Jezus Cię lubi. Naprawdę. Możesz pójść z Nim kawę
Można z Nim pójść na kawę. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że również na lampkę wina. Jest Kimś do rozmowy. Oprócz przypominania sobie, że Bóg mnie kocha, staram się pamiętać, że jesteśmy przyjaciółmi i że On również po prostu mnie... lubi. Daje mi na to dowody każdego dnia. Jakie?
"Bóg Cię kocha". Łapka w górę, kto nigdy nie usłyszał tego określenia? I druga łapka - komu te słowa nie spowszedniały? Pytam, bo nawet najpiękniejsza prawda, powtarzana automatycznie i przy każdej okazji, może stać się tylko sloganem.
Może dlatego lubię czasem ubierać znane hasła w inne słowa. Zamiast pobożnego: "Chrystus zmartwychwstał!" wolę dużo prostsze, a jednak mocniejsze: "Jezus ŻYJE!". Nie przepadam za kościelną nowomową, która każe mi "mieć pragnienia" zamiast po prostu "chcieć", a do pewnych akcji "gorąco zachęca", zamiast krzyknąć: "chodźcie, będzie fajnie!".
Może też dlatego, oprócz ciągłego przypominania sobie o tym, że Bóg faktycznie mnie kocha (bezwarunkowo! i dziś!), staram się pamiętać również, że jesteśmy przyjaciółmi i że On również po prostu mnie... lubi. Daje mi na to dowody każdego dnia. Jakie? Oto one:
Nazywa mnie przyjacielem
"Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego" (J 15, 15). To znane słowa z Ostatniej Wieczerzy. Jezus dodaje jednak potem coś jeszcze - "nie wyście mnie wybrali, ale ja was wybrałem". Czy to nie wspaniałe?
Od czasu mojej edukacji w szkole podstawowej minęło już tyle czasu, że mogę bez obaw zdradzić mały sekret - nigdy nie lubiłam zajęć wychowania fizycznego. Miałam dwie lewe ręce (albo i dwie lewe nogi) do wszelkiego rodzaju gier zespołowych, w związku z czym, gdy trzeba było dzielić się na drużyny, wybierano mnie zawsze jako jedną z ostatnich osób.
Robiłam wtedy dobrą minę do złej gry, ale tak naprawdę to zawsze trochę przykre doświadczenie - być kimś, kogo nie do końca się chce albo ewentualnie można tolerować w swoim zespole. Jezus mówi coś zupełnie innego - mówi że On sam nas wybrał.
Co więcej, moje życie (i nie tylko moje) pokazuje, że to On od początku wykazywał inicjatywę - to On mnie szukał i znalazł, prowadził drogą rozmaitych nie-przypadków po to, byśmy naprawdę mogli się zaprzyjaźnić.
Bycie w bliskiej relacji oznacza dzielenie się sobą. To zapewne dlatego słowa o byciu przyjaciółmi, a nie sługami, padają w tak wyjątkowym dniu, tuż przed Męką Jezusa. On chce wspólnie przeżywać to, co najważniejsze. Chce też mówić o sobie, o swoim Sercu.
Bardzo lubię litanię do Serca Jezusa. Wypowiadając kolejne jej słowa, opowiadam o tym, jaki jest mój Przyjaciel: że Jego serce jest pełne miłości i dobroci, że jest cierpliwe i miłosierne, ale też - że zostało przebite włócznią i "dla nieprawości naszych starte". Pomyśl, co Jezus mógłby powiedzieć o Twoim sercu - o jego pięknie, słabościach i zranieniach? Czy znacie się na tyle dobrze, że mógłby opowiedzieć o tym, co się w nim kryje? I czy pozwoliłbyś na to, żeby On powiedział Ci, jaki jesteś w Jego oczach?
Uśmiecha się do mnie
Pamiętasz scenę, w której faryzeusze przynoszą do Jezusa monetę podatkową? Zastanawiam się, w którym momencie uświadomili sobie, że nie mają szans w dyskusji z Nim. Czy świtało im to w głowie już w momencie, gdy Jezus zapytał o podobiznę, znajdującą się na denarze?
Gdy w kościele słyszę słowa: "Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga", brzmi to bardzo poważnie. Lubię jednak wyobrażać sobie Jezusa, który mówi to z błyskiem w oku, a może i z uśmiechem. On nie tylko nie dał się podejść, ale rozłożył ich na łopatki - w dodatku kilkoma zdaniami.
A nawet jeśli nawet w tej scenie pozostał poważny, nie sądzę żeby nie uśmiechał się przebywając w towarzystwie Marii, Marty i Łazarza w Betanii czy w Kanie Galilejskiej, gdzie przecież sam przyczynił się do tego, że na stole pojawiło się dobre wino.
Jezus jest prawdziwym Człowiekiem. Skoro potrafił wzruszyć się na wieść o śmierci Łazarza, nie zdziwi się, widząc Twoje łzy. Więcej - zapłacze razem z Tobą, gdy będziesz doświadczał bólu rozstania czy rozczarowania tak wielkiego, że będzie umierać jakaś część Ciebie. Nie jestem też pewnie jedyną osobą, która może zaświadczyć, że On naprawdę ma poczucie humoru i potrafi zaskakiwać w taki sposób, że można zacząć się szczerze i beztrosko śmiać.
Można z Nim pójść na kawę
Zaryzykowałabym stwierdzenie, że również na lampkę wina, ale wesele w Kanie Galilejskiej zalicza się do okazji wyjątkowych. Na co dzień bliższy nam jest ulubiony kubek z gorącą herbatą albo pyszną kawą i koniecznie - Ktoś do rozmowy.
Jezus był w tym Mistrzem! Jadał z celnikami i nierządnicami, ale nie oznacza to przecież, że siadał w strefie dla bezgrzesznych i hiperpoprawnych VIPów, podczas gdy reszta tłoczyła się przy stolikach drugiej czy trzeciej klasy. Nie - On siedział z nimi, łokieć w łokieć.
Był tak blisko, że mógł patrzeć im w oczy, wyczytując z nich to, czego nie chciały zdradzić słowa. Kto wie, może to właśnie to wyjątkowe spojrzenie wystarczało, by zmienić całe ich życie, jak się to stało w przypadku Zacheusza?
Spotkania z Jezusem kończą się w różny sposób. Owszem, bywa i tak, że zaczynając od kubka herbaty, kończy się zalewając łzami i wylewając z siebie wszystko to, co boli. Biblia wspomina o kobiecie, która w czasie uczty swoimi łzami obmyła Jego stopy. Wszyscy wiemy jednak, że to nie jedyne spotkanie, które skończyło się w ten sposób i przez dwadzieścia wieków chrześcijaństwa wielu z nas, łącznie z piszącą te słowa, przeżywało podobne chwile.
Nie każda rozmowa z Jezusem kończy się jednak w ten sposób. Nie każde spotkanie jest jak emocjonalny rollercoaster, prowadzący od euforii po morze łez. Czasami można po prostu zwyczajnie usiąść z Nim, opowiedzieć o swoich smuteczkach, troskach i nadziejach. Wtedy zazwyczaj rozgrzewa nas nie tylko ciepła herbata - bo w sercu robi się jakoś tak cieplej.
Chce spędzać ze mną czas
I to jest właśnie niesamowite - że Jego nie trzeba prosić o audiencję, chociaż jest Królem. Nie musisz mieć znajomości, żeby się z Nim spotkać, nie ma też konieczności wpisywania się w grafik u Jego sekretarki, a potem oczekiwania na wyjątkowe (a przez to stresujące) spotkanie i nerwowego poprawiania koszuli i krawata.
Do Niego można przyjść w dresie, bez makijażu i na bosaka. Z bagażem trudnych przeżyć, zapłakanymi oczami albo przeciwnie - z pełnym entuzjazmu okrzykiem radości, by podzielić się sukcesem. O każdej porze dnia i nocy, niezależnie od tego, ile czasu minęło od ostatniej rozmowy. On zawsze chce spędzać z nami czas. I chyba wciąż Mu tego czasu mało. Tak podejrzewam - skoro tak bardzo się stara, walczy o nas i czeka na to, by spędzić z nami nie tylko kwadrans czy godzinę, ale wieczność.
Majka Moller - aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama
Przeczytaj też: Z mężem jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi >>
Skomentuj artykuł