Warto się godzić. Nie tylko od święta

(fot. sxc.hu)
Bożena Wałach

Jak co roku mediatorzy w całej Polsce przekonują, że warto wyciągnąć rękę, wykonać pierwszy krok, złapać za słuchawkę telefonu - po to, by do wspólnego wigilijnego stołu usiąść z lżejszym sercem. W ramach akcji "Pogódź się na święta" służą pomocą, jeśli spór zabrnął tak daleko, że sami nie potrafimy dać sobie z nim rady. "Bo on ... !! Bo ona ... !!" - nierzadko tak wygląda nasza rozmowa. Przekrzykujemy się, przerzucamy argumentami, a niewiele ma to wspólnego z konstruktywnym działaniem. Przydaje się wtedy pomoc kogoś z zewnątrz, kogoś, kto spogląda na spór obiektywnie - o sztuce mediacji i przypadkach różnych opowiada mediatorka Marta Chechelska-Dziepak.

To nie zadziała! On nie będzie chciał rozmawiać!

Siedzieli naprzeciw siebie, spięci. Nie spoglądali na siebie. Rozmawiali przeze mnie.

Mała już od roku była na świecie. Ona zajmowała się nią zupełnie sama. Zdążyła pogodzić się z sytuacją, oswoić z samotnością i uporządkować życie. Nie było jej łatwo, bo nie łatwo wychowuje się samotnie dziecko. W którymś momencie pękła... - Przecież potrzebuje pomocy, choćby finansowej.

"Ojciec nieznany" - tak wypełniła rubrykę urzędowego pisma. Nie oczekuje wiele. On nie musi widywać się z dzieckiem, nie musi poświęcać mu czasu, ale w urzędowej rubryce powinna widnieć inna informacja. Nie żąda też od niego wielkiej sumy, bo wie, że i jemu nie żyje się lekko.

- Wie pani, on na pewno się nie zjawi. Jestem tego po prostu pewna. Przecież on nie chce mnie widzieć. Nie uznał dziecka - powiedziała zaraz po wejściu. - Ułożył sobie życie bez nas i teraz wścieknie się, gdy usłyszy, że czegoś od niego chcemy.

- Nie mam ochoty jej oglądać i nie będę z nią rozmawiać - zastrzegł.

Dla nas ważne było, że zareagował, zgodził się na spotkanie. Ona przyszła z dzieckiem. On nawet na nie nie zerknął. Spoglądał w przeciwnym kierunku. Zaczęliśmy rozmawiać o ich sytuacji, niespiesznie. W tym niewielkim pomieszczeniu wirowała taka ilość złych emocji, że lada moment groziło wybuchem. Ale my mieliśmy czas. Nie trzeba było robić niczego na siłę. Mozolnie próbowałam nakreślić problem, pokazać perspektywę obu stron, znaleźć jakiś wspólny grunt.

Zaczęliśmy rozmawiać o dziecku. W którymś momencie nie wytrzymałam:

- Każde dziecko chce wiedzieć, kim są jego rodzice, jak żyją, czym się zajmują. Tak po prostu jest, bo to bardzo silna i naturalna potrzeba. Możemy na 100 proc. przyjąć, że tak będzie i w Twoim przypadku. Za kilka albo kilkanaście lat. Możesz więc śmiało spróbować wyobrazić sobie siebie w tej sytuacji. Jak się wtedy zachowasz? Co powiesz?

Spodziewałam się kolejnej bezczelnej odpowiedzi, ale nie padło ani jedno słowo. Na kolejnym spotkaniu atmosfera była już inna, lepsza. Przełom? Nie, to zbyt optymistyczne, bo problem nie zniknął. Ale przywitali się ze sobą, rozmawiali, spoglądając na siebie. Nie unikali swojego wzroku. Można było z większym dystansem analizować sytuację. Rozważać różne warianty.

Kilka kolejnych spotkań pomogło nam wypracować porozumienie. Sami ustalali warunki. Każdy szczegół. To ani przez chwilę nie przestało być bolesne, ale udało nam się. Im się udało.

Kiedy myślę o tym, że mieliby trafić z tą sprawą do sądu, z tą masą nagromadzonych emocji, żalu, pretensji, wstydu, wydaje mi się, że wiem, jaki byłby finał. Tam przecież nie ma miejsca i czasu, by móc wykrzyczeć swoje pretensje. Sąd nie jest od rozumienia, jest od orzekania winy.

Przeczytaj wywiad z Rafałem Cebulą - sędzią, członkiem Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia", wykładowcą w zakresie mediacji, autorem publikacji na ten temat

Bo ona..! Bo on..!

- Bo ja się staram nauczyć ich porządku, ale to na nic - krzyczał on.
- Porządek, porządek. Dla ciebie zawsze najważniejszy był porządek! - replikowała ona.
- No jasne, no bo po co ścielić łóżko, skoro wieczorem znowu idziemy spać. Niech wyro będzie rozwalone cały boży dzień!!!
- Przecież ja nie o łóżku mówię. Nie można dzieci tresować jak zwierzęta! - odpowiadała ona.
- Ja ich nie tresuję!!! Próbuję ratować to, co jeszcze da się ratować po twoich liberalnych, tfu, pseudometodach. Przecież te dzieci nawet nie wiedzą, co z talerzem zrobić po posiłku!!! - irytował się on.
- Za to świetnie wiedzą, że niedzielne popołudnie miło jest spędzić w galerii handlowej! Odezwał się specjalista od wychowania dzieci!! - krzyczała ona.

On: restrykcyjny i zasadniczy tato. Ona: liberalna i otwarta mama. Oboje kochają swoje dzieci. Od czasu rozwodu wychowują je osobno, a na kwestie wychowania nie można mieć poglądów bardziej odmiennych niż tych dwoje. Chcą dobrze i każdy jest święcie przekonany, że racja leży po jego stronie.

 

Świadomie zgłosili się po pomoc. - Niech ktoś z zewnątrz nam pomoże. Przecież oszaleć można - powiedział on. - Ja tyle wysiłku wkładam w nauczenie moich dzieci dyscypliny, a wszystko na nic. Wystarczy tylko, że wrócą do matki.

- Mnie już brakuje pomysłu, jak mu wyjaśnić, że nie można w dzieciach obniżać poczucia wartości przez ciągłe strofowanie. To do niczego nie prowadzi - powiedziała ona.

Praca zaczęła się od mozolnego wypracowywania wspólnej mapy problemów. Nazywania ich i przedstawiania perspektyw obu stron. Definiowania każdego kolejnego sporu, wspólnego wyjaśniania, co kryje się pod pojęciami "utrzymywanie porządku", a co znaczy "twórcze spędzanie wolnego czasu". Dyskutowanie z coraz mniejszą dawką emocji, a coraz większą dawką zdrowego rozsądku.

- Przecież o nasze dzieci chodzi, więc już się nie denerwuj - powiedziała ona.
- Dobrze, już będę spokojny - powiedział on.

Po kilku spotkaniach ustalili wiele kwestii. Nie wszystkie, bo w wielu sprawach zbyt mocno się różnią. Ale oboje uświadomili sobie, że dla dobra dzieci powinni się wspierać, a nie walczyć ze sobą. Utrzymywać kontakt, a nie sprowadzać dzieci do roli pośredników. Rozmawiać, a nie wrzeszczeć.

My chyba jednak tego nie chcemy

Nic z nich już nie będzie - sami powiedzieli tak o sobie na starcie. Przyszli po to tylko, żeby ustalić warunki rozwodu.

Młodzi ludzie, dobrze sytuowani, bezdzietni. Przeżywali poważny kryzys. Nie widzieli dla siebie drogi wyjścia.

Wszystkie próby przekonania ich, że być może warto podjąć jeszcze jedną próbę, powalczyć o siebie i swój związek, nie odnosiły skutku. Byli zdecydowani.

To co ich interesowało, to przeprowadzenie rozwodu możliwie najsprawniej i na tyle - na ile to możliwe - bezboleśnie. Wiedzieli, że mediacja pozwala na uniknięcie roztrząsania wielu trudnych i przykrych kwestii na sali sądowej. Lepiej zrobić to samemu. Zadecydować, kto zatrzymuje dom, a kto samochód. Dla kogo działka, a dla kogo zgromadzone oszczędności. Tak jest łatwiej.

Skoro nie było szans na ratowanie ich małżeństwa, zaczęliśmy ustalać warunki rozwodu i omawiać każdy konieczny szczegół podziału majątku. Gdy spisaliśmy wszystko, oboje otrzymali do rąk tekst ugody. Mieli tydzień, by oswoić się z tym papierem i zaproponować zmiany, jeśli uznają, że w takim kształcie nie mogą jej podpisać.

Nie zjawili się na następnym spotkaniu. Przez telefon usłyszałam, że rezygnują. Chcą spróbować od nowa, raz jeszcze, może się uda.

- Przepraszamy Panią, ale gdy zobaczyliśmy ten papier, to dotarło do nas, że klamka zapada, że jak podpiszemy, to nie będzie już odwrotu, a my chyba jednak tego nie chcemy...

Chciałam zapytać czy gdyby to było w sądzie, gdyby stali za tą nieszczęsną traumatyczną barierką, to też by się wycofali? Starczyłoby im odwagi? A może zobligowani powagą sądu, brnęliby dalej, bo przecież nie są dziećmi i wiedzą, po co przychodzi się do sądu. Głupio tak zmieniać zdanie w trakcie.

Nie zapytałam, ale chyba sama znam odpowiedź. Na szczęście tych dwoje zaczęło od mediacji, a tutaj każdy wariant jest możliwy.

Swoimi doświadczeniami podzieliła się z nami mediatorka Marta Chcechelska - Dziepak. Mediuje od kilku lat. Z niecierpliwością czeka na moment, gdy statystyki wykażą, że 100 proc. spraw cywilnych (zwłaszcza rodzinnych) uda się rozstrzygnąć na drodze rozmowy i negocjacji. Bo się da!

Przeczytaj wywiad z Rafałem Cebulą - sędzią, członkiem Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia", wykładowcą w zakresie mediacji, autorem publikacji na ten temat

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Warto się godzić. Nie tylko od święta
Komentarze (4)
1R
100 RAZY TAK
5 lipca 2011, 20:12
~podpisz petycję do prezydenta Podpisałem - tam się podpisuje ok 500 osób dziennie. Niby dużo, ale też i mało. Aby zebrać 100 tys podpisów trzebaby 200 dni zbierać. Podpisujcie się i namawiajcie znajomych. Kropla drąży skałę!!! TAK... Franek. ZGADZA SIĘ. Świat ludziom wali się po tysiąckroć, jeśli "namawiają" (=lub tylko sugerują) do rozwodu osoby duchowne. A oni też muszą zmienić swoje myślenie, zwłaszcza, że Pan Jezus powiedział bardzo wyraźnie jak było na początku. <a href="http://www.dotrzymajslowa.pl">www.dotrzymajslowa.pl</a>: Co myślą o sprawie obecnie ? •Rozwody są w ich świecie zjawiskiem tak powszechnym, że powoli stają się normą. •Mają świadomość, że rozwód rodziców to trudny czas dla dzieci i że trzeba im pomóc przez niego przejść. Sądzą, że „kulturalny rozwód” pomoże zniwelować ten problem.* Co mają myśleć po ? •Rozwód to coś więcej niż techniczny problem nieobecności jednego z rodziców, to też coś więcej niż emocjonalna niewygoda i stres przez jakiś czas. •Rozwód to zbudowanie w dziecku trwałego przeświadczenia o niemożności tworzenia trwałych, stabilnych związków międzyludzkich. To zabicie w nim nadziei, na to, że możliwe jest trwałe, niezachwiane szczęście między ludźmi.
F
franek
5 lipca 2011, 19:45
~podpisz petycję do prezydenta Podpisałem - tam się podpisuje ok 500 osób dziennie. Niby dużo, ale też i mało. Aby zebrać 100 tys podpisów trzebaby 200 dni zbierać. Podpisujcie się i namawiajcie znajomych. Kropla drąży skałę!!!
PP
podpisz petycję do prezydenta
5 lipca 2011, 11:27
<a href="http://www.rozwodprzemyslto.pl/petycja/">http://www.rozwodprzemyslto.pl/petycja/</a> Postulujemy w przypadku małżeństw wychowujących małoletnie dzieci: 1) obowiązkowy przed złożeniem pozwu rozwodowego kurs uświadamiający skutki rozwodu dla dzieci; 2) obowiązkowe posiedzenie pojednawcze na co najmniej 6 miesięcy przed orzeczeniem rozwodu; 3) zakaz orzekania rozwodu w pierwszym roku od zawarcia małżeństwa; 4) obowiązkowy, roczny tzw. okres refleksji poprzedzający pierwszą rozprawę rozwodową. Domagamy się podjęcia systemowych badań oraz inicjatywy ustawodawczej realizującej wymienione postulaty.
T
t
23 grudnia 2009, 14:47
 Szkoda, ze taka forma rozwiązywania konfliktów jest tak mało popularna w Polsce. Niech mi ktoś poda chodź jeden powód, żeby wybrać w opisanych przypadkach sąd, a nie mediatora..