Z potrzeby czynienia dobra

To piękno wolontariatu jest jednak kruche i obarczone różnymi zagrożeniami (fot Iain Alexander / flickr.com)
ks. Adam Parszywka SDB / slo

Wolontariat to bardzo ciekawe zjawisko. Jak podpowiada jego nazwa – to wolne działanie na rzecz drugiego człowieka czy społeczności, dzielenie się swoim życiem dla czyjegoś dobra, czynienie z otrzymanego daru życia – daru dla innych.

Ten fenomen jest tak stary, jak długa jest historia ludzkości, choć zarazem to w jakiś sposób nowe zjawisko naszych czasów. Na czym ta nowość polega? Nowa jest właśnie nazwa oraz organizowanie i ukazywanie tego „starego” zjawiska. Warto tu zauważyć, że to zorganizowanie i sformalizowanie ludzkiego zachowania w wolontariacie dokonuje się na pewnym, zaawansowanym etapie rozwoju społeczeństwa. Z tego powodu pojęcie wolontariatu znacznie dłużej niż w Polsce występuje w krajach Zachodu.

DEON.PL POLECA

Wolontariat to znacznie więcej niż nowe słowo i jakieś struktury. Ten „oddolny ruch”, wypływający z potrzeby czynienia dobra (zupełnie przeciwnie niż w organizowanych „za komuny” czynach społecznych), jest tym piękniejszy w swej delikatności i bardziej zaskakujący, im wyraźniej widzimy kontekst socjokulturowy, w jakim się rodzi. Okazuje się bowiem, że żyznym środowiskiem jego powstawania są społeczeństwa wychowujące do egoistycznego i niezrozumiałego konsumpcjonizmu. To dla mnie osobiście zaprzeczenie teorii głoszącej, że człowiek jest po prostu egoistą i niczym więcej. Szlachetne zachowania są owocem podążania za wewnętrznym głosem, dobiegającym z natury człowieka, a złożonym w niej przez Stwórcę. To „semina Verbi” – nasiona Słowa, owocujące w naturze człowieka, nawet gdy ten nie rozpoznaje w nich dzieła Stwórcy.

To piękno wolontariatu jest jednak kruche i obarczone różnymi zagrożeniami. Są to najpierw zagrożenia czyhające na samego wolontariusza. Bo wolontariusz to zawsze człowiek młody. Dokładnie tak – młody, albo powracający do młodości w chwili, gdy decyduje się być darem dla innych. Dostrzega on na nowo wartości, które chce realizować w swoim życiu. Taka postawa nie jest zależna od wieku człowieka, ale raczej od stanu jego ducha i umysłu. Obserwowanie tej postawy u ludzi młodych często nas myli i skłania, szczególnie w naszym kraju, do przypisywania jej wyłącznie osobom młodym. Tymczasem ważniejsza jest, jak sądzę, młodość wewnętrzna człowieka, którą obserwuję jako najpiękniejszą i wspólną cechę wszystkich wolontariuszy. To stan ducha, pozwalający wierzyć w pozytywne zmiany w świecie. Ale też stan bardzo delikatny i łatwy do zniszczenia. Dlatego niektórzy postrzegają go jako rodzaj zapału, który musi nieuchronnie zgasnąć. I niestety bardzo często tak się dzieje, gdy ów młody człowiek nie znajdzie odpowiedniego środowiska, w którym jego pozytywny potencjał będzie mógł się rozwijać, za to trafi do takiego, które tkwiące w nim dobro potraktuje jak naiwność czy idealizm. A wolontariusz to człowiek, który dając siebie, musi również otrzymać, aby się rozwijać. I w żadnym wypadku nie chodzi tu o pieniądze, bo te nie odgrywają dla niego większej roli. Chodzi o wiele więcej. O poczucie, że to, co robi, ma znaczenie, swoją wielkość, ma sens, który nadaje jego życiu większą wartość. Tłumaczenie mu, że przecież samo życie jest – po Bogu jako jego Dawcy – najwyższą wartością, byłoby cofaniem się, a nie rozwojem. „Nasiono”, odkrywające swoją moc, potrzebuje środowiska, które pozwoli mu zakiełkować, kwitnąć i wydać owoce. Chodzi więc o stworzenie odpowiednich warunków do rozwoju dobra w praxis człowieka. To zadanie stoi przed tym samym środowiskiem, które pomogło w odkryciu i ukształtowaniu piękna w człowieku.

W wolontariacie dostrzegam właśnie możliwość i potrzebę przedłużenia procesu rozwoju człowieka od słów do czynów. Od dawania wiary i nadziei na piękne życie, do uczestniczenia w nim w miłości. To organizowanie środowiska, w którym przyjęte wzorce będą mogły się urzeczywistniać i dalej rozwijać, niesienie pomocy we właściwym przeżywaniu życia. Jest to przede wszystkim zadanie dla ludzi Kościoła, duchowieństwa, wychowawców i wszystkich wierzących, pomnych na słowa: „wiara bez uczynków jest martwa”. Wychowywanie w wierze musi dojrzewać w praktyce życia codziennego i tam się realizować. Wolontariat jest aktualnie jedną z form organizowania środowiska ludzi dobrej woli. Jeśli go w odpowiedni sposób nie tworzą środowiska kościelno-wychowawcze, to wtedy to, co najpiękniejsze i rozkwitające w człowieku, zostaje zaprzepaszczone, a często też użyte przeciwko niemu czy społeczeństwu.

Nazywanie młodego człowieka wolontariuszem, bo przez jeden dzień w roku zbiera datki na ulicy, jest może zasadne, ale jakże płytkie. I nie chodzi tu wyłącznie o jego niewielkie zaangażowanie, ale o to, co następuje potem. W momencie podziękowania wolontariusz słyszy: Byłeś dobry, teraz masz prawo odebrać swoją nagrodę, więc rób, co chcesz, wrzuć na luz... Taki wolontariat nie tylko jest niewychowawczy, to wykorzystywanie człowieka do budowania korzyści jednych, kosztem drugich. To żerowanie na czystej intencji wolontariuszy, bez dania im czegoś, co będzie ich dalej rozwijało. Taki „łatwy wolontariat” z jednej strony służy do budowania wielkości organizacji (czy też organizatora takich jednorazowych akcji), a z drugiej do zaspokojenia potrzeby bycia dobrym w sposób łatwy, tani i dający prawo do autonagrody, jakkolwiek by się ją rozumiało.

Jeszcze gorszym przykładem są organizacje posługujące się wolontariuszami do celów – delikatnie mówiąc – nieszlachetnych, ukazywanych jednak jako dobroczynne. Organizacje te mają dobrze rozwiniętą działalność propagandowo-uświadamiającą i bardzo dbają o kształtowanie wolontariusza. Organizują konferencje, spotkania budujące więzi grupowe i przede wszystkim przedstawiają problem, który najczęściej naświetlany jest jako zagrożenie światowe. Przyłączając się do walki z tym zagrożeniem wolontariusz staje się we własnych oczach dobroczyńcą ludzkości i ma poczucie rozwiązywania problemów światowych. W rzeczywistości jest to nierzadko załatwianie partykularnych interesów pewnych grup rękami dobrych, choć często zbyt naiwnych wolontariuszy.

●●●

W świecie istnieje ok. 2 miliony organizacji pozarządowych. Wszystkie one w bezpośredni lub pośredni sposób korzystają z pracy wolontariuszy. Widać to wyraźniej, gdy uświadomimy sobie, że dobrowolne datki to także ofiarowanie komuś swej pracy, tyle że zamienionej na pieniądze, a więc inna forma wolontariatu.

Organizacje wielkie czy małe, niedawno powstałe albo działające już od dawna – to wszystko nie jest ważne. Liczy się cel, który uwydatnia odpowiedź na jedno pytanie: czy chodzi im o dobro człowieka – chorego, głodnego, spragnionego, którego życie jest zagrożone? Bo jeśli tak, to możemy być spokojni również o dobro wolontariuszy. Wtedy obdarowujący życiem sam staje się obdarowywanym. A tym, który zachęca do wolontariatu i daje gwarancję wynagrodzenia za dobro, jest sam Bóg, którego hojność nie zna granic. Dlatego wynagradza już tu, na ziemi (chętnie potwierdzą to ci, którzy dzielą się życiem). Mało tego, Bóg zapowiada też przyszłą nagrodę – życie wieczne, mówiąc: „byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić, byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie” (Mt 25, 35). Innymi słowy – pochyliliście się nad życiem zagrożonym i niedocenionym. A skoro tak, to pójdziecie błogosławieni, bo „zaprawdę, powiadam wam: wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40) .

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Z potrzeby czynienia dobra
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.