Z czym do ucznia?
"Zdolny, ale leniwy" − jakże często słyszymy to dziwne sformułowanie w ustach nauczyciela w stosunku do inteligentnego ucznia, z którym na dobrą sprawę nie wiadomo co zrobić.
Jest powszechnie znaną prawdą, a właściwie tajemnicą poliszynela, że szkoła polska przedkłada przeciętnych średniaków nad niesfornych mądrali. Nauczyciele nie lubią mądrali, czyli uczniów nadpobudliwych intelektualnie, głównie z trzech powodów. Po pierwsze, ponieważ zakłócają swoją aktywnością harmonogram nauczania, ściśle określony na każdą lekcję. Po drugie, ponieważ stanowią zagrożenie (intelektualne) dla nauczycieli, którzy sami mogą wypaść na głupoli, lub po prostu nie sprostać zagadnieniom poruszanym przez ucznia. A do tego nigdy nie można dopuścić − kompleksy górują nad otwartością. W ten sposób nauczyciel jest nauczycielem tłumiącym i hamującym swobodny rozwój ucznia. Ten lękowy odruch sygnalizuje, że dany nauczyciel nie nadaje się do zawodu, lub że powinien przepracować swoje kompleksy, lęki i problemy z sobą. Dobry nauczyciel to nauczyciel otwarty, swobodny i elastyczny, który potrafi powiedzieć "nie wiem", lub przyznać się do błędu, który potrafi nawiązać konstruktywny dialog z uczniem (lub z klasą), nie z pozycji wszystkowiedzącego omnibusa, ale z pozycji partnera, który nie wyklucza, że również może się czegoś nowego nauczyć i poszerzyć swoją wiedzę. Niestety, dzisiaj w szkole polskiej panuje powszechnie dogmatyzm i autorytaryzm, a także automatyzm nauczania, wykluczający z góry zaangażowanie ucznia. Nie dziwmy się więc, że uczniowie traktują szkołę jako zło konieczne. Nauczyciel jawi się uczniowi, jako groźny przeciwnik, którego należy przechytrzyć lub oszukać. A powinien się jawić jako dobry doradca, przewodnik i przyjaciel, przynajmniej deklaratywnie.
Czynnik wzajemnej akceptacji i zaufania, tak lekceważony w dzisiejszej polskiej szkole, jest jednym z najważniejszych czynników i wyznaczników dobrego nauczania (tak jest np. w Ameryce). Brak szacunku nauczyciela dla ucznia, i odwrotnie, to poważna przeszkoda w nawiązaniu konstruktywnego dialogu. Osobną kwestię stanowią zagadnienia ocen i egzaminów, szczególnie maturalnych, których tematy sformułowane są tak szeroko, lub tak wąsko, że większości uczniów trudno jest przez nie przebrnąć. I wreszcie kwestia trzecia, dlaczego nauczyciele nie lubią mądrali, kto wie czy nie najważniejsza. Otóż nie tylko z powodów osobistych, a właściwie ta osobista niechęć jest tylko przejawem i egzemplifikacją, jak również rezultatem szerszych przyczyn strukturalnych, tkwiących w samej strukturze szkoły polskiej i szkolnictwa, oraz w ogólnej filozofii nauczania. Niestety, szkoła polska nie uczy niezależnego myślenia i wyrażania własnych ocen (jak najdalej od ocen!). Czyżby lękowe pokłosie komunizmu?
Do dziś w szkole polskiej panuje powszechnie teza, że wszystkie dzieci są równe, a więc można je uczyć tak samo, i w ten sam sposób. Teza tym, że wszyscy ludzie są sobie równi, a zatem i dzieci również, przyszła do nas niejako z dwóch stron − z Zachodu i ze Wschodu. Pierwsze idee powszechnej równości ludzi przybyły do Polski w XIX w., na bazie idei równości wylansowanej przez rewolucję francuską, a za pośrednictwem pierwszych utopijnych socjalistów i komunistów. Oprócz skutków pozytywnych, takich jak powszechne niepłatne szkolnictwo na poziomie podstawowym, ruchy te i idee przyniosły też ze sobą skutki negatywne, takie jak niechęć do inności, indywidualności i niezależności myślenia i poglądów, szczególnie w szkole, ale nie tylko, oraz lansowanie przeciętności i kult średniactwa. Kontrreformacja i zrodzony na jej bazie ultrakatolicyzm również utrwalał i pogłębiał te tendencje.
Teza ta (o powszechnej równości) szybko przekształciła się w obowiązującą zasadę, na straży której stali właśnie nauczyciele, ale nie tylko, bo również aparat państwowy, w zależności od obowiązującej akurat polityki czy ideologii. Szkolnictwo, z niezależnego, powoli zaczęło się przekształcać w zależną od aparatu państwowego, część systemu. Często był to aparat obcy i wrogi narodowi i państwu polskiemu (XIX w.). Proces ten pogłębił się jeszcze, gdy do Polski w XX w. dotarła druga fala idei równości, tym razem wraz z bolszewizmem i sowieckim systemem totalitarnym. Teza o równości przestała być tylko tezą, stała się nakazem i fundamentem systemu, którego istotą był bolszewizm we wszystkich dziedzinach życia. Ale i tak był to tylko pozór i fałsz, ponieważ o wszystkim i tak decydowały jednostki − w Moskwie lub w Warszawie. W ten sposób szkolnictwo stało się nie tylko częścią systemu totalitarnego, ale i użytecznym dla okupanta instrumentem indoktrynacji młodego pokolenia. W ten sam sposób nauczyciele, z niezależnych wykładowców, stali się funkcjonariuszami i urzędnikami systemu, całkowicie zależnymi od aparatu władzy, nie tylko w sensie finansowym, ale także w sensie głoszonych poglądów i sposobu nauczania. Tym samym szkolnictwo szło w ciasnym kagańcu dyrektyw i instrukcji płynących "z góry".
Ubezwłasnowolnienie nauczycieli pociągnęło za sobą ubezwłasnowolnienie uczniów, którzy z pozycji i statusu podmiotu, z którym się pracuje, zeszli do pozycji przedmiotu, który traktuje się w sposób protekcjonalny i instrumentalny, przedmiotu traktowanego z niechęcią i zaledwie tolerowanego, przedmiotu, na którym nauczyciele wyładowywali swoje frustracje i kompleksy. Istnieje bowiem subtelna, acz istotna, różnica pomiędzy tezą, że wszyscy ludzie są sobie równi (lub są równi wobec prawa), a tezą, że wszyscy ludzie są równi (tacy sami). Na pierwszej z nich zbudowano demokrację amerykańską i cywilizację zachodnią (w jej współczesnym kształcie), na drugiej zaś osadzono bolszewizm i totalitaryzm. Chociaż, trzeba przyznać, że również przedtem, w okresie II Rzeczpospolitej Niepodległej i jeszcze przed wprowadzeniem na polski grunt idei równości na wzór sowiecki, szkoła polska nie była wolna od nacisków, uwarunkowań i zależności, szczególnie ze strony wszechwładnego (w sensie mentalnym) Kościoła katolickiego (tzw. parafiańszczyzna), jak i specyficznej zaściankowej mentalności, (o czym pisał np. Gombrowicz) − "Za co kochamy wielkiego poetę Juliusza Słowackiego? − Bo Słowacki wielkim poetą był". Regułą było "upupianie" i "przyprawianie gęby", a relacja pomiędzy nauczycielem a uczniem również pozostawiała wiele do życzenia. Przy czym dodać należy, że poziom kulturalny i moralny nauczycieli przedwojennych był o klasę wyższy, niż nauczycieli powojennych, a takie wartości i cechy jak szacunek i autorytet, były tak w szkole jak i poza szkołą, bardzo istotne, realne i żywe. Po wojnie, niestety, to się zmieniło. Na stosunkowo nieszkodliwą ideę równości importowaną z Zachodu, nałożyła się przywleczona ze Wschodu bolszewicka, agresywna odmiana idei równości (w istocie zrównania), pod postacią powszechnej urawniłowki. Zabrakło autorytetów. Większość z nich została wymordowana przez f a s z y s t ó w i sowietów. Ci, którzy p o z o s t a l i , byli gnębieni przez totalitarny system, w praktyce o d s u n i ę c i od czynnego n a u c z a n i a.
Na ich miejsce "wskoczyło" nowe pokolenie nauczycieli, wyniesione niejako na fali nowego ustroju i systemu, przeważnie pochodzenia robotniczo − chłopskiego, bez tradycji nauczycielskich, czy choćby inteligenckich, i bez etosu, a także, trzeba to powiedzieć, bez odpowiedniej kultury bycia i przekazywania wiedzy. Nad wszystkim czuwali partyjni dyrektorzy szkół i kuratorzy, którzy spełniali rolę cenzorów w stosunku do nauczycieli.
Wszystko było pod kontrolą, i ustalone z "góry", czyli bez prawa do odchyleń. Sytuacja ta, która praktycznie trwa do dziś, choć jest już powoli przełamywana poprzez powstawanie szkół prywatnych i społecznych, była pod wieloma względami wygodna dla znakomitej większości nauczycieli - tej właśnie przeciętnej większości, która zdążyła już sama przejść
wszystkie szczeble tego systemu (od podstawówki do studiów wyższych), i być jego wytworem. Wygodna, ponieważ zwalniała praktycznie nauczyciela z samodzielnego myślenia i odpowiedzialności za treści programu nauczania. Niestety, dla mniejszości, tak nauczycieli jak i uczniów, szczególnie tych zdolnych i niezależnie myślących, była to sytuacja trudna i niewygodna, a czasem wręcz nie do przyjęcia i nie do zaakceptowania.
Miało to również swój tragiczny wymiar, gdy akt sprzeciwu skutkował bolesnymi konsekwencjami na całe lata, a czasem na całe życie. Wielu prawych nauczycieli musiało odejść z zawodu, nierzadko przy wydatnej "pomocy" swoich "kolegów", wielu zdolnych uczniów zmarnowało swój talent z powodu kultu średniactwa i represyjno − totalitarnych stosunków panujących w szkole. I dotyczyło to zarówno szkoły podstawowej, jak i średniej i wyższej. Nie przeszkadzało to całej masie przeciętnych, oportunistycznych i konformistycznych nauczycieli, wcielać w życie nakazu urawniłowki, która w oświacie i szkolnictwie osiągnęła swój najjaskrawszy wyraz. Do najwyższych wartości w tym środowisku należały uległość i dyspozycyjność. Powszechny w szkole feminizm tylko sprzyjał takim postawom, i był na rękę władzy. Trzeba tu wyraźnie powiedzieć i podkreślić, jak bardzo środowisko nauczycielskie związane było z systemem totalitarnym, będąc w istocie jego (świadomą czy nieświadomą) częścią i podporą. Wielu nauczycieli było czynnymi członkami partii komunistycznej, wielu było tajnymi agentami i współpracownikami bezpieki (UB, a potem SB, a także MSW). System totalitarny głęboko wsiąknął w struktury szkolnictwa i mentalność nauczycieli. Stąd, być może, podświadome preferowanie urawniłowki i średniactwa (za długo zresztą obowiązywała zasada "mierny ale wierny", nie tylko w partii, ale i w innych dziedzinach życia publicznego - także w szkole), zresztą pod płaszczykiem tym kryje się zachęta do ostrej, bezpardonowej rywalizacji uczniów − podwójna moralność i bezpieczna atomizacja środowiska uczniowskiego.
Tak wygląda "stara szkoła" metodyki nauczania. Czy nauczyciel dzisiaj jest przygotowany psychologicznie do odpowiedzi na natarczywe pytania głodnego nauki ucznia, rozbudzonego intelektualnie mądrali, czy ma mu coś do zaproponowania poza nudnym programem nauczania i takoż nudną metodyką wykładu? Z obecnego stanu szkolnictwa w Polsce wynika jasno potrzeba radykalnej zmiany w strukturze tegoż szkolnictwa i metodyce nauczania tak, aby dać szansę uczniom zdolniejszym. Może należałoby zastanowić się nad pomysłem dwutorowej metodyki nauczania - dla uczniów zdolniejszych i dla przeciętnych. Pomysł ten poddaję pod rozwagę MEN-u.
Dzisiaj nauczyciele powoli budzą się już ze snu o równości, dostrzegając konieczność rozróżnienia pomiędzy uczniami zdolnymi i przeciętnymi (doskonale kwestię tę rozwiązano np. w Niemczech, i to zarówno na poziomie podstawowym jak i średnim). Jednak nauczyciel nadal "broni się" przed uczniem, przed jego aktywnością, dociekliwością i niezależnością, wysuwając bezpodstawny i żałosny argument "podrywania autorytetu". Dzisiaj polska szkoła to nadal posttotalitarny moloch. Środowisko nauczycielskie jest skonsolidowane we własnej obronie, w obronie własnych interesów, tworzy ono swoiste lobby. Podobny charakter mają środowiska lekarskie, sędziowskie czy urzędnicze. Wielu starych lub nieudolnych nauczycieli - urzędników, ma poważne obawy o utratę swoich ciepłych posadek i przywilejów. To daje im impuls do oporu i protestów przeciw reformie. Bez odejścia tych "funkcjonariuszy starego systemu", i bez zmiany mentalności tej reszty, która zostanie na swoich stanowiskach, o prawdziwej reformie w szkolnictwie nie ma co marzyć. A czy wśród masy średniaków znajdzie się też miejsce dla indywidualistów i zdolnych mądrali w szkole polskiej, to w dużej mierze zależy właśnie od tej nowej formacji nauczycieli, która być może, taką miejmy nadzieję, wreszcie do nas nadejdzie.
Skomentuj artykuł