Otyłość to poważna choroba. Ale fat shaming jej nie uleczy

Otyłość to poważna choroba. Ale fat shaming jej nie uleczy
(fot. unsplash.com)

Celebryci, którzy w ostatnim czasie opublikowali w swoich social mediach filmy i zdjęcia, na których parodiują bądź wyśmiewają osoby z otyłością, wiedzą doskonale, że zbyt wysoka masa ciała nie sprzyja zdrowiu. Prawdopodobnie nie wiedzą jednak o czymś innym: że fat shaming nie jest skutecznym narzędziem w walce z otyłością - i że oni sami, będąc osobami zdrowym i szczupłymi, są w pewien sposób uprzywilejowani.

Fat suit można zająć w chwilę, leczenie otyłości trwa

Aby uzasadnić, dlaczego ten tekst postanowiłam "popełnić" akurat teraz, powinnam chyba napisać, że fat shaming, czyli zawstydzanie i wyśmiewanie osób z otyłością, zapoczątkowali ostatnio znani i wpływowi ludzie: między innymi Anna Lewandowska, która pod pretekstem walki z hejtem założyła fat suit i odziana w niego, prezentowała pląsy na Instagramie, oraz Adam "Nergal" Darski, który na swoim instastory wyśmiewał siedzącego przed nim w komunikacji miejskiej otyłego mężczyznę. Prawdopodobnie takie rozpoczęcie tego tekstu byłoby bardziej atrakcyjne - bo przecież odbiorcy wolą zazwyczaj czytać o nowych, świeżo pojawiających się w przestrzeni publicznej zjawiskach.

Jednak taka sensacyjność byłaby dość mocno nieuczciwa - prawda jest bowiem taka, że fat shaming nie jest nowo powstałym problemem. Choć terminem tym posługujemy się od niedawna, to to, co się pod nim kryje, ma miejsce od dekad. Osoby z otyłością lub dużą nadwagą mierzą się w naszym społeczeństwie z drwinami pod swoim adresem i wykluczeniem, odkąd za ideał piękna uznaliśmy szczupłą sylwetkę. Dzieci grubsze od rówieśników także w moich czasach szkolnych (a były to zamierzchłe lata 00., gdy nie było jeszcze Instagrama) były obiektem docinek ze strony rówieśników - a niekiedy także nauczycieli. Młode dziewczyny również kilkanaście (a nawet kilkadziesiąt) lat temu słyszały od swoich matek i ciotek, że powinny "coś ze sobą zrobić", a od kolegów - niby żartem - że "kobieta kończy się na pięćdziesięciu kilogramach". Wreszcie, nadwaga czy otyłość nie od dziś stanowią poważną przeszkodę w życiu zawodowym - zwłaszcza dla kobiet. Od piosenkarek czy aktorek, poza talentem, oczekujemy przecież atrakcyjnej aparycji - a szczupła sylwetka jest uznawana za jeden z jej najważniejszych elementów.

Rzecz jednak w tym, że wraz z nastaniem epoki social mediów, fat shaming, podobnie zresztą jak inne rodzaje zawstydzania, staje się coraz bardziej agresywny - hejterskie komentarze, które można znaleźć pod zdjęciami osób na przykład z nadwagą, trudno nazwać subtelnymi. Co więcej, na ten rodzaj zawstydzania innych istnieje społeczne przyzwolenie. Celebryci uprawiający ten rodzaj wyśmiewania innych ludzi często wszak tłumaczą, że mają dobre intencje - chcą przecież promować „zdrowy styl życia” i motywować osoby ze zbyt wysoką masa ciała do zmiany. Jednak wielu tych „zatroskanych” influencerów zapomina o tym, że leczenie otyłości - w przeciwieństwie do zdjęcia z siebie fat suitu - trwa miesiącami, a czasami nawet latami. I że to, jak wyglądają nasze ciała, nie jest zależne jedynie od tego, jak wysoka jest nasza motywacja do wykonywania odpowiedniego planu treningowego.

Wuefistka straszyła mnie, że chłopcy będą się mną pocieszać 

Osoby, które doświadczyły w swoim życiu fat shamingu, często opowiadają o swoich doświadczeniach w taki sposób, jakby to one miały na sumieniu jakąś winę - bo otyłość jest w ich poczuciu czymś, z czego powinny się tłumaczyć. Tak właśnie zaczyna swoją opowieść Aleksandra, która w szkole podstawowej miała problemy ze zdrowiem, a niektórzy spośród jej rówieśników i nauczycieli - z akceptacją jej wyglądu:

"Kiedy byłam bardzo mała, zawsze byłam za chuda. Babcia i mama próbowały mnie trochę podkarmić, żebym nie była takim chuchrem. W pewnym momencie sama zaczęłam myśleć o sobie, że jestem za chuda i byłam pewna, że mogę jeść wszystko, a nawet, że powinnam nie żałować sobie jedzenia. Wtedy internet nie był taki powszechny, a jak ubrania robiły się za ciasne, to myślałam, że wciąż rosnę… wiesz, chyba w odpowiednim czasie nie miał kto mi powiedzieć, żebym wyhamowała z jedzeniem. Wiem, że mogłam sama zauważyć, że coś jest nie tak, ale byłam dzieckiem… pewnego razu poszłyśmy jako dziewczęca cześć klasy do pielęgniarki szkolnej na ważenie, mierzenie i oglądanie skóry. I ta pielęgniarka przy całej klasie powiedziała, że ktoś tu chyba za bardzo lubi bombonierki.

Osoby z otyłością lub dużą nadwagą mierzą się w naszym społeczeństwie z drwinami pod swoim adresem i wykluczeniem, odkąd za ideał piękna uznaliśmy szczupłą sylwetkę.

Od tej pory wszyscy zaczęli mówić na mnie "Bombonierka", jakoś wszyscy nagle zobaczyli, że przestałam być chudzinką. Wuefistka kiedyś, gdy było dużo zwolnień jednego dnia, zrobiła nam wykład o tym, jak bardzo ruch pomaga schudnąć i dlaczego nie powinnyśmy unikać ćwiczeń. A potem powiedziała do mnie, że jeśli nie przestanę się objadać i będę otyła, to chłopcy będą się mną pocieszali, czyli będą się mną interesować, jeśli szczupła koleżanka odrzuci ich zaloty. Najpierw się popłakałam, a potem uwierzyłam w te słowa - i przez wiele, wiele lat nie mogłam zaufać żadnemu mężczyźnie, który był mną zainteresowany. W sumie to odrzucałam ich jako pierwsza, żeby sama nie zostać porzucona. Dopiero gdy poznałam mojego obecnego męża, który też był przy kości, dałam sobie szansę na miłość". 

Wiktoria, która fat shamingu doświadczyła ze strony swojej rodziny jako osoba dorosła, wskazuje na związek między otyłością a pogorszeniem się jej stanu psychicznego:

„Zawsze byłam osobą średniej budowy, raczej szczupłą, choć bez przesady. Moja matka zawsze powtarzała mi, że chłop nie jest psem, by polecieć na kości, ale nie jest też sikorka, która lubi tłuszcz… więc starałam się uważać na to co jem. Kiedy jednak poszłam na studia, moje życie bardzo się zmieniło - na gorsze. Zmarł mój tata, mój chłopak mnie zostawił, a ja miałam problemy z jednym wykładowcą. Zaczęłam kupować sobie "pocieszacze", czyli chipsy, pizzę, czasem piwo. Nie miałam siły się ruszać, choć kiedyś regularnie chodziłam na basen i biegałam. Ciało szybko zaczęło się zmieniać, pojawiły się rozstępy. Kiedy pojechałam na Wielkanoc do domu rodzinnego, usłyszałam, że chyba ktoś mnie napompował. Matka zapytała, czy nie widzę, że strasznie tyję - i dodała, że gdyby teraz zobaczył mnie mój były, to z pewnością nie żałowałby swojej decyzji - a przecież powinnam do tego dążyć.

Babcia i ciotki powtarzały mi w kółko, że się "zmieniłam" i że "chyba mi się powodzi". A ja byłam kłębkiem nerwów. Po powrocie do wynajmowanego mieszkania przez kilka dni leżałam, płakałam i… jadłam, żeby się pocieszyć. Z rozmiaru 36 w końcu zrobił się rozmiar 42. Wtedy zaczęłam stosować różne diety - kapuścianą, kopenhaską… i katowałam się bieganiem. Chudłam i tyłam na zmianę, bo po różnych dietach zaczynałam się objadać. Ale schudłam dopiero po studiach. Wtedy było mnie stać na dietę pudełkową i na dobrą psychoterapię. Odkryłam, że zajadałam żałobę i depresję. Jeśli kiedyś urodzę córkę, nie będę jej wychowywała tak, że najważniejsze na świecie jest podobanie się innym".

Nie wystarczy "wziąć się za siebie"

Fat shaming i fat fobia są również podsycane przez przekonanie, że każdy człowiek sam "decyduje" o tym, czy będzie szczupły, czy też dotknie go problem otyłości. Mit, że mamy pełną kontrolę nad wyglądem swojego ciała - i że poziom naszej fizycznej atrakcyjności jest zwyczajnie wprost proporcjonalny do naszych starań - jest zresztą często wykorzystywany przez "specjalistów" od naiwnej wersji "rozwoju osobistego". Jeśli ktoś ulegnie czarowi niezbyt kompetentnego w kwestii zdrowia, ale za to charyzmatycznego coacha lub trenera fitness, dość szybko zacznie postrzegać otyłość jako kwestię lenistwa i braku kontroli nad sobą - a te cechy w naszym społeczeństwie budzą przecież niechęć.

W prawdziwym życiu jednak to, ile wynosi nasze BMI, jest zależne od splotu wielu różnych czynników. Zacznijmy od tego, że wbrew temu, co głoszą niektórzy influencerzy - nie u każdego człowieka chcącego schudnąć sprawdzi się po prostu przejście na dietę. Istnieją choroby, które znacznie utrudniają utrzymanie prawidłowej masy ciała: może być to chociażby zespół Cushinga lub insulinooporność. Gdy osoby dotknięte tymi przypadłościami chcą schudnąć, potrzebują najpierw odpowiedniej diagnozy i leczenia - bez odpowiedniego wsparcia specjalistów nawet najbardziej restrykcyjne diety mogą nie przynieść rezultatu.

Jedną z osób, których zawodowa przyszłość stanęła pod znakiem zapytania z powodu przytycia - i których próby odchudzania kończyły się fiaskiem z powodu niezdiagnozowanej insulinooporności, jest aktorka Anna Powierza - jej historię można znaleźć w książce "Naciągnięte. Jak Polki uwierzyły,że tylko piękne będą szczęśliwe". Inną grupą osób, u których często występują zaburzenia łaknienia (od znikomego odczuwania głodu po objadanie się) są ludzie dotknięci na przykład depresją lub chorobą afektywna dwubiegunową. Osoby te w pierwszej kolejności potrzebują odpowiedniego leczenia psychiatrycznego i psychoterapii - sugerowanie osobie z depresją, że powinna "po prostu schudnąć", może znacząco pogorszyć jej stan, o czym zresztą mówiła cytowana wcześniej Wiktoria.

Poza aspektem zdrowotnym, tym, co ma wpływ na naszą wagę, jest status socjoekonomiczny. Większość osób robiących zakupy w marketach lub lubiących jeść "na mieście" wie, że tym, co jest najtańsze i jednocześnie najszybsze w przygotowaniu, jest śmieciowe jedzenie. Trudno byłoby mi pouczać samotną matkę, która pracuje na dwa etaty, że powinna wspólnie z dziećmi przyrządzać dania z sezonowych warzyw - nie ma się co dziwić, że osoba, która znalazła się w takiej sytuacji, co jakiś czas (a może nawet dość regularnie) podgrzewa sobie i dzieciom gotowe zapiekanki w piekarniku. Dobrze zarabiający menedżer żyjący w "niedoczasie" może pozwolić sobie na dietę pudełkową - osoba zarabiająca mniej bądź musząca za podobną wypłatę utrzymać liczniejszą rodzinę często nie ma tej możliwości. 

Dziecko musi jeść słodkie, bo to dziecko

Skoro jesteśmy już przy temacie rodziny - ogromne znaczenie dla tego, jak wygląda nasza sylwetka i jaki jest nasz stan zdrowia, ma również przekaz, jaki na temat jedzenia otrzymaliśmy w domu. Dietetyczka Ewelina Krajewska podkreśla, że otyłość może stanowić pochodną niewłaściwych wzorców z dzieciństwa: "Bardzo często problem otyłości wynika z przykrych doświadczeń w dzieciństwie. Często rodzinnych. Jedzenie jest odskocznią, antystresorem. W tym przypadku, jeśli mówimy o otyłości, często dochodzi do przejadania się na tle psychicznym. Wciąż żywe jest także przekonanie, że słodycze to domena szczęśliwego dzieciństwa. Babcie i dziadkowie często wychodzą z założenia, że dziecko musi jeść słodkie, bo to dziecko. Wszelakie paczki na święta i prezenty od zawsze bogate były w czekoladowe Mikołaje i zające. Chłopcy często są też zachęcani do jedzenia dużej ilości mięsa i tłustych potraw, jako sytego i "męskiego"  posiłku, powodującego wzrost siły. Obecnie, kiedy u rodziców pojawi się przebłysk, że dziecko jest faktycznie otyłe, to nierzadko przychodzą do dietetyka. Często wtedy w rozmowie to rodzic dominuje, nie dając dziecku dojść do słowa i tłumaczy, że ciężko będzie wprowadzić zmiany, bo dziecko "tego nie zje", "tego nie lubi" - mimo braku sprzeciwu dziecka do wypróbowania danego, nowego produktu do menu”.

Jeśli więc nasi rodzice starali się zdrowo gotować, do picia dawali nam wodę, a w wolnych chwilach zabierali nas na wycieczki rowerowe lub basen - to świetnie. Ale jeżeli wychowaliśmy się w domu, gdzie słodycze dawano nam na pocieszenie, zmuszano nas do zjedzenia wszystkiego z talerza lub wpychano jedzenie do ust (co jest formą przemocy!), a po posiłku siadało się przed telewizorem z paczką czipsów i żelków - to niestety ryzyko, że w dorosłym życiu będziemy zmagać się z otyłością lub zaburzeniami odżywiania, jest znacznie wyższe. Oczywiście, z otyłością można (i należy!) walczyć - zarówno indywidualnie, jak i systemowo.

Bardzo często problem otyłości wynika z przykrych doświadczeń w dzieciństwie. Często rodzinnych.

Jednak faktu, że obecnie 21 procent Polaków choruje na otyłość, nie zmienimy zapełniając telewizyjne ramówki programami o metamorfozach (w jednym z nich, "Kochanie, ratujmy nasze dzieci", ofiarami publicznego zawstydzania z powodu otyłości były dzieci!). Nie pomogą też plakaty typu "Żryj-żyj" (a więc również oparte na fat shamingu) ani zamieszczenie hejterskich komentarzy pod zdjęciami modelek plus size (ciekawe, że zdjęć osób szczupłych wcinających junk food raczej nikt nazywa "obleśnymi" lub "promującymi otyłość"). Osobom, które uczestniczą w fat shamingu "z troski o zdrowie innych", chciałabym zwrócić uwagę na pewną rzecz: u osób z otyłością jedzenie często służy jako środek do regulowania swojego stanu emocjonalnego. Wywoływanie u kogoś wstydu z powodu jego zbyt wysokiej wagi może sprawić, że dana osoba będzie chciała poprawić sobie humor w sposób, w jaki być może robi to często - czyli jedząc. Takie działanie jest zatem nie tylko okrutne, ale i przeciwskuteczne.

Aby naprawdę pomóc osobom z otyłością (i generalnie spowolnić tempo "tycia" naszego społeczeństwa), należałoby przede wszystkim wprowadzić elementy mądrej edukacji zdrowotnej do szkół, oferować uczniom zdrowe posiłki, a także wprowadzić takie zmiany w służbie zdrowia, które umożliwiłyby większej grupie osób korzystanie z pomocy lekarzy specjalistów, dietetyków, psychodietetyków i psychoterapeutów (bo rozwiązanie problemu kompulsywnego jedzenia w momentach lęku czy smutku często wymaga terapii). Korzystne byłoby również ograniczenie obecności w przestrzeni publicznej reklam wysokokalorycznego jedzenia, a także suplementów diety "przyspieszających odchudzanie", które odchudzają zazwyczaj jedynie portfel, ale też sprawiają, że dajemy się uwodzić myśleniu, że aby być zdrowym, wystarczy połknąć ładnie opakowaną tabletkę. 

Osobiście bardzo bym również chciała, aby nasza postawa stała się bardziej ciałopozytywna. Chodzi mi jednak o coś więcej, niż tworzenie w social mediach profili, które ukazują realistyczne zdjęcia nieidealnych ciał - marzy mi się powszechna zmiana myślenia o cielesności. Chciałabym, abyśmy nauczyli się postrzegać swoje ciała nie jako narzędzia, które - oczywiście odpowiednio uformowane - mają zapewnić nam prestiż i uznanie, ale jako coś cennego, co stanowi ważną część naszego "ja". Jeśli  będziemy myśleć o naszych ciałach w ten sposób, to łatwiej będzie nam porzucić to, co jest dla naszych organizmów niszczące - niezdrowe jedzenie, niebezpieczne, restrykcyjne "diety cud", a także na przykład używki. Ciało mamy jedno na całe życie - dbajmy więc o nie, dostarczając mu tego, co najlepsze - odpowiedniego pożywienia, ruchu, a także przeciwieństwa wszelkiego zawstydzania, czyli akceptacji.

Psycholog i copywriter. Wierząca i praktykująca. Prowadzi bloga katolwica.blog.deon.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Maja Komasińska-Moller

Piękno kobiecej emocjonalności

Radość, smutek, euforia, nadzieja, lęk, fascynacja, czułość, gniew, rozpacz, miłość. Świat uczuć jest niezwykły, rozległy i bardzo pogmatwany. Kobiece serce doświadcza go w sposób zupełnie wyjątkowy. Czasami przeżywanie uczuć jest przyjemne i...

Skomentuj artykuł

Otyłość to poważna choroba. Ale fat shaming jej nie uleczy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.