Wierny towarzysz w cierpieniu
W tym roku, 13 sierpnia, mineła 35. rocznica śmierci abp. Antoniego Baraniaka, metropolity poznańskiego w latach 1957-1977. Był on zaufanym sekretarzem prymasów - Augusta Hlonda i Stefana Wyszyńskiego. Ale nie tylko dlatego powinniśmy o nim pamiętać.
Tamtego dnia nad Poznaniem świeciło słońce. To ważne, bo jak pamiętają ci, którzy go znali, on zawsze bardzo lubił słoneczne dni. Częściej się wtedy uśmiechał i chętniej wspominał lata swojego pobytu w gorącej Italii czy Francji. Zatem tego dnia, dokładnie 13 sierpnia 1977 r., dzień był jasny i ciepły. Wakacyjny. Wydawałoby się - radosny. Ale nie dla poznańskich katolików.
W szpitalu przy ul. Przybyszewskiego umierał w okrutnych bólach pasterz poznańskiego Kościoła. Nowotwór trzustki, półpasiec, zapalenie opłucnej z wysiękiem zrobiły swoje. Wychudzony, spuchnięty, obolały odchodził z tego świata w otoczeniu wiernych i oddanych współpracowników, księży, sióstr zakonnych, biskupów. Ktoś ciągle był przy jego łóżku. Tylu z nich chciało jeszcze go zobaczyć, pożegnać, podziękować. Tylu koniecznie chciało poprosić umierającego: "niech nam jeszcze Ekscelencja pobłogosławi". To do niego do szpitala z Warszawy specjalnie przyjechał prymas Wyszyński, a kilka dni później kard. Karol Wojtyła. Wszyscy, którzy znajdowali się wtedy w jego pokoju, słyszeli, gdy żegnając się, powiedział: "Ekscelencjo, Kościół w Polsce nigdy nie zapomni tego, co Ekscelencja uczynił dla niego w najtrudniejszym dla tego Kościoła czasie". Kim był człowiek, którego żegnano takimi słowami? Dlaczego takie słowa padły? By to wyjaśnić, trzeba się cofnąć o kilkadziesiąt lat. Prześledzić życiorys jednego człowieka, którym tak naprawdę moglibyśmy obdzielić kilka zasłużonych osób.
Syn wielkopolskiej ziemi
Ta historia zaczyna się 1 stycznia 1904 r. we wsi Sebastianowo w Wielkopolsce. Antoś Baraniak był synem niezbyt zamożnych rolników. Po ukończeniu szkoły powszechnej przyjęty został do Zakładu Księży Salezjanów w Oświęcimiu. Był wesoły i dowcipny, jego krewni do dziś opowiadają sobie rodzinne anegdoty z jego udziałem i pamiętają, jak zawsze pełne śmiechu i radości były jego spotkania z rodzeństwem, gdy po latach wspominali swoje dzieciństwo. W 1924 r. Antoś był już Antonim, pracował jako wychowawca w Salezjańskich Zakładach w Czerwińsku n. Wisłą, a potem w Warszawie. Dojrzewało w nim powołanie. W 1927 r. został skierowany na studia teologiczne i prawnicze do Rzymu. Święcenia kapłańskie przyjął 3 sierpnia 1930 r. w Krakowie z rąk kard. Stefana Sapiehy. W 1931 r. uzyskał doktorat z teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim, a w roku 1933 z prawa kanonicznego na rzymskim Uniwersytecie św. Apolinarego. Był bardzo zdolny, musiał wyróżniać się w tłumie rówieśników, bo to on zwrócił uwagę prymasa Hlonda, który we wrześniu 1933 r. mianował go swoim osobistym sekretarzem. Okres wojny 1939-1945 spędził razem z prymasem Hlondem na wygnaniu we Włoszech i Francji, prowadził wówczas jego kancelarię. Tu z pewnością przydała się jego biegła znajomość aż pięciu języków obcych - włoskiego, francuskiego, hebrajskiego, greki i oczywiście łaciny. Po powrocie do kraju w 1945 r. ks. Antoni Baraniak był nadal najbliższym współpracownikiem prymasa Hlonda przy organizowaniu życia kościelnego w nowych granicach Polski. To właśnie jemu umierający prymas Hlond powierzył misję przekazania papieżowi nazwiska hierarchy, którego widziałby na swoim miejscu. Ks. Baraniak wywiązał się z niej solidnie i tak dyskretnie, że przez wiele lat prymas Wyszyński nie wiedział, komu między innymi zawdzięcza to stanowisko. Tym bardziej jest więc wymowne, że nie wiedząc tego, po śmierci kard. Hlonda w 1948 r. zatrzymał ks. Baraniaka na stanowisku kierownika swojego sekretariatu. Trzy lata później, w 1951 r. z rąk Prymasa Tysiąclecia w katedrze gnieźnieńskiej otrzymał on sakrę biskupią.
We wrześniu 1953 r. - w tym samym dniu co prymas Wyszyński - został aresztowany. Nie miał pojęcia, jakie szykany, tortury i cierpienia przyjdzie mu znosić przez najbliższych 27 miesięcy.
Towarzysz w cierpieniu
Każdy, kto kiedykolwiek przekroczy bramę więzienia przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, nie zapomni chyba nigdy złowrogiego dźwięku zatrzaskujących się jej metalowych elementów. Od środka, na pierwszy rzut oka, więzienie podobne jest do tych z amerykańskich filmów. Spacerniaki obsadzone zieloną trawą, schludne chodniki i czyste ściany budynków nie przypominają miejsca kaźni ani straceń. Ale wystarczy zejść schodami kilka metrów w dół i kilkoma korytarzami w głąb, by niemal fizycznie poczuć grozę najcięższego więzienia politycznego Polski Ludowej. Małe okno z grubymi kratami, muszla klozetowa w kącie, stęchnięty materac na metalowym odrapanym łóżku i goła żarówka na suficie, i nic więcej - to standard każdej celi. Nie słychać żadnego dźwięku z zewnątrz, a poza fragmentem nieba czy więziennego podwórka nie widać nic.
Bp Baraniak trafił właśnie do takiej celi. Ani on, ani prymas nie byli w stanie przewidzieć, do czego posuną się komuniści, chcący sfingować proces przeciwko kard. Wyszyńskiemu, chcący oskarżyć go o zdradę stanu i działania szpiegowskie. Gdyby w zeznaniach jego najbliższego współpracownika, jakim był wówczas abp Baraniak, udało się potwierdzić, uprawdopodobnić choćby jeden z tych zarzutów, skompromitowany prymas po pokazowym procesie musiałby zapewne opuścić nasz kraj. Tak, jak stało się to na Węgrzech, w Czechach czy Chorwacji.
Bp Baraniak poddany był więc wyjątkowo intensywnej "obróbce". Decyzje na temat stosowanych wobec niego metod śledztwa podejmowano na najwyższym szczeblu.
Robiła to m.in. znana z okrucieństwa stalinowska prokurator Julia Brystygierowa, a arcybiskupem zajmowali się ubecy, którzy podlegali m.in. katowi tego okresu - Józefowi Różańskiemu. To, co bp Baraniak przeszedł w więzieniu na Rakowieckiej, częściowo zawarte jest w dokumentach UB, które dziś znajdują się w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował je w 2009 r.
bp Marek Jędraszewski w I tomie liczącej 580 stron książki Teczki na Baraniaka. Ale jest to tylko częściowy zapis tego, co działo się w okresie uwięzienia późniejszego arcybiskupa poznańskiego. W dokumentach UB nie ma przecież śladu po biciu aresztowanego (a arcybiskup do końca życia miał na plecach kilkanaście 10-,15-centymetrowych blizn, będących - jak to sam nazywał - pamiątką po pobycie w więzieniu, które lekarz zidentyfikował jako ślady po biciu), nie ma żadnych informacji o stosowaniu wobec niego tzw. ciemnicy, czyli trzymaniu przez kilka dni nago w wilgotnej, spływającej fekaliami celi bez okna i światła, bez podania mu jedzenia czy picia, w dokumentach tych nie ma mowy o wyrywaniu paznokci czy odmawianiu udzielenia podstawowej pomocy lekarskiej w przypadku takich schorzeń, jak zapalenie wyrostka robaczkowego czy krwawy nieżyt żołądka. Informacje o tych prześladowaniach można uzyskać jedynie szczątkowo od świadków fragmentarycznych wypowiedzi abp. Baraniaka, który sporadycznie mówił o tym różnym osobom w różnych okolicznościach swojego życia. (Pisaliśmy o tym w "PK" nr 18/2012).
Wydawać by się jednak mogło, że po upadku w Polsce reżimu komunistycznego uda się przywrócić pamięć historyczną o losach takich osób jak abp Baraniak. Okazją ku temu mogło być chociażby śledztwo wszczęte przez Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie 10 grudnia 2003 r. Jego podstawę stanowiły wyłączone materiały ze śledztwa w sprawie bezprawnego pozbawienia wolności prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego w okresie od 25 września 1953 r. do 28 października 1956 r. Z materiałów tych wynikało, że również wobec bp. Antoniego Baraniaka, dyrektora Sekretariatu Prymasa Polski, dopuszczono się przestępstwa bezprawnego pozbawienia wolności, wynikającego z niezgodnego z prawem przedłużania zastosowanego wobec niego tymczasowego aresztowania.
Nie było prześladowania
Jak oficjalnie poinformował prowadzący śledztwo naczelnik Wydziału IPN Piotr Dąbrowski, "czynności planowane przez MBP z udziałem bp. Antoniego Baraniaka miały na celu uzyskanie takich informacji, które pozwoliłyby rozpocząć śledztwo przeciwko Prymasowi Polski Stefanowi Wyszyńskiemu i wykazać, że Kościół i Jego hierarchowie działali na szkodę Polski, w tym podejmowali działania szpiegowskie". W latach 2003-2011 w postępowaniu prowadzonym przez Oddziałową Komisję w Warszawie przesłuchano pięciu jeszcze żyjących b. funkcjonariuszy MBP (na 30 wymienionych w dokumentach), którzy zdaniem prokuratorów nie wnieśli nic zasadniczego do śledztwa. W toku przesłuchań wymienieni zasłonili się niepamięcią co do szczegółów postępowania prowadzonego przeciwko bp. A. Baraniakowi.
Tyle suchy komunikat. Tylko że nawet pobieżna analiza podstawowych faktów związanych "ze sprawą abp. Baraniaka" budzi wątpliwości co do metod tego śledztwa i przede wszystkim jego rezultatów. Tak się bowiem składa, że jednym z tych pięciu żyjących jeszcze w momencie wszczynania śledztwa funkcjonariuszy UB był Wincenty K., który był obecny przy aresztowaniu prymasa i biskupa i który osobiście przeprowadził 113 ze 145 przesłuchań bp. Baraniaka. On redagował protokoły przesłuchań, on sporządzał tzw. plany pracy do sprawy bp. Baraniaka i jego ręką pisane są raporty z postępów śledztwa. On także wnioskował o przedłużanie tymczasowego aresztowania biskupa, które trwało w sumie aż 27 miesięcy. I co zeznał ten pan w śledztwie, figurujący w protokole przesłuchania świadka jako "emeryt z wyższym wykształceniem"? Mówił tylko, że "był oficerem śledczym", a ze sprawą bp. Antoniego Baraniaka zetknął się w ten sposób, że mu "ją przydzielono". Kto, tego nie pamięta. Funkcjonariusz potwierdza, że był w Pałacu Prymasowskim podczas zatrzymania prymasa Stefana Wyszyńskiego i bp. Antoniego Baraniaka, ale wtedy "nie wiedział po co nas tam sprowadzono" i nie wie, w jakim celu zatrzymano biskupa. "Ja nic nie planowałem, słuchałem i wykonywałem polecenia. Nie pamiętam, gdzie po zatrzymaniu biskupa zawieziono. Prowadziłem śledztwo sam, nie wiem, dlaczego mi je przydzielono", mówi pod przysięgą ten, który spotykał się z więźniem Baraniakiem kilka razy w tygodniu. Teraz na każdy okazany sobie dokument z lat 1953-1955 emerytowany funkcjonariusz UB odpowiada tak samo: "to nie mój podpis, nie wiem, kto go złożył w tym miejscu", a "w śledztwie nie było mojej inicjatywy". Takie zeznania mogą być nawet zabawne, ale to m.in. one stały się podstawą umorzenia 28 czerwca 2011 r. przez IPN w Warszawie śledztwa w sprawie bezprawnego pozbawienia wolności, wynikającego z niezgodnego z prawem przedłużania zastosowanego wobec biskupa tymczasowego aresztowania. Umorzenia, w uzasadnieniu którego napisano, iż "brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa znęcania się fizycznego lub moralnego (psychicznego) nad bp. Antonim Baraniakiem".
Z takim orzeczeniem trudno się zgodzić tym, którzy znali biskupa i wiedzą, jak bardzo więzienie zrujnowało jego zdrowie. Tymczasem dziś brak nawet podstawowych informacji o jego bohaterskiej postawie, która utorowała powrotną drogę kard. Stefanowi Wyszyńskiemu do realnego sprawowania funkcji prymasa Polski. Nie było procesu udowadniającego zdradę stanu, nie było świadka potwierdzającego "szpiegostwo" i tym podobne zbrodnie. Kto dziś o tym wie, kto o tym pamięta?
Ze względu na zły stan zdrowia bp. Antoniego Baraniaka przeniesiono w ostatnich dniach 1955 r. z więzienia do miejsca odosobnienia, najpierw do Domu Salezjańskiego w Marszałkach k. Grabowa w Wielkopolsce, a potem do Krynicy. Historycy są dziś zgodni, że stało się to tylko dlatego, by katolicki biskup nie umarł w komunistycznym więzieniu. Tymczasem nastała odwilż i sytuacja polityczna w bloku wschodnim, a więc także w Polsce, zmieniła się. Papież Pius XII 30 maja 1957 r. mianował bp. Baraniaka arcybiskupem poznańskim, jego uroczysty ingres do katedry odbył się 6 października 1957 r. Nikt nie przypuszczał wtedy, że ten schorowany, wychudzony, udręczony duchowny będzie kierował archidiecezją całe 20 lat. Abp Baraniak do końca życia był oddanym i wiernym współpracownikiem prymasa Wyszyńskiego, potwierdzają to wszyscy, którzy znali ich obu. Na wspólnych zdjęciach z posiedzeń Episkopatu są bardzo często obok siebie. To właśnie bp. Baraniaka prymas Wyszyński nazwał "wiernym towarzyszem w cierpieniu, a nawet więcej - swoim obrońcą".
Abp Baraniak brał czynny udział w Soborze Watykańskim II, uczestniczył we wszystkich jego sesjach. W 1966 r. zorganizował uroczystości milenijne w Poznaniu, a w 1968 r. uroczystości związane z Tysiącleciem Biskupstwa Poznańskiego. W tym samym roku przeprowadził pierwszy od ponad 200 lat Synod Archidiecezji Poznańskiej. Przez 20 lat był członkiem Rady Głównej Episkopatu i przez wiele lat przewodniczącym Komisji Episkopatu ds. Realizacji Uchwał Soboru Watykańskiego II. Wyświęcił ponad 600 kapłanów. Czy wolno nam o nim zapomnieć?
Fragment przemówienia żałobnego kard. Stefana Wyszyńskiego, prymasa Polski - 18.08.1977 r.
"Gdy przyszły na Kościół Chrystusowy czasy trudne, wtedy sekretarz prymasa stał się jego wiernym towarzyszem w cierpieniu. Mógłbym powiedzieć: nie tylko socius in passione, a nawet więcej - obrońcą. (...) Biskup Baraniak uwięziony (...) był dla mnie niejako osłoną. Na niego bowiem spadły główne oskarżenia i zarzuty, podczas gdy mnie w moim odosobnieniu przez trzy lata oszczędzano. Nie oszczędzano natomiast biskupa Antoniego. Wrócił na Miodową w 1956 roku tak wyniszczony, że już nigdy nie odbudował swej egzystencji psychofizycznej. Pozostał człowiekiem drobnym, (...) choć niezwykle aktywnym, podejmującym każdy trud bez wahania. (...) O tym, co wycierpiał, można się było dowiedzieć tylko od współwięźniów. (...) Domyślałem się, że mój względny spokój w więzieniu zawdzięczam jemu, bo on wziął na siebie jak gdyby ciężar całej odpowiedzialności prymasa Polski. To stworzyło między nami niezwykle silną więź. Wyraża się ona z mojej strony w głębokim szacunku dla tego człowieka, a zarazem w serdecznej wdzięczności wobec Boga, że dał mu tak wielką moc, iż mogłem się na nim spokojnie oprzeć".
- Abp Baraniak bardzo przyjaźnie się do mnie odnosił, bo byliśmy jakby kolegami, on tę samą pracę wykonywał w Sekretariacie Prymasa Polski, którą później ja wykonywałem, więc on ją dobrze znał. Prymas Wyszyński, gdy pytałem go, jak się zachować wobec abp. Baraniaka, gdy przyjedzie, powiedział mi wprost: "Arcybiskup Baraniak jest tu u siebie". W Domu Arcybiskupów Warszawskich przy ul. Miodowej w Warszawie miał zawsze swój pokój, zarezerwowany tylko dla niego, i jak pamiętam, on potrafił się poruszać doskonale w Warszawie. O swoim pobycie w więzieniu nie chciał opowiadać. Na pewno po tym uwięzieniu miał jednoznaczny pogląd na komunizm, co to jest za system i jak on deprawuje ludzi. O tych ludziach, którzy go dręczyli - a myśmy wiedzieli, że on przechodził różne katorgi, tortury - nigdy nie mówił źle, w jego oczach oni raczej zasługiwali na współczucie.
Chcę podkreślić, bo o tym się nie mówi: to, co przeszedł abp Baraniak, to było prawdziwe więzienie. O ile prymas był internowany, tylko przewożony z jednego miejsca odosobnienia do drugiego, to Baraniak miał absolutnie ciężkie, normalne więzienie. Po powrocie stamtąd był wychudzony, chorowity i już nigdy zdrowia nie odzyskał. Wycierpiał bardzo dużo, przechodził tam normalne tortury. Trudno się z tym pogodzić, że ci, którzy prześladowali w tamtych czasach, nie tylko księży, ale wszystkich, są zawsze bezkarni, że w naszym kraju na ubowców nie ma paragrafów. Oni przeżyli dość wygodnie starość, byli poza prawem, umieli się wygodnie urządzić i cały czas jakby byli pod jakąś osłoną. Do dziś nic o nich nie wiemy, a przecież wielu z nich bardzo dobrze żyje lub żyło.
SIOSTRA AGREDA, elżbietanka
(Cecylia Muńko), pracownica sekretariatu arcybiskupa A. Baraniaka
- Najwyższy czas, byśmy przypomnieli wszystkim o zasługach abp. Antoniego Baraniaka. On w więzieniu wytrzymał tyle miesięcy tortur, a się nie ugiął i nie załamał. Nie zeznał niczego przeciwko prymasowi, choć całkowicie po tym pobycie na Rakowieckiej miał zrujnowane zdrowie. Nigdy nie chciał o tym mówić, nie zwierzał się nikomu z tego, co tam przeszedł. A gdy prosiłyśmy z innymi siostrami, by nam opowiedział o tym, co przeżył w więzieniu, mówił tylko: "Nie mogę tego mówić, nie mogę tego wspominać, to było tak koszmarne".
My, siostry elżbietanki, pracujące z nim, uważamy, że to był święty człowiek. Mówię to z całą odpowiedzialnością, a pracowałam u jego boku przez 16 lat. Skromny, serdeczny, pracowity, nigdy się na nic nie skarżył i wszystkim chciał pomagać. Ludzie go kochali. Pragniemy dożyć chwili, w której wszczęlibyśmy jego proces beatyfikacyjny. Jemu naprawdę się to należy. Nie rozumiemy, dlaczego o abp. Baraniaku i jego cierpieniu w więzieniu nigdzie się nie wspomina, a on odegrał tak ważną rolę.
- Gdyby nie abp Baraniak i jego nieugięta postawa, nie byłoby powrotu prymasa Wyszyńskiego do Warszawy po okresie uwięzienia, bez prymasa Wyszyńskiego nie byłoby kard. Wojtyły, a potem Jana Pawła II. Podsumowując, dzieje Kościoła w Polsce, Europie i świecie potoczyłyby się zupełnie inaczej, w sposób dzisiaj przez nas trudny do wyobrażenia. A za tym wszystkim stoi ta nieugięta, cicha postać człowieka, który się wtedy nie ugiął, nie załamał i jak mówił sam prymas - wziął na swoje barki odpowiedzialność prymasa za Kościół w Polsce.
Skomentuj artykuł