Woydyłło: Zawstydzanie to forma kary za odrzucenie racji silniejszego. To rozrywanie więzi między ludźmi
Zawstydzanie to forma kary za odrzucenie racji silniejszego. To akt przymusu wywieranego przez upokorzenie lub potępienie – co ma spowodować, i powoduje, poczucie zagrożenia, wyobcowanie, poczucie odtrącenia – czyli wewnętrzne cierpienia egzystencjalne. Jeżeli nie możemy się w jakiejś sytuacji skutecznie obronić, to pozostaje ucieczka w osamotnienie, przygnębienie, poczucie strachu i krzywdy. Tak właśnie działa zawstydzanie – mówi Ewa Woydyłło, psycholog i psychoterapeutka.
Martyna Harland: Zawstydzanie jako metoda wychowawcza nie prowadzi do niczego dobrego. A jednak wstyd odgrywa ważną rolę w naszym życiu. W jakiej sferze?
Ewa Woydyłło: - Moralnej. Dlatego wstydu tak łatwo się nie pozbędziemy. Możemy tylko jak najczęściej podkreślać jego szkodliwy wpływ na jakość życia, a znikomy na poprawę postępowania.
Dobrze by było, gdybyśmy nie przyczyniali się do tego, aby nasze dziecko od małego nasiąkało poczuciem wstydu i czuło się nieadekwatne – nie takie, jakby chciało, czy nie takie, jakby chcieli inni, a zatem gorsze, słabsze, głupsze.
– Nie chcemy też wstydzić się karmienia piersią, nawet jeśli będzie to konieczne w miejscu publicznym.
Nie chcemy wstydzić się niepełnosprawności. Dzisiaj poszerzamy sobie różne normy i zmieniamy reguły. Dotyczy to takich norm i reguł, które w żaden sposób nie krzywdzą innych. Weźmy za przykład książkę Emilii Dłużewskiej „Jak płakać w miejscach publicznych”. Oczywiście, że wolno nam się rozpłakać w trudnych momentach, w czasie ciężkiej żałoby, kiedy jesteśmy bezsilni. Łzy przestają być wstydliwe. Ale poszerzenie granic wstydu nie oznacza, że zaczniemy podróżować nago w metrze.
Wyśmiewanie się z kogoś też może tę osobę zawstydzać… Jeżeli wyśmiewam się z kogoś, bo ma grube nogi, to faktycznie mogę przyczynić się do tego, że zacznie mieć kompleks na punkcie swoich nóg i będzie te nogi zasłaniać długimi spódnicami. Ale jeżeli zwrócę komuś uwagę, gdy na przykład pluje na podłogę, to – taką mam nadzieję – czegoś go uczę. Głupie, bezproduktywne zawstydzanie osób z powodu cech fizycznych jest zwykłą przemocą. Tak samo wyśmiewanie czyjejś fryzury czy ubioru. Natomiast czym innym jest ocena nagannych zachowań i reagowanie na nie.
– Tylko czy w tych przykładach chodzi w ogóle o wstyd? Czy może o zwracanie uwagi – raz nieżyczliwe i wrogie, innym razem kulturalne i społecznie pożyteczne? Słowo „wstyd” czy „zawstydzanie” mają widać o wiele więcej znaczeń niż tylko rozumienie kliniczne, jako potencjalnie dewastujący problem psychologiczny.
Są rzeczy, których nie możemy zmienić, ale już w przypadku odmiennych wartości czy światopoglądu można siebie nawzajem przekonywać… Dlatego czasami chciałabym jednak wpłynąć na czyjś światopogląd. Na przykład uwrażliwić system sądowniczy i policję na osoby w gorszej sytuacji materialnej, bo bardzo łatwo je zlekceważyć. Jeśli masz nad czymś kontrolę, to w wyniku zawstydzenia możesz przemyśleć swoje zachowanie. A jeśli nie masz nad czymś kontroli, na przykład nad swoim wzrostem, nad tym, gdzie się urodziłaś, kim są twoi rodzice, to nie masz się czego wstydzić.
– Problem tkwi w tym, że właśnie z takimi wstydami zgłasza się do psychoterapeutów bardzo wielu ludzi. Terapia pomaga im zobaczyć, że ich wstyd jest nieracjonalny. To paradoks, że mimo to cierpią, na przykład z powodu tego, kim byli rodzice albo jaki mają kolor skóry – na co nie ma się przecież żadnego wpływu.
Dlaczego więc ktoś daje sobie prawo, by mnie zawstydzać na przykład z powodu innego systemu wartości? Kto tu ma rację i po co właściwie to całe zawstydzanie?
– Dlaczego? Wolna wola – możesz myśleć i robić, co tylko zechcesz. A jeżeli komuś to przeszkadza, powinien nauczyć się przed tym bronić. To odwieczny konflikt między tymi, co mają władzę i stosują różne sposoby narzucania innym swoich racji czy norm – a tymi, którzy chcieliby myśleć i postępować po swojemu. Zawstydzanie to forma kary za odrzucenie racji silniejszego. To akt przymusu wywieranego przez upokorzenie lub potępienie – co ma spowodować, i powoduje, poczucie zagrożenia, wyobcowanie, poczucie odtrącenia – czyli wewnętrzne cierpienia egzystencjalne. Jeżeli nie możemy się w jakiejś sytuacji skutecznie obronić, to pozostaje ucieczka w osamotnienie, przygnębienie, poczucie strachu i krzywdy. Tak właśnie działa zawstydzanie. Weźmy za przykład następującą sytuację rodzinną. Kobieta pali się w sobie ze wstydu na skwarki, że mąż ją zdradza, ale znosi to wszystko, nie reaguje, bo nie może się przyznać nawet przed sobą, że ich małżeństwo jest już wyłącznie na papierze. Boi się, że zostanie sama. Nie wyobraża sobie, że mogłoby do tego dojść. Więc jak długo może, utrzymuje pozory. Ale dlaczego się wstydzi? Przecież to nie ona zdradziła, ona jest w tej sytuacji ofiarą. No, ale bycie ofiarą jest właśnie bardzo wstydliwe – oznacza słabość, brak atrakcyjności, nieudacznictwo. A dla kobiet szczególnie ofiara zdrady to ktoś porzucony, niechciany, bez szans. Wstyd w takiej sytuacji oznacza jednak zamknięcie się w sobie ze swoim sekretem, ucieczkę od tematu, niemożność zmierzenia się z nim z obawy, że jest się na przegranej pozycji. I nawet gdy ludzie nic nie wiedzą, to ona to przecież wie, i dla niej jest to klęska.
Jak więc zwracać uwagę, żeby uniknąć zawstydzania?
– Można kogoś zapytać: „Czy mogę ci powiedzieć, co mi przeszkadza/dokucza, co mnie razi/martwi w twoich zachowaniach?”. Można dodać: „Nie muszę teraz, powiesz mi, kiedy zechcesz o tym porozmawiać”. A w codziennych, rodzinnych sytuacjach, bez specjalnych wstępów, lepiej powiedzieć komuś: „Jak to robisz, to jest mi przykro” albo: „Martwię się”, czy: „Czuję się przez ciebie lekceważona”, albo: „Chce mi się płakać”, „Boję się o ciebie” – zależy, o jakie postępki chodzi i kto jest tą osobą. Zauważmy, że zwracając komuś na coś uwagę, nie mówię o nim, tylko o sobie, swoich odczuciach. Mówię, jak coś widzę, jak reaguję, co czuję – w ogóle nie używam zaimków „ty”, „ciebie”, „tobie”, tylko „ja”, „mnie” itd. To zasadnicza różnica. Ta osoba ma przecież dowiedzieć się, że jakieś postępowanie uważam za niestosowne. A nie, że ją samą uważam za niestosowną… Ogromna różnica dla osobistego poczucia wartości tej osoby.
Wtedy zresztą nie ma mowy o jakimkolwiek zawstydzaniu.
– Tak! Porzucamy role atakującego i ofiary, i stajemy się partnerami w dyskusji. Oczywiście trzeba się tego nauczyć. Kiedy usłyszę: „Ewa, dlaczego tak przegrzewasz to mieszkanie? Wyłącz kaloryfery, przecież jest tu za gorąco”, raczej odpowiem: „To może zrzuć ten gruby sweter albo uchylę okno”. Miłej koleżance, którą lubię, nie będę ripostować, że to nie jej sprawa, jak nastawiam kaloryfery. Chociaż z drugiej strony, przykład jest nietrafiony, bo akurat takich rad chętnie słucham i za te mądre szczerze dziękuję. (…)
Czy można uodpornić się na dość powszechne obwinianie i zawstydzanie?
– Owszem, trzeba dojrzeć do samodzielnego myślenia i oceniania własnych zachowań. Za młodu bywa to zbyt trudne. Mamy na to całe życie. A z kolei odwróciwszy to pytanie, warto zastanowić się, czy i kiedy ludzie u nas nauczą się zwracać uwagę lub pouczać, krytykując nie człowieka, lecz jego naganne postępki czy zachowania? Sama w tym procesie biorę udział i mam nadzieję, że tak jak stopniowo przestajemy stosować kary cielesne czy tortury, również stopniowo przestaniemy kogokolwiek obciążać trudno uleczalnymi wstydami. (…)
Czy jeżeli przestaniemy ludzi zawstydzać, to nabiorą społecznej ogłady?
– Społecznej ogłady uczą dobre przykłady i jasna informacja o tym, co krzywdzi, niszczy lub narusza jakieś dobro. A zawstydzanie nie daje żadnego przykładu ani niczego nie tłumaczy, tylko winowajcę potępia i odrzuca jako „nie takiego, jaki powinien być”. To przecież sytuacja beznadziejna. Rolę hamulca albo szlabanu, który pokazuje nam, co jest niedobre w naszych zachowaniach, najlepiej spełniają konsekwencje złych uczynków. Winowajcy trzeba dać wskazówkę, jak ma wyrządzone zło naprawić, i pokazać, jak ma się nauczyć już tak nie postępować. W tym podejściu jest nadzieja, we wstydzie nie ma żadnej.
To już pytanie do każdego z nas, w jaki sposób radzimy sobie z zawstydzeniem i oceną wygłaszaną przez krytykantów. Przecież decyzja należy do nas, na przykład jak się ubrać czy jak wyglądać.
– Łatwo powiedzieć. W sprawie wyglądu rzeczywiście mamy dziś ogromną swobodę wyboru. Ale nawet w tej sferze można się zagalopować i jakąś ekstrawagancję gorzko przypłacimy. Ludzkich ocen nie unikniemy, ale już pod koniec naszych rozmów musimy jasno zaznaczyć, że jeżeli ktoś usiłuje nas z jakiegokolwiek powodu zawstydzić, to nie ma życzliwych zamiarów. Chce zachwiać naszym poczuciem wartości po to, abyśmy sami siebie znienawidzili jako kogoś, kto „ma się wstydzić tego, jaki jest”.
Wiele kobiet szuka dziś pomocy, pragnąc wyzbyć się wstydu. Mówią: „Mam dość! Chcę być wreszcie wolna od cudzych ocen i oczekiwań”.
– Jeżeli przez tysiąclecia busola nastawiona była na podporządkowanie się silniejszym, a najdrobniejsze nieposłuszeństwo groziło karą, to nic dziwnego, że wpojonego głęboko wstydu i poczucia gorszości ani łatwo, ani szybko, nie da się usunąć. Jednym lepiej się to udaje, innym gorzej. Ale ogólnie kobiety już są świadome własnej mocy i sprawczości. Wiele z nich potrafi decydować o tym, jak chcą żyć. I pokazują, że może to być życie bogate, twórcze, szczęśliwe i wcale nie na uboczu ani w niczyim cieniu.
Słusznie, bo przecież nie można być w życiu konformistą i zapominać o swoich potrzebach!
– Gdy mamy do czynienia z silną zbiorowością, która napiera na jednostkę, to istnieje ryzyko, że ta jednostka zostanie zaszczuta i zniszczona. Może dochodzić nawet do agresji. Wtedy siłą rzeczy można się bać tego, co inni myślą. Widać to świetnie na przykładzie dzieci szkolnych. One, bez nadzoru dorosłych, mogą zachowywać się wobec rówieśników okrutnie i wrogo. Rozbudzaniu takich instynktów służą nienadzorowane przekazy medialne lub dostępne w sieci gry przemocowe, wpływające na niektóre jednostki w sposób demoralizujący. Ofiarami ich agresji stają się zwykle wrażliwsi i słabsi psychicznie rówieśnicy, nieposiadający silnego wsparcia dorosłych.
Jak to zmienić?
– Przede wszystkim uczyć tolerancji – zarówno dzieci, jak i dorosłych, a w pierwszym rzędzie rodziców, nauczycieli i wychowawców. Wszystkim nam, całemu społeczeństwu, potrzebna jest wielka lekcja, która ułatwi akceptację różnorodności i oduczy się jej bać. Musimy zobaczyć, że każdy jest inny od reszty, a stereotypy są krzywdzące i na każdego trzeba patrzeć indywidualnie, bez uprzedzeń.
Bo od zawstydzania człowiek nie staje się lepszy, tylko potępiony i odtrącony.
– I w dodatku źle to wpływa na relacje osoby, która się wstydzi. To logiczne – wstyd każe schować się w kącie, spuścić głowę, utracić odwagę, nie brać udziału w życiu zbiorowym, a nawet gdy osoba pozostaje w rodzinnych związkach, to staje się uległa, pozwala sobą pomiatać, może sama na siebie nakładać pokutę w formie nadmiernego poświęcania się i zaniedbywania własnych potrzeb. Psychologicznie wstyd oznacza pretensje i żal do siebie, niekiedy mogące przerodzić się w nienawiść prowadzącą do jawnego krzywdzenia się, na przykład samookaleczania, zapijania się czy zamraczania narkotykami, niekiedy nawet myślenia o odebraniu sobie życia. Drastyczne przykłady to samobójstwa nastolatków obciążonych wstydem „inności”, ostentacyjnie dyskryminowanych w niektórych naszych środowiskach społecznych. Takie tragedie najlepiej pokazują, że pospolite „Wstydź się!” może u osoby wysoko wrażliwej spowodować śmiertelny skutek.
Interesuje mnie jeszcze wątek odpowiedzialności, który ma związek z konsekwencjami naszych zachowań.
– Ktoś na przykład zwraca nam uwagę, czyli krytykuje: „Za głośno mówisz. Wczoraj na spotkaniu było słychać tylko ciebie”. I co ja na to? Mogę pomyśleć: „Ale wredna, zazdrości, nie lubi mnie”. Albo inaczej: „Może ma rację?”. Osoby o dojrzałym poczuciu wartości potrafią z krytycznych uwag wyciągać dla siebie korzystne wnioski – dowiadują się, co warto zmienić, czego się nauczyć. I odwrotnie, niskie poczucie wartości utrudnia przyjmowanie krytycznych uwag. W tym drugim przypadku uruchamiają się mechanizmy obronne obwiniające kogoś innego lub wręcz zaprzeczające, jakobym za głośno mówiła i innych nie dopuszczała do głosu. Wówczas nic nie zmienię w swoim zachowaniu. Oczywiście lepiej mieć odwagę, słuchać opinii innych. Nie negować automatycznie wszystkich uwag, chociaż niekoniecznie zgadzać się z każdą krytyką. Dobrze jest to sprawdzić co najmniej z kilkoma osobami – warunek: powinny to być osoby życzliwe, a nie nasi jawni wrogowie czy konkurenci.
***
Ewa Woydyłło - ceniona psycholog i psychoterapeutka, autorka książek.
Martyna Harland, psycholog i dziennikarka.
*
Fragment pochodzi z książki „O wstydzie bez wstydu”, wydanej nakładem wyd. MANDO Inside.
Skomentuj artykuł