Pustka, bezczynność i wolny czas
Odpoczynek od nicnierobienia nie jest odpoczynkiem! W takiej pustce narasta raczej zastanawianie się nad samym sobą, nad (przebytą) chorobą, nad jej skutkami, nad ponurymi widokami na przyszłość itp. A przecież życie stale dostarcza nowych perspektyw sensu, tylko często spojrzenie jest zmącone i jakby czymś przesłonięte.
Pewna kobieta została po raz trzeci z powodu ogólnego wyczerpania i depresji skierowana do szpitala chorób nerwowych. Przy tym trzecim pobycie zaangażowano do leczenia mnie, ale jakaś poważniejsza terapia okazała się niepotrzebna, ponieważ kobieta w szpitalnej przestrzeni bezczynności dość szybko doszła do siebie. Kiedy była w szpitalu, jej mąż umieścił dwoje ich dzieci uczęszczających do szkoły w bardzo dobrym internacie, ponieważ chciał, aby otrzymywały one w regularnych porach posiłki, a ponadto aby jego żona po powrocie ze szpitala była w miarę możności odciążona od prac domowych. Na krótko przed zwolnieniem tej kobiety ze szpitala przeprowadziłam z nią dłuższą rozmowę. Lekarze uznali ją za "zrehabilitowaną", i rzeczywiście, sprawiała wrażenie osoby żywej i pogodnej. Rozmowę kierowała jednak ustawicznie na swoje dzieci, opowiadając o różnych dotyczących ich zdarzeniach; o innych sprawach życiowych nie wspominała. Był to dla mnie sygnał alarmowy: dotąd dzieci najwyraźniej wypełniały intensywnie całe jej życie, tymczasem od tej chwili będą z nią rzadziej. Obawiałam się, że kobieta po powrocie do domu odczuje pustkę, spowodowaną ich nieobecnością, do której nie przywykła.
Egzystencjalna próżnia
Każdy, kto swoje siły życiowe poświęcał przez dłuższy czas czemuś konkretnemu i nagle to coś traci (por. szok związany z przejściem na emeryturę), zmierza najpierw bezwolnie ku "egzystencjalnej próżni" (Frankl) i potrzebuje dużo wewnętrznej siły, aby w trakcie tego "jałowego biegu" dokonać reorientacji i zacząć budować coś nowego. Od pacjentki, która właśnie wydobyła się z psychicznego "dołka", trudno było tego oczekiwać. Prosiłam zajmujących się nią lekarzy o pozostawienie jej nieco dłużej w szpitalu, abym mogła zaplanować i omówić z nią restrukturyzację jej życia pod kątem nieobecności dzieci. Lekarze byli jednak przekonani, że odzyskała już stan równowagi, mąż także nalegał na jej wypisanie. Kilka tygodni później kobieta powróciła do szpitala z powodu zatrucia środkami nasennymi. Nie mogła znieść bezczynności w domu, panującej przez cały dzień ciszy i samotności, i postanowiła rozstać się z życiem. Po prostu wolny czas i odciążenie od zajęć nie mogą wystarczyć człowiekowi do zadowolenia - zwłaszcza bezpośrednio po okresie bezczynności, w którym i tak był odciążony od wszelkich zadań. Aby czuć się dobrze, człowiek potrzebuje zdrowego poczucia, że się od niego czegoś wymaga, wyważonego "napięcia między tym, co jest, a tym, co być powinno", jak to wyraził Frankl.
Kontynuowałam więc psychoterapeutyczne rozmowy z pacjentką, w poszukiwaniu treści życiowej, która byłaby dla niej odpowiednia. Odkryłyśmy, że bardzo lubi ona zwierzęta, i zastanawiałyśmy się wspólnie nad tym, jak tę swoją miłość do zwierząt mogłaby sensownie wykorzystać. Niejako "dla żartu" zgłosiła się do pracy w miejskim ogrodzie zoologicznym i ku swemu zaskoczeniu znalazła tam zatrudnienie, po czym, pełna życiowego zapału, opuściła szpital. Nowa praca sprawiała jej radość i wzruszenie ogarniało człowieka, kiedy opowiadała, jak zaprzyjaźniła się ze zwierzętami i jak się nimi opiekuje. Dzieciom tej kobiety sprawiało szczególną satysfakcję to, że dzięki funkcji matki miały wolny wstęp do zoo. Niemal w każdy weekend przyprowadzały tam z sobą przyjaciół z internatu, aby im z dumą pokazywać "swoje" zoo, gdzie pracuje ich mama. Kiedy pewnej niedzieli chciałam odwiedzić swoją pacjentkę w jej miejscu pracy i zobaczyłam z daleka, jak śmieje się i żartuje z dziećmi, uspokojona zawróciłam. Terapia była pomyślnie zakończona.
Jest rzeczą znamienną, że oferty dotyczące czasu wolnego są też określane jako "spędzanie czasu" - tak jakby czas wolny trzeba było "spędzać" (czyli "przepędzać"). Istotnie jednak czas "spędzony" jest często czasem "niewykorzystanym", który wywołuje uczucie niezadowolenia, co oczywiście nie znaczy, jakoby niewskazane były zdrowe odprężenie i chwile wytchnienia. Stres i wolne chwile są przeciwstawnymi biegunami ludzkiej aktywności, które powinny po sobie następować jak przypływ i odpływ. Przypływ uderza o brzeg, zdobywa dla morza nowy teren i wyrzuca na ląd swoje skarby. Odpływ cofa się ku pierwotnemu zbiornikowi, skupiając wody, strzegąc skarbów. Podobnie człowiek: w stresie prze ku przyszłości, zbiera efekty i zużywa swój potencjał; w wolnych chwilach zastanawia się nad samym sobą, zbiera siły i wspomina to, co dokonało się w przeszłości. Jest "złotą regułą" higieny psychicznej, że stres powinien mieć odniesienie do PRZYSZŁOŚCI, a czas wolny odniesienie do PRZESZŁOŚCI.
Stres - solą życia
Stresu nie należy postrzegać jako czegoś opatrzonego wyłącznie znakiem ujemnym. Jest on do zaakceptowania na zasadzie tego, że chce się czegoś dokonać, że dostrzega się coś, co powinno powstać. Ten, kto ma przed sobą jakąś pracę, którą uważa za ważną i pilną i którą chciałby (w przyszłości) wykonać, nie bacząc na trud i nakład czasu jakiego wymaga, będzie się do niej z całym zapałem przykładał i byłby raczej nieszczęśliwy, gdyby ktoś chciał go od niej powstrzymać. Inaczej jest z czasem wolnym, kiedy się zakłada, że przed nim (w przeszłości) wykonane zostało pewne zadanie i że po związanym z tym wysiłku należy odpocząć, aby nabrać nowych sił. Takie "następcze odprężenie" nie jest ani nudne, ani frustrujące, ponieważ nosi jeszcze w sobie ślady tego, co zostało dokonane i przeżyte i o czym z satysfakcją można pomyśleć.
Trudności pojawiają się wtedy, gdy stres nie ma przyszłości albo gdy czas wolny nie ma przeszłości, to znaczy kiedy człowiek zapracowuje się albo musi się zapracowywać bezsensownie, nie wiedząc po co, albo kiedy ma dużo wolnego czasu bez uprzedniej fazy twórczej, która nadaje wypoczynkowi sens. Nie można ani tylko odpoczywać, ani stale tylko pracować, w związku z czym H. Selye nazwał stres solą życia: również soli nie można jeść stale, ale kiedy jej nie ma, odczuwa się jej brak.
Zwłaszcza rekonwalescenci, którzy pod względem zdrowotnym stoją jeszcze na chwiejnych nogach, potrzebują w wyważonej mierze obu przeciwstawnych biegunów. Jeśli zbyt wcześnie zostają przeciążeni, popadają w kryzys spowodowany nadmiernymi wymaganiami. Jeśli są zbyt oszczędzani, wolny czas zamienia się w pustkę. Do tego spędzony w szpitalu czas, który mają za sobą, nie stanowi dla czasu wolnego dobrego odniesienia do przeszłości - odpoczynek od nicnierobienia nie jest odpoczynkiem! W takiej pustce narasta raczej zastanawianie się nad samym sobą, nad (przebytą) chorobą, nad jej skutkami, nad ponurymi widokami na przyszłość itp. I spycha w recydywę.
W powyższym przykładzie problem ten począł się unaoczniać już w szpitalu i doprowadził do poważnego wypadku. Kobieta została wypisana bez oświetlenia nowych perspektyw sensu. A przecież życie dostarcza ich pod dostatkiem, tylko często spojrzenie jest zmącone i jakby czymś przesłonięte. Dlatego też uważam wyrażenie "oświetlić" za tak trafne dla postępowania wzorem Frankla, bowiem coś, co zostaje oświetlone, już TU JEST - tyle że staje się dopiero widoczne i rozpoznawalne i przez to wchodzi w przestrzeń dyspozycyjną danej osoby. Żaden doradca nie może swoim pacjentom sensu dać czy też wydobyć go dla nich z niczego; może tylko wskazać na coś, co potajemnie w nich drzemie i czeka na obudzenie.
Gdyby u matki, o której opowiedziałam, miłość do zwierząt nie istniała już od dawna w głębi jej duszy i gdyby nie nauczyła jej, jak należy się ze zwierzętami obchodzić, to nowe zajęcie nigdy nie mogłoby jej sprawić tyle radości i okazałoby się mało przydatne jako sensowna alternatywa wobec dotychczasowego życia. Moim zadaniem nie było zaszczepienie jej miłości do zwierząt, lecz odkrycie wspólnie z nią, że ta pozytywna, pączkująca predyspozycja w niej czeka na to, aby we właściwym momencie i we właściwym miejscu móc rozkwitnąć. Oświetlenie indywidualnych możliwości sensu jest fascynującym przedsięwzięciem, które gruntownie przepędza depresyjne nastroje. Kto ma pod dostatkiem fantazji, niech to wypróbuje na sobie samym.
Fragment z książki: Sztuka życia na cały rok - Elizabeth Lukas
Skomentuj artykuł