Skąd wziąć dystans, kiedy kończy ci się świat?

(fot. kues / shutterstock)

Nie muszę brać udziału w rywalizacji i bić się o drobiazgi - o zgrabniejszą sylwetkę, lepszy makijaż i większy sukces. Bycie w tej relacji pozwala mi na zachowanie zdrowego dystansu.

Historię mojej relacji z Panem Bogiem można nazwać urozmaiconą i burzliwą. Był w niej czas poszukiwań i samodzielnego dochodzenia do tego, co dla mnie ważne. Były w niej kłótnie, rozstania i powroty. Może dlatego dla mnie wiara jest czymś żywym i dotyczącym całego życia - nie chodzę do kościoła z powodu rodzinnych tradycji czy z przyzwyczajenia. I doceniam to, że wierzę - to dla mnie cenny skarb. A mając ten skarb, czuję się naprawdę szczęściarą.

Nigdy nie jestem sama

Mogę być sama, ale tak naprawdę w każdym momencie mojego życia podtrzymuje mnie miłość Tego, kto nieustannie o mnie pamięta. On zawsze jest blisko. Dlatego w każdym doświadczeniu, które mnie spotyka, mam szansę Go spotkać i czuć Jego wsparcie. Wspaniałe jest to, co odkryłam w czasie pewnego leniwego popołudnia - że mogę po prostu być.

Że mogę siedzieć w ciszy i nie odczuwać nudy czy pustki. Nie muszę tej ciszy witać papierosem w jednej i piwem w drugiej ręce. Nie muszę jej zagłuszać muzyką, uciekać przed nią w ekran tableta, telefonu czy nawet książki. Mogę po prostu być, cieszyć się obecnością Stwórcy i czuć się częścią Jego arcydzieła - przy okazji licząc liście na drzewie czy wsłuchując się w szum wiatru.

Naprawdę nie jestem sama 

"Bracia i siostry" to zwrot, który trochę się wytarł i nie robi już wrażenia. I na pewno wśród osób, z którymi tworzę wspólnotę wierzących, są osoby, do których słowo "brat" czy "siostra" nie do końca mi pasuje. Tak jak w rodzinie, otaczają mnie zarówno młodsi kuzyni, którym tylko głupoty w głowie i dawno niewidziane ciocie, z którymi można porozmawiać tylko o pogodzie.

Tak jak w rodzinie, są wokół mnie również ci, z  którymi mogę przegadać (albo przetańczyć!) całą noc. Są ci, do których - gdy świat się wali - można pójść jak w dym po dobre słowo, wsparcie i modlitwę. Nie jestem sama. Bóg zadbał o to, żebym w drodze do Niego miała dobre towarzystwo. Niesamowite jest to, jak bardzo możemy się wzajemnie uzupełniać i jak wielu rzeczy możemy się od siebie uczyć.

Wszędzie jestem u siebie

To jest chyba naturalną konsekwencją tego, co przed chwilą napisałam. Jestem częścią wspólnoty. Mój dom nie ogranicza się do czterech ścian budynku, w którym mieszkam. Mogę pojechać do innego miasta albo obcego kraju, mogę wziąć udział w Eucharystii, w czasie której nie zozumiem ani słowa - a jednak będzie tam obecny ten sam Jezus. A ja będę u siebie, będę w domu. Mogę czuć się swobodnie, bo wiem, że jestem na dobrym miejscu - na swoim miejscu.

Nie muszę niczego udowadniać

Mogę być sobą. Mogę innych przyjmować takimi, jakimi są. Nie muszę brać udział w rywalizacji - o zgrabniejszą sylwetkę, lepszy makijaż, większy życiowy sukces czy… subtelniej wypowiedzianą plotkę (bo to taka kobieca specjalność…) . Bycie w relacji z Jezusem - i przekonanie, że jestem Bożym dzieckiem - pozwala mi na zachowanie zdrowego dystansu wobec tego, co często rozgrzewa emocje innych osób do czerwoności. Dla mnie świat nie kończy się, gdy coś mi nie wyjdzie.

Nie kończy się również, gdy ktoś zrobi coś lepiej ode mnie i odniesie sukces. Nie muszę bić się o drobiazgi, nie muszę wygrywać w oczach świata. Wiem natomiast, że wygrywam za każdym razem, gdy to, co jest pokrzyżowaniem moich planów, przyjmuję z pokojem w sercu. Bo głęboko w sercu jestem przekonana, że wszystko jest pod kontrolą. Że jest w Dobrych Rękach.

Kocham, więc nie muszę się bać

Moje życie naprawdę jest w Dobrych Rękach. Gdy patrzę na miliard "przypadków", które splatają się w opowieść o Bożej Opatrzności, zachwycam się Jego troskliwością. Jak każdy z nas, boję się cierpienia i tego, co może przynieść jutro. Mam ponadto bujną wyobraźnię, co nie ułatwia sprawy - bo gdy myślę, "co by było, gdyby…", widzę czasem w głowie najgorsze scenariusze.

I gdybym patrzyła w życiu tylko na to, pewnie nie odważyłabym się wychodzić z domu, wsiąść na pokład samolotu, prowadzić samochód czy podejmować ważnych życiowych decyzji. Pozwalam jednak w takich momentach dojść do głosu Temu, który zapewnia mnie o swojej opiece.

A mam w swoim życiu miliard dowodów na to, że On czuwa. Chwile, w których dokładnie widziałam Jego interwencję - miliard "przypadków", w których dostrzegam małe cuda i wielką Miłość. A miłość usuwa wszelki lęk i pozwala żyć pełnią życia.

Uratowana

Dlaczego się tym w ogóle dzielę? Nie piszę tego wszystkiego w ramach kościelnej propagandy czy nieudolnej reklamy. Nie chcę sprzedawać tanich recept na dobre życie. Piszę to dlatego, że jestem wdzięczna. Piszę dlatego, że się tym cieszę!

Czuję się w życiu szczęściarą, bo wiem, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdyby zabrakło w nim fundamentu, jakim jest relacja z Jezusem. Wiem też, że dobrze jest od czasu do czasu nazwać konkretnie takie prezenty, które się od Niego otrzymuje - bo gdy wiemy, jak bardzo jesteśmy obdarowani, przyjmujemy to z jeszcze większą radością.

Wpis pierwotnie ukazał się na blogu Chrześcijańska Mama

Aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama i autorka książek "Pogoda ducha. Pełna uczuć jesteś boska!" i "Ile lat ma Twoja dusza?"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Skąd wziąć dystans, kiedy kończy ci się świat?
Komentarze (1)
TD
Tomasz D
8 października 2018, 10:50
Faktycznie Bóg pokocha brzydkiego i garbatego byle aby był dobrym człowiekiem, chociaż tych złych kocha.