Przed majestatem śmierci
Żona nie potrafiła pogodzić się z chorobą nowotworową męża. Była zrozpaczona. W tak trudnej dla siebie i partnera sytuacji usłyszała od pani Dominiki słowa w pierwszej chwili nie do pojęcia : "Proszę być przy nim. To będą najpiękniejsze chwile w waszym życiu". Zrozumiała je dopiero po śmierci męża.
Dominika Kroczek i Helena Haba, emerytowane pielęgniarki z ponad 30-letnim stażem pracy, od 12 lat są wolontariuszkami Towarzystwa Przyjaciół Chorych Sądeckie Hospicjum, które opiekuje się terminalnie chorymi, głównie na nowotwory. Niezwykle oddane swoim podopiecznym i ich rodzinom. Są z nimi do ostatniej chwili.
Scenariusz prawie zawsze taki sam: diagnoza, niedowierzanie, bunt, walka o życie, próba pogodzenie się z losem…
- Najczęściej wówczas wchodzimy do domu chorego, czyli w momencie, kiedy jego stan jest już bardzo ciężki - mówi Helena Haba. - Rodzina z braku umiejętności nie potrafi poradzić sobie ze specjalistyczną opieką, potrzebują fachowego wsparcia. Mogliby oddać chorego do szpitala, ale w takich sytuacjach radzimy, by pozostał w domu. By mógł godnie umrzeć.
Obie panie pracowały w szpitalu. Widziały, w jakich warunkach ludzie odchodzą.
W kilkuosobowej sali jedno łóżko zasłania parawan. Obok dochodzi gwar rozmów pacjentów, których właśnie ktoś odwiedził, w tle jeszcze telewizor. Za parawanem cisza, ból i samotność . To nie jest godna śmierć i nigdy się z tym nie pogodzę - mówi pani Dominika.
Wolontariuszki dla swoich podopiecznych zawsze znajdą czas. Bywa, że w środku nocy z łóżka wyrwie ich telefon od rodziny chorego. Jadą na miejsce, choć nikt nie zapłaci im za wizytę ani nie zwróci za dojazd. Podają kroplówki, które mogą uśmierzyć ból choremu, i pomagają jego bliskim przygotować się na odejście. Czasami alarmy są fałszywy. Ale nie dla wolontariuszek. Nawet jeśli chory chciał tylko porozmawiać, poczuć obecność i zainteresowanie, nieprzespana noc była tego warta.
- Obecność pani Dominiki w naszym domu była niesamowicie krzepiąca. To nie tylko osoba kompetentna - z którą swoje decyzje konsultowali sami lekarze, przychodzący do mojego ojca - ale i pełna wiary. Otoczyła tatę opieką pielęgniarską i duchową. Modliła się z nami, gdy umierał i - co dla mnie było ogromnie wzruszające - towarzyszyła w jego ostatniej drodze - opowiada Marek Krzemień.
Jego ojciec o swojej chorobie dowiedział się w styczniu. Rodzina miała nadzieję, że uda się podjąć leczenie. Tydzień temu, w czwartek, w dzień, w którym miał umówioną wizytę w specjalistycznym szpitalu w Gliwicach, odbył się jego pogrzeb.
- Czasem zdarzają się cuda i choroba ustępuje. Niekiedy trwa to tylko miesiąc, niekiedy lata. Zawsze powtarzamy, że to czas dany od Boga na uporządkowania życia - mówi pani Helena.
Życia, które dla wielu wydawać się może strasznie niesprawiedliwe. Bo czy sprawiedliwe jest, aby młody chłopak kilka tygodni po ślubie dowiadywał się, że jest chory na nowotwór?
- Wiele spraw, których doświadczamy, może nam się takie wydawać, ale one nas umacniają i są dla nas łaską. Walka o życie tego młodego mężczyzny trwała pięć lat. Jego żona, gdy odchodził, była zrozpaczona, ale pełna pokory wobec majestatu śmierci - opowiada pani Dominika.
Doświadczenie wolontariuszek pozwala na wypowiadanie słów, które dla rodzin chorych w pierwszej chwili mogą być nie do pojęcia.
- Pamiętam, jak jednej z pań, której mąż zachorował, powiedziałam: "Bądź przy nim. To będą najpiękniejsze chwile w waszym życiu" - opowiada pani Dominika. - Po jego śmierci, podeszła do mnie i wyznała: "Miałaś rację. Nigdy wcześniej nie byliśmy tak dla siebie bliscy". Nasza pamięć jest wybiórcza i szybciej zapominamy rzeczy złe, a sięgamy do miłych wspomnień. Paradoksalnie nawet choroba i śmierć bliskiej nam osoby może takie rodzić.
Bycie blisko chorego, to największy dar, na jaki może liczyć. Wolontariuszki ubolewają, że coraz mniej osób stać na bezinteresowną pomoc. Na początku w Towarzystwie Przyjaciół Chorych działało 100 wolontariuszy, teraz aktywnych jest może 10.
- Codziennie wieczór pytam samą siebie, co zrobiłam dziś dla drugiego człowieka. Chyba źle bym się czuła, gdybym miała stwierdzić: To był pusty dzień - mówi pani Helena. - A często tak niewiele trzeba. Wystarczy wizyta, trzymanie za rękę i modlitwa. Zwyczajne gesty.
W podobnym tonie wypowiada się pani Dominika. Nie potrafi zrozumieć, że można tracić czas na bezproduktywne siedzenie na gadu-gadu czy czacie przed komputerem. - Kiedy o tym myślę, szkoda mi ludzi. Nie pozwólmy, by technika przysłoniła nam drugiego człowieka - mówi. Z apelem zwraca się szczególnie do młodych pielęgniarek.
- W pewnym momencie człowiek wypala się zawodowo. Mocno angażujemy się w naszą pracę. Nie potrafimy wyjść od chorego i zapomnieć o nim, aż do następnej wizyty. Tak się nie da - mówią wolontariuszki. Udzielają wsparcia, ale same po pewnym czasie tego wsparcia również oczekują.
Skomentuj artykuł