Rzecz o przyjaźni

(fot. bara-koukoug / flickr.com / CC BY)
Zofia Ratajska

Słowo przyjaciel, jak wiele innych słów, spowszedniało, zdewaluowało się, umasowiło. Odkąd zwykło się nazywać przyjacielem każdego niemal znajomego, odkąd mamy setki "friendów" na facebooku, straciło swój magiczny wymiar wybrania.

Przyjaźń, ten jeden z rodzajów kochania, jakie znakomicie opisał Clive Stapless Lewis w swej książce "Cztery miłości", to więź szczególna, niezależna od wspólnych przedsięwzięć, nie wygasająca z powodu rozłąki i całkiem bezinteresowna. Bo nie ma tu zależności, gwałtownych uniesień, wyłączności, namiętności i wynikających stąd burzliwych zmian nastrojów, jak to bywa między kochankami.

Jednocześnie nasza przyjaźń wyłącza nas z tłumu innych, wyróżnia. Uśmiechamy się w chwilach i lubimy rzeczy, których nie widzą lub nie rozumieją inni. Dlatego niesie w sobie, niebezpieczny dla  wszelkich odmian egalitaryzmu, rys wolności. 

Przez wiele wieków taką przyjaźń znano, sławiono, pisano o niej, była jedną z najważniejszych wartości w ludzkim życiu, czymś cennym i pożądanym. Wiązały się z tym pewne gesty, wyrażenia, kiedyś obszerne listy - w zależności od epoki mniej lub bardziej egzaltowane - te wszystkie słowa o pokrewieństwie dusz i zrozumieniu. W naszych mało romantycznych czasach love - to love, czerwone serduszko, którego nie rozbieramy na cztery części i które w powszechnym pojmowaniu kojarzy się przede wszystkim z seksem.

Ostatni przykład dowodzenia homoseksualnego charakteru męskiej przyjaźni wojennych bohaterów z Szarych Szeregów (wywodów, o których nawet nie warto pisać) świadczy o tym dobitnie. Erotyka przyćmiła inne formy spotkania z drugim człowiekiem, a jej dewiacyjne oblicza powodują, że nawet przytulenie i pocieszanie dziecka może być traktowane podejrzliwie. Ale czy dziś trudniej jest znaleźć przyjaciół? Na pewno nie, to zależy jak bardzo jesteśmy otwarci na innych i zależy też - od domu, w jakim zostaliśmy wychowani.

Bo przyjaźń bardzo nam jest potrzebna także w małżeństwie. Pamiętam jak pewien mój sędziwy wuj mawiał o swej równie sędziwej żonie "jak ja tę Izę lubię!". Zwyczajne lubienie to nasza codzienność, nasze wady, nawyki, wspólne zwyczaje. O miłości traktują bez ustanku książki, gazety, kazania w kościele, a co nam po tym całym kochaniu, kiedy przestajemy się lubić?

Bardzo fajnie jest przyjaźnić się z własnym mężem. To przede wszystkim rozmowa. Prawdziwa. Dzielimy się tym, co przeczytaliśmy, obejrzeliśmy, co nas poruszyło, wkurzyło albo zachwyciło. Rozmawiamy ze sobą o wszystkim i wykorzystujemy na to wszystkie chwile przerwy w codziennym biegu, jazdę samochodem, czasem różne prace domowe.

Zauważyłam, że jeśli przez jakiś czas nie wymienialiśmy myśli (z różnych powodów) i ograniczaliśmy się do uwag o sprawach bieżących,  to zaczynamy się od siebie oddalać. Nasze dzieci też próbowaliśmy i próbujemy zarazić tym nawykiem przyjaźni i rozmowy. Przy niektórych wspólnych posiłkach panuje więc niezły harmider, ale za to te dyskusje!

Pewnie, że oni potem często wsadzają nosy w komputer, każdy w swój, ale przynajmniej zaczynają od rozmowy. Chodzi o taki "nawyk" dzielenia się, a także okazje do spotkań z innymi. Tu bywa podobnie jak z czytaniem - jedna dobra książka otwiera nas na następne. Staramy się, by nasz dom był, w miarę możliwości, otwarty. Sama wychowałam się w takim domu, chłonęłam rozmowy i opowieści różnych wujów, cioć, krewnych i znajomych królika - bezcenne. To czasem kosztuje trochę, a czasem wiele wysiłku, żeby np. więcej ugotować i dostawić dodatkowe nakrycia przy niedzielnym stole, albo w jakiś sobotni wieczór nie "rozłożyć się" przed rozrywkowym filmem tylko przygotować spotkanie dla znajomych. I czasem wygląda to na hipokryzję, kiedy miotam się w kuchni wołając, że na pewno nie zdążę, a mój mąż, sapiąc, "odgruzowuje" nasz zawalony bałaganem salon. Można wtedy usłyszeć komentarz naszego potomstwa: przecież sami ich zaprosiliście? Tak - odpowiadam - i właśnie dlatego nie chcę spalić ryby.

Poza tym jesteśmy dość normalni - czyli leniwi… Ale nie chodzi tylko o życie towarzyskie, to też znalezienie czasu na  kłopoty naszych przyjaciół, przygarnięcie ich, udzielenie pomocy, gdy jej potrzebują. W miarę możliwości - byle od serca (a dzieci zawsze znakomicie odczytują szczerość naszych intencji).  W końcu to się nam i tak opłaci  - nasze dzieci nie będą zgorzkniałymi samotnikami narzekającymi na świat i ludzi. O ile nie uciekną przedtem z domu w poszukiwaniu ciszy i spokoju poza tłumem gości!

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Rzecz o przyjaźni
Komentarze (7)
Miłosz Skrodzki
6 listopada 2013, 11:48
Im więcej przyjaciół, tym lepiej.
T
Tomek
4 października 2013, 00:17
Pozwolę sobie podzielić się moimi refleksjami, Każdy człowiek jest inny, każda relacja międzyludzka jest inna i przyjaźń - jeśli jest - także w kadym przypadku jest inna. W każdym przypadku jest jakiś wspólny mianownik (trudny do uchwycenia, zdefiniowania). Każdy ma prawo do własnego zdanie, ale ja mogę śmiało powiedzieć, że moja żona jest moją przyjaciółką, moje 5,5 letnie dzieco jest moim przyjacielem. Przyjaźnimy się z naszymi rodzicami i rodzeństwem. Każda z tych przyjaźni ma inny wymiar, inne płaszczyzny porozumienia. Z rodzeństwem spotykam się nieregularnie, ale jak już się spotykamy, wiemy że to jest czas nam potrzebny i dany. Nie mówimy o tym. To się po prostu czuje. Dzisiaj nie wyobrażam sobie, jak mógłbym nie przyaźnić się z moimi braćmi i siostrą. Mam też przyjaciela i przyjaciółkę, kórzy nie są związani z moją rodziną. Z przyjaciółką ostatni raz spotkałem się kilka lat temu, z przyjacielem trudno nam znaźć wspólny czas, ale jak już się spotkamy, porozumienie jest identyczne jak wtedy, kiedy poznawaliśmy się. Być może jest tak, że kiedy się poznajemy, wtedy buduje się nasza przyjaźń, spotykamy się często i uczymy siebie wzajemnie. Tworzy się fundament, na którym buduje się późniejsza, dojrzała przyjaźń. Później już nie potrzeba wielu słów... Wystarczy być. Chyba nieco inaczej jest w relacji rodzic-dziecko. Tutaj przyjaźń buduje sie nieco inaczej, ale równie ważne jest, aby zbudować taką relację, aby dziecko wiedziało, że może na rodzicu polegać - polegać w wymiarze ludzkim, nie tylko rodzicielskim. Granice pomiędzy tym co uważam za miłość rodzicielską czy małżeńską, a tym co uważam za pryjaźń, są nieuchwytne, choć w jakiś sposób intuicyjnie wyczuwalne. Pozdrawiam ​T
N
Nen
21 czerwca 2013, 18:47
Kubol, nie zgodzę się z Tobą.  Dlaczego tylko jednego? Ja mam trójkę, każde z innej bajki i każde na swój sposób bezcenne. A znają się nawzajem nieomalże tylko ze słyszenia. :) Więc poniekąd "grupy" nie stanowimy.
A
a
21 czerwca 2013, 11:39
Myślę, że najgorsze to jest udawanie przyjaźni i szpiegowanie. The friend in need is a friend indeed.
H
HK
21 czerwca 2013, 07:12
Tak!
L
Li
20 czerwca 2013, 23:32
Fantastyczna myśl - fantastczna kobieta!Moje życie bez przyjaźni z moim Mężem byłoby smutne... razem szukamy Życia w życiu i właśnie tak tego doświadczamy. Dziękuję za słowo, które niby nie jest nowe, a tak orzeźwiające w smaku sensu...;)
K
Kubol
20 czerwca 2013, 13:57
Dlatego nie mam konta ani na Facebooku ani na Naszej Klasie. A przyjaciela tak na prawdę to ma się jednego/jedną. Nie wierzę w takie grupowe przyjaźnie.