Pogrzeb "dzieci utraconych"
Skąd bierze się nowe zainteresowanie problemem poronień? Być może u źródeł leży bardziej świadome definiowanie życia osoby, skutek sporów między zwolennikami ruchu pro-choice a pro-life.
Pierwszy w Polsce pogrzeb "dzieci utraconych" zorganizowały w 2005 r. Fundacja Nazaret i Szpital św. Rodziny. Środowiska medyczne zareagowały oburzeniem. Prokuratura na wniosek ministerstwa zdrowia wszczęła działania sprawdzające - dyrektorowi szpitala groziło do 3 lat pozbawienia wolności za "niedopełnienie obowiązków służbowych" lub "zbywanie w celach zarobkowych cudzych komórek i/lub tkanek". Publicystka "Gazety Wyborczej" pomysł określiła jako "makabryczny" - przypomina prof. Bogdan Chazan w książce "Poronienie. Zrozumieć rodziców po stracie".
Książka jest zbiorem artykułów na temat poronienia. Uwzględnia perspektywę położniczą, terapeutyczną, teologiczną, duszpasterską i punkt widzenia wiary. Każda z nich jest jednak podporządkowana świadectwu samych rodziców. Głęboka niepewność społeczna, której wyrazem były wydarzenia 2005 r., jest po pierwsze niepewnością samych rodziców. Dramatyczne narracje odsłaniają sposób, w jaki społeczna tabuizacja problemu poronień wplata się często, jakby samowolnie, w ich doświadczenie.
Poronienie przynosi co najmniej dwa rodzaje fundamentalnej niepewności
Dla wielu rodziców, zwłaszcza tych, którzy stracili pierwsze dziecko, oznacza ono konieczność zakwestionowania tradycyjnego rozumienia postawowych kategorii relacyjnych. Ale także społecznych i antropologicznych, jak "matka", "ojciec", "dziecko". Muszą wykonać ogromny wysiłek, by samym sobie dać prawo do nazywania się "rodzicem" pomimo braku fizycznej obecności potomka. By to uczynić, kwestionują zatem - często wbrew otoczeniu - znaczenie wieku i wielkości dziecka (np. 11-centymentrowy płód jest takim samym dzieckiem jak 5-latek) oraz oparte na postnatalnej opiece i wzajemności rozumienie relacji z dzieckiem (np. często spędzają z nim w ciszy ledwie kilka minut, gdy odbierają ciało z prosektorium).
Wysiłek rodziców zmierza więc do tego, by rozbić skorupę społecznych wyobrażeń i definicji, tym samym wypracować stanowisko nowe, własne, bardziej ludzkie. Dążą do tego, by uznać w sobie matkę, ojca, a w zmarłym dziecko. I by to dziecko włączyć w strukturę własnej rodziny, w jej wspomnienia, marzenia, a nawet plany (perspektywa eschatologiczna).
Towarzyszy temu chaos związany ze "sprawami do załatwienia". Nie wiadomo np., w czym dziecko pochować, bo nie ma tak małych trumienek. Zrozpaczeni ojcowie często sami ją przygotowują, podczas gdy kobieta po poronieniu nadal znosi w szpitalu udręki procedur medycznych. Rodzice odbierają ciało z prosektorium i własnym samochodem (choć winien to uczynić zakład pogrzebowy) przewożą dziecko na cmentarz. Nie wiadomo też, w co dziecko ubrać, bo zwykle nawet najmniejsze ubranka dla wcześniaków są dla nich zbyt duże. Msza św. zazwyczaj jest skromna i kameralna, często zamknięta nawet dla dalszej rodziny i przyjaciół. Tak, jakby nawet ta śmierć była niepewna...
Niepewność matki co do własnej odpowiedzialności za dramat często towarzyszy próbom zrozumienia przyczyn poronienia (powinna była przecież cieplej się ubrać, nie dźwigać, nie stać tak długo na przystanku...). A modlitwa? W prawosławiu istnieje modlitwa za kobietę po poronieniu, tyle że jej niejednoznaczny tekst sugeruje potrzebę ekspiacji za winę czy współodpowiedzialność kobiety za śmierć dziecka. Na tym jednak nie koniec niewiedzy.
Niepewność co do pośmiertnych losów dziecka to drugi fundamentalny wymiar niepewności rodziców po stracie
Kiedy bowiem Jan Paweł II zwrócił się w encyklice "Evangelium vitae" do kobiet po zabiegu aborcji słowami: "Odkryjecie, że nic jeszcze nie jest stracone, i będziecie mogły prosić o przebaczenie także swoje dziecko: ono teraz żyje w Bogu" (nr 99), dał tym samym nadzieję rodzicom po poronieniu. Jednak to przekonanie - po raz pierwszy w historii wyrażone przez Magisterium Kościoła - nie znalazło się w ostatecznej wersji encykliki. Teraz czytamy w niej: "Możecie z nadzieją powierzyć swoje dziecko temu samemu Ojcu i Jego miłosierdziu".
Kościół bowiem nadal nie porzuca nauczania św. Augustyna o konieczności chrztu z wody dla zbawienia. Jednak kwestia okazuje się pilna. Chodzi w niej, jak zauważa w książce Józef Majewski, o wiarygodność Kościoła jako świadka Miłości i Miłosierdzia. Dlatego też na specjalne zapytanie Kongregacji Nauki Wiary odpowiedziała Międzynarodowa Komisja Teologiczna (20 kwietnia 2007 r.). Dokument "Nadzieja zbawienia dzieci zmarłych bez chrztu" pozwala wierzyć, że "dzieci zmarłe bez chrztu dostępują zbawienia, nawet jeśli nie wiemy, jak to się dokonuje". Przypominają się też słowa kard. Josepha Ratzingera z "Raportu o stanie wiary": "Otchłań [tzw. limbus puerorum, gdzie miałyby trafiać dzieci zmarłe bez chrztu] nigdy nie była ściśle określoną prawdą wiary. Osobiście - mówię to raczej jako teolog niż jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary - uznałbym ją tylko za hipotezę teologiczną. Idea »otchłani« przyporządkowana była innej, absolutnie pierwszoplanowej prawdzie wiary - znaczeniu chrztu".
Jak głęboka była przez wieki potrzeba religijnego uznania śmierci dziecka zmarłego bez chrztu, przypomina w książce ks. Jan Kracik: "Ból i trwoga rodziców zakwitły niesamowitym kwiatem w ogrodach średniowiecznych mirakulów. (...) W późnym średniowieczu, szczególnie w krajach niemieckich i we Francji, do znaczniejszych sanktuariów maryjnych przynoszono (nawet z daleka) martwe ciałka. Kładziono je na ołtarzu, pilnie wypatrując znaku życia, by udzielić chrztu, a potem pogrzebać umarłe powtórnie dziecię w poświęconej ziemi, z poczuciem ulgi, że zapewniło mu się niebo".
Nie ma rodziny, której udziałem w jakimś pokoleniu nie byłaby tragedia poronienia lub wczesnej śmierci dziecka
Zaskakuje więc społeczna nieokreśloność problemu. Jakie jest źródło tej wiedzy? W terapii rodziny zbiera się wywiad, a czasem pracuje techniką genogramową (przypominającą rysowanie drzewa genealogicznego rodziny z uwzględnieniem relacji rodzinnych). Genogram umożliwia wgląd w historię rodziny, dominujące w niej przekazy, wychwycenie i analizę ważących na jej fukcjonowaniu prawidłowości. Uwzględnia on wszystkie dzieci, także zmarłe przedwcześnie i w łonie oraz poddane aborcji.
Terapia rodzinna jednak pokazuje też, że niejednokrotnie pamięć o dzieciach wcześnie zmarłych jest słaba. Rodziny bronią się przed trudną sytuacją emocjonalną (ucieczka przed przeżywaniem żałoby, trudność w daniu wsparcia rodzicowi). Niejednokrotnie dopiero dorośli odkrywają, że mieli przedwcześnie zmarłe rodzeństwo i że jego krótkie istnienie wpływało i wciąż wpływa na rodzinę. Podobnie jest z poronieniem. Tymczasem, tak jak zdrowa jednostka, tak i silna rodzina powinna mieć świadomość swojej historii.
Gdzie więc szukać źródeł słabej obecności problemu poronień w świadomości społecznej? I skąd czerpie nowe nim zainteresowanie? Być może u źródeł leży tu u wielu ludzi bardziej świadome definiowanie życia osoby, skutek gorących sporów pomiędzy zwolennikami ruchu pro-choice a pro-life. Być może zaś nowe rozumienie dziecka i dzieciństwa, rozwój psychologii rozwojowej i inne czynniki antropologiczne, związane np. z malejącą śmiertelnością dzieci, przesuwają nasze rozumienie początku życia dziecka w kierunku poczęcia.
Do kształtowania więzi z dzieckiem od momentu poczęcia, a nie narodzin namawia rodziców współczesna kultura. Oznacza to jednak również, że utrata dziecka nienarodzonego będzie mieć większe znaczenie emocjonalne. Ono również musi zostać zabezpieczone w świadomości społecznej.
Trudności doświadczane przez rodziców odzwierciedlają kruchość społecznego systemu aksjologicznego. Staje się on jednak narzędziem coraz czulszym. Po tym, jak odrzucono społeczną oczywistość aborcji, uznano konieczność właściwej opieki prenatalnej nad matką i dzieckiem, a następnie prawo do godnego, ludzkiego porodu. Być może nadchodzi czas na społeczną redefinicję poronienia.
Justyna Melonowska jest psychologiem, doktorantką Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Michał Melonowski jest psychologiem i psychoterapeutą, zajmuje się terapią indywidualną, par i rodzin.
"Poronienie. Zrozumieć rodziców po stracie",W Drodze, Poznań 2010.
Skomentuj artykuł