Bóg uzdrowił traumę, którą miałam po stracie syna [ROZMOWA]

Bóg uzdrowił traumę, którą miałam po stracie syna [ROZMOWA]
(fot. prywatne archiwum Beaty Jakoniuk-Wojcieszak)
Beata Jakoniuk-Wojcieszak/ Monika Burczaniuk

"Wiedziałam, że z każdym oddechem chce już wyprowadzić ten ból, który po śmierci mojego syna Filipa, 5 lat temu ukryłam w zakamarkach serca". Jak sobie poradzić ze stratą bliskiej osoby?

Monika Burczaniuk: Początek listopada to dla Ciebie smutny czas?

Beata Jakoniuk-Wojcieszak: To jest czas ciszy. Trudno powiedzieć, czy cisza jest smutna. Na pewno jest głęboka. Cisza jest obecnością w naszym życiu. Myślę, że to piękny i trudny czas. Do niedawna był bardziej trudny niż ufam, że będzie. Poszłam ostatnio na rekolekcje "Serce Dawida" i Pan Bóg uzdrowił moją traumę. Po prostu dotknął mojego serca. Wiedziałam, że z każdym oddechem chce już wyprowadzić ten ból, który po śmierci mojego syna Filipa, 5 lat temu ukryłam w zakamarkach duszy, serca.

Kiedy mnie uwalniał, zrozumiałam jak głęboka i jak ważna jest miłość Boga do nas. Jeśli z tej perspektywy patrzymy na to święto, to nic nie jest przypadkiem. A jeśli nie jest przypadkiem, to pojawia się pytanie o zaufanie. Ufasz Bogu? To cierpienie i tęsknota są naturalne, bo serce matki zawsze tęskni. Ale jeśli zaufam, to ono nie degraduje.

DEON.PL POLECA

To jest takie cierpienie, które nie zatrzymuje, które pozwala być bardziej obecnym w życiu. Obecnym, czyli szczęśliwym, że jestem, że żyję. Daje też możliwość spojrzenia co dalej, jeśli przyjdzie nasz czas. A przyjdzie...

Jak się okazuje, niczego nie możemy być pewni. Każdy dzień jest niespodzianką - co według Ciebie jest ważne w życiu?

Obecność. Tak naprawdę wszystko sprowadza się do obecności. Po pierwsze, że Bóg jest obecny w moim życiu, że czuję tę miłość. Na czym polega nasza tęsknota za bliskimi, którzy zmarli? Na obecności. Na tym, że byli i nie ma. Obecność. To jest siła tych świąt - Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego - obecność w naszym życiu tych, którzy przeszli.

Chociaż ich nie widzimy, nie rozmawiamy z nimi, nie dotykamy ich, ale oni są. Pamiętam, po śmierci syna, jak któryś z sąsiadów powiedział: "Ojej, taki dramat" i ja w takim letargu odpowiedziałam: "Ale nic się nie zmieniło. Tak jak kochałam Filipa, tak go kocham, jak on mnie kochał, tak mnie kocha. Tyle, że mi śmieci nie wyrzuci. Ale umówmy się, śmieci mogę wyrzucić sama".

Później sama się dziwiłam, że kilka dni po śmierci dziecka walnęłam taki tekst. Sama chyba tak naprawdę nie rozumiałam, co mówię. W gruncie rzeczy po 5 latach mogę powiedzieć, że cały bój wewnętrzny i całe rozedrganie toczy się o obecność. Byli i nie ma. I teraz pytanie: czy nie ma ich i nie będzie? Czy byli i są? Zmienił się tylko rodzaj spotkania z nimi.

Mówię to matkom, z którymi pracuję po stracie dzieci. Skupmy się nie na tym, co straciłyśmy, ale na tym, co zyskałyśmy. To jest trudne ustawienie sprawy. Po pierwsze, co zyskałyśmy przez te lata, będąc z tymi ludźmi? Ale też, co zyskałyśmy razem z ich przejściem? Dla niektórych ludzi może to brzmieć jak herezja, ale przejście Filipa bardzo zmieniło nas jako rodzinę, otworzyło nas. Dało też zrozumienie, że to jest jedyna sytuacja, kiedy wszyscy w rodzinie są "chorzy" - wszyscy są dotknięci cierpieniem. Nie ma skupiania się na sobie. Wszyscy jesteśmy po prostu obecni. Zobacz, jakie to jest piękne słowo. Teraz, rozmawiając z Tobą sobie to uświadomiłam. O b e c n y. To coś więcej niż jestem. To jest pełnia. Jesteś obecny w tym, co się dzieje, nie tylko jesteś.

Powiedziałaś ostatnio w kontekście śmierci Filipa, że nie boisz się bać.

Nie boję się bać to znaczy, że nie boję się przyznawać do słabości. To też nie boję się mówić: nie dam rady, pomóż mi, nie wiem. Współczesny człowiek, chociaż pewnie nie tylko, ma taki problem, że chce się gdzieś zbudować, pokazać. W społeczeństwie, grupie czy otoczeniu. Oddzielić. To jest kuriozalne w naszych czasach, że my stwarzamy takie pozory bliskości i relacji, żeby zbudować jakąś fasadę. Gdzieś z tyłu jest ten lęk: jak nas widzą inni, jak nas piszą inni. Jacy jesteśmy w ich oczach? Więc używamy relacji do zbudowania muru.

Muru czy poczucia własnej wartości?

Co to znaczy własna wartość? Własną wartością naprawdę nie jesteśmy za duzi. Jakkolwiek byśmy się nie budowali, jaki człowiek jest potężny - zbudował statki kosmiczne, lata na księżyc. Przychodzi jedna wichura, deszcz i wszystko zaczyna się rozpadać. Człowiek w obliczu samej przyrody jest maleńki. Ludzie, którzy naprawdę rozumieją swoją obecność w życiu i misję, czy też szukają tej swojej misji, są odporni.

Św. Jan Paweł II, czy też inne autorytety nie koncentrowały się na tym, jak bardzo chcą, żeby świat ich pokochał. Oni koncentrowali się na tym, jak bardzo chcą wypełnić misję, powołanie. Po prostu byli. To ma wartość. Bo gdyby drzewo chciało się przypodobać tylko jednej porze roku, gdyby wiecznie chciało pozostać zielone albo wiecznie chciałoby pozostać z nagimi gałęziami, to musiałoby skończyć swój żywot w jednym sezonie. Tak samo ludzie dochodzą do ściany. Przez taką głupią próbę przypodobania się jednej opcji, jednej frakcji, środowisku, towarzystwu. Do ściany niewychodzenia poza granicę, do robienia sztucznych barier, ograniczania przestrzeni relacji, a to przecież drugi człowiek ma dla nas zawsze jakąś informację.

Jednak trzeba mieć też przestrzeń, w której człowiek spotyka się sam ze sobą. Bez innych ludzi.

Przestrzenią jest kontemplacja - cisza. Cisza uzdrawia. Zobacz, rekolekcje ignacjańskie, to co robią jezuici. Ja już tęsknię, żeby tam pojechać! Takie 8 dni oderwania się od świata, wyłączenia telefonu, no i rozmowy z Tym, który jest najważniejszy. Takie sekundy tego dotknięcia wypełniają wszystko. Gdybyśmy potrafili żyć w ciszy, gdybyśmy potrafili wyłączyć nadmiar komunikatorów - bylibyśmy lepsi dla siebie. Dla katolika - w ciszy przemawia Bóg, ale dla agnostyka cisza tez jest kojąca, jest lecząca.

Wróćmy na chwilę do tęsknoty. Bóg Cię uzdrowił, ale wiesz, że to nie jest tak, że nie będziesz już miała momentów zwątpienia, kryzysu.

To, co Filip powiedział we śnie i to, co ma  na pomniku: troski i trudy są jak mgła, która otula wiosenną łąkę. Tęsknota jest jak mgła - Ty nigdy nie wiesz, kiedy się pojawi. Zobacz, jak mgła się przemieszcza. Podnosi się, opada - maluje krajobraz przezroczystościami. Tak samo jest z tęsknotą. Raz daje taką przestrzeń, że można być spokojnym. Tak jest dzisiaj, że mogę o tym mówić, ale jutro być może tęsknota i ten ból zacisną mi gardło.

Trzeba mieć pokorę i przyjmować każdy dzień. Kiedy normalnie cieszymy się życiem, wydaje się, że jesteśmy z nim pogodzeni. Trzeba się tym cieszyć, ale mieć świadomość, że mało wiemy o swoim sercu, a jeszcze mniej o duszy, o Bożym planie. To w sumie jest piękne. Tęsknoto, mgło, która przeze mnie przepływacie, co dziś niesiecie? W tym oczekiwaniu może być radość spotkania.

Lubię to stwierdzenie, że receptą na szczęście jest tu i teraz.

To jest ta obecność. Mnie się kiedyś wydawało, zresztą był taki nurt w zarządzaniu, że managerowie multizadaniowcy na czterech telefonach, przed dwoma monitorami, jeszcze oddzielnie otwartym laptopem, są najlepszymi fachowcami. Na szczęście rynek szybko się obudził i zobaczył, że ludzie, którzy potrafią się koncentrować na zadaniu i hierarchizować rzeczy ważne i ważniejsze osiągają sukcesy.

Wielozadaniowość, taka źle rozumiana, często prowadzi do frustracji.

Jak się wiele dzieje, a prawie zawsze dzieje się wiele, bo jestem aktywna zawodowo, przypomina mi się ta scena, jak Jezus pisze na piasku. Żydzi chcą kamienować jawnogrzesznicę, jej los wydaje się być przesądzony, jest zgiełk, awantura, a Jezus spokojnie pisze na piasku. To jest odpowiedź. Spokój, cisza, czas - spróbuj podążać za tymi słowami - co niosą? A teraz pośpiech, zdenerwowanie, szybki osąd - gdzie jesteś?

Pracujesz z matkami, które straciły dzieci nie tylko z powodu nieszczęśliwego wypadku, ale też na skutek własnej decyzji.

Mówisz o śmierciach samobójczych? To są najtrudniejsze spotkania. Jednak nie wiemy, czy one (dzieci-przyp red.) zadecydowały. My znamy skutek, ale nie znamy procesu. Nie wiemy, na ile były świadome decydując. Gdyby to nie była tak wielka tajemnica, to moglibyśmy tysiąc rzeczy. Myślę, że trzeba zostawić próbę zrozumienia śmierci samobójczej, bo to jest tajemnica większa niż możemy sobie wyobrazić.

Tu szalenie trudne jest wytłumaczenie tym rodzicom, że nie ma w tym ich winy. Tutaj nakładają się trzy rodzaje dramatów - strata, fałszywe przekonanie rodziców, że mogli temu zapobiec i otoczenie. To jest przerażające, jak ludzie  potrafią być brutalni i bezmyślni w spotkaniu z cierpiącym człowiekiem - matką, ojcem. Ludzie swoją ciekawością czasem żądają opowiadania, jak to się stało.

Dla nich to jest tylko ciekawość, a dla Ciebie to jest rozrywanie ran. Wraz z zaspokojeniem ciekawości - weź jego ból. Piszesz się na to, żeby zapłacić taką cenę? Zobacz, że ludzie bardziej interesują się tym, jak ktoś umarł niż jak się narodził. Tak jakby narodziny zamykały się jedynie w bólu matki i wysiłku matki. To jest też nasze spotkanie z nieznanym, ale niewątpliwie to śmierć jest największą tajemnicą. I swoją drogą dobrze, że jest coś, czego człowiek nie przekroczy.

Przeczytaj też: Nie zamierzam kłaść się do grobu [ROZMOWA] >>

Beata Jakoniuk-Wojcieszak - sekretarz programu TVP INFO, dziennikarka, autorka programu "Teraz kobiety" i "Tu kobiety". Żona Pawła, mama czwórki dzieci, szczęśliwa kobieta. Po śmierci pierworodnego syna celebruje każdą chwilę, a zwłaszcza drugiego człowieka. Pasjonatka ziół i medycyny naturalnej

 

Monika Burczaniuk - z wykształcenia dziennikarka, przekonana, że życie samo pisze najlepsze scenariusze. Pasjonują ją rozmow z ludźmi

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Krystyna Rożnowska

Geniusz, dla którego najważniejszy był człowiek

Ten wie o człowieku więcej niż Freud, Heidegger, Levinas.  ks. prof. Józef Tischner

Wielkość Antoniego Kępińskiego wyraża się tym, że – odwołam się tu do zwrotu banalnego, ale kluczowego...

Skomentuj artykuł

Bóg uzdrowił traumę, którą miałam po stracie syna [ROZMOWA]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.