Różnice w związku - łączą czy dzielą?

(fot. shutterstock.com)
Anna Kaik

Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają. To prawda. To, co odmienne wzbudza w nas często większe zainteresowanie niż to, co dobrze znamy. Jednak różnice charakterologiczne mogą też często utrudniać tworzenie dobrej, bliskiej relacji. Mogą, ale nie muszą.

Moja znajoma, Kasia jest "chodzącym chaosem". Ci, którzy ją znają, nie potrafią już wyobrazić jej sobie innej, jak ciągle szukającej potrzebnych rzeczy w całym stosie "równie potrzebnych", otoczonej zawsze pokaźną kolekcją książek i gazet, które "musi mieć pod ręką" i noszącej w torebce tyle "niezbędnych" rzeczy, że można by nimi obdzielić kilka sporych rozmiarów kufrów.

Kasia niedawno wyszła za mąż, a jej wybrankiem został Piotr - mężczyzna, który do życia potrzebuje po pierwsze porządku, po drugie porządku, po trzecie porządku... Co ciekawe, Kasia twierdzi, że właśnie ta cecha jego charakteru jest dla niej najbardziej atrakcyjna. Wydawałoby się, że dwie osoby z tak odmiennym podejściem do kwestii bałaganu, nie będą w stanie zgodnie dzielić skromnego M2.

Tymczasem, jak twierdzi Kasia, jest wręcz przeciwnie: - Właśnie to, że jesteśmy tak różni, przyciągnęło nas do siebie. Ja zachwyciłam się uporządkowanym stylem życia Piotra, a jego zaczarowała moja spontaniczność i luz. Nie wytykamy sobie tych cech jako wady, tylko poniekąd uczymy się ich siebie. Ja dzięki Piotrowi z dnia na dzień staję się coraz mniej chaotyczna, a Piotr uczy się ode mnie, jak żyć bardziej spontanicznie i radośnie - tłumaczy.

To jedna z dobrych stron związków, w których małżonkowie w jakiejś dziedzinie są "z zupełnie innej bajki". Jeśli potraktujemy odmienność partnera jako cechę, dzięki której możemy ubogacić naszą osobowość, nie będzie ona nigdy "kością niezgody".

Nie zawsze jest to jednak takie proste. Nierzadko to, co początkowo wydawało się nam niewinną słabością partnera, z czasem może stać się stałym źródłem konfliktu. Jest takie żartobliwe przysłowie: "Miłość jest ślepa, ale małżeństwo to najlepszy okulista". Niestety, po ślubie wiele par zdaje się nieświadomie wcielać ją w życie. On kiedyś był hojny, dziś jest lekkomyślny lub rozrzutny. Ona kiedyś była dowcipna, dziś jest kpiąca i prześmiewcza. Co zrobić, żeby w małżeństwie nigdy nie poczuć się, jakbyśmy "obudzili się z ręką w nocniku"?

Albo zabiją, albo wzmocnią

Na jakość małżeństwa wpływa nie tylko to, jak przeżyliśmy narzeczeństwo. Liczy się całość znajomości, wszystko, co dane nam było przeżyć razem. I, co powtarza wielu psychologów i duchownych, w im trudniejszych sytuacjach się sprawdziliśmy, tym lepiej. Jeśli przedślubna znajomość to niekończąca się słodka sielanka, warto być ostrożnym, ponieważ nierzadko właśnie wtedy małżeństwo staje się jej końcem. Żeby móc komuś obiecać życie przy jego boku do śmierci, we wszelkich możliwych okolicznościach, trzeba, jak mówi o. Adam Szustak OP w swoich konferencjach skupiających się wokół "Pieśni nad pieśniami": poznać nawzajem swój "obszar śmierci". Co to jest? Zawsze jakaś wada, słabość, może to być też choroba, czy jakaś nieumiejętność, coś co jest "śmiercią" tej osoby, co ją niszczy, zabija, a w przyszłości będzie też wpływało na ciebie. Bez zakładania różowych okularów, raczej wręcz przeciwnie - w tym wypadku lepiej przyjmować najgorsze scenariusze, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy ja będę umiał z tym żyć? Nawet jeśli mnie też będzie to osłabiało, dodawało cierpienia.

O. A. Szustak OP podkreśla też, że żeby małżeństwo się udało, konieczna jest - co ciekawe - właśnie różnica w tych obszarach. Nie możemy oboje mieć tego samego rodzaju słabości. Przykładowo, jeżeli jedna strona ma problem z nieczystością, druga strona musi być właśnie silna w tym zakresie, żeby być oparciem dla partnera, żeby móc go dźwigać, pomagać mu. Podobnie musi być z każdym innym problemem.

W naszej odmienności tkwi wtedy siła: osobno jesteśmy słabi, ale razem stanowimy zespół nie do pokonania, bo to, co w jednym jest chore, druga strona wzmacnia. Żeby tak było, konieczne jest natomiast wcześniejsze rozpoznanie tych słabych stron. Nie można być pobłażliwym, mówiąc sobie "jakoś to będzie". Dopóki nie wypróbujesz się ze swoim ukochanym/ukochaną, czy jesteście w stanie przyjąć siebie w tej najtrudniejszej, najbardziej przykrej dla siebie wersji, dopóty lepiej czekać na sytuację, w której będziesz mógł to sprawdzić. Właśnie po to, żeby różnice, które kiedyś mogłyby stać się dla związku zagrożeniem, odpowiednio wcześniej zostały zidentyfikowane i "rozpracowane".

Wenusjanki i Marsjanie

Różnice w związku wiążą się nie tylko ze słabościami czy z odmiennymi przyzwyczajeniami partnerów, ale wynikają również z samej płci. Bycie kobietą i mężczyzną implikuje zarówno specyficzny sposób komunikowania się, jak i potrzeby, których zaspokojenie jest nam niezbędne do odczuwania satysfakcji z bycia w związku. Mówiąc prościej: co innego sprawia, że kobieta jest szczęśliwa, a co innego daje szczęście mężczyźnie. Wiedza o tym, czego naprawdę potrzebuje od nas małżonek jest niezbędna do zbudowania dobrej relacji. John Gray w swojej książce "Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus", której lekturę zaleca narzeczonym przygotowującym się do sakramentu małżeństwa większość psychologów pracujących w poradniach małżeńskich, wskazuje na kilka różnych potrzeb związanych z płcią.

Dla kobiet najważniejsze jest, żeby otrzymywać od mężczyzny przede wszystkim: troskę, zrozumienie i zapewnienie, a dla mężczyzny najważniejsze są: zaufanie, podziw i zachęta. Oczywiście, każdy z nas niezależnie od płci potrzebuje z pewnością wszystkich wymienionych tu przejawów miłości. To rozróżnienie oznacza, że dla kobiet zaufanie, podziw i zachęta nie są tak podstawowe jak troska, zrozumienie i zapewnienie. I odwrotnie: mężczyzna też potrzebuje być rozumiany i otoczony troską, ale podstawowe znaczenie ma dla niego zaufanie i podziw.

Według siebie

Problemy w relacjach często wynikają z niewiedzy, że partner jako osoba innej płci ma również inne potrzeby. Tymczasem "logicznie rozumując", jeśli chcemy okazać, że nam na kimś zależy, ofiarujemy mu to, co dla nas samych ma diametralne znaczenie, jednocześnie nierzadko zaniedbując obszary, w których nasz ukochany najbardziej potrzebuje zaspokojenia. Przykładowo, będąc w trudnej sytuacji kobieta najczęściej pragnie porozmawiać, mężczyzna zazwyczaj chce pobyć sam. Jeśli ona "sądząc według siebie" będzie go wtedy zmuszała do zwierzeń, a on z kolei pomyśli, że zrobi najlepiej, gdy zostawi ją samą - można się domyślić, jak bardzo rozczarujemy drugą stronę. Takie powtarzające się "niecelne zachowania", z jednej strony prowadzą do przykrego poczucia bycia zaniedbywanym, a z drugiej do stwierdzenia: "ciągle słyszę tylko skargi, a przecież tak się staram!".

Tymczasem można by jeszcze rozwinąć tę listę potrzeb na bardziej szczegółowe, żeby uzmysłowić sobie, że nasze pragnienia są komplementarne z tym, co może nam ofiarować druga strona.

Kobieta i mężczyzna w swojej inności doskonale się uzupełniają. Tam, gdzie ona szuka troski, on pragnie podziwu, np. w sytuacji, gdy on w większości bierze na siebie ciężar zapewnienia jej bytu lub zajmuje się naprawą zepsutego w trakcie jazdy samochodu, w niej naturalnie uruchamia się zaufanie i podziw. Gdy ona swoją postawą zachęca go, żeby był tak wspaniały, jak to tylko możliwe (każda kobieta chce, żeby to właśnie jej mężczyzna był najwspanialszy), ciesząc się z jego sukcesów i wspierając w porażkach, "automatycznie" staje się dla niego najważniejsza, ukochana i niezbędna, o czym to z kolei ona pragnie być stale zapewniana.

Inność małżonka z pozoru może wydawać się problemem. Wiele par, głównie w początkowym okresie małżeństwa, kiedy te różnice pierwszy raz dają mocno o sobie znać, mogą poczuć się rozczarowane i nawet zacząć myśleć, że obopólne zrozumienie jest niemożliwe. Często słyszy się wtedy: "my się chyba nigdy nie dogadamy". Dopiero wiedza, że te rozbieżności są naturalnie związane z odmiennością płciową, może zamiast do skarg "on/ona jest taki dziwny!", prowadzić do zachwytu nad tą innością. Bo to właśnie ona wypełnia nam pustkę, którą często odczuwamy, gdy jesteśmy sami.

Związek małżeński jest trochę jak puzzle - trzeba się nieraz sporo namęczyć, żeby połączyć ze sobą wszystkie elementy. Ale dopiero zgodna, kompletna całość zachwyca swoim pięknem, dopasowaniem i jednością.

***

Bibliografia: John Gray "Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus", Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2013.

Adam Szustak OP, "Pachnidła" CD.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Różnice w związku - łączą czy dzielą?
Komentarze (5)
B
B.
9 lutego 2015, 15:16
Super, że na tym portalu można znaleźć nie tylko teksty związane z samą religią, ale że ostatnio dużo miejsca poświęcacie problemom w związkach - dla mnie to są bardzo przydatne teksty i świetnie wpisują się w troskę o wiarę i rozwijanie miłości czytelników :)
F
F40
6 lutego 2015, 09:04
Jako facet moge powiedziec ze chyba nigdy nie czulem potrzeby podziwu i zachety.  Tekst chyba za bardzo stereotypowy.
T
talitha
6 lutego 2015, 20:36
To, że nie czułeś nie znaczy, że nie miałeś takiej potrzeby. Z moich doświadczeń wynika, że mężczyźni często nie zdają sobie sprawy ze swoich potrzeb dopóki nie znajdą się w sytuacji, w której nie są one zaspokojone. A nawet w takiej sytuacji często nie są chętni do refleksji nad sobą i zagłuszają problem gniewem albo udawaniem, że nic się nie dzieje. Mój mężczyzna sporo razy już mówił mi, że dopóki mu nie uświadomiłam w rozmowie, dlaczego się złości w niektórych sytacjach, nie zdawał sobe sprawy, że coś jest dla niego ważne ;) 
J-
jewka - zołza ;)
7 lutego 2015, 11:59
chłopie - ten post sam w sobie potwierdza, że tęsknisz ( bardzo ...) za podziwem ... :)
MC
młoda czytelniczka
5 lutego 2015, 19:30
Genialny tekst ! Bardzo dziękuję za ten artykuł.