Z czym do ucznia?

Niestety, szkoła polska nie uczy niezależnego myślenia i wyrażania własnych ocen (fot. Gibson Claire McGuire Regester)
Jarosław Seidel / "Być dla innych" / slo

"Zdolny, ale leniwy" − jakże często słyszymy to dziwne sformułowanie w ustach nauczyciela w stosunku do inteligentnego ucznia, z którym na dobrą sprawę nie wiadomo co zrobić.

Jest powszechnie znaną prawdą, a właściwie tajemnicą poliszynela, że szkoła polska przedkłada przeciętnych średniaków nad niesfornych mądrali. Nauczyciele nie lubią mądrali, czyli uczniów nadpobudliwych intelektualnie, głównie z trzech powodów. Po pierwsze, ponieważ zakłócają swoją aktywnością harmonogram nauczania, ściśle określony na każdą lekcję. Po drugie, ponieważ stanowią zagrożenie (intelektualne) dla nauczycieli, którzy sami mogą wypaść na głupoli, lub po prostu nie sprostać zagadnieniom poruszanym przez ucznia. A do tego nigdy nie można dopuścić − kompleksy górują nad otwartością. W ten sposób nauczyciel jest nauczycielem tłumiącym i hamującym swobodny rozwój ucznia. Ten lękowy odruch sygnalizuje, że dany nauczyciel nie nadaje się do zawodu, lub że powinien przepracować swoje kompleksy, lęki i problemy z sobą. Dobry nauczyciel to nauczyciel otwarty, swobodny i elastyczny, który potrafi powiedzieć "nie wiem", lub przyznać się do błędu, który potrafi nawiązać konstruktywny dialog z uczniem (lub z klasą), nie z pozycji wszystkowiedzącego omnibusa, ale z pozycji partnera, który nie wyklucza, że również może się czegoś nowego nauczyć i poszerzyć swoją wiedzę. Niestety, dzisiaj w szkole polskiej panuje powszechnie dogmatyzm i autorytaryzm, a także automatyzm nauczania, wykluczający z góry zaangażowanie ucznia. Nie dziwmy się więc, że uczniowie traktują szkołę jako zło konieczne. Nauczyciel jawi się uczniowi, jako groźny przeciwnik, którego należy przechytrzyć lub oszukać. A powinien się jawić jako dobry doradca, przewodnik i przyjaciel, przynajmniej deklaratywnie.

Czynnik wzajemnej akceptacji i zaufania, tak lekceważony w dzisiejszej polskiej szkole, jest jednym z najważniejszych czynników i wyznaczników dobrego nauczania (tak jest np. w Ameryce). Brak szacunku nauczyciela dla ucznia, i odwrotnie, to poważna przeszkoda w nawiązaniu konstruktywnego dialogu. Osobną kwestię stanowią zagadnienia ocen i egzaminów, szczególnie maturalnych, których tematy sformułowane są tak szeroko, lub tak wąsko, że większości uczniów trudno jest przez nie przebrnąć. I wreszcie kwestia trzecia, dlaczego nauczyciele nie lubią mądrali, kto wie czy nie najważniejsza. Otóż nie tylko z powodów osobistych, a właściwie ta osobista niechęć jest tylko przejawem i egzemplifikacją, jak również rezultatem szerszych przyczyn strukturalnych, tkwiących w samej strukturze szkoły polskiej i szkolnictwa, oraz w ogólnej filozofii nauczania. Niestety, szkoła polska nie uczy niezależnego myślenia i wyrażania własnych ocen (jak najdalej od ocen!). Czyżby lękowe pokłosie komunizmu?

Do dziś w szkole polskiej panuje powszechnie teza, że wszystkie dzieci są równe, a więc można je uczyć tak samo, i w ten sam sposób. Teza tym, że wszyscy ludzie są sobie równi, a zatem i dzieci również, przyszła do nas niejako z dwóch stron − z Zachodu i ze Wschodu. Pierwsze idee powszechnej równości ludzi przybyły do Polski w XIX w., na bazie idei równości wylansowanej przez rewolucję francuską, a za pośrednictwem pierwszych utopijnych socjalistów i komunistów. Oprócz skutków pozytywnych, takich jak powszechne niepłatne szkolnictwo na poziomie podstawowym, ruchy te i idee przyniosły też ze sobą skutki negatywne, takie jak niechęć do inności, indywidualności i niezależności myślenia i poglądów, szczególnie w szkole, ale nie tylko, oraz lansowanie przeciętności i kult średniactwa. Kontrreformacja i zrodzony na jej bazie ultrakatolicyzm również utrwalał i pogłębiał te tendencje.

Teza ta (o powszechnej równości) szybko przekształciła się w obowiązującą zasadę, na straży której stali właśnie nauczyciele, ale nie tylko, bo również aparat państwowy, w zależności od obowiązującej akurat polityki czy ideologii. Szkolnictwo, z niezależnego, powoli zaczęło się przekształcać w zależną od aparatu państwowego, część systemu. Często był to aparat obcy i wrogi narodowi i państwu polskiemu (XIX w.). Proces ten pogłębił się jeszcze, gdy do Polski w XX w. dotarła druga fala idei równości, tym razem wraz z bolszewizmem i sowieckim systemem totalitarnym. Teza o równości przestała być tylko tezą, stała się nakazem i fundamentem systemu, którego istotą był bolszewizm we wszystkich dziedzinach życia. Ale i tak był to tylko pozór i fałsz, ponieważ o wszystkim i tak decydowały jednostki − w Moskwie lub w Warszawie. W ten sposób szkolnictwo stało się nie tylko częścią systemu totalitarnego, ale i użytecznym dla okupanta instrumentem indoktrynacji młodego pokolenia. W ten sam sposób nauczyciele, z niezależnych wykładowców, stali się funkcjonariuszami i urzędnikami systemu, całkowicie zależnymi od aparatu władzy, nie tylko w sensie finansowym, ale także w sensie głoszonych poglądów i sposobu nauczania. Tym samym szkolnictwo szło w ciasnym kagańcu dyrektyw i instrukcji płynących "z góry".

Ubezwłasnowolnienie nauczycieli pociągnęło za sobą ubezwłasnowolnienie uczniów, którzy z pozycji i statusu podmiotu, z którym się pracuje, zeszli do pozycji przedmiotu, który traktuje się w sposób protekcjonalny i instrumentalny, przedmiotu traktowanego z niechęcią i zaledwie tolerowanego, przedmiotu, na którym nauczyciele wyładowywali swoje frustracje i kompleksy. Istnieje bowiem subtelna, acz istotna, różnica pomiędzy tezą, że wszyscy ludzie są sobie równi (lub są równi wobec prawa), a tezą, że wszyscy ludzie są równi (tacy sami). Na pierwszej z nich zbudowano demokrację amerykańską i cywilizację zachodnią (w jej współczesnym kształcie), na drugiej zaś osadzono bolszewizm i totalitaryzm. Chociaż, trzeba przyznać, że również przedtem, w okresie II Rzeczpospolitej Niepodległej i jeszcze przed wprowadzeniem na polski grunt idei równości na wzór sowiecki, szkoła polska nie była wolna od nacisków, uwarunkowań i zależności, szczególnie ze strony wszechwładnego (w sensie mentalnym) Kościoła katolickiego (tzw. parafiańszczyzna), jak i specyficznej zaściankowej mentalności, (o czym pisał np. Gombrowicz) − "Za co kochamy wielkiego poetę Juliusza Słowackiego? − Bo Słowacki wielkim poetą był". Regułą było "upupianie" i "przyprawianie gęby", a relacja pomiędzy nauczycielem a uczniem również pozostawiała wiele do życzenia. Przy czym dodać należy, że poziom kulturalny i moralny nauczycieli przedwojennych był o klasę wyższy, niż nauczycieli powojennych, a takie wartości i cechy jak szacunek i autorytet, były tak w szkole jak i poza szkołą, bardzo istotne, realne i żywe. Po wojnie, niestety, to się zmieniło. Na stosunkowo nieszkodliwą ideę równości importowaną z Zachodu, nałożyła się przywleczona ze Wschodu bolszewicka, agresywna odmiana idei równości (w istocie zrównania), pod postacią powszechnej urawniłowki. Zabrakło autorytetów. Większość z nich została wymordowana przez f a s z y s t ó w i sowietów. Ci, którzy p o z o s t a l i , byli gnębieni przez totalitarny system, w praktyce o d s u n i ę c i od czynnego n a u c z a n i a.

 

Na ich miejsce "wskoczyło" nowe pokolenie nauczycieli, wyniesione niejako na fali nowego ustroju i systemu, przeważnie pochodzenia robotniczo − chłopskiego, bez tradycji nauczycielskich, czy choćby inteligenckich, i bez etosu, a także, trzeba to powiedzieć, bez odpowiedniej kultury bycia i przekazywania wiedzy. Nad wszystkim czuwali partyjni dyrektorzy szkół i kuratorzy, którzy spełniali rolę cenzorów w stosunku do nauczycieli.

Wszystko było pod kontrolą, i ustalone z "góry", czyli bez prawa do odchyleń. Sytuacja ta, która praktycznie trwa do dziś, choć jest już powoli przełamywana poprzez powstawanie szkół prywatnych i społecznych, była pod wieloma względami wygodna dla znakomitej większości nauczycieli - tej właśnie przeciętnej większości, która zdążyła już sama przejść
wszystkie szczeble tego systemu (od podstawówki do studiów wyższych), i być jego wytworem. Wygodna, ponieważ zwalniała praktycznie nauczyciela z samodzielnego myślenia i odpowiedzialności za treści programu nauczania. Niestety, dla mniejszości, tak nauczycieli jak i uczniów, szczególnie tych zdolnych i niezależnie myślących, była to sytuacja trudna i niewygodna, a czasem wręcz nie do przyjęcia i nie do zaakceptowania.

Miało to również swój tragiczny wymiar, gdy akt sprzeciwu skutkował bolesnymi konsekwencjami na całe lata, a czasem na całe życie. Wielu prawych nauczycieli musiało odejść z zawodu, nierzadko przy wydatnej "pomocy" swoich "kolegów", wielu zdolnych uczniów zmarnowało swój talent z powodu kultu średniactwa i represyjno − totalitarnych stosunków panujących w szkole. I dotyczyło to zarówno szkoły podstawowej, jak i średniej i wyższej. Nie przeszkadzało to całej masie przeciętnych, oportunistycznych i konformistycznych nauczycieli, wcielać w życie nakazu urawniłowki, która w oświacie i szkolnictwie osiągnęła swój najjaskrawszy wyraz. Do najwyższych wartości w tym środowisku należały uległość i dyspozycyjność. Powszechny w szkole feminizm tylko sprzyjał takim postawom, i był na rękę władzy. Trzeba tu wyraźnie powiedzieć i podkreślić, jak bardzo środowisko nauczycielskie związane było z systemem totalitarnym, będąc w istocie jego (świadomą czy nieświadomą) częścią i podporą. Wielu nauczycieli było czynnymi członkami partii komunistycznej, wielu było tajnymi agentami i współpracownikami bezpieki (UB, a potem SB, a także MSW). System totalitarny głęboko wsiąknął w struktury szkolnictwa i mentalność nauczycieli. Stąd, być może, podświadome preferowanie urawniłowki i średniactwa (za długo zresztą obowiązywała zasada "mierny ale wierny", nie tylko w partii, ale i w innych dziedzinach życia publicznego - także w szkole), zresztą pod płaszczykiem tym kryje się zachęta do ostrej, bezpardonowej rywalizacji uczniów − podwójna moralność i bezpieczna atomizacja środowiska uczniowskiego.

Tak wygląda "stara szkoła" metodyki nauczania. Czy nauczyciel dzisiaj jest przygotowany psychologicznie do odpowiedzi na natarczywe pytania głodnego nauki ucznia, rozbudzonego intelektualnie mądrali, czy ma mu coś do zaproponowania poza nudnym programem nauczania i takoż nudną metodyką wykładu? Z obecnego stanu szkolnictwa w Polsce wynika jasno potrzeba radykalnej zmiany w strukturze tegoż szkolnictwa i metodyce nauczania tak, aby dać szansę uczniom zdolniejszym. Może należałoby zastanowić się nad pomysłem dwutorowej metodyki nauczania - dla uczniów zdolniejszych i dla przeciętnych. Pomysł ten poddaję pod rozwagę MEN-u.

Dzisiaj nauczyciele powoli budzą się już ze snu o równości, dostrzegając konieczność rozróżnienia pomiędzy uczniami zdolnymi i przeciętnymi (doskonale kwestię tę rozwiązano np. w Niemczech, i to zarówno na poziomie podstawowym jak i średnim). Jednak nauczyciel nadal "broni się" przed uczniem, przed jego aktywnością, dociekliwością i niezależnością, wysuwając bezpodstawny i żałosny argument "podrywania autorytetu". Dzisiaj polska szkoła to nadal posttotalitarny moloch. Środowisko nauczycielskie jest skonsolidowane we własnej obronie, w obronie własnych interesów, tworzy ono swoiste lobby. Podobny charakter mają środowiska lekarskie, sędziowskie czy urzędnicze. Wielu starych lub nieudolnych nauczycieli - urzędników, ma poważne obawy o utratę swoich ciepłych posadek i przywilejów. To daje im impuls do oporu i protestów przeciw reformie. Bez odejścia tych "funkcjonariuszy starego systemu", i bez zmiany mentalności tej reszty, która zostanie na swoich stanowiskach, o prawdziwej reformie w szkolnictwie nie ma co marzyć. A czy wśród masy średniaków znajdzie się też miejsce dla indywidualistów i zdolnych mądrali w szkole polskiej, to w dużej mierze zależy właśnie od tej nowej formacji nauczycieli, która być może, taką miejmy nadzieję, wreszcie do nas nadejdzie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Z czym do ucznia?
Komentarze (8)
W
Waldek
6 września 2011, 06:31
Jakby zapomina się także o "kulturowej" atmosferze wokół nauczycieli i szkoły. Szkoła i nauczyciel ma "złą prasę" i niezaleznie od tego kto jak pracuje i tak ocenia się go ogółem. Natłok obowiązków niezwiązanych z dydaktyką tzw "papiery" przytłaczają każdego kto chce sumiennie wywiązać się ze "swoich" obowiązków. Łatwo znów słownie "naprawiać" nieudaczników z za szkolnej katedry. A co zrobić by konkretnie zmienić ich los? Pomóc zapalonym a już wypalonym?
Krzysztof
3 września 2011, 09:45
 Co do pracy nad rodzicami i wlaczenie ich w wychowanie i ksztalcenie swoich dzieci: wydaje mi sie, ze jest bardzo dobry przyklad praktycznej realizacji zaangazowania rodzicow w ten proces  i wspolprace ze szkola/nauczycielami. To jest zarowno prace z nauczycielem, zainteresowanie i branie na siebie czesci dzialan, ktore " w standardzie ma robic szkola" jak i "rozliczanie" nauczyciela z pracy z uczniami. Takim przykladem jest koncepcja szkol prowadzonych razem z Opus Dei, w Wwie to Sternik.  Jednym z glownych postulatow jest, ze kazdy z uczniow ma swojego opiekuna (nie wychowace klasowego), ktory regularnie spotyka sie 1-1 z rodzicami dziecka w trakcie roku szkolnego, omawia nie tylko wyniki w nauce, ale i sposob zachowania, relacje z innymi dziecmi. W ramach tej koncepcji sa rowniez spotkania wszystkich dzieci i rodzicow w ramach zajec wyjazdowych klasy.
AC
Anna Cepeniuk
3 września 2011, 09:32
~Szmind - zgadzam się z Tobą.... Choć mam już dorosłe dzieci, to dokładnie to samo myślałam w czasie, kiedy powstawała pierwsza szkoła prywatna w mieście..... Widać nic się nie zmieniło, albo gorzej - tak się pogorszyło, że czas nie tylko o tym mówić, ale "zająć" się tym na poważnie...... Pozdrawiam młodych rodziców i życzę powodzenia w wychowywaniu swoich dzieci.
D
discepola
3 września 2011, 09:19
Tzn. jak tą kwestię rozwiązano w Niemczech? Bo ja tu jestem, co prawda krótko, ale... z informacji, które już otrzymałam na temat niemieckiego systemu szkolnictwa to tutaj wcale tak różowo nie jest, a wręcz przeciwnie. Już sam fakt, że 10-letnie dziecko musi wybrać to, co chce robić w przyszłości, pokazuje ogromny minus nauczania. Zatem to nie dziecko, a rodzice decydują o tym, jaki kierunek nauczania wybrać i czy w przyszłości dziecko bedzie miało możliwość dalszego kształcenia się czy też nie. W Polsce, choć zgadzam się, z tym, że szkoły nie promują myślenia, to jednak praktycznie każdy kto odkryje w sobie zdolności do uczenia się lub też chce uzupełnić swoje wykształcenie już po ukończeniu obowiązkowego nauczania, ma taką mozliwość. Tutaj ci, co kończą tzw. Hauptschule nie maja już później możliwości uzupełnienia swojego wykształcenia.
N
nauczyciel
18 lutego 2010, 18:43
Cay system oświatowy działa tak jakby uwziął się na wyselekcjonowanie najgorszych nauczycieli. Nauczyciel może kompletnie nic nie robić, ale jak będzie stawiał wysokie oceny to NIKT, a zwłaszcza rodzice, palcem nie kiwną. Niech no tylko spróbuje egzekwować JAKIEKOLWIEK wymagania to podniesie się larum że nie kocha młodzieży. A uczniowie są tacy jacy są... Najpierw w nauczaniu początkowym, nawet chętni do nauki, ale póki nie okaże się że to wymaga jednak oderwania się od gier na komputerze i pewnego wysiłku. Po nauczaniu początkowym to już tylko chodzi o to aby wyjść z podstawówki. A rodzice? Na początku to większość - bo już nie wszyscy... - jeszcze okazują zainteresowanie szkołą. Potem to już tylko: ''jak was ta szkoła(!) wychowuje(!)'' Więc dobrze jest jak w gimnazjum jest na wywiadówce przynajmniej połowa rodziców, a w szkole średniej chociaż 1/3. Nie uświadczysz zwłaszcza tych co powinni przyjść! Bo rodzice nie mają czasu dla swoich dzieci! A jak już się pojawiają to raczej z awanturą: bo ja się co prawda na tym (polskim, matematyce, fizyce, geografii, chemii, itp, itd) nie znam ale uważam że mojemu dziecku należy się lepsza ocena... Masz rację szmind, zacząć należałoby od rodziców :-(
O
OlaA
18 lutego 2010, 15:36
W mojej opinii lepiej pokazywać dobre przykłady niż pisać o złych. Sama jestem już prawie nauczycielem i z dobrych przykładów więcej się uczę niż z cudzych błędów. Mam wtedy inspirację do swojego rozwoju, a zły przykład pokazuje tylko jak czegoś nie robić, natomiast nic nie mówi o tym jak coś zrobić, żeby było dobrze i dawało rezultaty.
Szymon Żminda
18 lutego 2010, 13:48
Z artykułu zdaje się wyzierać obraz, w którym dla uzdrowienia szkoły trzeba popracować nad nauczycielami. Tymczasem w pierwszej kolejności zacząć należy od wychowywania rodziców. Bo tu jest moim zdaniem sedno problemu.
P
pesymista
18 lutego 2010, 13:41
Ciężko o Siłaczki i oświatowych Judymów w obecnym systemie oświatowym. "Czy może mrówka walczyć z nadjeżdzającym pociągiem?"