W średniowieczu nikt by jej nie leczył. Spłonęłaby na stosie

(fot. depositphotos.com)
Dominika Dudek, Maria Mazurek

Mam pod opieką pacjentkę, zakonnicę, bardzo sympatyczną, pobożną, bogobojną kobietę. Ostra psychoza schizofreniczna zaczęła się u niej od przeżyć, w których przychodził do niej diabeł, a ona z nim kopulowała. To wpędzało ją oczywiście w ogromne poczucie winy.

Maria Mazurek: Kiedyś pewien ksiądz, z którym przeprowadzałam wywiad, powiedział mi: dawniej takie jak pani paliliśmy na stosie.

prof. Dominika Dudek: Nie trzeba było być chorym psychicznie, żeby zostać posądzonym o konszachty z diabłem. Wystarczyło mieć inne poglądy i inny sposób ich wypowiadania, trochę niestandardowy styl życia. Natomiast ludzi cierpiących na zaburzenia dysocjacyjne lub choroby psychiczne z objawami psychotycznymi – z urojeniami i omamami – w zasadzie czekała pewna kara.

Dysocjacja to nie to samo co choroba psychiczna?

Zaburzenia dysocjacyjne są zaliczane do grupy zaburzeń nerwicowych. Dawniej termin ten dotyczył histerii, no ale teraz to słowo źle się kojarzy. Dysocjacja polega na nieświadomym generowaniu objawów fizycznych, na przykład paraliżu czy drgawek, utracie kontroli czy przejściowej, czasem bardzo drastycznej zmianie osobowości, co pozwala wyprzeć niepożądane myśli i uczucia. Do zaburzeń dysocjacyjnych należy osobowość mnoga, amnezja dysocjacyjna – pacjenci po ciężkim doświadczeniu traumatycznym nie pamiętają przeszłości i swojej tożsamości – fuga dysocjacyjna, z odbywaniem nieraz dalekich podróży, co jest pokryte niepamięcią, i w końcu najbardziej interesujące w kontekście naszej rozmowy: trans i opętanie.

Psychiatrzy rozumieją opętanie jako odmienny stan świadomości, przejściową utratę poczucia tożsamości i zastąpienie własnej osobowości inną osobowością, co może prowadzić do przemawiania obcym głosem, wykonywania mimowolnych ruchów, wykazywania nadzwyczajnej siły i tym podobne. Ale oczywiście jest to pojęcie medyczne i nie ma nic wspólnego z teologicznym rozumieniem opętania.

Powiedzmy sobie jeszcze, czym są urojenia i omamy.

Urojenia to błędne przekonania, myśli, które nie ulegają korekcie. Omamy, czyli halucynacje, to z kolei błędne spostrzeżenia, doznania zmysłowe, niespowodowane bodźcami zewnętrznymi, które mogą dotyczyć każdego ze zmysłów. I w tym przypadku chory również jest przekonany o ich prawdziwości. Częste są urojenia prześladowcze, na przykład, że mafia nas ściga, że ktoś nam jakieś czipy powszczepiał i nas kontroluje albo że hakuje nasz komputer i wykrada nasze dane. Oczywiście, treść urojeń i omamów ma jakiś tam związek z realnością, ze światem zewnętrznym, o tyle, że w rzeczywistości istnieją komputery czy czipy. Trudno się spodziewać, żeby w średniowieczu ktoś miał urojenia na temat czipów. Dotyczą one więc tych spraw i przedmiotów, które znajdujemy w instrumentarium rzeczywistości.

A w średniowieczu ciągle mówiono o diable i o czarach, dlatego urojenia dotyczą zazwyczaj tej sfery?

Tak, trudno się dziwić, że ludzie zazwyczaj mieli psychotyczne przeżycia o treści religijnej, na przykład związane z diabłem. Ale spójrz: kończy się druga dekada XXI wieku, po ulicach jeżdżą autonomiczne samochody, nasze telefony są naszpikowane sztuczną inteligencją, podbijamy kosmos, a te urojenia związane z diabłem są wciąż dość częste. Mam pod opieką pacjentkę, zakonnicę, bardzo sympatyczną, pobożną, bogobojną kobietę. Ostra psychoza schizofreniczna zaczęła się u niej od przeżyć, w których przychodził do niej diabeł, a ona z nim kopulowała. To wpędzało ją oczywiście w ogromne poczucie winy. Pacjentka jest obecnie leczona na schizofrenię, w pełnej remisji, żyje spokojnie w tym klasztorze, te epizody już nie wracają. Ale w średniowieczu nikt by jej nie leczył. Spłonęłaby na stosie.

Z jednej strony mieliśmy więc w tamtym czasie przekonanie, że zaburzenia psychiczne są sprawą duchową. Z drugiej strony osoby chore psychicznie były oskarżane o konszachty ze złym duchem. To przerażający rozdział w historii psychiatrii, którego konsekwencje ponosimy do dziś: wciąż słyszy się, jak ludzie opowiadają, że choroby psychiczne są wynikiem grzechu czy zaniedbania w życiu duchowym. Jeszcze inny problem to pacjenci w głębokiej depresji mający poczucie odrzucenia przez Boga, utraty Jego miłości, wiecznego potępienia. To są często przeżycia zbliżone do przeżyć mistycznych świętego Jana od Krzyża piszącego o przechodzeniu przez ciemną noc duszy. Dla osób głęboko wierzących to jest wielkie przeżycie. Osoby w głębokiej depresji czasem nie potrafi ą się już modlić i bardzo z tego powodu cierpią. Wciąż – na szczęście coraz rzadziej – można spotkać się z sytuacjami, kiedy pacjenci dostają poradę od lekarza czy psychologa, czyli teoretycznie od osoby fachowej, że pomoże tylko spowiedź i odnowienie życia duchowego.

Ale czy nie jest tak, że to naprawdę może pomóc?

Oczywiście. Religia na pewno może mieć duże i pozytywne znaczenie w procesie zdrowienia, bo w ogóle odgrywa ważną rolę w życiu człowieka. Wielu pacjentów czerpie siłę i nadzieję z wiary w miłość Boga, znajduje ukojenie w modlitwie. Jednym z dobrych przykładów jest leczenie uzależnień i program 12 kroków wypracowany przez grupy anonimowych alkoholików, który wprost odwołuje się do duchowości i zawierzenia swojego życia Sile większej od nas samych. Wiara może pomagać w budowaniu lepszych sposobów funkcjonowania w świecie, na przykład altruizm i miłość bliźniego mogą być motywowane wiarą, a uczciwość i prawość wynikać z przestrzegania dekalogu. Religijność może jednak odgrywać różne funkcje w psychice, między innymi także funkcję patoplastyczną.

Czyli?

Rozmaite zaburzone formy myślenia i zachowania zyskują akceptację społeczną, występując w kontekście religijnym. Bywa również tak, że duchowość zapewnia skuteczne mechanizmy ucieczkowe i stwarza warunki sprzyjające unikaniu trudności realnego życia, z którym człowiek nie potrafi sobie w pełni poradzić; na przykład osoba skrajnie introwertywna, unikająca kontaktów z ludźmi wstępuje do klasztoru kontemplacyjnego.

W końcu religia może sprzyjać wystąpieniu czy pogłębieniu zaburzeń psychicznych, działając stresogennie na daną osobę, na przykład restrykcyjne wychowanie religijne sprzyja rozwojowi nerwicy natręctw. W każdym razie, niezależnie od wpływu na stan psychiczny, duchowość jest człowiekowi niezaprzeczalnie potrzebna. Jest ukształtowaną ewolucyjnie cechą człowieka. Pojawiła się po coś. Już małe dzieci mają zdolność do myślenia religijnego, rozumienia świata, który później daje możliwość religijności. Na pewno duchowość sprawiała, że ludzie mieli poczucie wspólnotowości. A lepiej radziły sobie społeczności, grupy czy potem narody mające takie poczucie. Wiara we wspólnego Boga scala.

Fragment pochodzi z książki "Nie tylko mózg".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

W średniowieczu nikt by jej nie leczył. Spłonęłaby na stosie
Komentarze (7)
WB
Wędrowiec Blog
23 lutego 2020, 22:45
Bzdury. W średniowieczu nie palono na stosie, a przynajmniej nie za takie rzeczy, może co najwyżej w bardzo późnym średniowieczu. Apogeum stosów to XVI i XVII wiek, a więc już czasy nowożytne.
DL
~Dorota Liszkowicz
23 lutego 2020, 12:18
Niektórzy księża "straszą " diabłem. Lubię widzieć to zdziwienie w oczach księdza kiedy słyszy moje słowa: Ja się szatana nie boję. Moim Obrońcą jest Chrystus Pan! To szatan boi się mnie. Szatan nie ma żadnej władzy. To ludzie mu ją nadają i ich lęki. Św Teresa z Avili mówiła, że boi się ludzi którzy boją się szatana. Zgadzam się z jej słowami. Oczywiście nie odnoszę tego o czym piszę do choroby ale do przesadnego nadawania mocy diabłu przez ludzi wierzących w Boga i Bogu.
MP
Marek Piotrowski
23 lutego 2020, 11:48
Wątpliwe, czy "spłonełaby na stosie". Chyba że dostałaby się nie pod sąd inkwizycji, ale w łapy władz lokalnych lub królewskich tam, gdzie inkwizycji nie było. Dokumenty wskazują, że niemal zawsze gdy ówczesna, prymitywna medycyna rozpoznawała szaleństwo oskarżonego, sprawa przed Inkwizycją była umarzana. Zapraszam http://analizy.biz/marek1962/inkwizycja.pdf Szkoda, że Deon szerzy podobne aantykatolickie "kalki".
AW
~ania waliszko
22 lutego 2020, 17:21
OSTROŻNIE Z POTĘPIANIEM ŚREDNIWIECZA w XXX wieku będą mówić jaka to ciemnota żyła w XXI i nie wykluczą z takiej oceny autorek tegoż tekstu
AS
~Antoni Szwed
22 lutego 2020, 13:46
Stosy z czarownicami najczęściej płonęły nie w średniowieczu, lecz w XVI i XVII wieku, z czego najwięcej w krajach protestanckich (Niemcy, Skandynawia, Anglia, Szkocja, Nowa Anglia) i to już były czasy NOWOŻYTNE. Naprawdę nie warto myśleć schematami i za wszystko obwiniać średniowiecze. Przeciwnie, w średniowieczu było mniej zdziczenia i okrucieństwa niż w XVII wieku.
TP
The Psychologus
23 lutego 2020, 10:13
Spodziewałeś się rzetelnej informacji na tym "katolickim" portalu?
JS
~Jan Smutas
23 lutego 2020, 23:46
Niestety - nie...