Co się kryje za pogonią ułudnego szczęścia?

Do jakiej rzeczywistości może nas prowadzić postawa konsumpcjonizmu. Co się kryje pod tym z pozoru niewinnym słówkiem? (fot.by Dave Makes / flickr.com)
Rafał Szymkowiak OFM / slo

Na dobrą sprawę dzisiaj można kupić wszystko. Od nadmiaru bodźców ludzie dostają zawrotu głowy. Nawet nie trzeba wychodzić z domu. Towar można obejrzeć i zamówić w Internecie, a kurier przywozi go do mieszkania, dziękując za to, że pan i pani zechciała skorzystać z ich usług.

Co chwila jakaś firma przysyła reklamy zapychające skrzynki na listy. Proponują nowy model telefonu, komputera czy samochodu, podkreślając, że tej promocji nie można przegapić. Reklamy są tak konstruowane, aby potencjalny klient myślał, że dana rzecz jest jedyną z możliwych dróg do szczęścia. Jeśli kupisz ten komputer lub założysz takie spodenki, buty lub skarpety będziesz z całą pewnością szczęśliwy.

Owo szczęście jest na dany dzień lub miesiąc, ponieważ już w następnym miesiącu wymyślane są lepsze produkty z większymi bajerami, które znów czynią konsumenta szczęśliwym ponad wszystko. Oczywiście jest to złudne, ponieważ człowiek zaczyna gonić za różnymi rzeczami i ciągle jest mu mało. I najzwyczajniej w świecie staje się nieszczęśliwy. Zawsze może być coś lepszego. Większa pamięć komputera, szybszy samochód czy lepiej odtwarzający sprzęt wideo. Chcąc posiadać, trzeba mieć pieniądze, by upragnioną rzecz kupić, a żeby mieć pieniądze, trzeba pracować. I to nie osiem godzin, ale np. dwanaście. Przeciętny ojciec w Polsce spędza ze swoim dzieckiem jedną godzinę w tygodniu. Nasze domy stały się dworcami PKP, gdzie nie ma czasu na rozmowę i bycie razem. W ten sposób tracimy coś, czego nie da się odzyskać za żadne pieniądze. Badania pokazują, że młody człowiek chce budować relacje z innymi, a pogoń za rzeczami nie pozwala nam poświęcić czasu na budowanie tych relacji. Można powiedzieć, że stajemy się zjadanymi zjadaczami. Wydaje nam się, że się bogacimy, ale tak naprawdę stajemy się biedni.

DEON.PL POLECA

Kiedyś na pielgrzymce z Poznania do Częstochowy spotkałem kolesia, który różnił się od wszystkich innych pątników. Tatuaże na nogach, długie włosy, glany i bojówki. Razem z żoną pchał wózek z małym dzieckiem. Jakoś nie pasował mi do grzecznych pielgrzymów zmierzających na Jasną Górę. Zaczęliśmy rozmawiać o życiu, przemijaniu i wartościach... Pamiętam, jak mówił, że nie chce się dać wciągnąć w wyścig szczurów, a szczególnie nie chce, aby jego dziecko stało się niewolnikiem rzeczy proponowanych przez świat. Okazało się później, że gość, z którym rozmawiałem, to nie kto inny jak "Ślimak", tzn. bębniarz zespołu Acid Drinkers. Maciek opowiadał mi, jak trudno mu być w środowisku ludzi, dla których konsumpcjonizm jest czymś normalnym. Trudno pracować z ludźmi, którzy nie mogą zagrać koncertu bez uprzedniego napicia się piwa czy zapalenia marychy.

Świat mówi: jedz, pij, używaj, korzystaj, pragnij, kupuj, zdobywaj... Nie mówi jednak, co się kryje za pogonią ułudnego szczęścia - szczęścia posiadania i zdobywania. Media nie pokazują tych, którzy dali się wciągnąć w owo udawanie, pod koniec ich życia.

Warto się zastanowić, do jakiej rzeczywistości może nas prowadzić postawa konsumpcjonizmu. Co się kryje pod tym z pozoru niewinnym słówkiem? Jest to o tyle ważne, że każdy z nas na swój sposób jest konsumentem i może dać się wciągnąć w coś, co może zniszczyć jego szczęście.

W mojej pracy bardzo często spotykam ludzi uzależnionych. Alkohol, narkotyki, a w ostatnich czasach coraz częściej seks stają się przyczyną tragedii wielu młodych ludzi. Jeden z chłopaków uzależnionych od seksu powiedział mi: "Wie brat, to jest pod moją skórą... Coś, czego nie mogą zlokalizować. Co pulsuje we mnie i przy nadarzającej się okazji wychodzi ze mnie, by niszczyć". Dzieje się to najczęściej, kiedy życie przynosi różne problemy. Wtedy rodzą się w człowieku negatywne uczucia, takie jak: agresja, lęk, zniechęcenie i depresja. Oczywiście nie można nikogo uwolnić od uczuć, ale można mu pomóc we właściwym ich przeżywaniu.

Właśnie najczęściej złe przeżywanie uczuć staje się powodem, że owo COŚ zaczyna wyłazić spod skóry i rośnie do rozmiarów potwora. Rodzi się wtedy takie napięcie, że człowiek nie może ze sobą wytrzymać i chce je rozładować. Wtedy to wybiera różnego rodzaju ucieczki. Nie tak dawno prawie o pierwszej w nocy zadzwoniła do mnie dziewczyna, która nie mogła poradzić sobie z nie-akceptacją ze strony swego ojca. Już nie pierwszy raz chciała uciec w samookaleczenie. Sznyty lub - jak ktoś woli - dziary na rękach nie stanowiły dla niej żadnego problemu. Napięcie było tak wielkie, że ból zadawany sobie przez nacinanie rąk żyletką wydawał się najbardziej odpowiedni, aby skanalizować negatywne uczucia.

Wydawało się jej, że to będzie najlepsze z możliwych rozwiązań. Oczywiście nie pomogło! Świadomość tego, co zrobiła, była tak dobijająca, że doświadcza jeszcze więcej negatywnych uczuć i krąg zaczął się zamykać niczym pętla wokół szyi. Na szczęście godzinna rozmowa przez telefon pomogła (zawsze myślałem, że telefony służą do przekazywania krótkich informacji). Właśnie w taki sposób dochodzi do uzależnienia. W życiu młodego człowieka tworzy się destrukcyjny krąg, który po jakimś czasie przemienia się w złowrogi wir, wciągając wszystko niczym trąba powietrzna.

I chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że konsumpcjonizm zniewala i uzależnia. Nigdy nie wiesz, kiedy stajesz się już niewolnikiem. Jeden z młodych ludzi opowiadał mi, że zawsze kiedy pokłócił się z dziewczyną, szedł do sklepu z markowymi ciuchami i kupował sobie jakąś koszulkę lub spodnie. To rozładowywało w nim napięcie wynikające z małego kryzysu w związku. Gdy zauważył, że dzieje się to coraz częściej, zaczął się zastanawiać, czy związek, w którym jest, powinien dalej trwać. Jego postępowanie przyjęło już postać swoistego rodzaju uzależnienia.

Kiedy w Krakowie powstała Galeria Krakowska, wielu nastolatków, uciekając ze szkoły, zaczęło odwiedzać to miejsce. Z pustymi kieszeniami wchodzą do firmowych sklepów z towarami, na które nie stać nawet ich rodziców, i wzbudzają pragnienia, które nigdy nie zostaną zrealizowane. Konsument chce skonsumować, chce nasycić swoje zmysły tym, co jest do wzięcia. Wtedy staje się niewolnikiem produktów, które chce skonsumować, a one zaczynają panować nad nim. To jest jak choroba, z której bardzo trudno się wyleczyć. Okazuje się, że to, co ma przynieść szczęście, staje się powodem życiowego nieszczęścia.

Konsumpcjonizm uczy człowieka egoizmu i skupienia na sobie. Wielu ludzi wchodzących na płaszczyznę konsumpcjonizmu zachowuje się jak koparka z dużą łychą lub jak spychacz, którego łyżka jest długości słonia. Cały świat ma tańczyć wokół nich.

Konsumpcjonizm nie tylko skupia na sobie, ale wzbudza w człowieku postawę roszczeniową. Młodzi ludzie mówią: "Mnie się należy". Rodzice, dając dzieciom wszystko to, na co mają ochotę, nie uświadamiają sobie, jak wielką krzywdę wyrządzają w ten sposób swoim pociechom. Kiedy taki mały konsument staje się dużym, egoistycznym konsumentem, nie potrafi funkcjonować w społeczeństwie.

Nie mówiąc już o tworzeniu jakiegokolwiek związku. Serce takiego człowieka jest lustrem, które odbija nie drogą osobę, ale twarz egoisty, to znaczy siebie. Wynika to z faktu, że egoista nie kocha nikogo innego, tylko siebie. Miejsce przeznaczone dla drugiej osoby jest puste...

Moi studenci pokazali mi kiedyś reklamę piwa. Nie będę mówił jakiego, aby mi nikt nie zarzucił, że demoralizuję młodzież. Aby była jasność! Piwo, jako napój gaszący pragnienie, dozwolone jest od lat osiemnastu! A do osiemnastki pijemy wodę i napoje kolorowe bez zawartości alkoholu! Oczywiście z pominięciem balsamu kapucyńskiego, który nie gasi pragnienia, ale tym, co mają wiarę, pomaga na wszystko. Reklama, o której mówię, pokazywała człowieka, który pijąc piwo w lokalu, patrzy na osobę siedzącą za stolikiem naprzeciwko. Z każdym łykiem żółtego napoju staje się ona coraz piękniejszą kobietą. Choć, jak się okazuje na koniec, jest to student, który w przerwie między wykładami przyszedł wypić herbatę. Reklama ta jest doskonałym przykładem na to, że konsumpcjonizm zaślepia i narzuca sposób patrzenia na świat. Priorytetem stają się rzeczy, które są pokazywane w reklamach. Ludzie niczym ćmy lecą do nich jak do palącej się świecy, przypalając sobie skrzydełka rozsądku. To już nie miłość, wiara, wolność stają się wyznacznikami działań, ale wyznacznikiem działań staje się to, do czego zachęcają media.

Świat dla konsumenta staje się wielkim, kolorowym lunaparkiem, w którym zabawa trwa dwadzieścia cztery godziny na dobę. Oczywiście jest to złudzenie szczęścia, ponieważ życie to nie zabawa i w pewnym momencie przychodzi pytanie o realny świat i wtedy zaczyna się tragedia. Malowanie świata na żółto i na niebiesko nie polega na tym, aby malować graffiti na ścianach i zakładać kolorowe ciuchy. Świat nabiera kolorów, kiedy człowiek nie jest konsumentem zjadającym wszystko, co jest możliwe, ale wtedy, gdy potrafi karmić innych ludzi.

Kiedyś obserwowałem kobietę, która karmiła osobę z porażeniem mózgowym. W jej spojrzeniu było coś więcej, czego nie potrafię nawet określić. To ona, karmiąc tę osobę, kreowała rzeczywistość, a jej oczy widziały więcej niż to, co proponuje świat. W tym geście miłości była ukazana realność świata, który nie potrzebuje gadżetów, ale otwartego serca, które nie potrafi przejść obojętnie obok potrzebującego. Mówią, że prawdziwe szczęście rodzi się z bezinteresownego daru z siebie dla drugiego człowieka.

Unikając postawy konsumpcyjnej w naszym życiu, potrafimy dojrzeć to, co najważniejsze.

Jednym z niebezpieczeństw, jakie niesie konsumpcjonizm, jest utrwalanie w młodym człowieku przekonania, że życie to jest jedna wielka impreza. W Internecie krążył kiedyś taki wywiad z Oksaną, która zapytana przez reporterkę, czym się interesuje, odpowiedziała: "Dyskoteki, chłopaki i takie, takie...". Oglądając go, czułem zażenowanie. Jej świat ograniczał się do świata dyskotek i bitów techno, tak jakby wszystko inne nie miało znaczenia. A przecież jest właśnie odwrotnie! To przecież dyskoteki są dodatkiem do naszego życia, a świat nie jest wielką imprezą, na której po zażyciu prochów można zapomnieć o wszystkim. Nie można przecież żyć od impry do impry. Kto wyznaje taką filozofię, może przygrzać dość porządnie głową w mur. Kategorycznie trzeba zmienić myślenie.

Życie to nie bal. Traktując je jak wielki plac zabaw, można zapomnieć, że ludzie to nie zabawki. A kiedy zaczyna się traktować drugiego człowieka jak zabawkę, nie licząc się z jego uczuciami i pragnieniami, to można zniszczyć siebie i innych. Nie pamiętam już, ile razy słyszałem z ust dziewczyn słowa żalu do chłopaków i z ust chłopaków słowa żalu do dziewczyn, że zostali potraktowani jak misie do przytulania lub jak lalki Barbie. Dzisiaj ta, jutro inna. Maksimum przyjemności, minimum odpowiedzialności i wszystko gra. Właściwie to nie gra, ale dla takiej osoby, która się bawi, to jest bez znaczenia. "Proszę brata, my się nie kochamy, to taki sport" - mówi mi piętnastolatka o swojej relacji z chłopakiem. "Robimy wszystko tak, aby było przyjemnie, i się rozchodzimy" - słyszę i włosy mi stają dęba. Nie wiem, co powiedzieć, bo czuję, że to dziecko nie wie, o czym mówi i co robi. Takie zabawy kończą się rozwaloną psychiką i zamykają drogę do stworzenia normalnej rodziny. Ale kto w wieku piętnastu lat myśli o rodzinie?

Konsumpcjonizm nie może zapanować nad zdrowym rozsądkiem. "Kochane pieniążki przysyłajcie rodzice" - pisała jedna z nastolatek do swojego tatusia i mamusi. "Szmal określa byt" - śpiewał kiedyś zespół Kombi. I najgorsze jest to, że wielu młodych ludzi przyjmuje to jako prawdę. Masz kasę, jesteś kimś! Nie masz szmalu, jesteś nikim! Takie przekonanie jest skutkiem przyjęcia postawy konsumpcyjnej. To właśnie konsumpcjonizm czyni z pieniądza bożka, dla którego człowiek jest w stanie zrobić wszystko. Od czasu do czasu słyszymy, jak młodzi ludzie ogarnięci żądzą posiadania kasy potrafią zabić dla kilkudziesięciu złotych. Nie liczy się człowiek, ale liczą się papierki, za które można kupić szczęście. W tym przypadku zaczyna obowiązywać zasada po trupach do celu.

Ludzie myślą, że kasa uczyni ich szczęśliwymi i jej zdobywaniu poświęcają całe życie. Jednak im bardziej rośnie wkład na ich koncie, tym bardziej stają się żałośni. I naprawdę nie chodzi mi o to, aby uznać pieniądze za niepotrzebne albo traktować je jak wymysł szatana. Problem tkwi w tym, aby nie traktować pieniędzy jak bożka, przed którym człowiek chyli czoło. Szczególnie dzisiaj, kiedy wydaje się, że za pieniądze można swoje życie uczynić oazą szczęścia.

"Co będziesz robił, gdy wybudujesz dom?" - pytam jednego z moich przyjaciół. "Będę budował drugi dom" - odpowiada dumnie. Zadaję sobie pytanie: Jak długo tak można?", i dochodzę do wniosku, że właściwie to do końca życia. Jeszcze na łożu śmierci ludzie chcą brać. Mówi się, że do trumny swojego majątku nie zabierzesz, a jednak wielu woli zmarnować swe dobra, niż podzielić się z innymi. Jest w tym coś z egoizmu, ale także z chęci ciągłego brania. Istnieją osoby, które w tym względzie nie potrafią przestać. Po jakimś czasie przyjmuje to postać obłędu. Przecież nie chodzi o to, aby uczynić z człowieka charta, który biegnie w zawodach za ciągle oddalającym się królikiem.

Konsumpcjonizm nie ma umiaru. Jest jak smok, którego nie da się nasycić. Zawsze jest coś do kupienia, coś do zdobycia, a efektem takiej pogoni jest totalne zamknięcie na wartości. Będąc na Zachodzie, spotykałem ludzi, na szczęście nie było ich wielu, z którymi trudno mi było rozmawiać, ponieważ ich rozmowy sprowadzały się do wymiany informacji o tym, gdzie i za ile można coś kupić. Ciekawe było to, że wcale nie należeli do grupy mało zamożnych. Często młodym ludziom wydaje się, że to, co posiadają, świadczy o ich prestiżu. Dlatego trzeba mieć zawsze najlepszy i najbardziej odlotowy model.

Mamy wiele, ale to nie czyni nas kimś wyjątkowym. Ponieważ nie rzeczy świadczą o wyjątkowości człowieka. Świat wzywa nas do zaspokajania wszelkich potrzeb. Świat wzbudza w człowieku wiele fałszywych pragnień. Nakłania do gromadzenia różnego rodzaju dóbr materialnych. Zachęca do posiadania coraz to więcej i więcej! W ten sposób tworzy kulturę konsumpcyjną. Polega ona na wyrażaniu własnej tożsamości przez nabywanie towarów. Prowadzi do skupienia się na materialnej stronie życia. W konsekwencji ważniejsze staje się "mieć" niż "być". Przypomina mi się sentencja z filmu Davida Finchera pt. "Podziemny krąg", która niesie w sobie swoistego rodzaju grozę konsumpcjonizmu: "Rzeczy, które posiadasz, w końcu zaczynają posiadać ciebie".

Każdy z nas doskonale wie, że człowiek powołany do wolności nie może czuć się szczęśliwy, będąc w jakikolwiek sposób zniewolony. Święty Grzegorz Wielki, komentując Ewangelię, tak pisał: "Chciałbym was zachęcić do porzucenia wszystkiego, ale nie śmiem. Jeśli przeto nie możecie opuścić wszystkich spraw tego świata, zatrzymajcie je tak, aby one was na świecie nie zatrzymywały, abyście dobra ziemskie posiadali, a nie byli przez nie posiadani; aby wszystko, co wasze, poddane było duchowi, nie zaś by on, skrępowany miłością do świata, stał się podległych sobie spraw zupełnym niewolnikiem". Słowa te napisane w VI wieku nic nie tracą na wartości. A może jeszcze bardziej niż wtedy winny być z powagą potraktowane przez współczesnego człowieka. W dobie MTV warto przemyśleć słowa kogoś, kto jako pretor Rzymu mógł posiadać najwyższą władzę i bogacić się do granic możliwości, ale potrafił zrezygnować z tej funkcji, aby nie stracić tego, co najważniejsze. Okazuje się bowiem, że człowiek, podobnie jak słoń, może zjeść wiele - no oczywiście odpowiednio do swojej wagi - lecz wcale nie znaczy to, że musi jeść wszystko i zawsze. Nikt nie może go do tego zmusić! Nawet słoniowy żołądek ma swoje ograniczenia, a cóż dopiero ludzki. Dziś od twoich decyzji zależy, czy "być" będzie przed "mieć" . Sam musisz wybrać drogę, którą pójdziesz!

Więcej w książce: Przepchnąć słonia. Czyli słów kilka dla twardzieli - Rafał Szymkowiak OFM

Posłuchaj książki w formie audiobooka!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Co się kryje za pogonią ułudnego szczęścia?
Komentarze (3)
M
Maciek
20 grudnia 2012, 16:16
"Choć, jak się okazuje na koniec, jest to student, który w przerwie między wykładami przyszedł wypić herbatę." Albo chodzi o przeróbkę reklamy, albo to dość dziecinne przeinaczenie. Radosnych Świąt Bożego Narodzenia!
STANISŁAW SZCZEPANEK
18 grudnia 2011, 23:16
"Przeciętny ojciec w Polsce spędza ze swoim dzieckiem jedną godzinę w tygodniu." Niemożliwe. Obawiam się, że to może być prawda. Mój szwagier zakochany w swoich córkach to rzadki wyjatek.
E
emilo85
14 grudnia 2011, 20:56
Naprawdę dobry artykuł na ten czas.!!! emilo