, wstań!" (...). Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła (...)". Chłopiec P. przekona się o miłości matki i Boga do siebie, i będzie zdumiony, że tego nie widział, i będzie bardzo szczęśliwy, kiedy to stanie się jasne.
A
ASSERT:X
7 marca 2014, 13:00
Uczucia - nie ma bardziej pomylonej, głupiej rzeczy niż serce człowieka. Ja nie mogę. Człowiek goni za tym czego chce jego serce, za jakimiś uczuciami, miłością a potem kończy na manowcach. Bardzo dużo straciłem w życiu tylko z tego powodu że skupiałem się i szukałem jakiś uczuć
US
uczucia są w porządku
21 kwietnia 2014, 21:58
wcale nie straciłeś a zyskałeś bardzo wżne doświadczenia noi nie wiesz dokąd cie zaprowadzi to myslenie ale jedno jest pewne, nie wszyscy sa tacy sami może pewnego dnia trafisz na kogos o dobrym sercu i bedziesz się cieszył że tego jaki jesteś
G
gość
29 marca 2013, 09:17
Artykuł tendencyjnie niszczy obraz mężczyzny. Tak jak nagminnie sędziny odbierają prawa ojcom do ich dzieci i obarczają winą mężczyznę. Uzasadnienia wyroków są żenujące, sędziny chroni immunitet i niezawisłość sądu a odwołania drogo kosztują. Panie redaktorku rzeczywistość jest trochę inna, dzisiaj coraz częściej kobiety są alkoholiczkami i narkomankami, co pokazują statystyki. Częściej wchodzą w "sytuacje", których mężczyźni raczej unikają. Przede wszystkim redaktorku teraz jest trochę więcej tych kobiet niż mężczyzn.
K
Kamil
25 marca 2013, 12:21
Natężenie psychoanalitycznych nonsensów w tym artykule przekracza wszelkie rozsądne normy. Już nie wspominając o przytoczonej historyjce, z której wynika że mąż jest winny rozpadu małżeństwa przez swoje destrukcyjne zachowania, z których nawet świadomie nie zdawał sobie sprawy(!), natomiast żona, która świadomie go zdradziła a potem odeszła, rozbijając związek, jest niewinną ofiarą. Żelazna logika, nie ma co.
Z
Zosia
26 kwietnia 2014, 23:33
To jest prawda, że nasze doświadczenia z dzieciństwa wpływają znacząco na nasze zachowanie i prawdą jest, że to, jak sobie radzimy w życiu ze wszystkim - z obowiązkami, relacjami z innymi ludźmi, emocjami i uczuciami, też ze złością - niekoniecznie jest to uświadomione. Mój ojciec jest alkoholikiem - niestety mam w głowie taki obraz mężczyzny, na którym nie można polegać i nie daje poczujcia bezpieczeństwa. A nie byłam świadoma tego, że tak jest, ale moja postawa życiowa jednak taka była. Po wielu latach już wiem, że to pochodzi z tego, jaki obraz mężczyzny dostałam od ojca - rodzice są dla nas pierwszym modelem mężczyzny i kobiety, ich obraz warunkuje to, jak będziemy odbierać mężczyzn i kobiety w dalszym życiu. A to, że z powodu różnych dośwaidczeń nie potrafimy sobie radzić z emocjami, faktycznie może być powodem zranienia dla innych osób. Ta historyjka jest tylko przykładem - artykuł jest skierowany do wszystkich, którzy sobie nie radzą z okazywaniem uczuć, nie tylko mężczyzn. Widać to na jego początku.
M
Maria
8 marca 2010, 10:25
Tylko terapia jednego z małżonków ( tego który chce zmian w małżeństwie i w sobie , ale być może pociągnie zmiany również w drugim współmałżonku). To jest dobre wyjście, bo terapia rodzinna pary małżonków jest trudna , chociażby ze względu na trudność w doborze wolnego czasu , który należy poswiecic na terapię. To naprawde skuteczna metoda. Ale kosztowna. Tylko nic nie jest za darmo. Tylko wielkim wysiłkiem woli i finansówym osiagamy sukces. Szkoda małżeństwa i rodziny, jeżeli sa dziś metody aby zdecydowanie odmienić życie. Powodzenie. Najtrudniejszy jest pierwszy krok: czyli podjecie decyzji. Koniec bylejakiego życia. Koniec z niszczeniem rodziny i własnych dzieci. Koniec z niszczeniem siebie. Teraz zaczynam inwestować w siebie i  własny rozwój osobisty( a rodzina na tym bardzo skorzysta)Powodzenia. maria
J
JKW
12 kwietnia 2014, 11:22
Popieram  pełni. Ale rzadko sie zdarza by obaj małzonkowie miei świadomosc, że trzeba coś zmienić i pomaga w tym terapia. Zazwiczaj jednen ma taka ochotę a drigi mówi, ze nie ma na to żadnej ochoty.
X
xxx
5 marca 2010, 22:01
Wlasnie wrocilem do domu z dobrze zapowiadajacej sie randki.Wszystko bylo ok do chwili kiedy krzyknela w pokoju cos do ojca powiedzialem nie krzycz przez drzwi idz mu powiedz chwycila pilot do telewizora rzucila nim niby lekko w moja strone i wyszla z kuprem do gory.Jak wrocila to niby nic sie nie stalo,kiedy powiedzialem ze zle sie czuje z tym to odpowiedziala ,ze oco mi chodzi,przesadzam,ona tak zawsze robi ale mnie naprawde sie to niepodobalo.Wynikla z tego taka klotnia,ze prawie zerwalismy wypomnala mi fakty wogole nie dotyczace sprawy, zebym ja nie moralizowal bo jej nie doceniam (chodz wcale tak nie jest,nawet kilka godzin wczesniej mowilem jej jaka jest super )wbilo mmnie w fotel wyprosila mniez domu kiedy powiedzialem ze nie umiemy ze soba rozmawiac i chcialem sam nie wiem.Wiem ze wina lezy zawsze po srodku i duzo jej zawdzieczam ale nie chce zeby nerwy wziely gore w naszym zwiazku.Tyle ray juz o tym rozmawialismy,ale zawsze cos spieprzymy non stop sie poprawiamy:Nie rob tego ,nie rob tam tego,dlaczego to powiedziales ,ja bym tak nie zrobila, a przeciez wiem ze sa duzo gorsi faceci niz ja.POprostu masakra chyba zrobie sobie przerwe choc wiem ze i tak jutro zatesknie
D
Dominika
12 kwietnia 2014, 21:14
w moim związku jest tak samo. Tyle, że ja zachowuję się jak twoja dziewczyna a mojego męża wbija w fotel :P Ja wiem, że potrzebna jest mi psychoterapia tj.  zrozumienie przyczyn swojego postępowania, myślenia, uczuć, wyciszenie się, zadowolenie z samej siebie. potrzebne.
P
pryska
24 kwietnia 2014, 04:51
Zbyt dużo ją oceniasz. Kobiety tego NIE LUBIĄ. Nie lubią wytykania wad, potknięć (faceci zresztą też). Jeśli mężczyzna nie umie się czasem ugryźć w język lub powiedzieć coś delikatnie (a nie jak słoń w skałdzie porcelany), to efekt gniewu lub co najmniej obrażenia partnerki murowany... Czy warto?
A
Aura
5 marca 2010, 15:02
Myślę sobie, że wcale nie jest istotna geneza powstania emocji. Istotne jest to, co z tą emocją zrobimy. Konieczne jest przepracowanie nie chcianych zachowań, a sprawą podstawową jest już samo zdanie sobie sprawy z ich istnienia. Poza tym jest tyle dobroczynnych form aktywności, która pomaga rozładować emocjonalne napięcia. Często zapomina się o aktywności na powietrzu, bieganiu, rowerach, (nartach) czy choćby zwykłym pół godzinnym spacerze. A jak niezwykle potrafi ukoić wyczerpująca wyprawa w góry..
D
deon
5 marca 2010, 14:32
To, w jaki sposób radzimy sobie z uczuciami gniewu i złości, ma decydujące znaczenie dla siły naszego związku i jego szans na przetrwanie. Liczni specjaliści zgodni są co do tego, że w tej sferze należy szukać głównej przyczyny rozpadu związków: partnerzy po prostu nie umieją obchodzić się ze złością, jaką wobec siebie wzajemnie czują. <a href="http://www.deon.pl/inteligentne-zycie/ona-i-on/art,74,uczucie-o-wielu-obliczach.html">więcej</a>
P
Paula
5 marca 2010, 14:32
mała dygresja, ile razy oglądam zdjęcia z artykułu slo mam jedną myśl: GENIALNE!