Szczęście = coś za coś

Istnieje coś takiego jak dar bezinteresowny? (fot. shutterstock.com)
Stanisław Morgalla SJ / slo

Powiedziano prosto: Więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu (Dz 20, 35). My jednak wolimy “dwa w jednym", tj. dawać, by otrzymywać w zamian. No i mamy ekonomię szczęścia bezlitosną niczym prawa wolnego rynku. Ale czy można inaczej?

Nic darowane

Jako psycholog, czyli zawodowy "mistrz podejrzeń", muszę powiedzieć, że nie istnieje coś takiego jak dar bezinteresowny. Wiele oczywiście ryzykuję tą tezą (choćby kapłańskie dobre imię), ale pewną pociechą jest mi nobliwe towarzystwo, bo staję w jednym rzędzie nie z byle kim, tylko z pierwszą damą poezji polskiej, która bez żenady deklaruje: Nic darowane, wszystko pożyczone. Tonę w długach po uszy. Będę zmuszona sobą zapłacić za siebie, za życie oddać życie (Wisława Szymborska, "Nic darowane"). Ostrożności więc nigdy dosyć, zwłaszcza gdy do życiowej plajty tak szczerze przyznają się nawet ci, co wygrali przysłowiowy los na loterii.

Szczęściem rządzi twarde "coś za coś", dlatego handel wymienny kwitnie wszędzie: od salonów światowych elit aż po zacisze małżeńskiej alkowy. I nie ma innej rady, trzeba dobrze patrzeć sobie i innym na ręce. W każdym prezencie istnieje “drugie dno", a im bardziej atrakcyjna umowa, tym z pewnością zawiera jakieś przykre warunki wypisane gdzieś drobnym maczkiem. Nie zapominajmy przestrogi Małego Księcia: Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, tym bardziej że gros życiowych umów zawieramy na piękne oczy.

DEON.PL POLECA

Kocham cię za...

By dowieść słuszności tej śmiałej tezy, nasamprzód rozprawmy się z klasycznym wzorcem miłości bezinteresownej, tj. z miłością rodzicielską. Przykładów nie trzeba szukać daleko, bo wciąż wielu jest takich rodziców, którzy z prawdziwym poświęceniem pracują dzień i noc, by tylko zapewnić dzieciom lepszą przyszłość, a przynajmniej lepszą szkołę, komputer czy egzotyczne wakacje. Ich dramat zaczyna się nagle, gdy tak troskliwie chowane dzieci zaczynają wybierać inny model przyszłości i zamiast wymarzonej przez rodziców medycyny czy prawa studiują pedagogikę lub w ogóle nie idą na studia. Wtedy okazuje się, że dając tak hojnie, wiele się też spodziewali.

Patrząc z boku, można być mądrym, bo sytuacja wydaje się banalna: to z tej bezgranicznej miłości do dzieci rodzice zapomnieli o samych dzieciach, o ich intymnym, pełnym marzeń świecie, w którym nigdy nie brali udziału, bo zajęci byli pracą, a po pracy bardziej lub mniej wybrednym konaniem ze zmęczenia. Usłyszeć po latach od dziecka: Nigdy nie miałeś dla mnie czasu, z punktu widzenia dziecka jest oczywistą prawdą, ale z punktu widzenia rodziców - oczywistą niewdzięcznością, bo przecież wszystko było skoncentrowane na szczęściu dziecka. Ot i mamy głośną oczywistą oczywistość: niby wszyscy mają rację, ale przecież racji wszyscy mieć nie mogą.

W czasach, gdy szanowano jeszcze instytucję małżeństwa, sygnalizowaną wyżej złożoność międzyludzkich relacji (ze szczególnym akcentem na intensywność przeżywanych uczuć) wyrażano żartobliwą anegdotką, niepozbawioną psychoanalitycznych ambicji. Kluczem do jej zrozumienia była gra półsłówek (czy też lapsusów słownych). I tak w miłosnym dialogu ona wyznawała: Kocham Cię za-wzięcie, a on odpowiadał: A ja za-żarcie. I tak mamy dwa w jednym: przesycony emocjami miłosny handel wymienny. A wtedy “coś za coś" łatwo przechodzi w “cios za cios" i starodawne: oko za oko i ząb za ząb.

Skąd cały ten ambaras?

Mechanizm, który tłumaczy to nieszczęście w powszechnym dążeniu do szczęścia, jest stary jak świat i dobrze znany. Nowe jest zawsze zaskoczenie i ból, który towarzyszy jego odkrywaniu, zwłaszcza gdy samemu dobrze się go innym wyjaśniało. Tu jak nigdzie indziej obowiązuje prawda o cudownej zdolności widzenia drzazgi w oku brata i całkowitym zaślepieniu na belkę we własnym. Kluczem do zrozumienia całości jest nieświadomość.

Badania psychologiczne potwierdziły na wiele sposobów, że naszej świadomej motywacji towarzyszy zawsze motywacja nieświadoma. I nawet gdy ktoś świadomie daje/robi coś bezinteresownie, to nieświadomie oczekuje czegoś w zamian, i to nawet wtedy, gdy ma przeczucie skądinąd zrozumiałych w takim wypadku niewyraźnych oczekiwań. Gdy tego nie dostaje, odczuwa przykrość lub dyskomfort. Oto kilka przykładów. Pracodawca, który daje podwyżki pracownikom, bezwiednie oczekuje, że będzie za to chwalony i bardziej szanowany. Żona, która w pierwszą rocznicę ślubu przygotowuje kolację-niespodziankę dla męża (oczywiście przy świecach i z nastrojową muzyką w tle), ma cichą nadzieję, że i on będzie pamiętał i zrobi jej miłą niespodziankę. Ksiądz na ambonie, który wiele godzin spędził na przygotowaniu uroczystego kazania, spodziewa się nieśmiało, że powali swoich parafian na kolana.

Najciekawsze zaczyna się wtedy, gdy wszystkie te ciche i nieśmiałe oczekiwania zostają spełnione, a mimo to w sercu pozostaje niedosyt, a nawet niesmak. Najczęściej właśnie dlatego, że świadomie czy półświadomie deklarowane motywacje nie były jedyne, ale kryły pod spodem zupełnie inne, głębsze, czasem wręcz absurdalne. Może pracodawca miał ambicję zostać od razu ogłoszony Pracodawcą Roku. Kochająca żona oczekiwała zaś złotego pierścionka, a nie tylko bukietu niezapominajek za 3 złote, kupionego przez męża przy najbliższym przystanku tramwajowym. O księdzu już nawet nie mówmy, bo pewnie w przebłysku weny twórczej zobaczył już siebie w szacownym gronie rzymskich kaznodziei Domu Papieskiego, z przydomkiem "Złotousty" oczywiście. Nie potrafimy powiedzieć precyzyjniej, co kryje nieświadomość, ale po świadomych jej owocach - uczuciach rozczarowania czy niesmaku - potrafimy przeczuć, że gra szła o większą stawkę niż ta osiągnięta. I co z tym fantem począć?

Z powrotem do źródeł

Celem tych rozważań nie było ośmieszanie bezinteresowności czy choćby miłości rodzicielskiej. Przeciwnie, przez kontrast z dość częstymi scenariuszami chciałem pokazać cudowność tego, że bezinteresowność zdarza się na tym świecie. Fakt, że bezinteresownym gestom towarzyszą oczekiwania (zwłaszcza te nieświadome), nie jest niczym zdrożnym, ale raczej przyrodzonym. Moment uświadomienia sobie tych ukrytych oczekiwań i świadomy akt rezygnacji z nich jeszcze bardziej podkreśla bezinteresowność naszych słów czy gestów, a jednocześnie przywraca im ludzkie cechy. My z natury jesteśmy wieloznaczni, bo w naszej duszy toczy się nieustannie walka między dobrem i złem, dlatego konieczna jest bezustanna czujność.

Niebezpiecznie jest tylko wtedy, gdy to, co nieuświadomione zaczyna mieć decydujący wpływ na ludzkie postępowanie. Sygnałem, że tak się właśnie dzieje, jest to, że nasze zachowanie zaczyna być sztywne i mechaniczne, pozbawione wrażliwości na otaczający nas świat i ludzi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Szczęście = coś za coś
Komentarze (6)
AD
Anthony de Mello
12 lutego 2012, 00:05
Szczęście jest motylem: próbuj je złapać, a odleci. Usiądź w spokoju, a ono spocznie na twoim ramieniu.
D
DPMS
16 października 2010, 00:54
właśnie - to jest clou sprawy - coś takiego jak szczęście nie istnieje. Istnieje tylko sukces reprodukcyjny, gdy skutecznie przekazujemy swoje geny kolejnemu pokoleniu. Reszta - to tylko nasze wymysły. Liczy się wyłącznie replikowanie swoich genów.
Ed Camp
14 października 2010, 14:33
Szczęście?... A co to takiego?
R
R50
7 maja 2010, 14:26
A moze dajac obdarowujemy siebie najbardziej... 
F
franek
7 maja 2010, 10:04
Może zadane miał to za pokute na spowiedzi? I tak pilnie odpracowywał?
A
AA
7 maja 2010, 09:55
Czy doprawdy nie ma już nic bezinteresownego? Do mnie dziś uśmiechnął się ktoś na ulicy i wcale nie chciał bym mu dołożył 50 gr na piwo!