Poza "zabiegiem" nie miały innego wyboru...

(shutterstock.com)
Służba Życiu

Zabicia dziecka nie da się wymazać - jak drobnego, popełnionego błędu -zwykłą gumką psychoterapii, a możliwe zaburzenia, jako skutki aborcji są dobitnym ostrzeżeniem - natura nie wybacza nigdy.

prof. dr hab. Maria Ryś

Ci, którzy zostali skrzywdzeni przez aborcję...

Matka:

DEON.PL POLECA

Przez dziewięć lat uważałam, że zabiegi, które miałam, były najlepszym rozwiązaniem, jakie mogłam wybrać. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z wpływu, jakie będą one wywierały na mnie w moim dalszym życiu. Nie zdawałam sobie sprawy z koszmarów, jakie nadejdą. Wybuchałam płaczem, kiedy oglądałam matki przytulające swoje dopiero co narodzone maleństwa i myślałam wtedy o moich dzieciach uśmierconych w tzw. zabiegu, które nigdy nie zaznały mojej miłości i nie poczuły matczynych ramion z troską je obejmujących. Trzynaście lat po moich zabiegach zaczęłam zajmować się moją matką, która wciąż zamęcza się faktem, iż doprowadziła swoją szesnastoletnią córkę za rękę do gabinetu na zabieg. Moja matka płacze, czasami nade mną, a czasami nad wnukami, których nigdy nie tuliła. Teraz już nie prześladują mnie koszmary. Chociaż przyszło uzdrowienie, to nadal opłakuję i przeżywam żal z powodu utraty moich dzieci. Tak zwany bezpieczny i prosty zabieg, który miał mi umożliwić dalsze bezproblemowe życie, prawie je zrujnował i zniszczył również życie innych osób.

* * *

Zdawało mi się, że poza "zabiegiem" nie mam innego wyboru. Mimo to gdzieś tam wewnątrz odczuwałam, że coś jest nie tak w takim "rozwiązaniu". A jednak poszłam na zabieg. Nikt w szpitalu poważnie ze mną nie rozmawiał na temat "zabiegu". Po prostu otrzymałam skierowanie i powiedziano mi, że to długo nie potrwa. Ta krótka chwila zraniła mnie na całe życie. Gdyby wtedy znalazł się ktoś, kto opowiedziałby mi o rozwijającym się w moim łonie dziecku. Gdyby wtedy znalazł się ktoś, kto wskazałby inne możliwości, które pomogłyby mi zaakceptować i podjąć odpowiedzialność za siebie i dziecko, a nie decydować się na ucieczkę od odpowiedzialności za cenę życia mojego dziecka, uchroniłoby mnie to przed przeżywaniem uporczywego smutku i winy.

* * *

Myślałam, że się skończy me cierpienie, a tak naprawdę, to dopiero się zaczęło. (... ) Liczę dni, ile zostało do Twojego przyjścia na świat, myśl, że to się nie stanie, doprowadza mnie do strasznej rozpaczy. (... ) Dzień Twoich narodzin będzie dla mnie najboleśniejszy, bo będzie trwał aż do końca mych dni (... ) Bóg mi to już wybaczył, zapewne i ulgę w tej udręce i tęsknocie przyniesie. Ale tak naprawdę to jej nie chcę, bo pragnę mieć Ciebie i cieszyć się Tobą i usłyszeć od Ciebie: "kocham Cię, mamo".

* * *

Do ostatniej chwili czekałam na cud. Niestety, wszystko rozwiało się przy pierwszym bólu. A zabolało mnie trzy razy. Nie mogłam uwierzyć, że oto zabijam swoje dziecko. To nie docierało do mnie, bo byłam pod wpływem środka znieczulającego. Byłam półprzytomna, ale już wtedy poczułam dziwną pustkę. Świadomość tego, co się stało, przyszła później. Rozpacz, która wdarła się w mój umysł nie miała granic. Przerażenie, które mnie ogarnęło, gdy zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam, było nie do zniesienia. Myślałam, że oszaleję. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Ból, który rozrywał mi serce był potworny. Świadomość, że nie mogę cofnąć czasu, że nie mogę już nic zrobić - to było straszne. I ta wielka pustka.

Nagle wszystko straciło jakikolwiek sens. Nie wiedziałam, po co rano wstaję, po co idę do pracy. Czułam, że straciłam wszystko, że zabijając to dziecko zabiłam siebie. To było coś najokrutniejszego, co można było zrobić. (... )

* * *

Był poniedziałek 4 czerwca. Do końca życia nie zapomnę kubła z jego krwawą zawartością - życie, które nosiłam, za chwilę dołączyło do tej krwawej masy, którą później wyrzucano, jak przypuszczam, do kanału.

Próbowałam więc wrócić do normalnego, studenckiego życia. Stosując znane mi techniki wypierania, starałam się zapomnieć o tym "przykrym wydarzeniu". Jeszcze wtedy nie rozumiałam, co zrobiłam. Wkrótce jednak pojawiły się wyrzuty sumienia, zaczynało do mnie docierać, że nie pozbyłam się zygoty, ale swojego poczętego dziecka. Myślałam, że oszaleję, próbowałam zagłuszyć głos, który przypominał mi, kim jestem. Bezskutecznie. Pani psycholog, do której udałam się po radę, zlekceważyła problem, a na moje rozpaczliwe wołanie, jak dalej żyć z myślą o dokonanej aborcji, odpowiedziała, aby o tym nikomu, a przyszłemu mężowi przede wszystkim, nie mówić - "po co mu ta informacja?" - zapytała. Wyszłam zdruzgotana. Rozpoczęły się lęki, koszmary, sny, próby samobójcze. Na myśl mi nawet nie przyszło, by pójść do spowiedzi i pojednać się z Bogiem. Do kościoła nie chodziłam już od pewnego czasu.

Pewnego dnia w chwili rozpaczy powiedziałam swojemu chłopakowi, co zrobiłam. Przyjął wyznanie spokojnie, tak mi się jednak tylko zdawało. Następne miesiące i lata pokazały, że moja decyzja zrujnowała mu życie. Rozstaliśmy się.

Moja depresja pogłębiała się, przestałam normalnie funkcjonować, minuta po minucie odtwarzałam scenę z gabinetu. Wreszcie trafiłam do szpitala psychiatrycznego, gdzie spędziłam pół roku. Tam oczywiście nie uciszono wyrzutów sumienia, ale nauczono, jak żyć od rana do wieczora, jak przetrwać od jednej porcji tabletek do drugiej i nie wyskoczyć przez okno. Kolejne terapie, nowi lekarze - nic nie mogło pomóc mojemu udręczonemu sercu. Myślałam, że życie dla mnie już się skończyło, nienawidziłam siebie, swojego ciała. Nie mogłam patrzeć na małe dzieci, kobiety w ciąży. Chciałam umrzeć, zniknąć.

Myślę, że nie ma słów, które opowiedzą o cierpieniu, które nosiłam i ciągle noszę w sobie. To bardzo trudne spojrzeć w lustro i powiedzieć: zabiłaś swoje dziecko; dzisiaj miałby (czuję, że to był chłopiec) 16 lat.

Każdego dnia myślę o tym, jakie miałby oczy, włosy, usta, czy lubiłby grę w szachy?

Ojciec:

Skrzywdziłem Cię tym, że nie pochowałem Cię. Dopiero po latach miałeś prawdziwy pogrzeb i dopiero po latach odnalazłem Cię. Wiele teraz bym dał abyś mógł żyć z nami i normalnie się rozwijać. Andrzej często się o Ciebie pyta. Pyta dlaczego nie ma brata. Jak Maria była w ciąży z Martą to miałem nadzieję, że w tym dziecku jest Twoja dusza, że Bóg dał mi jeszcze jedną szansę, żebyś mógł się urodzić jeszcze raz. Niestety wiem, że tak się nie stało.

W trakcie Twojego pogrzebu i innych dzieci miałem wrażenie, że stoicie za mną, że trzymacie się za ręce, ale bałem się odwrócić. Czułem, jak wracasz. Było mi bardzo przykro, że tak postąpiłem. Przepraszam.

Lekarz:

Czy jest możliwe pojednanie z kobietami, którym wykonałem aborcję? Co więcej, czy możliwe jest, żeby się pojednać i uzyskać przebaczenie dzieci, które unicestwiłem?

Dwa lata temu odpowiedź na te pytania była negatywna. Dopiero kiedy znalazłem się w grupie terapeutycznej, taka możliwość zaczęła się wyłaniać.

Tam, w Irlandii zacząłem dostrzegać, że abortowane płody były dziećmi z krwi i kości, o określonych cechach osobowo-fizycznych i psychicznych. To było jedno z najbardziej dramatycznych i trudnych odkryć w moim życiu.

Czy miałem prawo prosić o przebaczenie i liczyć na pojednanie? Miotało mną poczucie winy ale również złość wobec ludzi, którzy w odpowiednim czasie nie powiedzieli mi: "nie rób tego!", którzy biernie obserwowali i z różnych powodów tolerowali aborcję. Ja usprawiedliwiałem się próbując zepchnąć odpowiedzialność to na społeczeństwo, to na ustawodawców, to na matki i ojców abortowanych dzieci.

Proces pojednania nie sprowadza się tylko do samooskarżania i pojednania ze wszystkimi skrzywdzonymi. Jest to proces uznania krzywd wyrządzonych każdej poszczególnej osobie. Dla abortera, który wykonał około tysiąca aborcji jest to zadanie na całe życie. Dopiero stopniowe zajęcie się ofiarami, poznanie ich, prośba o przebaczenie i pojednanie z nimi przynosi tak bardzo upragniony pokój ducha oraz nowe siły do walki ze zmęczeniem i zniechęceniem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Poza "zabiegiem" nie miały innego wyboru...
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.